Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒙𝒙𝒊𝒗﹒ thank you, doctor strange

▬▬▬▬▬▬▬▬

"thank you, doctor strange"
▬▬▬▬▬▬▬▬

WIATR ROZNOSIŁ MOJE WŁOSY, gdy stałam na zewnątrz, przed ogromnymi drzwiami Kamar-Taj.

Pozostawiona samej sobie, myślałam nad rzeczami, które mogę zrobić, aby upewnić samą siebie, że ruszyłam dalej. Że pozbierałam się po tak okropnej stracie, bo obraz jej uśmiechniętej twarzy widuje każdej nocy, w każdym śnie.

Dopiero teraz, w takim miejscu, o takiej porze zrozumiałam, ze dorastanie to najgorszy stopień i etap ludzkiego życia. Wiąże się z nim utrata nie tylko bliskich, ale w wielu przypadkach i samego siebie. Tak stało się ze mną, gdy dzień dwudziesty sierpnia dłużej nie był uważany, jako dzień moich urodzin, a dzień śmierci brązowowłosej wiedźmy.

Myślenie o tym, było torturą, którą uwielbiałam się żywic. Stawałam się silniejsza z myślą o zemście, która z każdym dniem się zbliżała. W głowie tworzyło się jedno pytanie, którego jeszcze nikomu nie zadałam.

Czując obecność jednego z posiadaczy starożytnej magii, odwróciłam głowę w jego kierunku, by zmierzyć się z zaciekawionym wzrokiem mężczyzny. — Myślisz nad czymś.

— Skąd takie przypuszczenia? — Zapytałam, obserwując, jak stawia kilka kroków, by stanąć ramię w ramię z moją osobą.

— Twoje oczy, płonęły intensywną zielenią. — Wyjaśnił, powodując szybko powstający grymas na mojej twarzy. Krótki śmiech z jego strony, sprowadził mnie na podstawowy tor myślowy. Ten, który kolidował z zemstą. — I wciąż błądzisz w swoim umyśle, musisz go oczyścić.

Przełknęłam ślinę, odwróciłam wzrok, aby płomień w moich oczach ugasł. — Rzecz w tym, że nie wiem, jak mam to zrobić. — Szepnęłam pozbawiona chęci do szukania rozwiązania całego mętliku, jaki w sobie posiadałam.

Stephen stał obok mnie, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, głowę przechylał w moim kierunku, a kąciki ust wykrzywiał w zachęcającym uśmiechu.

— Krzycz. — Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Nie zrozumiałam przesłania tak prostego słowa. Strange skinął głową w kierunku otwartej, pozostawionej pustką przestrzeni. — No dalej, jesteśmy tylko my. No i Wong, ale on słucha Beyoncé, więc nie powinien cię słyszeć.

Prychnęłam krótkim śmiechem, wciąż niepewnie patrząc na niego.

— Nie duś tego w sobie, Isla. Krzycz.

Może miał rację. Aby oczyścić swój umysł, musiałam pozbyć się wszystkiego, co tylko wadziło i pozbywało się odrobiny szczęścia. Ostatni raz spojrzałam na niego, i rozluźniwszy swoje ramiona, ruszyłam do przodu, aby choć trochę się od niego oddalić. Wciąż nie wiedziałam, jak destrukcyjna jest potęga mojej mocy.

Zaciskałam i rozluźniałam swoje dłonie, by choć trochę przygotować się do gwałtownego oczyszczenia głowy i myśli znajdujących się w niej. A gdy znajdowałam się na samym środku dziedzińca Kamar-Taj, spojrzałam za swoje ramię, by przyjrzeć się odległości od Doktora Strange'a. Zrobiłam dodatkowy krok w przód, i wypuściłam powietrze zalegające w płucach.

Chciałam krzyczeć, chciałam wyzbyć się każdego negatywnego uczucia zalegającego w moich żyłach i szczelinach najciemniejszej wyobraźni. Przymknęłam powieki i pozwoliłam sobie, odpuścić wszystko, co tylko trzymało się mnie od dawien dawna. Zaczęłam używać swojego głosu, krzyk wydobywa się z mojego gardła, a całe ciało opuszczała tafla energii, która odrzuciła kilka niezbędnych dla mnie przedmiotów, lub całkowicie zamieniła je w proch.

Czułam, jak opuszcza mnie wszystko, co siedziało mi w głowie, niszczyło poprawne myślenie i zabraniało mi czuć szczęścia. Jednak szybko powracało, ponieważ zemsta nie została wykonana, a na tym mi zależało. Musiałam pomścić moją przyjaciółkę.

Przerywając ciszę, spojrzałam na wytwarzający się portal przed nami, który zaprowadzi mnie do domu.

— Nie zdążyłam tego powiedzieć, a nie wypada odejść tak po prostu. — Zaczęłam, zwracając głowę w kierunku dwóch użytkowników starożytnej magii.

Wong spojrzał na mnie,  jego wyraz twarzy po raz pierwszy złagodniał. — Byłaś tylko kilka godzin, a zdążyłem się do ciebie przyzwyczaić. Nie jesteś tak irytującym dzieckiem, jak myślałem.

Zaśmiałam się cicho, spuszczając głowę. Doktor Strange patrzył na nas, gdy portal całkowicie otworzył się, ukazując opustoszały, pozostawiony w mroku pokój. Na łóżku leżał kot, o czarnej jak smoła sierści.

— Gotowe.

— Dziękuję — Wypaliłam, podnosząc głowę. — Dziękuję, Doktorze Strange. — Uśmiechnęłam się, wzrok odwróciłam w kierunku Wonga, któremu słowa nie były potrzebne.

Oboje stanęliśmy do siebie głowami, oddając wzajemny szacunek i podziękowania. Zaraz potem, bez wahania weszłam do swojego pokoju, ujęłam zwierzaka w dłonie i przytuliłam do siebie.

— Do zobaczenia, Isla.

Obejrzałam się za ramię. Wdzięczność wymalowana na mojej twarzy obserwowała, jak portal zamyka się w momencie gdy dwaj czarownicy odchodzą. Słysząc mruczenie i czując, jak miękka sierść ociera się o mój podbródek, zachichotałam, ponownie zwracając całą uwagę na futrzaka. Dłonie głaskały jego czarną sierść, pozwalając mu zatopić się w zagłębienie mojej szyi.

Ponownie, zostałam w swoich czterech ścianach, które między sobą tworzyły wystarczająco bezpieczny, pełen komfortu azyl. Nie potrzebowałam zbyt wiele, aby w tej chwili czuć zadowolenie z nowo nabytych zdolności, które przydadzą mi się w późniejszych czasach w walce ze złoczyńcami. O ile jakieś miały nastąpić. Powinnam być gotowa na wszystko, co życie zaczęło kreować dla mnie.

Jednak, wciąż pozostawało jedno pytanie, które bezczelnie dręczyło mnie każdej nocy. W jaki sposób zdołałam wygrać? Musiałam pomścić jej osobę, wygrać z człowiekiem, który kiedyś był tak bliski, chociaż na nic takiego się nie zbierało, bo ślad po Casspianie zaginął.

I chociaż cienie wypowiadały wiele nieznanych dźwięków, to nigdy nie domyślałam się, że aż tak mało istotnych odpowiedzi. Zegar tykał, a wraz z nim uciekał czas na pomstę, ponieważ coraz bardziej brakowało czasu, który uchroni mnie i pozostałych przed nagłym zniknięciem w niewyjaśnionych wciąż okolicznościach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro