Rozdział 25
Mimo że wróciłam do San Francisco i nie miałam w ten czas żadnej z góry narzuconej roboty, to i tak ciągle coś zaprzątało mój czas. Kupienie prezentów, śledzenie informacji o facecie matki, załatwienie spraw po urzędach... W pewnym momencie już nawet Dexter stwierdził, że powinniśmy spędzić razem więcej czasu.
Postanowiłam, że postaram się jakoś mu to zrekompensować to, że wiecznie go odstawiałam na boczny tor. Jako że na dworze pogoda jak to w grudniu, nie dopisywała. Na coś bardziej wyczynowego nie pozwalała mi ręka, a większość ciekawych miejsc była już obłożona przez klientów. Nieco urozmaicona, wspólna kolacja, podczas której moglibyśmy porozmawiać o planach na święta, wydawała się idealna.
Rano, gdy opuścił już mieszkanie, mówiąc, że umówił się z kimś na fuchę, zajęłam się sprzątaniem. Później przyszedł czas na zakupy, których szczerze nie lubiłam. Jeszcze te w spożywcze poszły w miarę szybko, ale kiedy skusiłam się na wejście do sklepu odzieżowego po jakąś sukienkę i może przy okazji jakiś prezent na święta, skarciłam sama siebie za tak nierozsądny pomysł.
Jednak ostatecznie opuściłam galerię obładowana jak tragarz, mając wszystko, co było mi potrzebne, a nawet więcej. W mieszkaniu po krótkim odpoczynku ruszyłam do kuchni. Może mistrzem gotowania nie byłam, ale mając przed sobą książkę kucharską, umiałam zrobić coś zjadliwego. Później, gdy wszystko było już gotowe, poszłam się przebrać.
Kiedy pojawił się około osiemnastej w mieszkaniu, był zaskoczony tym, co zastał. Później, jednak gdy usiedliśmy do stołu, skomplementował. Wydawał się inny niż ostatnimi czasy, od momentu mojego powrotu. To był Dexter, którego chciałabym mieć przy sobie na co dzień. Łagodny, spokojny, z oczami świecącymi się w blasku świec. Kolacja trwała w najlepsze, dyskutowaliśmy na niezobowiązujące tematy, wymienialiśmy subtelne spojrzenia i gesty.
Tamtego wieczoru oboje staraliśmy się, żeby wypadł on jak najlepiej. Liczyłam, że to będzie taki mały krok w kierunku określenia statusu tego, co nas łączyło. Pomimo tego, że w głębi duszy wypierałam się tego, że robię to, aby nie być samotną — miałam świadomość, w jakim kierunku i do czego mnie to popychało. Wychodziłam z jednego labiryntu, a niedługo potem wpadałam w kolejny. Nie umiałam nikomu w pełni zaufać, jednak miałam nadzieję, że kiedyś mi się uda. Tylko jak, skoro on wciąż coś przede mną ukrywał?
Czekałam na odpowiedni moment, aby porozmawiać o świętach. W końcu za dwa dni miałam jechać do domu rodzinnego. Z tego, co słyszałam od matki, planowała, że ten fagas też tam będzie. Na tę okoliczność przygotowałam już mu nawet specjalny prezent, jeszcze tylko kilka elementów mi brakowało. W zapytaniu o nurtującą kwestię wyprzedził mnie Dexter.
— Masz już jakieś plany na święta? — Spojrzał na mnie, biorąc łyk wina.
— Mhh... Jadę do Sacramento, do mamy. Może pojechałbyś ze mną? — Pokręcił głową i zmarszczył czoło.
— Nie mogę. — Spoglądając w okno za moimi plecami, zmiął serwetkę w drżącej dłoni. Dziwne... — Muszę wyjechać gdzie indziej.
— A dokąd? — dopytywałam, wciąż ukradkiem zerkając na rękę, którą ostatecznie ukrył pod stołem. Czyżby mi się coś przewidziało?
— Nie wiem dokładnie. Może na drugi koniec USA albo aż do Europy. — Westchnął ciężko, po czym spojrzał na mnie, jak zareagowałam.
— Nie poczekałbyś kilka dni? Wtedy moglibyśmy pojechać wspólnie. — Zaproponowałam, biorąc łyka wody. Przyglądał mi się przez chwilę, milcząc.
— Przepraszam, ale nie mogę cię w to mieszać. Poza tym masz przecież pracę...
— Rozumiem — odrzekłam, starając się zamaskować lekkie rozczarowanie. Kiedy mi się udało, wciągnęłam na usta delikatny uśmiech. — A kiedy wrócisz?
— Może za dwa tygodnie lub miesiąc. Albo i dłużej... — Chcąc zamknąć mi usta i uciąć temat do dyskusji, przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować.
W sypialni wszystko potoczyło się dalej, w swoim wcześniej zapoczątkowanym rytmie. Obeszło się bez górnolotnych obietnic, wyznawania uczuć. Każdy z nas czerpał jak najwięcej z tej chwili uniesienia. Pozbywaliśmy się frustracji, która narastała przez ostatnie tygodnie. To było też w pewnym sensie pożegnanie, przed kolejną rozłąką. Z taką właśnie myślą zasnęłam.
Jakiś czas później zrobiło mi się chłodno, a więc odruchowo chciałam przesunąć się do mojego mężczyzny. Jednak zamiast niego, napotkałam tylko puste miejsce. Uchyliłam powieki, rozglądając się po pokoju i zauważyłam, że zza uchylonych drzwi łazienki dochodziło światło. Zaintrygowana tym, nieco już rozbudzona i zziębnięta, wstałam z łóżka, narzuciłam na siebie szlafrok, a następnie przecierając oczy, otwarłam drzwi szerzej i weszłam do środka pomieszczenia przy sypialni.
— Dexter, co się dzieje? — spytałam przestraszona, widząc, że podpiera się ze spuszczoną głową o umywalkę, a na niej stała ampułka z jakimiś lekami.
— Nic, — odpowiedział szybko, chowając tabletki — idź się połóż, jest jeszcze wcześnie. Ja zaraz przyjdę.
— Ej! — Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego pleców. — Powiedz mi chociaż, co się dzieje, przecież widzę, że coś jest nie tak.
— To naprawdę nic takiego, po prostu boli mnie głowa — mruknął i odwrócił się do mnie przodem.
Wyraźne, nie przesadnie odznaczające się mięśnie, wyrobione latami ćwiczeń w moim polu widzenia. Dopiero w jasnym świetle rzucanym przez halogenowe lampki zamocowane w suficie, wyraźnie widziałam, jak wieloma śladami był naznaczony. Choć nigdy nie chciał opowiadać dokładnie o tym, co zdarzyło się na misji, zdawałam sobie sprawę, że musiał naprawdę dużo wycierpieć.
— Dexie, — dotknęłam jego szorstkiego, pokrytego czterodniowym policzka, spoglądając mu w oczy — nie wiem, co próbujesz ukryć, lecz doskonale wiem, że to nie są tabletki przeciwbólowe. Przykro mi, że mi nie ufasz, ale mam nadzieję, że w końcu kiedyś ze mną szczerze porozmawiasz. — Pocałowałam go w kącik ust, a następnie szepnęłam mu do ucha. — Jednak moja cierpliwość też ma swoje granice.
***
Następnego dnia, po wieczornej sielance nie było już prawie śladu. Znów się czymś denerwował. Ciągle spoglądał na ekran telefonu, jakby oczekiwał jakiejś ważnej informacji. Zanim w ogóle wyszedł z mieszkania, zdążył stłuc kubek, trzasnąć drzwiami od łazienki i spróbować zaspokoić moją ciekawość, krótką, nic niewnoszącą do rozmowy odpowiedzią i zabluźnić.
— Usiądź, zaparzę ci herbaty. Powiesz mi na spokojnie, co się dzieje... — zaproponowałam, widząc, jak nerwowo krąży po salonie.
— Cholera — ryknął, uderzając pięścią w blat stołu tak, że aż podskoczyłam na krześle. — Wychodzę! — I tyle było z naszej rozmowy.
Zaczynałam mieć tego wszystkiego coraz bardziej dosyć. Powoli przestawałam wytrzymywać tę jego zmienność nastrojów. Przez chwilę było lepiej, a moment później wszystko się pieprzyło. Czułam się bezsilna, bo nie wiedziałam, jak mu pomóc. Postanowiłam nawet, będąc już w desperacji, przeszukać rzeczy, aby dowiedzieć się, co to były za lekarstwa w nocy.
Jednak nie było po nich ani śladu. Musiał je zabrać ze sobą. Tak więc zmęczona psychicznie już od samego rana, spędziłam dzień na kończeniu prezentu dla fagasa i pakowaniu na wyjazd. W pewnym momencie w bazie danych wpisałam dane Dexter'a. Nie odważyłam się jednak do nich spojrzeć. To byłoby niesprawiedliwe i złe wobec niego.
Kiedy kładłam się do łóżka, Było już sporo po dwudziestej trzeciej. Mężczyzna też jeszcze nie zasnął, tylko leżał, skupiając swój wzrok na suficie. Wrócił kilka godzin wcześniej i przeprosił, tłumaczył, że to przez problem w robocie. Chciałam wierzyć, że to tylko o to chodziło... Wydawał mi się zbyt niespokojny. Denerwował się i niekiedy nawet wzdrygał przy każdym najmniejszym odgłosie.
— Dobranoc. — Przytuliłam się do jego boku i zamknęłam oczy.
Mimo że byłam tak blisko niego, nie czułam się w pełni szczęśliwa. Czegoś mi brakowało... Mieszkał ze mną, zajmował się mieszkaniem, kiedy wyjeżdżałam, czasami nawet gotował! Jednak to wcale nie było aż tak ważne. Zależało mi na czymś więcej niż wspólnym sypianiu i życia w, co najwyżej przyjaźni. Nie wybiegłam planami daleko w przyszłość, ale gdzieś w sercu tliła się iskierka nadziei, że może po prostu potrzebujemy jeszcze czasu. Znów to samo przeszywające uczucie, co wczoraj.
Czułam, że powoli odpływam, aż w końcu zupełnie zasnęłam. O dziwo, to był jeden z niewielu razy, kiedy nic nie dręczyło mnie w czasie snu. Jednak w pewnym momencie poczułam, jak coś zaciska się na mojej szyi. Nie wiedziałam, co tak właściwie się działo. Czy to był sen, czy jawa.
Brakowało mi tlenu i zaczynałam się dusić. Z każdą chwilą ucisk na szyję stawał się silniejszy. Wyrwana tak gwałtownym zwrotem akcji ze snu, nie wiedziałam, co się dzieje. Łapczywie starałam się zaczerpnąć powietrza i uwolnić. Kiedy wyraźnie zobaczyłam, co się dzieje, nie mogłam uwierzyć... Dexter wykrzykiwał coś w obcym języku, z perspektywy czasu myśląc o tym, brzmiący jak arabski, ze wściekłością. Oczy miał czarne i zupełnie nieobecne, nozdrza falowały pod wpływem nerwowego i szybkiego oddechu... Zachowywał się jak opętany.
— Dexter. — Udało mi się wycharczeć, krztusząc się własną śliną.
Nie reagował i krzyczał jeszcze bardziej. Wiedziona impulsem walki o przetrwanie, zebrałam całą siłę, jaka mi pozostała i zaczęłam próbować jakoś się uwolnić. Gardło i płuca paliły, z oczu płynęły łzy. Powoli traciłam nadzieję i kontakt ze światem.
„Nic nie dzieje się bez przyczyny".
Jak wrażenia? Co się tka naprawdę dzieje z Dexterem i co dalej z Ingrid?
Następny rozdział: 7 maja.
Udanego długiego weekendu! :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro