Quaestiones
*Kayn*
Ocknąłem się,skulony na łóżku.Koc leżał na podłodze,a ja byłem cały zlany potem.Rozejrzałem się po pokoju.Kosa leżała pod moim łóżkiem...przesunęła się.Obawiałem się podniesienia ciała z łóżka.Bałem się,że ta cholerna kosa zareaguje...
-Rhaast...-Podniosłem głowę i obok pojawiła się twarz demona.
-Witaj słonko.-Miał doskonały humor.Ciekawe czemu...
-Jesteś jakiś wesoły...-Zmierzyłem go.
-Przecież mamy taki piękny dzień...-Zachichotał...-Jak miło zaspokoić uczucie głodu...
Spojrzałem na moje zakrwawione ramię.
-Co ty mi zrobiłeś?-Zabiłem go wzrokiem.
-Oh...Głód tak bardzo mi doskwierał,że wydałeś się po prostu przepyszny...-Machnął szponem.-Nie chciałem ci zrobić krzywdy,więc zasmakowałem odrobinkę twojej krwi.
-Pogłaskał mnie po głowie,a ja odepchnąłem jego rękę.
-Nie dotykaj.-Odparłem chłodno.
Nie wierzę,że ten wampir wysysa ze mnie krew,gdy śpię...
Rhaast przewrócił oczami,widząc mój wyraz twarzy.
-Teraz Tobie potrzebny jest posiłek.-Machnął ręką.-Musisz mieć siły na nasze dzisiejsze polowanie.-Wsadził mi w dłoń jabłko.-Smacznego,słonko.
-Rhaast już ci mówiłem.-Ugryzłem owoc.Mimo wszystko odczuwałem najzwyklejszy,ludzi głód.-Nie będę zabijał.
-Obiecałeś mi coś,chłopcze.-Złapał mnie za brodę,aż prawie zadławiłem się kawałkiem,który miałem w ustach.-A obietnic się dotrzymuje.Jedz.Nie mamy całego dnia.
-Teraz idę na trening.-Odparłem chłodno,trzymając w ręce nadgryzione jabłko.
-W takim razie widzimy się już po tych Twoich zabawach z waszym śmiesznym Mistrzem...
Prychnąłem i przygotowałem się na zajęcia.
Trening z Mistrzem był bardzo przyjemny i męczący.Zed wrócił już do formy i ćwiczyliśmy na poważnie.Dawałem z siebie wszystko przy każdym ćwiczeniu.Naprawdę czuję,że mam szansę stać się dobry w poznaniu tajników sztuki cienia.
-Dobrze ci idzie.-Mistrz pochwalił mnie,a ja poczułem się doceniony.Tylko on zawsze mnie chwali...
-Dziękuję.-Westchnąłem,ocierając mokre od potu czoło.
-To chyba koniec na dziś.Biegnij pod prysznic.-Mistrz uśmiechnął się lekko.-To ci dobrze zrobi.
Faktycznie,capiłem jak stare skarpety.
-Wspaniały pomysł.-Kiwnąłem głową i skłoniłem się do Zeda na zakończenie lekcji.
Postanowiłem,że się trochę polenię.Wtuliłem się w łóżko i wziąłem w dłoń książkę,którą pożyczyłem od Yi.Strasznie się nią zachwycał.
-Wstawaj Kaynuś.-Obok mnie pojawił się rozpromieniony Rhaast.-Idziemy na polowanie.-Wytrącił mi książkę z ręki.
Podniosłem powieść i spojrzałem na niego z zaskoczeniem.
-Co?
-Czas na coś dobrego-Demon zatarł łapy.-Już wybrałem ofiarę.-Pociągnął mnie za ramię,a ja nie mogłem się uwolnić.Wyglądało to jak pająk z muchą w bezlitosnej sieci.
-Zostaw mnie!Nie chcę zabijać!-Zacząłem się szarpać ale bez skutku.Rhaast praktycznie wlekł mnie za sobą.Kamienie raniły mi kolana.Walczyłem o wolność.Na moment mi się to udało ale po chwili poczułem drugą duszę,wypełniającą moje ciało.
-Znowu się sprzeciwiasz...-Przemówił moim głosem.
-Zostaw mnie!-Tym razem odpowiedziałem ja.Wyglądało to jakbym miał rozdwojenie jaźni.
-Wyczuwam świeżą krew.Kaynuś,poznaj naszą ofiarę...-Demon rzucił się do skoku,biegnąc w jakąś alejkę.
-Rhaast...-Wyszeptałem.-Błagam,zostaw moje ciało.Nie chcę czuć tego po raz kolejny...
-Mogłeś sie nie sprzeciwiać.-Zarechotał,mocno ściskając moją dłonią kosę.
Dostrzegłem Rizuki odwróconą tyłem.Chciałem krzyczeć,by uciekła lecz nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa.Rhaast całkowicie mnie kontrolował...A ja to wszystko widziałem...Bezsilnie...
Nim się obejrzałem demon chłeptał krew tej dziewczyny.Czułem jej smak...
-Wyśmienita.-Zarechotał wesoło.-Cieplutka...Taką lubię najbardziej.
Teraz udało mi się przemóc.Zmusiłem ciało do upadku na kolana.
-Co ja uczyniłem...-Spojrzałem na ciało.Musiała nie życ...Rhaast zmasakrował jej gardło kosą...A ja nic nie mogłem zrobić.
-Świetna robota chłopcze.-Klepnął mnie w ramię.
-Nieprawda!-Krzyknąłem na niego.-Zrobiłeś ze mnie mordercę!
-Jakież brudne słowa.-Objął mnie ramieniem.-To nie morderstwo to sztuka.
-Jesteś nienormalny!-Strzepałem jego dłonie z ramienia i rozpłakałem się,ocierając krew z twarzy.-Dlaczego każesz mi robić takie rzeczy!?-Strzeliłem mu policzek w twarz i odbiegłem jak najszybciej,jak najdalej od tego wszystkiego...
Natychmiast wpadłem do pokoju i zamknąłem wszystko na klucz.Spojrzałem na swoje ręce,czerwone od cieczy,zostawiające ślady na ścianach.
-Dlaczego?-Załkałem.Czuję się taki winny...To jego intencje ale to moje dłonie odebrały życie...
-Nie przesadzaj,chłopcze.-Za mną usłyszałem głos Rhaasta i od razu się odwróciłem.Jak się tu dostał...-Mi się podobało.-Złapał mnie za twarz i przyciągnął do siebie.
-Nie dotykaj mnie!-Rzuciłem w niego książką i odsunąłem się pod sąsiednią ścianę.
-Co za zdenerwowanie.-Pokiwał głową.-Wyluzuj.Nie zrobię ci nic złego...wręcz przeciwnie.
Chciałem się odsunąć ale za mną była już tylko ściana.Demon złapał mnie i przytrzymał w ramionach.
-Zostaw mnie.Czy nie dość już dokonałeś moimi rękoma?-Otarłem twarz,na której dłonie pozostawiły widoczne ślady krwi.
-Ależ spokojnie.Mam doskonały humor.Nic ci nie zrobię.-Uśmiechnął się bardzo szeroko.
-Co chcesz zrobić?-Nagle mnie pocałował.Zacząłem tłuc jego ramiona pięściami,żeby mnie puścił.Nie działało.Wręcz przeciwnie,zaczął wpychać mi swój jęzor do gardła.Obrzydliwość...Zacząłem wbijać mu paznokcie w skórę.Nie zareagował.Przycisnął mnie do ściany i zablokował dłonią moje dwie.Próbowałem się wyrwać z jego pocałunku ale skutecznie mnie przytrzymał.
-Nie chcę...-Odparłem,gdy dał mi na chwilę złapać oddech.Ciągle czułem w ustach smak miętowych landrynek.Ktoś tu lubi cukiereczki...
-Spokojnie,słodziutki.-Uśmiechnął się.-To nagroda.-Podniósł mnie i przycisnął do ściany,trzymając za nogi.
Naprawdę czułem się bardzo niekomfortowo...
-NIE CHCĘ RHAAST!-Uderzyłem go w twarz.Rzucił mną o ziemię,aż poczułem ból w kolanach.
-Czy mam zmienić nagrodę w karę?Bo do tego zmierzasz.-Szarpnął kołnierz mojego stroju,tak że powoli mnie dusił.
-Możesz mnie po prostu zostawić...-Jęknąłem,czując jak na mojej szyi zaciska się niewidzialna pętla.-Albo zabić.Błagam,zabij mnie.
-Zabić?-Demon zostawił mój strój,aż uderzyłem plecami w ścianę.-Nie żartuj sobie.Jesteś taki rozkoszny,że nie mogę tego uczynić.
Oddychałem szybko,trzymając głowę spuszczoną do ziemi.Nie chcę patrzeć mu w oczy.Tak się boję...
-Nie bój się.-Pogładził mnie po twarzy.Ten dotyk był okropny...-Nie chcę ci zrobić krzywdy,słoneczko.
Wsadził mi dłoń pod kołnierzyk i zaczął gładzić moją szyję.Tłukłem go pięściami jak tylko mogłem ale trzymał się doskonale...Tak nie chcę by mnie dotykał w taki sposób.
-Rhaast.Przestań.-Próbowałem być stanowczy lecz on zatkał mi usta łapa,a drugą zagłębiał palce w moim obojczyku,delikatnie radząc sobie z guzikami.-Błagam nie rozbieraj mnie...
- Chcę zobaczyć czym tak zachwyca się twój Zedzik.-Zachichotał i w pewnym momencie zdarł ze mnie górną część stroju,aż guziki posypały się po podłodze.Jęknąłem ze strachem,chcąc nerwowo zakryć dłońmi klatkę piersiową.
-Skarbie nie ukrywaj się.-Delikatnie złapał mnie za dłonie.-Masz takie ładne ciałko.Idealnie nadawałbyś się na moją ofiarę.Pozwól,że skosztuję...
-Co ty...AAAH!!-Krzyknąłem,gdy brutalnie wgryzł mi się w ramię.Próbowałem się wyszarpać ale to tylko sprawiało mi większy ból.Czułem krew,płynąca po mojej piersi i dłoni,była okropnie gorąca.Albo po prostu już się tak boję.Rhaast uśmiechnął się i chwycił szponem moje policzki,delikatnie je raniąc.
-Boże.Wspaniała.-Zasyczał,po czym zaczął zlizywać krew cieknącą z rany.To było takie okropne...
-Przestań...-Zacząłem go już zwyczajnie błagać o litość,wijąc się po podłodze,ubrudzony własną krwią.-Rhaast...-Z moich oczu poleciało kilka łez.Ukryłem twarz w dłoniach.
-Oj słoneczko.-Przestał wysysać ze mnie krew i pogładził po policzku.-Bardzo cię przepraszam.Zapomniałem się.-Kopnął mnie,aż potoczyłem się pod łóżko.-Może zmienimy odrobinkę naszą zabawę?
-Nie chcę się w nic z Tobą bawić.-Odparłem,trzymając się za krwawiące ramię.Piekielnie bolało.
-Ależ to bedzie świetne.Zaufaj mi.-Położył mnie na poduszce i przygniótł własnym ciężarem.Nie wiem co boli bardziej.Ramię czy paraliżujący strach.Musnął mnie w usta.Ciągle próbowałem się wyrwać,aż chyba się znudził i nagle ugryzł mnie w sutek.To tak bardzo bolało.Zacząłem krzyczeć i wierzgać,chciałem by mnie uwolnił,by odszedł i zostawił.
-Uspokój się!-Złapał mnie za twarz,generując kolejne rany na policzkach.-Ciągle tylko marudzisz.-Usiadł na mnie i zaczął mnie gładzić po brzuchu.-Smakowicie wygląda...
-Niee...-Zacząłem go odpychać rękami ale szarpnął mnie za nie i wygiął do tyłu,wywołując palący ból.-Ałaaaaa!-Zacząłem wrzeszczeć z bólu,a on ponownie zatkał mi usta ręką.
Uśmiechnął się mrocznie,a ja płakałem cicho,krzywiąc się z bólu...Dlaczego ja?
Rhaast wrócił do mojego brzucha,tylko teraz zaczął wodzić dłońmi po moich spodniach.
-No dalej.Ciekawe jak wyglądasz w całości.-Wsadził mi dłoń pod ubrania,dotykając wielu miejsc których nie powinien.
-Nie tam...Błagam...-Wtuliłem się w poduszkę,zrozpaczony swoją bezsilnością.Praktycznie łkałem w pościel.
-O tam,tam.Kochaniutki,przecież masz takie wspaniałe ciałko.-Zacisnął dłoń na materiale spodni,po czym zaczął je powoli zsuwać.Zacząłem wierzgać nogami,kopiąc go w twarz,aż wreszcie chyba się zdenerwował bo w podciągnął moje nogi do góry i zdarł ze mnie spodnie i bieliznę.Czułem się jak tania dziwka.
-Mmm..-Oblizał się z lekkim uśmiechem,a ja wtuliłem twarz w poduszkę,by go nie oglądać.
-Niee...-Zacząłem zasłaniać się stopami jak tylko mogłem.
-Cóż,będę musiał sobie pomóc.-Westchnął i po chwili poczułem unieruchomienie na rękach.
-Wąż!?-Wytrzeszczyłem oczy,widząc moje dłonie oplecione przez ciało ogromnego węża.
-To...mój stary przyjaciel.Teraz nam pomoże.-Rhaast zachichotał,kładąc dłoń na moim podbrzuszu.Czułem się jak w jakimś erotycznym lochu.
-Dlaczego mi to robisz?-Załkałem i po chwili cicho jeknąłem,gdy poczułem scisk w okolicach przyrodzenia.Wąż oplatał także to miejsce.
Rhaast tylko cicho się zaśmiał i zaczął delikatnie mnie dotykać.
Wcześniej dotykał mnie tam tylko Zed.To jego dotyku pragnąłem,a nie tego potwora.Przyspieszał ruchy,a ja czułem strach,ból i jednocześnie podniecenie...Tak bardzo nie chcę.Zaczął mnie bardzo mocno sciskać,a ja wiłem się w pościeli błagając o litość.Wąż nie pozwalał mi walczyć,leżałem tak na poduszcze i krzyczałem.
-Nikt cię nie usłyszy,słoneczko.-Złapał mnie za szyję i zrzucił na podłogę,uwalniając od węża.-Zadbałem o to.Przez sciany tego pokoju nie wyjdzie żaden dźwięk.
-Ty...potworze...-Zmierzylem go nienawistnie,a on pokiwał tylko głową.
-Zaraz ci pokażę prawdziwą bestię.-Zachichotał i szarpnął moją szyję w dół.
-Rhaa...-Wepchnal mi do ust swoje ogromne przyrodzenie,aż poczułem jak główka wbija mi się w podniebienie.To bolało.
-Wspaniale wyglądasz.-Rhaast uśmiechnął się i zaczął poruszać moją głową.Ustami ślizgałem po jego penisie,a z oczu leciały mi łzy.Nawet nie mogłem walczyć,bo znów poczułem się zniewolony.Pierdolony wąż.
-R...a...t...p..z...s..t..n..-Próbowałem coś powiedzieć ale co literę w moich ustach pojawiał się jego penis.Po prostu się mną bawił.
-Nie gadamy,tylko ssiemy.-Przycisnął mnie do swojej męskości i spojrzał oczekująco.-No?Co powiedziałem?
Kiwnąłem głowa i zacząłem ssac.Tak bardzo nie chciałem tego robić...
-Świetnie ci idzie.-Jęknął,szarpiąc moją głowę w dół.Praktycznie musiałem ssać jego jądra.Tak bardzo nie chciałem.
-Już wystarczy,słonko.-Uśmiechnął się i rzucił mną o łóżko,obejmując w pasie.-Co powiesz na drobną rozgrzewkę?
-BŁAGAM JUŻ DOŚĆ!-Zacząłem jeszcze głośniej łkać,wierzgając głową.
-Nie to chciałem usłyszeć.-Pokiwał głową i zaczął mnie całować po nogach.-Ale trudno.-Wsadził mi ze trzy szpony do dziurki.Wrzasnąłem z bólu.Jego pazury raniły mnie wewnątrz...To było takie straszne...
-RHAAASTTT...RHAAAA...-Zacząłem głucho wrzeszczeć,zaciskając ręce na pościeli.Czułem jak wypełniam się z tyłu czymś gorącym.Krew.Rozerwał mi tymi pazurami odbyt...
-Chyba troszeczkę za mocno.Ale to nic.-Chwycił mnie za biodra i podwinął do góry,tak że wisiałem nad ramą łóżka tyłkiem do góry.
-BŁAGAM CIĘ!!-Załkałem najgłośniej jak potrafię ale on nie słuchał.Wbił się we mnie,a ja krzyknąłem i po raz kolejny się rozpłakałem.To było takie okropne doświadczenie.
-Masz takie wspaniałe wnętrze.-Zachichotał,szarpiąc mnie za pośladki,żeby mieć więcej miejsca.Był tak ogromny...A to wszystko tak bolało.
Praktycznie tylko stękałem,próbując złapać oddech i zalewając się łzami.
-AAAAH!!-Poczułem coś wijacego się w moim wnętrzu.Wąż i Rhaast...okropne połączenie.
Opadłem na ramę łóżka.Chciałem w tym momencie się wykrwawić albo umrzeć...Wszystko mi jedno.
-Od razu wiekszy...-Obrócił mnie i rozchylił moją dziurkę.Była jakieś trzy razy większa niż zazwyczaj...-Siadaj.-Wskazał na swoje przyrodzenie,a ja kiwnąłem głową i opadłem,zatapiając się w jego penisie.Znów się rozpłakałem.Chwycił mnie za pośladki i klepał w nie tak mocno,że aż zacząłem podskakiwać z bólu.
-Oooo tak,słonko...-Pogłaskał mnie po wardze,rozcinając ją.Krew obmyła moją brodę i szyję.Chwycił mnie za plecy i przciągnął do siebie,unosząc obie nogi.Zatopił się we mnie po sam koniec i zaczął bardzo szybko nabijać się w moją dziurkę.
-AAAAH!JAK BOLI!!!-Krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem i ukryłem twarz w dłoniach.
-Jest wspaniale...-Rhaast jęknął i po chwili znów zagłębił się,dociskając do końca.-Wspaniale.-Poczułem ciepło wlewające się w mój tyłek.Powoli opuścił moje wnętrze, a ja opadłem na podłogę.Czułem jak ogromne ilości nasienia spływają z mojego tyłu na panele.Rhaast stanął nade mną i poczułem nagle strumień spermy,lejący się po całym moim ciele.
-Wyglądasz jak ciasteczko.-Otarł dłonie,a ja wyplułem ciecz z ust.
-BŁAGAM...-Wyszeptałem,slizgając się na nasieniu Rhaasta.
-No dobrze.-Kiwnął głową, pocałował mnie i zniknął.
Natychmiast ruszyłem do łazienki,włączyłem prysznic i zsunąłem się po posadzce do brodzika.Łkałem,wtulony w kafelki.Woda obmywała moje ciało, oczyszczając liczne rany i zadrapania.Do tego czułem moje rozerwane wnętrze.Pozwoliłem wodzie się opłukać i wywlokłem się z kabiny.Opadłem na podłogę ale szybko odzyskałem rezon i wciąż płacząc posprzątałem pokój po pozostałościach mojej krwi i spełnienia Rhaasta.
Po wszystkim opadłem na fotel i głośno westchnąłem.
-Kayn!-W drzwiach pojawiła się Irmina.Była cała roztrzesiona.Na chwilę przystanęła.-Wiesz co się stało!?
Podniosłem się z fotela i słabo oparłem o ścianę.
-Rizuki nie żyje!Ktoś ją zamordował!-Dziewczyna rozpłakała się.
Starałem się udawać zaskoczonego,zamarłem.
-Dobry Boże...
-Jak ktoś mógł to zrobić!?-Rozpłakała się na dobre,a ja podszedłem i objąłem ją ramionami.
-Nie mam pojęcia...Ten ktoś jest potworem...-Prawda Rhaast?
Dziewczyna dotknęła mojego policzka.
-Twoja twarz...krwawi...-Zmartwiła się,a ja Kiwnąłem głową.
-Zraniłem się ostrzami podczas treningu...To nic takiego...
-Może powinieneś to oczyścić?-Zmierzyła mnie.-Ja zaraz...
-Nie musisz.-Złapałem ją za dłoń, zatrzymując.-Jesteś zrozpaczona.Sam się tym zajmę.
-Na pewno?-Kochana jest.
-Tak...-Uśmiechnąłem się lekko.-Poradzę sobie.
Kiwnela głowa i wtuliła się w moje ramię.
-To takie straszne...Jak to mogło się stać...
-Nie mam pojęcia.-Kiwnąłem głową.-Nie mam zielonego pojęcia...
-Może pójdziemy do ogrodu?-Spytała cicho.
-W porządku.-Kiwnąłem smutno głowa.
*Zed*
-Zedziu wiesz moze co to?-Yasuo pojawił się w moim pokoju,akurat gdy rozmyślałem.Zacząłem nawet nerwowo chodzić po pokoju.
-Co,nie widzisz że mam pilne sp...Skąd to masz?-Zatrzymałem się,widząc kosę wykonaną z ciemnej stali.Coś mi mówiła.
-No chciałem wziąść książkę od Kayna dla Yi i znalazłem to na środku pokoju...
-Gdzie to znalazłeś!?-Złapałem się za głowę i wyrwałem mu kosę z ręki.-Czy to...-Chwyciłem książkę,leżącą na półce,zwalając kubek naparu,który rozbił się na dywanie.
-I znowu ja będę musiał go prać...-Yasuo oburzyl sie w najgorszym momencie jakim mógł.
-Zamilcz na chwilę.-Burknąłem,kartkując książkę.-Mam...Nie jest dobrze...
-Co?-Yas zaciekawił się.
-On wykończy Kayna...-Mruknąłem,patrząc na zakrzywiony kawał stali.
-Kto?-Yas nadal chciał się dowiedzieć prawdy.
-Potem ci powiem,teraz nie mam czasu.-Wstałem i jak najszybszej wyszedłem z pokoju.Gdzie jest ten chłopak?
******************************
-Kayn!-Złapałem go za rękę i pociągnąłem do siebie.Spojrzał na mnie przybitymi oczyma.Twarz miał całą poranioną.Zaczęło się...-Chodź ze mną.
Nie odpowiedział,szedł ze spuszczoną głowa,tam gdzie go prowadziłem.
-Skąd to masz?-Wziąłem w dłoń kosę i pokazałem mu przed nosem.
-Nie dotykaj jej...Jeszcze coś się stanie...-Odparł cichutko.
-Nic się nie stanie.Skąd ją masz?!
-Znalazłem...-Kiwnął głowa.
-Poszedles tam gdzie ci stanowczo zakazałem!?-Zmierzyłem go w lekkim gniewie,sciskajac broń.
-Przepraszam...Nie mogłem się powstrzymać...-Spuścił głowę.
-Kayn czy wiesz jak potężnej istoty padles ofiarą!?-Spojrzałem na chłopaka,który stal przede mną.Miał w pewnym stopniu zniszczona psychikę.Muszę temu zapobiec.
-Ja...
-Zawarłeś pakt z Darkinem.-Spojrzałem mu stanowczo w oczy.-Może jestem w stanie ci pomóc.Powiedz tylko jak się nazywa.
-Nie mogę!-Rozplakal się.-On...on..zrobi ci krzywdę...
-Nie zrobi.-Podszedłem i objąłem go ramionami.-Potrafię o siebie zadbać.
-Ale on jest inny...-Kayn zaczął szlochać.-Wolę,żeby tylko krzywdził mnie...
-A ja nie chcę by krzywdzil właśnie Ciebie.-Pozwoliłem mu wtulić się w pierś.
-Nie..On...on skrzwdzi wszystkich,wszysciutkich...
-W takim razie nie mów.-Przytuliłem go do siebie i pogłaskałem po wlosach.Były poszarpane i zmierzwione.Zawsze tak dba o włosy...-Sam znajdę odpowiedź.
Podnioslem go i polozylem do swojego łóżka.
-Wiem,że się boisz.Ale musisz być silny.Jak chcesz mogę z Tobą spać.
Kiwnął głowa i otarł oczy, po czym skulił się w kłębek.
-Zaraz do ciebie wrócę,tylko zalatwie kilka rzeczy.
-Mhm.-Odparł słabo.
Wziąłem kosę i rzuciłem nią w stronę dziedzińca.Nie pozwole mu nawiedzac Kayna we śnie.
-Wiedz,że cię zniszczę.Kimkolwiek jesteś.-Odparłem w stronę broni i wróciłem do chłopaka.Spał niespokojnie,zwinięty w kłębek.
-Obronie cię.-Mruknąłem mu do ucha i mocno przytuliłem.Mimo,że w pokoju panowal polmrok to widziałem czerwone światło,roznoszące się z okna.Zadarliśmy z czymś bardzo potężnym...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro