Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Zostawili jej ciało.

Pochodnie płonęły pomarańczowym ogniem, oświetlając scenę tortur. Wiedziałam, że specjalnie ich nie zgasili, żeby ten makabryczny widok nawiedzał mnie, będąc tuż naprzeciwko mnie.

Działanie przyniosło zamierzony efekt, ponieważ nie mogłam odwrócić wzroku od leżącej we własnej krwi uzdrowicielki. Biel gałki ocznej zabarwiła się szkarłatem wypływającym z ran. Złote tęczówki straciły blask, jakby ktoś zgasił w nich światło. Część twarzy zakrywała kałuża posoki, która roztaczała w powietrzu metaliczny zapach.

Nie ruszyłam się, odkąd Bluebell straciła życie. Zastygłam w koszmarze i nie miałam pojęcia, jak się z niego wyrwać. Musiałam wziąć się w garść, obiecałam to Bluebell, ale w tej chwili czułam, jak załamuję się raz po raz.

Kruszę i rozpadam.

Ból serca był nieznośny. Wił się mackami, rozprzestrzeniając się w każdej kości, każdej żyle. Bluebell zginęła przeze mnie. Patrzyłam, jak umiera i na zawsze znika z tego świata. Nie potrafiłam jej uratować, podczas gdy ona uratowała nie tylko mnie, ale i resztę Podziemia. Dzięki niej nadal byłam w posiadaniu kamienia. Chciała, żebym go ochroniła.

Żeby jednak to zrobić, musiałam przetrwać.

Przełykając łzy, które nieustannie powstrzymywałam, odwróciłam się tyłem do nieruchomego, jeszcze nie tak dawno wypełnionego leczniczą mocą ciała. Moje ruchy były spowolnione, wydawało mi się, że w kończynach nie mam żadnej siły. Drżącymi rękami zdjęłam trampki, po czym zaciskając zęby, pociągnęłam za materiał.

Wkładałam całą siłę, by rozerwać buta, ale byłam za słaba. Z ochrypłym okrzykiem bezsilności rzuciłam trampkiem przez loch. Trafił w ścianę, odbił się od niej i z głuchym dźwiękiem uderzył w ziemię. Przygryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać.

Nie potrafiłam nawet spełnić ostatniej woli Bluebell.

Zwinęłam się w kłębek, owijając się podarowanym odzieniem i łzy w końcu zaczęły płynąć, rozbijając tamę, którą wzniosłam. Cichy, pełen bólu szloch wydostał się z mojego ściśniętego gardła. Nie miała powodu, by mi ufać z kamieniem. Nie zachowywałam się wobec niej przyjaźnie, raczyłam ją zdawkowymi odpowiedziami. Mogła się uratować, a wybrała śmierć, bo wierzyła, że ochronię niewinnych mieszkańców Podziemia. Uwierzyła w miłość Amesa do mnie. Uwierzyła we mnie i jego.

Zapłakałam żałośnie nad jej losem. Płakałam tak bardzo, że brakowało mi tchu i przechodziły przeze mnie spazmy. Jej poświęcenie zmieniło coś we mnie bezpowrotnie. Jej wiara i dobro rozbiły mnie na części, ale... Ale w jakimś stopniu złożyły mnie też z powrotem w całość. Silniejszą i pełną determinacji.

Zapanowałam nad kolejnym szlochem i z trudem podniosłam się z ziemi. Wytarłam lodowate ścieżki rozpaczy rękawem tuniki Bluebell i odetchnęłam kilka razy, zapanowując nad sobą. Zerknęłam przez ramię na moją niedoszłą przyjaciółkę, po czym powstrzymując falę łez cisnącą się do oczu, podeszłam do samotnie leżącego trampka.

Nadepnęłam jego przód i tył, a następnie złapałam rękami za język i pociągnęłam. Krzyknęłam z wściekłością, dodając sobie siły i zaraz to usłyszałam. Trzask rozdzieranego materiału. Pociągnęłam mocniej i gdy materiał odpuścił, poleciałam tyłkiem na ziemię. Prawie popłakałam się z ulgi. Udało mi się.

Powtórzyłam czynność z drugim trampkiem i po chwili moje obuwie przeobraziło się na podeszwy i części materiału. Wypełniłam nimi wnętrze trzewików Bluebell, po czym wciągnęłam je na siebie. Nie pasowały idealnie, ale były zdecydowanie lepsze niż moja poprzednia opcja i już po kilku minutach poczułam, jak miękkie futerko ociepla skostniałe stopy.

Ułożyłam pozostałość po trampkach przy ścianie, na wypadek gdyby podeszwy miały się na coś przydać i zaczęłam chodzić po lochu, by jak najdłużej zachować ciepło wywołane przez moc uzdrowicielki. Bluebell mi pomogła i zamierzałam zrobić wszystko, by się jej odwdzięczyć.

Nie pozwolę się złamać. Byłam silna. Przetrwałam porwanie, próby zabójstwa i manipulacje. Przeżyłam śmierć rodziców i nienawiść brata. Pokonałam ciemną stronę Amesa i zwróciłam mu emocje.

Teraz również dam radę.

Musiałam. Dla Bluebell. Dla Podziemia. Dla mojego brata.

Dla Amesa.

I dla siebie.

***

Odnosiłam wrażenie, że krążę po lochu godzinami. Nogi zaczynały mnie boleć, a chłód przenikać przez wierzchnie odzienie. Wydawało mi się, że temperatura spadła jeszcze bardziej, ale wmawiałam sobie, że to niemożliwe.

Zastanawiało mnie, dlaczego trzymają mnie w takim miejscu, skoro chcieli, żebym przeżyła. Potrzebowali mnie, a zimno mogło być dla człowieka ostatecznością. Casimir zachęcał mnie do jedzenia, ale ostrzegał przed trudnymi warunkami. Próbowali zniszczyć moją psychikę tak, jak wspominała o tym Bluebell w przypadku posiłków dla więźniów? Czy może chodziło o coś innego?

Gdybym tylko wiedziała, czy właściwości kamienia nie ulegną zmianie po śmierci właściciela, pozbyłabym się choć jednej wątpliwości. Jak zwykle krążyłam wokół niewiadomych. Czy kiedyś to się zmieni?

Wzdrygnęłam się na echo kroków odbijających się od ziemistych ścian i wycofałam w głąb lochu. Naprawdę zaczynałam nienawidzić tego odgłosu. Zamierzali co kilka godzin przychodzić i szantażować mnie, żebym oddała kamień?

Nie spodziewałam się tak szybko ponownie ujrzeć tej twarzy. Błękitna, gorsetowa suknia ze złotymi rękawami mocno kontrastowała z panującą wokół ciemnością, gdy kobieta stanęła bokiem i spojrzała na zwłoki uzdrowicielki.

– Widzę, że masz towarzystwo – oznajmiła Bibiana. – A raczej... miałaś.

Ruszyłam do przodu, a paląca wściekłość popłynęła moimi żyłami. Może osobiście nie brała w tym udziału, ale była częściowo odpowiedzialna za śmierć Bluebell.

– Tchórz – wysyczałam, dopadając do krat.

Zdrajczyni zwróciła się do mnie przodem, ale zachowała bezpieczną odległość. Nie odważyła się podejść bliżej, niż zdołałabym dosięgnąć rękami. Miałam nadzieję, że nadal czuje ból po ostrzu, które wbiłam w jej plecy i pamięta obietnicę, którą jej złożyłam.

Ames twierdził, że nie miała pojęcia o prawdopodobnym czynie swoich rodziców. Sprawdzał jej umysł. A co, jeśli się mylił? Co, jeśli od początku kontynuowała ich dzieło i właśnie doświadczałam jego efektu?

Może użyte na Amesie zaklęcie wcale nie było przypadkowe, a powód był inny, niż każdy wokół sądził? Co, jeśli wszystko, co wydarzyło się tamtej nocy, piętnaście lat temu, było zaplanowane, żeby stworzyć kamień?

Kto lub co zatrzymało władców Lodu w ich królestwie?

– Sama próbowałaś zabić Amesa – powiedziała chłodno Bibi. – Jesteś taka szybka do oceny innych, a popatrz na siebie. Tylko hipokryci zachowują się tak jak ty.

– W przeciwieństwie do ciebie ja go nie znałam – odparowałam. – Przeraził mnie już od pierwszych chwil. Sądziłam, że jest bezlitosnym władcą i okrutnym mordercą. Powiedział, że zaraz po karmieniu wymaże mi wspomnienia i będę mogła wrócić do domu, po czym nagle stwierdził, że nie może dostać się do mojej głowy. Wybacz, że trudno mi było zaufać komuś, kto wydawało mi się, że okłamuje mnie od samego początku. – Złapałam za kraty i ścisnęłam je z powstrzymywanej złości. – Ty za to, doskonale wiedziałaś, że uratował cię po tym, jak twój ojciec pozbawił jego niewinnej siostry głowy. Wiedziałaś, że puścił w zapomnienie tę makabryczną zbrodnię, bo błagałaś o pomoc, a on nie mógł przejść obok twojego wołania obojętnie. Poznałaś jego dobre serce i na końcu je wykorzystałaś. Pokazałaś, że jesteś taka sama jak twoi rodzice.

Na jej policzki wypłynął gniewny róż.

– To znaczy? – fuknęła.

Spojrzałam prosto w fałszywe oczy i nie żałowałam słów, które opuściły moje usta:

– Niewarta ocalenia.

Wyrzuciła przed siebie ręce, a gwałtowny podmuch wiatru wtargnął do lochu. Nie zdążyłam zareagować, ale wcale nie musiałam. Choć niewidoczny, kamień zadziałał jak tarcza. Odbił moc, która uderzyła w Bibianę, posyłając ją na kraty przeciwległego więzienia. Upadła bezwładnie i jęknęła z bólu.

– Chcesz walczyć? – warknęłam. – Nie chowaj się za mocą i kratami. Wejdź tu i rozwiążmy to.

Podniosła się powoli, jakby ruch sprawiał jej ból. Użyła tak wiele mocy, że trudno jej było dojść do siebie? Och... To oznaczało, że... Oddech utknął mi w piersi i zapłonął w płucach, kiedy pojęłam, że wymierzony cios miał być dla mnie śmiertelny.

Powoli wypuściłam powietrze, a kilka ostrych, lodowych drzazg wbiło się w serce. Wszelkie pozytywne uczucia względem niej, które gdzieś się we mnie utrzymały, właśnie wyparowały. Z nadziei, że wcale nie było tak, jak myślałam, nie pozostała nawet kropla.

– Ames mnie okłamał! – krzyknęła histerycznie. – Udawał, że mu zależy!

Zamieniłam się w masę lodu, niewzruszoną i obojętną, powstałą ze zbyt bolesnej zdrady. Przyjęłam zimno, które oszroniło moje ciało i przekułam w siłę, która nie pozwalała na okazywanie emocji. Nie czułam niczego, gdy odezwałam się oziębłym głosem:

– Owszem, okłamał cię, ale nie tak, jak myślisz. Powiedział, że uratował cię ze względu na twoje królestwo, ponieważ sądził, że po tych słowach będziesz trzymała się ode mnie z daleka. Z usuniętą czakrą serca przejmował się tylko moimi uczuciami, a podczas naszej rozmowy, Bibiano, poczuł moje zranienie, gdy go obrażałaś.

Bibi wyglądała na jeszcze bardziej wściekłą... Moje ciało pokryła gęsia skórka, gdy uderzyło mnie zrozumienie. Jej rodzice nie mieli z tym nic wspólnego. Moje wcześniejsze podejrzenia okazały się błędne.

Jej zachowanie nareszcie nabrało sensu.

– Ale ty to wiedziałaś – stwierdziłam. – Chodziło o coś innego.

– Wszystko zepsułaś – syknęła. – To mnie miał wybrać, a nie ciebie. Jakiegoś marnego człowieka. Słabego. Bez mocy. Bez żadnej potęgi.

Zachowałam spokój, nie pokazując zranienia, bo go po prostu nie czułam. Już nie. Nie pozwalałam się więcej krzywdzić.

– Byłam dla ciebie miła ze względu na Amesa – rzekła. – Widziałam, że jest tobą zafascynowany, głównie przez barierę w głowie, ale uznałam to za chwilowy problem, który zniknie wraz z tobą.

Patrzyłam na nią i nie rozpoznawałam osoby, którą myślałam, że całkiem nieźle poznałam. Prawdziwe oblicze ukrywała pod płaszczem niewinności i współczucia, a ja nabrałam się na koncept biednej, skrzywdzonej księżniczki, którą udawała. Dopiero teraz zaczęłam zauważać wyrachowanie jej działań.

– To dlatego tak zaangażowałaś się w poszukiwania zaklęcia na odblokowanie umysłu – oznajmiłam. – Chciałaś, żebym jak najszybciej wróciła do domu. Nie przewidziałaś tylko, że przed powrotem Ames połączy się ze mną Miłością Dusz.

Jaszczurze oczy zapłonęły furią. Zbliżyła się, zaciskając dłonie w pięści.

– Nie rozumiem tylko jednego – zaczęłam. – Jak mogłaś tak dobrze udawać? Mówiłaś, że Ames jest przy mnie inny, że to przy mnie prawdziwie się śmieje. Nawet pokwapiłaś się o stwierdzenie, że tchnęłam w niego życie. Wydawałaś się zadowolona, jakbyś cieszyła się, że zaczynał coś do mnie czuć.

Odgarnęła zagubiony kosmyk z czoła.

– Ames jako pierwszy okazał mi życzliwość. Na początku, czułam wobec niego tylko wdzięczność, ale później sam zaczął odwiedzać mnie w bibliotece. Rozmawiał ze mną, szkolił mnie. Zbliżaliśmy się do siebie. Zrozumiałam, że nie jest potworem, za jakiego go podają. – Uciekła wzrokiem w bok, lecz zaraz skupiła uwagę z powrotem na mnie. – Gdy podczas treningu zranił mnie tak mocno, że nie mogłam się szybko uleczyć, złagodził mój ból i sprowadził Minevrę. Pozwolił jej mnie odwiedzać. To ona opowiedziała mi, jaki był wcześniej.

Ames był osobą, którą im bliżej się poznawało, tym trudniej było nie poczuć do niej czegoś więcej. Nie dziwiłam się, że Bibiana się w nim zakochała. Dziwiłam się, że nie zorientowała się, że on darzył ją tylko sympatią, niczym więcej. Okazanie dobroci rozumiała jak okazywanie uczuć.

Wydawało mi się, że traktował ją jak... siostrę.

– On jednak nie pozwalał mi przeniknąć przez mury, które wzniósł – kontynuowała. – Próbowałam przebić się przez nie kilka lat, aż pojawiłaś się ty i wywołałaś w nim zmianę, którą pragnęłam zobaczyć. Już od pierwszego dnia w bibliotece patrzył na ciebie tak... inaczej. Jednak nawet mi przez myśl nie przeszło, że naprawdę może zakochać się w człowieku. Sądziłam, że to błahostka, która za chwilę mu przejdzie. Założyłam, że będzie potrzebował pocieszenia i...

Przerwał jej mój głośny śmiech.

– O Boże – wydusiłam między kolejnymi falami rozbawienia. Nie mogłam się uspokoić. – Ty tak na serio?

Jej oczy się zaszkliły, ale gdy mrugnęła, powróciła wściekłość. Była zażenowana. Gdyby nie to, co zrobiła mojemu bratu i mnie, nawet bym jej współczuła.

Moje rozbawienie zniknęło równie szybko, co się pojawiło.

– I dlatego teraz się mścisz, tak? Bo Ames wybrał mnie, a nie ciebie. To dlatego wykorzystałaś w zemście Dashiella. Żeby mnie zranić.

– Należało wam się to.

Język wręcz mnie palił, żeby zapytać, czy mój brat żyje, ale powstrzymałam się. Gdyby podała złą odpowiedź, a ja przebywałabym w zamknięciu, nie mogąc jej skrzywdzić, oszalałabym. Po prostu bym oszalała.

Zamiast tego skupiłam się na innej rzeczy.

– Wiesz, jak postępują normalne osoby, które orientują się, że ktoś nie odwzajemnia ich uczuć? Odchodzą i szukają kogoś, kto również ich pokocha. Bahar jest na to idealnym przykładem. – Nachyliłam się w stronę żelaznych prętów. – Nie potrafisz kochać. Gdybyś darzyła Amesa prawdziwym uczuciem, cieszyłabyś się z jego szczęścia.

– Szczęścia? – prychnęła. – Jakie szczęście mogłaś mu dać? Nigdy nie byłaś dla niego odpowiednia. Nie patrzyłaś na jego uczucia, nieustannie przysparzałaś mu problemów. Prawie go zabiłaś! – Uniosła się, ale zaraz uspokoiła. – A ja byłam gotowa oddać mu wszystko. Chciałam odzyskać królestwo i połączyć nasze rody, by uniknąć kolejnych wojen. A ty co zrobiłaś? To przez ciebie Podziemie jest w stanie wojny. To przez ciebie giną niewinni!

Kolejne ostre sople wbiły się w moje serce.

– Gdybyś nie sprzymierzyła się z Sapphirą, Ames nie wywołałby wojny – odezwałam się spokojnie. – Robi to, by mnie odzyskać. Jeśli bym do niego wróciła, zaprzestałby swoich działań. Doskonale wiesz, że nie chciał wojny.

Bibiana zbliżyła się tak bardzo, że jej twarz dzieliły od krat zaledwie milimetry.

– Wiem jeszcze coś – powiedziała przerażająco cicho. – Ktoś, kto został tak podle oszukany jak ja, szuka okazji. A gdy pojawia się kusząca propozycja, nie odmawia.

Zastanawiałam się, co by się stało, gdybym złapała ją za kołnierz sukni i pociągnęła na tyle mocno, że przywaliłaby twarzą w kraty. Nie mogłam zrozumieć, że nie widziała, w jakiej obłudzie żyła.

– Co obiecała ci Sapphira?

Odpowiedź padła natychmiast:

– Wszystko to, w czym zawiódł Ames.

Zaśmiałam się, kręcąc głową.

– Chodzi ci tylko o zemstę. Zachowujesz się jak rozwydrzona nastolatka, którą odrzucił chłopak. Nie sądziłam, że możesz upaść niżej, Bibiano.

Wzruszyła ramionami.

– Mało mnie to obchodzi, Souline. Liczy się fakt, że pozbawiłam Amesa szansy na uratowanie cię. W Podziemiu istniały tylko dwa leki na człowieczeństwo i specjalnie namówiłam Sapphirę, by je oddała. Nie tylko były świetną przynętą dla ciebie i Dasha, ale też ostatnią nadzieją na twoje przeżycie. A ja ją zniszczyłam. – Uśmiechnęła się obślizgle. – Jeden środek wylądował w gardle twojego brata, a drugi rozbił się na ziemi.

Straciłam nad sobą panowanie i zanim się zorientowałam, obróciłam się i sięgnęłam po podeszwę mojego dawnego trampka. Rzuciłam z całej siły i musiałam przyznać, że lekcje z Bahar przyniosły efekty, bo przedmiot przeleciał niczym pocisk idealnie przez kraty. Bibiana w ostatniej chwili zrobiła unik i rozszerzyła oczy w zdziwieniu. Spojrzała na podeszwę, na mnie i znowu na podeszwę, po czym wybuchła śmiechem.

– Muszę przyznać, że masz naprawdę żałosny żywot – stwierdziła rozbawiona. – Niedługo umrzesz, a twoje ostatnie chwile spędzisz z dala od swojego wybranka. W całkowitym osamotnieniu, w dodatku wykorzystana. Byłaś częścią zapłaty, Souline. Drugą jest kamień. Gdy trafi w ręce Sapphiry, ta odda mi królestwo. – Uniosła podbródek i wypięła lekko pierś, jakby była dumna z układu, który zawarła.

Skrzyżowałam ręce na piersi, żeby powstrzymać się przed złapaniem drugiej podeszwy.

– I ty w to wierzysz? – spytałam szczerze zaciekawiona. – Wierzysz osobie, która już raz cię oszukała? Która udawała twoją przyjaciółkę i później to wykorzystała? Zrobiła ci to samo, co ty mnie. Zaufałabyś po czymś takim samej sobie?

– Nie ufam jej. Zawarłyśmy po prostu układ, w którym obie strony coś zyskują.

– Ona chce skrzywdzić Amesa, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

Drgnęła jej powieka. Bingo. Poruszyłam czułą strunę.

– Wraz z Casimirem chce przejąć jego moc. Wiesz, jak bardzo Ames był załamany, gdy piętnaście lat temu odebrano mu ogień. Pozwolisz znowu go tak skrzywdzić?

Bibiana milczała i wiedziałam, że intensywnie myśli. Nadal go kochała. Na swój dziwny, toksyczny sposób. Nie chciała, by cierpiał z innych rąk niż jej. Nie obchodziło ją, że skrzywdzi go moje porwanie, ale przejmowała się, że zostanie wykorzystany przez Sapphirę.

– Jak myślisz, dlaczego byłam częścią zapłaty? – mówiłam dalej, chcąc jak najbardziej podważyć jej poglądy. – Sądzisz, że nie jestem im potrzebna do zdobycia Amesa?

Bibiana pokiwała głową.

– Masz rację – zgodziła się. – Jak zwykle jesteś problemem. Może nie mogę osobiście się ciebie pozbyć, ale istnieją inne sposoby. – Odsunęła się od krat i uniosła ręce. Do tunelu wtargnął porywisty, świszczący wiatr, wzbijając tumany ziemistego kurzu.

Zakaszlałam, zakrywając przedramieniem usta i nos.

– Co ty wyprawiasz? – warknęłam.

– Obniżam temperaturę – wyjaśniła z zadowolonym uśmiechem, opuszczając ręce. – Nie mogę wysłać mocy do twojego więzienia, ale wywołany wiatrem chłód z łatwością wtargnie do środka. Nie skrzywdzą Amesa, jeśli zniknie powód, który może go skrzywdzić, a kamień z łatwością trafi do Sapphiry.

Bibiana nie miała już w sobie ani grama dobra. Wszystko, co czyniło ją moją przyjaciółką, zniszczyła.

Odeszła, pozostawiając po sobie silne podmuchy, które zbyt szybko wypełniły loch lodowatym powietrzem. Opatuliłam się szczelnie ubraniem i zaczęłam podskakiwać w miejscu, by zachować ciepło.

Nie wszystko poszło po mojej myśli, ale zachwiałam trochę Bibianą. Zobaczyłam błysk zmartwienia w jej oczach, gdy wspomniałam o planie Casimira. Wiedziałam, że nie odważy się ostrzec Amesa, bo choć zawarła idiotyczny układ z Sapphirą, nie była aż tak głupia. Gdyby wyszła z ukrycia, Ames by ją zabił, byłam tego pewna.

Liczyło się jednak to, że zasiałam w niej ziarno niepewności. Pozostało tylko czekać, aż popełni błąd. Zacznie wątpić i w którymś momencie potknie się o własną niekompetencję.

Zresztą, zaliczyła już jedno małe potknięcie, dzięki któremu w końcu dowiedziałam się prawdy o cesze kamienia, która męczyła mnie od początku.

Po śmierci właściciela, kamień pozostaje nienaruszony.

***

W którymś momencie zabrano ciało Bluebell.

Zgaszono też pochodnie.

Nie wiedziałam, kiedy dokładnie to nastąpiło, bo straciłam rachubę czasu. Jeszcze jakiś czas temu potrafiłam mniej więcej oszacować, gdy mijała godzina, lecz teraz skupiałam się na przetrwaniu.

Nie miałam siły dłużej biegać, czy skakać. Nie miałam nawet siły siedzieć, a co dopiero chodzić. Wykończyły mnie dreszcze wstrząsające ciałem i silne zawroty głowy. Otoczona przez mrok, leżałam skulona w kącie, próbując odgrodzić się od zimna. Ból w dłoniach i stopach został zażegnany przez brak jakiegokolwiek czucia. Miałam wrażenie, że twarz też gdzieś zniknęła w tym przejmującym chłodzie.

Przymknęłam na chwilę powieki, wyobrażając sobie ciepło, które roztaczał Ames. Myślałam o żarzącym się drewnie w kominku, przed którym lubiła spać Złotka. Wspominałam gorącą herbatę i wypieki prosto z pieca, które parzyły palce, gdy zdejmowałam je z blachy. Próbowałam nawet przywołać objęcia Amesa, w których zawsze czułam się niemożliwie bezpiecznie i...

I zimno nagle przestało mi przeszkadzać.

Otrząsnęłam się. To był zły znak. Zmusiłam ciało do ruchu i zamrugałam, odganiając senność, której pragnęłam się oddać. Mimo skostniałych kończyn i obolałych mięśni, zdołałam połowicznie usiąść.

Wokół było przeraźliwie ciemno i zimno, a ja byłam tak zmęczona i odrętwiała, że wzięcie kolejnego oddechu sprawiało mi problem. Moje oczy wypełniły się łzami bezradności. Czułam, jakbym znalazła się sama na świecie i zbliżało się najgorsze. Coś, na co nie mogłam nic poradzić, jedynie czekać na nieuniknione.

Chciałam poruszyć rękami, żeby objąć się ramionami, ale nie mogłam. Za bardzo zamarzły. Kilka kropli spłynęło po moich policzkach. Ignorowałam parę wydostającą się spomiędzy rozchylonych ust. Bałam się. Naprawdę bałam się, że to moje ostatnie chwile, a Sapphira zdobędzie kamień.

Ames, gdzie jesteś?

Chyba na moment znów przymknęłam powieki. Moje ciało się poddawało, serce biło z coraz większym trudem. Było mi jednocześnie zimno i ciepło, a mięśnie kompletnie zesztywniały. Jęknęłam cicho, z bólu. Nie widziałam dobrze w ciemnościach, ale wydawało mi się, że skóra na dłoniach przybrała niepokojący, zasiniały kolor.

Wkładałam resztki sił w zachowanie przytomności. Nie godziłam się na taki koniec. Nie zamierzałam opuścić tego świata, dopóki nie zobaczę, jak Sapphira płonie. Nie zamierzałam dać wygrać śmierci, dopóki Phyllon nie zapłaci za swoje czyny.

Nie zamierzałam przegrać, dopóki nie popatrzę w martwe oczy Casimira i Bibiany.

Nakazałam sobie oddychać i trzymać powieki uniesione. Wszystko będzie dobrze. Przetrwam to. To tylko kolejna przeszkoda, którą muszę pokonać.

Świst wiatru przyprawiał mnie o ciarki. Nie mogłam znieść tego dźwięku. Pragnęłam zakryć uszy dłońmi, ale one leżały po moich bokach, kompletnie bezużyteczne jak reszta ciała.

Nagle poczułam, jak robi mi się cieplej. Tak zdecydowanie cieplej. Jakbym zanurzyła się w ogrzanej mocą Amesa wodzie.

Cholera, to naprawdę był zły znak.

Zaraz jednak para wydostająca się z ust zniknęła. Nie miałam pojęcia, czy śnię, czy może umarłam, ale odniosłam wrażenie, że temperatura gwałtownie podskoczyła. Moje kończyny zaczęły mrowić, aż powoli, bardzo powoli, wracało do nich czucie.

Zachłysnęłam się szlochem, gdy zrozumiałam, co się stało.

Nie opuścił mnie.

Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Wypełniła mnie bezgraniczna ulga, a okropnie poczucie osamotnienia wyparowało.

– Ames – szepnęłam przez łzy. – Dziękuję.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro