Keiter
Otworzył oczy.
Który to już dzień?
Po jakimś czasie przestał liczyć, ale musiał minąć już conajmniej tydzień.
Rany powoli zaczęły mu się goić, chciał sięgnąć Mocą do Rey i Samera, jednak nie mógł, za każdym razem trafiając na ciemną, zbitą masę umysłów żołnierzy Cienia Vadera.
Czasami udawało mu się uchwycić nitkę Rey, jednak Samera nie mógł wyczuć, nawet gdy bardzo się starał.
Niepokoiło go to i stale tkwiło w jego umyśle, że mogło coś mu się stać. Ledwie go odnalazł, a teraz znowu zostali rozdzieleni.
A pustka, na którą wciąż trafiał, wcale go nie uspokajała.
Tradycyjnie wstał i podszedł do ściany, za którą znajdował się w swojej celi Poe.
Że też akurat z n i m musiałem tu utknąć.
- Dameron! - krzyknął. - Dameron!
Cisza. Dźwiękoszczelne ściany, jednak nadal próbował. Westchnął, po czym uderzył w ścianę pięścią dwa razy.
Odpowiedziały mu dwa, takie same, głuche uderzenia.
Po chwili szybkie trzy, wolne dwa i znowu szybkie trzy.
"Uciekamy?"
Znowu to samo.
Keiter westchnął. Nie chciał, ale musieli. Nie było sensu gnić w celach, nie mogąc nawet w niczym się zorientować, bo do przesłuchań przestało dochodzić po wtargnięciu czarnowłosej dziewczyny.
Która, swoją drogą, wyglądała dziwnie znajomo.
Uderzył pięścią trzy razy.
"Tak"
Nie mógł tego słyszeć, ale wiedział, że Poe pewnie zawył ze szczęścia.
Planu nie mieli. To znaczy, mieli, ale dwa inne, bo wybijając rytm w ścianie nie mogli porozumieć się na tyle dobrze, by dogadać szczegóły.
Do umysłu Poe też nie mógł się wedrzeć, bo był zbyt osłabiony. A także zdezorientowany przez stałą, mroczną obecność żołnierzy Cienia.
Popatrzył na drzwi i skupił się, po czym wyciągnął rękę, by chociaż wygiąć je Mocą.
Ani drgnęły.
Idioto, tej sztuki nie dasz rady opanować w trzy noce, po torturach.
Niemal z ulgą wrócił do starych, dobrych, prymitywnych sposobów z czasów ukrywania się.
Podczas ostatniego przesłuchania czarnowłosa Ren zostawiła na podłodze mały "kieszonkowy" blaster. Keiter ukrył go za oparciem łóżka, sprawdziwszy wcześniej, że ten ma w sobie mały przyrząd rozmagnetyzowujący.
Poraz kolejny rozkręcił broń i wyjął małą, aluminiową blaszkę, podchodząc do drzwi. W nadziei, że za drzwiami nikt nie stoi, przyłożył blaszkę do ściany, gdzie po drugiej stronie znajdował się sprzęt do otwierania celi.
Siegnął do spodni i wyjął z nich malutką szpilkę, którą musiał spinać za szerokie ubranie. Następnie skrzyżował ze sobą dwa wystające z blaszki, drobne druty.
Rozległ się pisk, a masywne drzwi stały przed Keiterem otworem.
Wyszedł sekundę przed tym, jak obok niego takie same drzwi padły z głośnym hukiem na podłogę, a zaraz po nich wybiegł Poe, z rozbieganym wzrokiem i nadal skutymi nadgarstkami.
- Uściskałbym cię, ale... - powiedział Dameron, podnosząc ręce.
- Stary, wyważyłeś te drzwi, a nie możesz rozpiąć kajdanek? - zapytał Keiter, jednocześnie skupiając swoją uwagę na nadgarstkach kolegi.
- Słuchaj, to nie jest takie... - zaczął Poe, ale urwał, gdy kajdanki nagle się rozpięły i z brzękiem upadły na podłogę. - Dzięki, Kei.
Ten bez słowa odwrócił się i ruszył korytarzem.
- Musimy zdobyć broń - powiedział chwilę później.
- To moze być trudne, zważając na fakt, że my żadnej broni nie mamy - odparł Poe, równając się z Keiterem krokiem.
- Jestem Jedi, pamiętasz?
- Jakby to coś dawało w starciu z tymi szarymi potworami - stwierdził ponuro Poe, jednak zaraz entuzjazm na nowo rozbłysł w jego oczach. - Ale możemy zaatakować kogoś z administracji.
Oszalał?
Keiter posłał komandorowi zdziwione spojrzenie, ten jednak już nie patrzył na niego. Patrzył na coś, co najwyraźniej było za jego plecami.
Lortles odwrócił się i zobaczył dwie postacie w ciemnych mundurach Porządku.
Jedna z nich była kobietą, miała zieloną skórę, wielkie niebieskie oczy i bardzo blade usta. Była niższa od obu rebeliantów, a jej ciemne, granatowe włosy, choć związane w kucyk, sięgały jej kolan.
Druga z postaci była mężczyzną, o podobnym odcieniu skóry jednak jego twarz poprzecinana była ciemniejszymi, cienkimi śladami, a jego usta, broda i jeden z policzków, zniekształcone, i miejscami tak ciemnozielone, że zdawały się być czarne.
Keiter uważnie badał ich wzrokiem, nie mogąc jednak zaklasyfikować ich do żadnej znanej mu rasy.
Nagle kobieta sięgnęła do kieszeni.
- Nie - odezwał się Poe. - Nie - powtórzył, patrząc prosto na nią.
- Myślicie, że was nie rozpoznaję? - zapytała z ironią, wyciągając komunikator, a komandor odetchnął, spodziewając się blastera. - Nic nie mogę wam zrobić, nie mam broni.
- A ty? - Dameron skierował pytanie do jej towarzysza.
Pokręcił przecząco głową.
- Schowasz komunikator i razem odejdziecie - powiedział wyraźnie Keiter, patrząc prosto w oczy dziewczyny. - Teraz.
- Nie - odparła, niewzruszona. - I nie próbuj tego drugi raz. Nie zadziałała - dodała, widząc, że Keiter otwiera usta.
- Schowasz komunikator i razem odejdziecie - powtórzył mimo wszystko, próbując maksymalnie się skupić.
Kobieta nadal stała, niewzruszona, z ironicznie przekrzywioną głową, a koło jej ust błąkał się cień uśmiechu.
- Mówiłam? Kompletnie nic - rozłożyła ręce.
- To niemożliwe - wydusił Keiter.
- A jednak. Snoke robi znacznie więcej, niż wam się wydaje, by mieć wierną i dobrą armię - powiedziała kobieta, a uśmiech zniknął bezpowrotnie. - Nie macie pojęcia - dodała, a jej spojrzenie sprawiło, że obaj rebelianci się wzdrygnęli.
Kapitan zamilkł, nie wiedząc co powiedzieć.
Skierował wzrok w górę głowy dziewczyny, chcąc uciec od jej oczu.
I zobaczył nierówną, ciemnozieloną bliznę, ciągnacą się od jej skroni do czubka głowy, widoczną przez przerzedzenie włosów.
- Jak... - słowa nie chciały być wypowiedziane. Odkaszlnął. - Jak to się stało?
- Na litość mnie nie weźmiesz - odparła kobieta. - Nawet nie powinnam z tobą rozmawiać. Ale po prostu... jeżeli chcecie coś osiągnąć, poszerzcie wiedzę. Poza czysto technologiczne i militarne sprawy.
Jej towarzysz wykonał serię skomplikowanych gestów, unosząc dłonie.
- O, dobrze powiedziane, Hoelen - kontynuowała. - Wojna to nie tylko maszyny i ideologie wyższych sfer. To życie ludzi.
Keiter i Poe zamarli w bezruchu. Calkowicie obca istota, stojąca przed nimi w mudnurze ich wroga, dawała im rady. Dawała rady, nie działała na nią Moc, a gdzieś w głębi jej oczu, za całą ironią widać było ból i złe doświadczenia.
Serce Keitera zdawało się wykonać salto.
- Ucieknicjcie z nami - powiedział, pod wpływem impulsu.
- Kei?! - syknął obok niego Poe. - Oni są z Porządku, zwariowałeś?
- Oni cierp...
- I? - przerwała mu kobieta. - A wy może nie cierpicie? Może u was się nie traci żon, sióstr, ojców? Może wasza dobra strona jest wolna od cierpienia? - zaśmiała się krótko i nieszczerze.
Poraz kolejny Keiter stał, a słowa więzły mu w gardle. Ta dziwna kobieta trafiała prosto w sedno, sprawiała, że widział znowu przed sobą swojego młodszego braciszka, tak wcześnie porwanego przez Snoke'a. Widział Rey, której być może już nie zobaczy, widział Samera, którego musiał szukać tyle lat. Rodziców, którzy nigdy nie okazywali mu miłości.
- Widzisz? - odezwała się kobieta. - Żadnej różnicy.
Nagle rozległo się pikanie jej komunikatora i odezwał się przerywany szumami, męski głos.
- Alarm stopnia drugiego, powtarzam, alarm stopnia drugiego, wszyscy na ustalone pozycje!
Serce podskoczyło Keiterowi do gardła i spojrzał ja Poe. Komandor, równie przerażony, odruchowo sięgnął dłonią do kabury, która tym razem była pusta.
- Szlag by to - syknął, a niecierpliwość zdawała się go rozsadzać od środka. - Co to alarm drugiego stopnia? - zapytał kobietę.
Zaśmiała się.
- Trzy, dwa, jeden - uniosła dłoń i zaczęła odchodzić, równocześnie ze swoim towarzyszem.
- Hej, czekaj! - krzyknął Keiter i złapał ją za rękę, ta jednak nadal robiła równe kroki, usiłując się oddalić.
- Chciałabym, Lortles - odparła, nie przestawając ruszać nogami. - Bardzo bym chciała.
Keiter puścił jej dłoń, nie wiedząc co się dzieje. Czuł skrajną dezorientację, widząc, jak kobieta jakby bezwolnie idzie, tam gdzie jej każą.
Jednak odwróciła się, wynajmując coś z kieszeni marynarki.
- Trzymaj - powiedziała, rzucając mu niewielki przedmiot. Złapał bez problemu i obrócił w dłoni. Nóż. - W pokojach służby nikt nie sprawdza - dodała i odeszła.
Tym razem naprawdę.
- Pozbawił ich woli - powiedział cicho Keiter, patrząc na błyszczące ostrze.
- Musimy zdobyć jakieś informacje - powiedział Poe, zaciskając pięści. - Coś się stało, są zajęci. Plany, raporty, współrzędne, cokolwiek. Wszystko się przyda.
- A oni?! - zapytał Lortles, oburzony. - Zostawisz ich, by szukać informacji?
- Słyszałeś, co mówiła - odparł Dameron, z pozoru zimno, ale jednak z empatią. - To nic nie zmieni. Myślisz, że nie mają gdzieś w ciele lokalizatorow? Snoke urządził tu sobie kolonię niewolników! Nic nie możemy dla nich zrobić. Mamy mało czasu. Chodź.
Poe patrzył na Keitera, szukając aprobaty.
Kapitan zacisnął mocniej palce na nożu i kiwnął Dameronowi głową.
Wrócę.
______________________________________
Heeeeeeej, dziękuję Wam wszystkim bardzo za dziesięć tysięcy wejść i ponad tysiąc gwiazdek! Robimy szybkie postępy, oby tak dalej!
Zachęcam do wyrażania opinii w komentarzach, bo ostatnio dziwnie ucichliście.
Dzięki raz jeszcze, najdrożsi!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro