Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienia 4

Następne dwa dni przeleżałem w namiocie nie przekręcając się nawet na drugi bok. G musiał mnie wręcz karmić zupami, czy gulaszem bym cokolwiek spożył. Pragnąłem nie sprawiać mu problemu i samemu zająć się sobą, jednak moje ciało nie pozwalało mi na to. Byłem jedynie w stanie trzymać w dłoniach skalpel należący to Z.

Czułem się przez ten cały czas jakby moje ciało pragnęło odreagować to, że odezwałem się przy innych. W końcu po paru dniach wróciła mi mała namiastka siły. Wstałem jeszcze przed świtem idąc powolnym krokiem dookoła obozu by dojść do rzeki, która płynęła niedaleko nas.

Przyjemny szum zapraszał mnie bym zanurzył się w nim i nie miałem zamiaru się temu przeciwstawiać. Nagi wysunąłem się płynnie w taflę wody pozwalając jej otoczyć moje brudne ciało.

Nie licząc G, który czasami przemywał mnie szmatą nie zadbałem o swoje ciało już ponad dwa tygodnie. Najwyraźniej był to już czas najwyższy, inaczej nie miałbym siły by tu się znaleźć. Pozwoliłem wodzie obmywała moje ciało.

— Nam? Co ty tu robisz?— zapytał jeden z najstarszych mężczyzn w obozie. Śniadobrody, bo tak go nazywaliśmy, objął ostatnio stanowisko głównego stratega, a jego jego siostra była naszym głównym kanclerzem. Zerknąłem na niego spod pół przymrużonych powiek nie mając siły ich w pełni otworzyć.

— Przybyłem się umyć, nie widać?— mój głos nadal zdawał się obcy, najwyraźniej po tak długim okresie milczenia, nawet krótkie zdanie nie było łatwym zadaniem dla much strun głosowych.

— Widać, aczkolwiek nie myślałem, że cię jeszcze zobaczę... No wiesz chodzącego samemu. — Troska w jego głosie wywołała we mnie delikatną złość. Może i ledwo funkcjonowałem ale protekcjonalność, z którą nagle każdy do mnie podchodził doprowadzała mnie do frustracji. Nienawidziłem być traktowany jak inwalida.

— To źle myślałeś. Nie mogę ciągle leżeć, każdy traci kogoś na wojnie. Nie jestem wyjątkowy. — powiedziałem zdziwiony zauważając, że po raz pierwszy nie poczułem cisnących się do oczu łez. Całkowita suchota opanowała moje gałki ocznej nie pozwalając nawet myśleć o płaczu. Nowe, nieznane uczucie zaczęło wypełniać mój organizm.

— Masz rację ale to co was łączyło-

— Nie chcę o tym rozmawiać — uciołem stanowczo temat.

— Rozumiem. — odparł powoli ruszając w stronę brzegu. — Nam — zaczął zatrzymując się na brzegu.

Odwróciłem się do niego przodem wpatrując się w jego twarz by wiedział, że go słucham. Po raz pierwszy od bardzo dawna była to prawda, szum w mojej głowie stał się dziś z rana niego cichszy umożliwiając mi analizować inne dźwięki.

— Mieliśmy poczekać nim ci to powiemy, aczkolwiek wolałbym byś wiedział nim oficjalnie zostanie ci przekazana ta wiedza.

Dreszcz przeszył mój kręgosłup. Domyślałem się o co może mu chodzić. Nie odpowiedziałem mu nic czekając aż skończy. Nie chciałem marnować tej niewielkiej ilości energii, którą posiadałem.

— Zostałeś wybrany na głównego dowódcę. — odparł w końcu. — Zawsze możesz odmówić ale nie jestem pewny czy to dobry pomysł. Nie sądzę, by którykolwiek z obecnych przy tamtym stole był choć w połowie tak kompetentny jak ty. Osobiście uważam, że możesz poprowadzić nas do zwycięstwa i to szybciej niż twój ojciec — zakończył swój wywód odwracając się i od razu odchodząc tak by pozostawić mnie samemu z myślami.

Przymknąłem oczy zanurzając twarz w chłodnej wodzie, która zagłuszyła moje krzyki. Nie chciałem zostawać dowódcą, czułem, że to dla mnie za dużo ale miał rację. Nie jestem pewny czy w całym tym cyrku jest chociaż jeszcze jedna osoba, która stworzyłaby choć częściowo logiczny plan, który miałby prawo się udać. Rozciągnąłem się na brzegu po czym czysty i nagi wróciłem do obozu.

Zatrzymałem się dopiero w opuszczonym namiocie mojego ojca. Nałożyłem na siebie jego czarną zbroję porzucając swoją, białą. Związałem mocno rzemienie na koniec sięgnąłem po jego miecz obcinając swoje włosy tuż nad ramionami. Potrzebowałem zrzucić ten ciężki balast. Czując narastające we mnie to dziwne nowe uczucie wyszedłem z namiotu by udać się na strawę, a następnie na zwołanie rady, które odbywało się co rano.

Starałem się nie zwracać uwagi na wodzące za mną spojrzenia czy dziwne szepty unoszące się nim stop w moim otoczeniu. Każdy zachowywał się jakby ujrzał co najmniej ducha karmiąc tym samym to frustrujące uczucie pożaru, które trawiło chwilowo pustkę w moim organizmie.

Fale smutku przychodziły jak co dzień szybko jednak jakaś... Swego rodzaju agresja przejmowała nad nimi kontrolę całkowicie je tłumiąc. Na naradę przybyłem przed wszystkimi zasiadając na swoim miejscu prawdopodobnie po raz ostatni. Czekając na resztę czytałem raporty pragnąc nadgonić wszystko co do tej pory mnie ominęło. Dziwna przejrzystość panowała w moim organizmie, a trawiąca chęć zniszczenia wszystkiego w około napędzała mnie do działania.

— Oh... Nam, wszystko w porządku? — zapytała blondwłosa kobieta zasiadając po lewicy do tej pory pustego krzesła, które najpewniej dziś przejmę.

— Nie. Nic nie jest w porządku — mruknąłem kartkując notes dotyczący ilości ludności w naszym obozie.

— Nam... Naprawdę nie musisz tutaj być. Jeśli źle się czu-

— O czym ty mówisz?— Spojrzałem w jego oczy marszcząc gęste brwi. — czemu jeszcze nie posadziliśmy ziemniaków? One rosną najszybciej, mamy ich najwięcej no i do tego są pożywne. Wojskowi długo nie pociągną na zupkach, a raczej wodzie z jakiś zeschłych warzyw.

— Oh ty... Um... Zajmę się tym — odparła zaczynając robić notatki.

— Nam?! — zapytało równocześnie trzech, jeszcze przed chwilą roześmianych, mężczyzn wchodzących do namiotu. Spojrzałem się spod byka na nich.

— Nie wiem co was tak bawi. Jesteśmy w dupie. Gdzie są raporty dotyczące postępów w nauczaniu nowych medyków?— Samemu zacząłem przeglądać po kolei wszystkie dokumenty leżące na stole.

— Ale... Cz-czemu masz zbro- — zaczął jeden aczkolwiek wystarczyło bym na niego spojrzał by przerwał dwoje pytanie w połowie. Nie obchodziło mnie jego zdanie na temat mojej zmiany koloru zbroi z białej na czarną. Dla mnie to tylko był symbol, symbol tego jak brudny się teraz czułem.

— Już się tym zajmiemy — odparł jego kompan ratując go przed moim gniewem w ostatniej chwili.

— A więc mamy naszego dowódcę — chrapliwy głos Śniadobrodego rozlał się pomiędzy materiałowymi ścianami. Reszta ludzi wtoczyła się do namiotu, a wraz z nimi powolny aplauz, który szybko zyskał na sile. Sam nie czerpałem jednak z tego przyjemności. Nie chciałem być wychwalany czy czczony. Pragnąłem jedynie zająć swoje myśli ogromną ilością pracy by stłumić w sobie palący mnie pożar oraz gorycz. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro