Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że byłam przy Dexterze, bo potrzebowałam czyjejś bliskości, wsparcia, zrozumienia. A, że on akurat wtedy pojawił się na mojej drodze, to wyszło, jak wyszło... To, co się wydarzyło na niedługo przed jego wyjazdem, nie wynikało z zauroczenia. Nie było też tych przysłowiowych motyli w brzuchu. Po prostu potrzebowaliśmy zaspokoić nasze żądze jak inni normalni ludzie. Sytuacja, do której pomiędzy nami doszło, była tylko i wyłącznie wynikiem zaspokojenia potrzeb, a nie jakichkolwiek uczuć. Byłam tego pewna. Był dla mnie dobrym kompanem i powiernikiem, ale nie mężczyzną, którego bym pokochała.

Jestem mu jednakże dozgonnie wdzięczna za wszystko, co wtedy dla mnie zrobił. Dzięki niemu zrozumiałam, że mimo iż na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, wiele zależy też od nas. Pokazał mi, że nawet najtrudniejsze doświadczenia można przekuć w coś wartościowego.

***

Pamiętam, jak by to wydarzyło się dziś. To było równo na trzy tygodnie przed ostatecznym zakończeniem szkoleń. Czekał mnie tylko jeszcze jeden ważny test, aby stać się tajną agentką. Było akurat około ósmej rano, gdy po porannym treningu jedliśmy zbiorowo śniadanie. Wtedy do stołówki wszedł jeden z pomocników naszego dowódcy i mnie przywołał do siebie. Nie mówiąc mi nic, oprócz tego, że jestem wezwana do Mike'a, zaprowadził mnie do jego gabinetu.

Weszłam do niego, zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam bliżej jego biurka, za którym siedział. Ruchem dłoni wskazał, abym usiadła na krześle naprzeciwko niego. Nerwowo zaciskając palce na materiale moich bojówek, wpatrywałam się w blat biurka, zastanawiając się, czym mogłam zawinić, że wezwał mnie do siebie na dywanik sam dowódca.

— Dotarła do nas informacja, którą jestem zobowiązany ci przekazać, Ingrid. Przerywając, wziął łyk kawy i przejechał dłonią po swojej ostrzyżonej na jeża fryzurze. Wczoraj w Sacramento umarł twój ojciec. Przykro mi...

Mówił coś jeszcze, ale nie skupiałam się już na jego słowach. W moich uszach ciągle wybrzmiewało to samo zdanie, które w tamtym momencie było dla mnie nie do przyjęcia. Sądziłam, że to niemożliwe, przecież on miał dopiero pięćdziesiąt lat. Tyle ambicji, planów na przyszłość, marzeń o wnukach... Człowiek, który przez cały okres mojego życia i nastoletniości był dla mnie wzorem umarł. On zawsze potrafił mnie zrozumieć, pomóc. Nawet gdy im powiedziałam, że zamierzam zacząć szkolenia, zaakceptował to i złagodził sprzeciw mamy, która nie chciała nawet o tym słyszeć.

Dopiero gdy poczułam dotyk na swoim ramieniu, otrząsnęłam się z letargu i zauważyłam, że to Mike stał obok mnie.

— Czy mogę dostać przepustkę, aby pojechać na jego pogrzeb? spytałam, bo nie wyobrażałam sobie, abym nie była na jego ostatnim pożegnaniu.

— Tak, oczywiście. Dostaniesz cztery dni zwolnienia ze szkoleń. Zdaję sobie sprawę, że jest ci teraz trudno. Możesz wrócić do siebie i przygotować się do wyjazdu, bo po południu i tak ekipa będzie jechać do miasta, a więc cię podrzucą. A i nie zapomnij się odmeldować oznajmił i wręczył mi kartkę uprawniającą do opuszczenia terenu koszar za jego zgodą.

— Dziękuję. Skinęłam głową i opuściłam pomieszczenie.

Szłam przez dziedziniec, a następnie boczne uliczki, aby dotrzeć do swojego pokoju. To było jak odruch, nie zastanawiałam się nad tym. Wciąż nie docierało do mnie, że zostałam wpół sierotą. Zerkałam w stronę nieba i zastanawiałam się, czy to dzieje się naprawdę. Nie mogłam, a może wręcz nie chciałam pogodzić się z faktem, że mój ojciec umarł. Jednak z każdą chwilą ta informacja coraz bardziej wdzierała się do mojej podświadomości, niszcząc ją i wywołując emocje, które były niczym sztylet wbijany w serce. Wtedy nawet najlepszym kłamstwem nie dało się oszukać swojego umysłu, że wszystko jest dobrze. Świat w tamtej chwili zadrżał u podstaw i nic już nie było takie jak dawniej.

Będąc już w swojej kwaterze, wzięłam z półki jedyne zdjęcie, które przywiozłam ze sobą do tego miejsca. Przedstawiało ono moich rodziców i mnie podczas jednych ze świąt dziękczynienia. Wszyscy byliśmy tacy uśmiechnięci, beztroscy, przytuleni do siebie. Już wtedy, choć byłam jeszcze dzieckiem, dało się zauważyć, jak podobna jestem do ojca. Takie same duże oczy w odcieniu gorącej czekolady, ciemnobrązowe, lekko falowane włosy, podobny kształt twarzy. Córeczka tatusia, dla której był w stanie poświęcić wszystko, a ona ostatecznie odcięła się od tego, dając się samej sobie zatracić w szkolenia...

Żałowałam, bardzo żałowałam tego, że przez ostatnie dwa i pół roku nie pojawiłam się w domu. Wiedziałam, że nie wybaczę sobie tego, że odsunęłam się od rodziców, którzy dla mnie tyle zrobili, tylko dlatego, że byłam zapatrzona we własne problemy i ambicje. Straciłam ojca, lecz miałam jeszcze matkę, która jako jedyna mi pozostała... Tylko, czy będzie mi w stanie wybaczyć to, jak się od nich odcięłam?

***

Dotarłam do Sacramento. Stałam przed swoim domem rodzinnym, przepełniona wątpliwościami odnośnie tego, czy nacisnąć dzwonek do drzwi. Nie czułam już takiego przywiązania do tego miejsca, jak było to jeszcze kilka lat temu. Wzięłam kilka głębokich oddechów i z pewnym zawahaniem, wreszcie nacisnęłam przycisk. Po chwili drzwi otworzyła mi siostra mojej matki. Przyglądnęła mi się z grymasem na twarzy i przyjęła jeszcze bardziej dumną postawę. Jakby chciała mi udowodnić, że jestem dla niej nic niewarta.

— Dzień dobry. — Przywitałam się, zaciskając mocniej uszy od torby sportowej w dłoni, powstrzymując się od rzucenia jakiejś kąśliwej uwagi do ciotki.

— Pff... Dla kogo dobry, dlatego dobry. Po co tu przyjechałaś? — Prychnęła, stukając obcasem o podłogę w wyrazie swojego znudzenia i pogardy.

— Na pogrzeb ojca. A przy okazji zobaczyć się z matką. A ty, co tu robisz? Nie przypominam sobie, abyś jakoś szczególnie przepadała za ojcem? — zapytałam, dając wciągnąć się w jej grę.

— Nikt cię tu nie potrzebuje — stwierdziła, starając się zamknąć mi drzwi przed nosem.

Popchnęłam je mocniej, aż ona się zachwiała na swoich niebotycznie wysokich szpilkach i weszłam do środka.

— Nie ty o tym decydujesz. Poza tym to po części też mój dom, a ty jesteś tu tylko gościem, a więc z łaski swojej, zamknij swoją jadaczkę i odwal się ode mnie — burknęłam do niej i ruszyłam korytarzem do salonu.

Na sofie, owinięta kocem, siedziała zapłakana mama. Nawet z odległości, w jakiej się wtedy od niej znajdowałam, mogłam usłyszeć, jak spazmatycznie szlocha.

— Peg, kto... — Podniosła wzrok i przerwała swoją wypowiedź, patrząc na mnie, jakbym była duchem. — Córeczko — szepnęła po kilku minutach, przykładając dłoń do ust i kręcąc głową na boki.

— Widzisz, coś zrobiła! — krzyknęła do mnie ciotka od siedmiu boleści, podchodząc do mamy, ale ta nawet nie raczyła na nią spojrzeć.

Zignorowałam to, co powiedziała i podeszłam bliżej mojej rodzicielki. Każdy centymetr, o który zmniejszała się odległość między nami, zabierał mi cząstkę pewności siebie i siły, aby powstrzymać się przed rozpłakaniem. Bałam się, że mnie odtrąci. Nie wybaczy tego, że się od nich całkowicie odseparowałam. Gdy stałam tuż obok niej, nie wiedziałam, co właściwie mogę powiedzieć.

Jednak, kiedy po chwili zagarnęła mnie w swoje objęcia, tuląc mocno i powtarzając słowo „wróciłaś", wszystko wokół przestało się liczyć. Na ciotkę już w ogóle nie zwracałam uwagi. Łzy zaczęły lecieć po moich policzkach — wtedy też po raz pierwszy od tak dawna zrozumiałam, jak bardzo mi brakowało tej matczynej miłości.

— Przepraszam. — Tylko tyle byłam w tamtej chwili wyszeptać, lecz nie było trzeba w tamtej chwili więcej słów.

Wróciłam do domu i pomimo wszystkich przykrości, które wyrządziłam, ona mi przebaczyła.

***

Wieczorem siedziałam na werandzie, wpatrując się w księżyc i zastanawiając się, czy tato faktycznie mnie gdzieś stamtąd obserwuje. Znów paliłam. Obłoczki dymu, które wypuszczałam z ust, zdawały się zabierać ze sobą część smutku i bólu, jaki wtedy czułam. To była moja chwila. Moment, w którym mogłam pozwolić sobie na okazanie słabości. Nie musiałam ukrywać łez, cierpienia, które przepełniało moją duszę, tęsknoty. Lecz to była tylko chwila. Ulotna jak ten dym.

Cały ten dzień przyniósł ze sobą dużo wydarzeń, które musiałam sobie przeanalizować, kiedy nie będą mną targały emocje. Jak udało mi się dowiedzieć, ojciec umarł na zawał. Zanim lekarze zdążyli mu pomóc, było już za późno. Żałowałam i wciąż żałuję, że nie zdążyłam się z nim pożegnać. Przez większą część popołudnia mama starała się dowiedzieć ode mnie czegoś więcej o szkoleniach. Niestety, obowiązywała mnie klauzula poufności i nie mogłam nic zdradzić, nawet jej. Ciągle jednak w jej głosie było słychać, jak bardzo to wszystko przeżywa i cierpi.

Za dwa dni to ja musiałam być tą silną. Nie mogłam zawieść matki i choćby nie wiem co, moim obowiązkiem było wsparcie jej na tyle, aby nie załamała się, bo wątpiłam, by jej siostra pojawiła się tu z dobrymi zamiarami. Ona coś musiała knuć. Tylko pytanie, co?

***

Nazajutrz odbył się pogrzeb. Wszyscy żałobnicy zebrali się w domu pogrzebowym, mieszczącym się w pobliżu cmentarza na uroczystości pogrzebowej. Wpisywali się oni do księgi kondolencyjnej i składali w kopertach pieniądze, jako ofiarę za mszę w intencji zmarłego. Ludzie, czasami kompletnie mi obcy, podchodzili do trumny, aby ostatni raz pożegnać się z moim ojcem. Patrzyłam na to wszystko tak, jakbym stała obok własnego ciała. Może to zasługa tabletek, które wzięłam, a może też tego, że starałam się trzymać dla matki, która była wykończona emocjonalnie i załamana tym, że jego już z nami nie ma.

Osoby podchodziły do mnie i mamy, składając nam kondolencje. Niektórych kompletnie nie znałam. Nawet nie spodziewałam się, że tyle ludzi się pojawi na pogrzebie. Dla pewnych uczestników ceremonii stanowiłam ciekawy obiekt do obserwacji. W końcu przecież byłam tą, która straciła ojca. Powinnam lamentować, będąc ubraną w strój żałobny podobny do tego, który miała na sobie matka.

A jednak się wyłamałam spod tej reguły. Nie płakałam, stałam tam, patrząc z dozą obojętności na to, co wokół mnie się działo. Miałam na sobie czarne jeansy, koszulę w tym samym odcieniu, srebrną bransoletkę na nadgarstku i włosy spięte w koka. Dla mnie to nie była uroczystość, gdzie ważne było afiszowanie się tym, jak się wygląda. Według mnie chodziło o to, aby uczcić pamięć zmarłego i móc się z nim ostatni raz pożegnać.

Po modlitwach trumnę zabrali grabarze, a za nimi w kondukcie pogrzebowym ruszyli żałobnicy. Każdy z wiązanką, którą wcześniej zamówił w kwiaciarni. Szłam na samym przodzie, podtrzymując mamę pod ramię. Ciągle płakała, smarkała w chusteczkę, dygocząc, co jakiś czas z nadmiaru emocji. Sama nie okazywałam uczuć publicznie. To było już nieodłączną częścią mnie, która rosła w siłę wraz z kolejnymi latami szkoleń. Dopiero później w zaciszu czterech ścian dawałam emocjom ujść.

Gdy dotarliśmy już na miejsce, grabarze spuścili na linach trumnę do przygotowanego wcześniej dołu. Następnie przewodniczący obrzędom zmówił modlitwy, na koniec cytując znaną łacińską maksymę. Jedno krótkie zdanie, w którym zawarta była cała kwintesencja ludzkiego istnienia.

Pulvis es et in pulverem reverteris*".

*Prochem jesteś i w proch się obrócisz".

Od Autorki:

Jak wrażenia po rozdziale?  
Jakieś podejrzenia, co może knuć ciotka Ingrid?
Starałam się sprawdzić, lecz w razie, jeśli zauważycie gdzieś jakiś błąd, piszcie, na pewno poprawię.

Dziękuję za ponad 50 gwiazdek. Jesteście wspaniali! :)

Zostałam nominowana przez PotfurCiasteczkoowy do 10 faktów o mnie.

1.Julia.
2.Uwielbiam czerń.
3.Mam uczulenie na pomarańcze.
4.Kocham buty na obcasach.
5.Interesuję się motocyklami.
6.Słucham głównie Rock'a.
7.Mam spore problemy ze zdrowiem.
8.Nienawidzę robić zakupów.
9.Zazwyczaj brakuje mi czasu.
10. Lubię grać w siatkówkę.

Nominuję:
Red-nails
Niewidzialna56

PS. Jeśli ktoś chce może zadawać mi pytania, czy to odnośnie mojej osoby, czy też książki. Postaram się na wszystkie odpowiedzieć. :)

Następny rozdział: 11 grudnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro