Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38 Nie taka idealna Różyczka

@alkola808a  w treści niespodzianka dla Ciebie :) 

- Och... - wyduszam z siebie, gdy przekraczamy próg restauracji. Miejsce wygląda bajecznie! Większość sali zajmują okrągłe stoliki ozdobione bukietami białych, mięsistych róż. Na przeciwko wejścia pod ścianą przygotowano jeden długi, prostokątny stół. Na nim ustawiono dekoracje z drobnych, różowych różyczek. Pomieszczenie ma dyskretnie przytłumione oświetlenie, a do tego gdzieniegdzie ustawiono świece, które rzucają przyjemne, ciepłe światło. Cała ściana za głównym stołem również została pokryta tymi różowymi różyczkami.

- Ładnie, prawda? - nachyla się do mnie Cay – musiałem trochę zmodyfikować wygląd sali, bo Verdi zażyczyli sobie wszędzie białe róże, a przecież moja Różyczka ma mieć takie, jakie mi pasują, dlatego na naszym stole i ściance za nim są te, które kazałem kupić.

Przypomina mi się, że na wernisażu dał jej taki mały, brzydki bukiet różowych różyczek, więc to musiało być nawiązanie do nich.

- Cay... - zaczęłam, gdy w końcu dotarliśmy do głównego stołu – pamiętałeś o kwiatach dla Rosalie?

- Oczywiście! - mówi od razu – za kogo ty mnie masz? Jak mógłbym nie pamiętać o bukiecie dla mojej przymusowej narzeczonej? - pyta wesoło.

- Wygląda... dobrze? Znaczy nie tak jak ostatnio? - dociekam. Niech wie, że kilka tygodni temu zachował się jak ostatni buc.

- Wygląda perfekcyjnie jak i ja – uśmiecha się mężczyzna.

Stajemy przy naszych miejscach, ale jeszcze nie siadamy, znaczy... Cayden już odsuwa krzesło, żeby na nim spocząć, ale Collin zatrzymuje go.

- Czekamy na Verdi. - Poleca zdecydowanym tonem.

- Te twoje sztywne zasady – młodszy Steward przewraca oczami, ale nie wydaje się być zły na brata.

- Nie możemy usiąść, dopóki nie przyjdą? - dziwię się.

- Nie wypada, żebyśmy siedzieli, bo odczytaliby to, że to my organizujemy przyjęcie, a oni są zapraszani, gdy tak naprawdę obie rodziny są gospodarzami. To byłby nietakt i mogłoby to zostać odebrane jako próba prowokacji – wyjaśnia mi mój partner.

- I prawidłowo – dodaje pod nosem Cay, ale jego brat na szczęście nie słyszy. Skupia wzrok na pięknej kobiecie w czerwonej sukience, która z miłym uśmiechem zbliża się do nas. Muszę przyznać, że wygląda zjawiskowo i gdyby nie to, iż jest w widocznej ciąży, szturchnęłabym Collina za przyglądanie się jej.

- A oto i sprawczyni całego zamieszania – Cayden robi krok do przodu, ale nie wyrywa się, żeby przytulić czy choćby podać dłoń kobiecie. Z miłym uśmiechem skłania głowę, a ona też mu kiwa na przywitanie.

- Ayleen, poznaj Noemi Blake. Noemi zajmuje się organizacją przyjęcia zaręczynowego i ślubnego – informuje starszy z braci. Nie mam pojęcia, czy też powinnam skinąć jej głową, ale ona zdecydowanym ruchem wyciąga dłoń w moją stronę, dlatego też z lekkim zawahaniem ściskam ją. W drugiej ręce trzyma telefon, który cały czas wibruje, jakby dostawała milion wiadomości.

- Miło mi cię poznać, Ayleen. Jak ci się podoba dekoracja? W ostatniej chwili została zmodyfikowana, bo komuś zachciało się różowych różyczek – spogląda sugestywnie na Caya, na co ten tylko się uśmiecha.

- Lubisz wyzwania, więc to nie był dla ciebie problem – odpowiada jej od razu młodszy z mężczyzn.

- Oczywiście, że lubię wyzwania. W innym wypadku nie wychodziłabym za Alexa – dodaje kobieta. Przez chwilę rozprawia o organizacji imprezy i informuje o jej harmonogramie. Gdy w pewnym momencie spogląda na telefon, przerywa swoją wypowiedź:

- Mam informację, że rodzina Verdi już zjechała na parter, także muszę was przeprosić i przywitać narzeczoną – uśmiecha się miło i odchodzi od nas.

- Dlaczego ze mną się przywitała uściskiem, a z wami nie? - zaintrygowało mnie zachowanie brunetki, więc gdy tylko oddaliła się tak bardzo, że miałam pewność, iż nie słyszy, zadałam pytanie.

- Mówiłem ci, że partnerki w naszej sferze są nietykalne. Noemi jest żoną Alexandra Blake'a, dlatego też musimy ją szanować i nie dotykać jej. Kobiet w stosunku do innych kobiet ta zasada nie obowiązuje, tak samo jak kobiet i mężczyzn, w których jedna ze stron pozwala na taki kontakt. - Opowiada – gdybym był w zażyłych stosunkach z Alexandrem, na pewno mógłbym powitać jego żonę uściśnięciem ręki, jednak nasze relacje są dość naturalne, a Blake znany jest z zaborczości w stosunku do żony, dlatego też nie chcę go prowokować.

- To dlaczego ta jego żona zajmuje się organizacją przyjęcia? - dopytuję – nie chcesz go prowokować, a ją zatrudniasz. Przecież ona wygląda, jakby miała niedługo rodzić.

- Czysta dyplomacja – wtrąca się Cay – gdy Col zatrudnia żonę Blake'a pokazuje, że ją ceni jako specjalistę, dzięki temu polepsza swoje kontakty z Alexandrem. W tamtym roku Blake zamówił u mnie kilka obrazów, choć przecież mógł u jakiegoś innego, znanego artysty, ale wie, że dzięki temu zapunktuje u Collina. Tak to tutaj działa, ręka rękę myje i te sprawy... - wzdycha – poza tym Blake jest z Chicago. Strefa jego wpływów praktycznie sąsiaduje z tą Verdiego, więc i Leonardo opłacało się zatrudnić Noemi.

- Z Chicago? - dziwię się. Naprawdę nie było żadnego organizatora z Nowego Jorku, tylko trzeba było ją aż z Chicago sprowadzać?

- Tak. Od dwóch tygodni siedziała tutaj, żeby wszystkim się zająć. Podobno zatrzymała się u Lee... - dodaje Cay, jakby zdradzał jakąś tajemnicę.

- Możliwe. Blake i Lee przyjaźnią się od dawna. Amelia nie pozwoliłaby, żeby Noemi mieszkała w hotelu. Na pewno zaprosiła ją do siebie. - Wiadomość nie robi wrażenia na Collinie. Nie jestem zaskoczona.

- Kim jest ten Lee? Albo ta Lee? - dociekam. Przy wejściu do sali robi się tłoczno, więc na chwilę skupiam tam wzrok.

Muszę przyznać, iż Rosalie ma epickie wejście... Na początku w restauracji pojawia się ochrona i to w takiej liczbie, że gubię rachubę po dziesiątym mężczyźnie, a to wszystko dlatego, że są praktycznie identyczni. Potem do sali wchodzi Leonardo z żoną, a za nimi pozostali synowie eskortujący siostrę. Jasnoróżowa sukienka dziewczyny wyraźnie rzuca się w oczy na tle morza ciemnych garniturów towarzyszących jej mężczyzn, jak i granatowej sukienki matki. Za rodziną Verdi wchodzi kilka młodych kobiet, ale też są ubrane w dość stonowane kolory.

- Partnerki i żony braci – szepcze mi Collin, ponieważ widzi, że marszczę brwi z zastanowieniem. Nie ma szans dodać nic więcej, gdyż wtedy podchodzi do nas Verdi. Mężczyźni podają sobie dłonie, natomiast pani Verdi tylko kiwa głową na przywitanie. Cieszę się, iż Leonardo nie próbuje mnie dotknąć. Zaczynam doceniać tę zasadę.

- Rosalie, przywitaj się z narzeczonym i jego rodziną – poleca matka dziewczyny. Rosa przepycha się między braćmi i staje obok kobiety.

- Dzień dobry panie Steward – spogląda na Collina – Ayleen – zwraca się do mnie – i panie Steward – kończy na Cayu. Jego obdarza najkrótszym spojrzeniem.

- Miałaś mi mówić po imieniu, Różyczko – odzywa się Cayden. On z kolei nie spuszcza z niej niepokojącego wzroku. Sama czuję się skrępowana, gdy widzę, jak intensywnie się w nią wpatruje.

- Oczywiście. Przepraszam, Cay. Mój błąd – poprawia się szybko dziewczyna. Nawet uśmiecha miło do młodszego Stewarda, ale wygląda to na wymuszony grymas ust.

- Cieszę się, że dekoracja została zmieniona – pani Verdi spogląda z zadowoleniem na ścianę za naszym stołem – kocham różowe róże, a Rosalie uparła się na białe. Dobrze, że zostało to zmodyfikowane. Miałyśmy o to niezłą batalię w domu – śmieje się wesoło kobieta. Rosa nie wygląda, jakby było jej do śmiechu. Wbija na chwilę wzrok w podłogę, ale zaraz podnosi go i rzuca neutralne spojrzenie żonie Leonardo.

- Powinnam już się przyzwyczaić do tego, że mama ma zawsze rację – mówi cierpko.

Jestem trochę zaskoczona, że Rosalie nie siada obok Caydena, w końcu to ich przyjęcie zaręczynowe! Rodzina Verdi zajmuje miejsca przy naszym stole, ale siadają na jego drugim końcu, łącznie z Rosą. Pomiędzy naszymi rodzinami siedzą najbliżsi krewni – w przypadku Stewardów to nawet bardziej znajomi, niż krewni, ale tacy bliscy znajomi. Collin mówił mi kiedyś, że żałuje, iż jego jedyną rodziną był wuj John i przez to trafił pod jego opiekę. Gdyby ktoś inny się zajął nim i Cayem, wszystko mogłoby inaczej wyglądać.

Organizatorka przyjęcia podchodzi do naszego stolika niosąc bukiet małych, różowych różyczek. Wyraźnie widzę, iż spogląda na niego jakoś tak... ironicznie.

-Mogłeś powiedzieć, że nie masz doświadczenia w dawaniu kwiatów kobietom, to zamówiłabym coś lepszego dla twojej narzeczonej – wytyka mu od razu – już nawet kwiaty z dekoracji ściennej wyglądają lepiej niż to – podsuwa mu pod nos jego bukiet. Cayden łapie za róże i nie przestaje uśmiechać.

- Różyczka nie jest wybredna. Wystarczy jej. Najważniejsze, że zapunktowałem u teściowej – puszcza oczko do Noemi.

- To nie z teściową będziesz mieszkał... - kręci głową kobieta.

- Z Różyczką raczej też nie. Wpadnę tylko dopełnić małżeńskich obowiązków raz na jakiś czas, a tak to będę zbyt zajęty... pracą – dodaje znacząco. Organizatorka uśmiecha się do niego.

- Pracą, mówisz... Popracuj teraz i idź do niej z pierścionkiem, bo chcemy za chwilę podawać dania – instruuje go.

Cayden mocniej chwyta za swój mały bukiecik i kieruje się w stronę Rosalie. Mówi coś do niej, a ona kiwa głową i podąża za nim. Stają z drugiej strony stołu, przodem do wejścia. Restauracja zaczyna się zapełniać gośćmi. Wszyscy podchodzą do nas, do Verdich, a następnie do narzeczonych, żeby się przywitać. Na szczęście wszystko idzie dość sprawnie i po niedługiej chwili, kiedy każdy ma już swoje miejsce, młodszy Steward odwraca się tak, żeby stać naprzeciwko Rosy, a nie obok niej.

Nie słyszę jego słów, bo jest wyjątkowo cichy jak na niego, ale podejrzewam, że poprosił ją o podanie dłoni, bo dziewczyna z lekkim zawahaniem podaje mu ją. Mężczyzna wsuwa wtedy na jej palec pierścionek i zdecydowanym ruchem przyciąga dłoń Rosalie do swoich ust. Wyraźnie widzę, że panna Verdi chce ją zabrać, ale Cay trzyma mocno, a w dodatku nie spuszcza spojrzenia z twarzy narzeczonej.

Mrugam kilka razy, bo przez moment wydaje mi się, że dziewczyna morduje młodszego Stewarda wzrokiem, ale mogę się mylić, ponieważ zaraz potem jej twarz przybiera neutralny wyraz. Nie mylę się natomiast wtedy, gdy Cay podaje jej ten nieszczęsny bukiet. Rosa spogląda na niego z nieukrywanym politowaniem.

- Tym razem nie zwiędły? Jestem zaskoczona – mówi tak głośno, że wyraźnie ją słyszę, zresztą nie tylko ja, gdyż z kilku miejsc na sali słychać chichoty.

Nie mam pojęcia, co na to Cayden, gdyż znowu mówi do niej coś, ale za cicho, żeby doleciało do moich uszu.

Moment później rozlegają się oklaski dla pary narzeczonych, a młodzi rozchodzą się do swoich rodzin.

- Dałeś popis z tymi kwiatami – zaczynam go opieprzać, kiedy zajmuje miejsce po mojej lewej – naprawdę mogłeś kupić coś lepszego! Mogłam ci pokazać któryś z bukietów, które dostaję od Collina, może by cię zainspirował.

Cay macha ręką, jakby to było coś nieważnego. Podczas kolacji Collin wraca do pytania, które zadałam mu na samym początku spotkania, a to dlatego, że w niedalekiej odległości od nas znajduje się okrągły stół, przy którym siedzi ta cała Noemi. Od razu wyłapuję, który ze znajdujących się tam mężczyzn jest jej mężem, bo w którymś momencie przykłada on dłoń do brzucha kobiety i mówi coś do faceta siedzącego obok niego.

- Pytałaś o pana lub panią Lee – zaczyna Collin – siedzą przy stoliku z Noemi. Ten, który dotyka pani Blake, to oczywiście jej mąż, Alexander. Obok niego siedzi Oliver Lee. Oliver zarządza okręgiem Nowy Jork. Jest w neutralnych stosunkach zarówno z naszą rodziną, jak i z Verdi, dlatego to tu odbywają się zaręczyny, a potem ślub. Można powiedzieć, że Lee gości nas u siebie – wyjaśnia.

- Ta blondynka obok niego, to jego żona Amelia. Uwierzysz, że mają czworo dzieci? - wrąca Cay. Otwieram oczy ze zdziwienia.

- Czworo dzieci? Przecież ona jest taka ładna i młoda i... zadbana – wymieniam.

- Ma tyle lat, co ja. Jesteśmy rówieśnikami i to tak idealnie dopasowanymi, bo oboje mamy urodziny drugiego lutego. Dowiedziałem się tego na jej ślubie z Oliverem. – Collin posyła mi wymowne spojrzenie – miło jest słyszeć, że ktoś w moim wieku jednak jest młody.

- To działa tylko u kobiet, Col. Ty w dalszym ciągu jesteś naszym staruszkiem – wytyka mu brat.

- A ta para koło Amelii? - pytam. Nie chcę, żeby Cay się nakręcił, dlatego wolę neutralny temat.

- To jej ojciec, Stefan Castelli z żoną i synem, Adrienem. - opowiada mój partner.

- Ten chłopak to brat Amelii? - dziwię się – wydaje się taki młody.

- Jest od niej młodszy o dziesięć lat. Obok niego zaś siedzi Brandon z żoną. Są z Kanady.

Spoglądam na ogromnego faceta z rudą brodą i brzydką blizną na twarzy. Budzi respekt jak nic.

- To jego imię? - dopytuję – do tej pory znałam jednego Brandona, szefa pizzerii.

- Nazwisko. Na imię ma Jeoffrey, ale woli, gdy mówi się do niego po nazwisku. Jego brat i siostra Alexandra są małżeństwem – Collin jak zwykle spieszy z wyjaśnieniem.

- Więc Lee jest połączony rodziną z Castellim, a Blake z Brandonem – powtarzam na głos – to co w takim razie łączy Lee i Blake'a? Tylko przyjaźń?

- Tak. Nie mają żadnych koneksji, choć wszyscy już mają dzieci. Jak słyszałaś państwo Lee dorobili się czwórki, natomiast Blake'om we wrześniu urodzi się drugie dziecko. Mają już córkę, jest w wieku dzieci Olivera, więc przypuszczam, że mogą chcieć coś kiedyś ustawiać, ale raczej nieoficjalnie, bo żony by im na to nie pozwoliły, a na pewno nie Noemi.

- O tak – wtrąca się Cay – pani Blake ukradła Alexandra jego przymusowej narzeczonej. Nawet nie wiesz, co oni musieli zrobić, żeby zerwać umowę – kręci głową. - O ile Col był na ślubie Lee w Europie i mnie nie wziął, o tyle na ślubie Blake'ów już byliśmy we dwóch. To było tego samego roku, co moje osiemnaste urodziny i ślub Amelii i Olivera.

- Dlaczego Collin cię nie wziął na ten ślub do Europy? - pytam, ale to mój partner mi odpowiada:

- To była pierwsza taka impreza, na którą mnie oficjalnie zaproszono, jako głowę rodziny Steward. Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat, więc chciałem zrobić dobre wrażenie, a branie takiego Caya nigdy nie kończy się dobrze – spogląda na brata wymownie. - Cieszę się, że Blake jest wyrozumiały i nie wszedł z nami w konflikt po tym, co robiłeś na jego ślubie...

- Co robił? - nadstawiam ucha. Lubię anegdoty z ich młodości, bo wydaje mi się, że dzięki temu lepiej ich poznaję.

- Wielkie rzeczy – prycha Cayden – namawiałem siostrę Noemi na ostry seks w kiblu. - Wzrusza ramionami.

- Zapomniałeś dodać, że siostra miała męża i dwoje dzieci – dopowiada mój mężczyzna.

- Jestem tolerancyjny. Mąż i dzieci mi nie przeszkadzają, a Nicole naprawdę wyglądała na chętną – wyjaśnia lekkim tonem młodszy z braci.

- Była od ciebie starsza o sześć lat – dodaje Collin.

- Jak już mówiłem, jestem tolerancyjny, sześć w tę, czy dziesięć w tamtą nie robi mi różnicy – Cay puszcza mi oczko.

Po kolacji Collin przeprasza nas na chwilę. Musi porozmawiać na osobności z Verdim. Mężczyzna opuszcza nas, ale wcześniej nakazuje Caydenowi dbać o mnie i przypomina o jakiejś obietnicy, którą brat mu złożył. Nie wnikają w szczegóły.

- Muszę do łazienki – spoglądam na Caya – nie fatyguj się, mam Clarka – zerkam na ochroniarza, który stoi w niedalekim oddaleniu ode mnie i nie przestaje uważnie obserwować otoczenia.

- Jak nie wrócisz za pięć minut, to będę zmuszony wbić ci do kabiny, niezależnie co tam będziesz robiła, ani jak bardzo rozebrana się okażesz, gwiazdeczko – rzuca wesoło. Przewracam oczami na te jego pomysły i kieruję się z ochroniarzem w stronę toalet.

Damska – o dziwo – okazuje się pusta. W środku spotykam jedynie Rosalie. Dziewczyna przyciska wacik do wnętrza łokcia i co chwilę podnosi go, żeby sprawdzić, czy nie leci jej krew.

Jestem w prawdziwym szoku, gdy to widzę. Co ona tu robiła?

Rosa łapie mój zaskoczony wzrok w lustrze. Uśmiecha się do mnie miło i mówi:

- Miałam pobraną krew do badania. Jednym z warunków umowy jest brak ciąży, który ma być potwierdzony zarówno testem, jak i próbką krwi. Za sześć tygodni czeka mnie powtórka.

Nie mogę się nadziwić, jak ona może o tym mówić w tak spokojny sposób!

- Idiotyczna jest ta umowa – staję przy umywalce obok dziewczyny – takie zachowanie jest naprawdę bardzo krzywdzące dla ciebie!

Dziewczyna spogląda na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Taka już moja rola. Nie musisz mnie żałować. Do tego w końcu zostałam przeznaczona – odpowiada smutno.

Mam ochotę ją przytulić, ale boję się zrobić coś, co okazałoby się niedozwolone. Rosa wydaje się w porządku, a traktują ją jak jakieś zwierzę! Do tego jeszcze Cay, który zaczyna pokazywać swoje humory... Czuję się w obowiązku przeprosić ją za niego, zwłaszcza gdy widzę, że zaciska palce, żeby pierścionek jej nie spadł. Ta cała Alexis musiała mieć grube paluchy...

- Może go zdejmij? Jeszcze się zgubi – sugeruję patrząc sugestywnie na jej dłoń, ale ona od razu kręci głową.

- Nie mogę. To byłaby obraza narzeczonego. Dopiero, gdy będę w domu, poproszę brata o zawiezienie go do jubilera i zwężenie.

Wzdycham głośno. Cayden jakoś nie obawiał się jej obrazić dając ten słaby bukiet, a ona cały czas musi uważać i robić tak, jak jej każą. Naprawdę nie zazdroszczę życia idealnej pannie Verdi.

- Nie żałuj mnie – odzywa się, jakby czytała mi w myślach – jest tak, jak powinno być. Jeszcze będzie dobrze – pociesza mnie, przez co kolejny raz mam ochotę się rozpłakać. 

Ona pociesza mnie? Przecież to Rosa jest w gorszej sytuacji, ja w zasadzie... ja w zasadzie mam dobrze. Collin dba o mnie i nie daje nikomu skrzywdzić, ani nawet gorzej popatrzeć. Nie zmusza mnie do niczego, choć to akurat musiałam sobie wywalczyć, ale mężczyzna idzie na ustępstwa i ostatnio cieszę się coraz większą swobodą. Nikt nie traktuje mnie jak żywy towar... Muszę docenić to, co mam.

- Cay nie jest taki zły – zaczynam tłumaczyć młodszego z braci – on już tak ma, że wszystkim kobietom nadaje jakieś dziwne określenia. Na mnie na początku mówił kurczaczku, potem sarenko, syrenko, a teraz cały czas woła gwiazdeczko. Można przywyknąć. Na pewno nie ma niczego złego na myśli, gdy nazywa cię różyczką.

Rosa nie komentuje moich słów. Uśmiecha się miło i odrywa wacik od wnętrza łokcia. Nachyla się nad koszem do śmieci, żeby wyrzucić opatrunek, ale robi to tak nieumiejętnie, że wypada jej on z rąk na podłogę. Dziewczyna nie udaje, że nie nabałaganiła. Nachyla się tak, żeby po niego sięgnąć.

 Ma rozpuszczone włosy, które w tym momencie opadają jej na jedno ramię, więc mogę zobaczyć, iż delikatnie odsunął się jej zamek w sukience. Robię krok w jej stronę, żeby zaproponować pomoc, gdy moje spojrzenie wyłapuje... cienkie, jasne linie na ciele dziewczyny. Trochę poniżej karku.

Rosalie chyba chce coś powiedzieć, bo odwraca twarz w moją stronę, ale zatrzymuje się w pół słowa. Od razu też prostuje tak, żeby zasłonić tył sukienki włosami.

- Zamek ci się rozsunął. Mogę pomóc – mówię cicho. Nie jestem dobra w oszukiwaniu, więc dziewczyna od razu orientuje się, iż widziałam blizny na jej plecach.

- Dziękuję. Poradzę sobie – odpowiada miło – jak się ma tylu braci, co ja, to czasami robi się różne głupie rzeczy. Gdy byłam młodsza, bawiłam się z braćmi i przypadkiem wpadłam do piwniczki z winem. Miała kamienne schody, więc na plecach została mi niemiła pamiątka po tym – wyjaśnia lekko. Od razu też żegna się ze mną i szybko opuszcza pomieszczenie. Gdzieś tam w biegu poprawia sobie ten nieszczęsny zamek.

Myję ręce i zastanawiam się nad tym, co widziałam. Może jestem głupiutka i naiwna, ale wydaje mi się, że tak równe ślady na jej ciele nie mogły powstać od upadku na kamiennych schodach. To musiało być coś innego.

Czyżby idealna panna Verdi nie była tak idealna i posłuszna, na jaką kreuje ją rodzina? 

😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰

do następnego :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro