Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Childhood friends [Stucky]

- Oh, Steve. Coś ty narobił?- szepnął Bucky, ustawiając się na dachu.

Czarna snajperka leżała w jego dłoniach, jakby się z nią urodził. Smukła lufa, dopasowany uchwyt i spust stworzony dla jego metalowych palców- broń tak niezwykła i niepozorna jak on- ubrany po cywilnemu, w znoszone dżinsy i szarą bluzę. Kamuflaż spełnił swoje zadanie, na ulicy nikt nie zwrócił uwagi na młodego człowieka z czarnym etui od gitary. Czapka z daszkiem rzucała cień na zmrużone oczy. Spojrzał przez celownik, w przybrudzone okna. Mieszkanie Steve'a mieściło się w starej, ceglanej kamienicy na pierwszym piętrze. Dwa pokoiki, łazienka i kuchnia- wszystko umeblowane, jak dom jakiegoś staruszka. Rozklekotane krzesła, wytarta kanapa, z której wychodzą sprężyny i wypłowiałe, kwiatowe firanki. Przywoływało wspomnienia. Podobną kawalerkę wynajmowali jako studenci, zanim Bucky rzucił wszystko i zniknął bez słowa. Nie był z tego dumny, ale płacili dużo, a jego matka i siostry bardzo potrzebowały gotówki, szczególnie kiedy mama zachorowała. Oficjalnie wstąpił do wojska, mniej oficjalnie... Celował ze snajperki w okna najlepszego przyjaciela z dzieciństwa.

W oknie mignęła jasna czupryna. Steve Rogers postawił na stole kubek herbaty (nie mogła to być kawa, bo Steve nie cierpiał kawy i kiedyś rzucił w Bucky'ego poduszką, gdy pierwszego kwietnia schował wszystkie ziółka przyjaciela w tapczanie, a w szafce została tylko kawa). Usiadł tyłem do okna. W ten sposób, że Bucky doskonale widział stary szkicownik spoczywający na jego kolanach. Był to ten sam niebieski, obklejony naklejkami brulion, w którym Steve rysował, kiedy razem mieszkali. Codziennie rano, tak jak teraz, siadywał tyłem do okna i przeglądał stare rysunki, czasem się z nich śmiejąc, czasem denerwując na ich kiepską według niego jakość, chociaż najgorsze, pośpieszne szkice Steve'a były o niebo lepsze niż cokolwiek, co zdołałby i narysował kiedykolwiek w swoim dwudziestosiedmioletnim życiu Barnes.

Położył palec na spuście. Zaczerpnął powietrza i wydychał je spokojnie, licząc w myślach do sześciu.

To tylko kolejne zadanie. Praca jak każda inna. Butelka whisky i zapomni, że w ogóle tam był.

Steve podniósł kubek do ust i szybko go odstawił, zrywając się z krzesła. Jego błękitna koszula w kratkę ociekała herbatą. Twarz chłopaka, starsza niż sugerował wzrok, wyrażała poirytowanie. Steve zmarszczył brwi, między którymi pojawiała się urocza zmarszczka. Zupełnie jak kiedyś, zupełnie jakby te pięć lat nigdy się nie wydarzyło.

Blondyn spojrzał w okno. Ich wzrok się skrzyżował i Barnes już wiedział, że nie strzeli. Nie, kiedy ramiona Steve'a opadły, a na jego ustach pojawił się łagodny, zrezygnowany uśmiech, zupełnie jakby go rozpoznał, co z takiej odległości nie było możliwe, nie powinien nawet go dostrzec, i jakby wiedział, że nie ma jak uciec, więc woli tego nie odwlekać i ułatwić mu zadanie.

Hej, Bucky- zamigał.

Często do siebie migali przez niedosłuch Steve'a. Tak często, że weszło im to w nawyk i jeśli tylko mieli wolne ręce, jednocześnie mówili i migali.

Bucky zesztywniał. Drżącymi dłońmi odłożył snajperkę na bok, nie dbając o to, że porysuje się o brudny dach. Schował się za niskim murkiem-barierką tak, by nie widzieć Steve'a. Bez wahania zamordował rodziców dziesięciolatka, ale teraz nie potrafił strzelić. Nie, kiedy Steve go rozpoznał.

Jak on go do cholery rozpoznał?! Przecież miał wadę wzroku. I to ogromną. Czasami Bucky zastanawiał się, jak Steve w ogóle chodzi i nie potyka się o wszystko.

Rwanymi ruchami złożył broń i włożył do pokrowca na gitarę. Powinien szybko zniknąć. Potem będzie się tłumaczył, czemu nie wyeliminował Rogersa, a teraz... Cholera. Nie mógł tak po prostu odejść. Wysłaliby kolejnego zabójcę, takiego, który już się nie zawaha.

Zagryzł wargę i pokręcił głową.

Powinien myśleć logicznie. To, co zamierzał zrobić, było irracjonalne. Przecież nie zapuka do drzwi Steve'a i nie powie mu: hej, pamiętasz, jak pięć lat temu wstąpiłem do wojska? No więc wcale nie wstąpiłem, zostałem seryjnym zabójcą tajnej organizacji, dążącej do globalnej dominacji. Podpadłeś komuś z góry, więc kazali mi cię zabić, ale nie mogę. Chodź ze mną, to może nie zginiesz.

...

Dokładnie tak zrobił. Zapukał, wyminął zszokowanego Steve'a, zasłonił wszystkie zasłony, sprawdził pokoje, a potem usiadł ciężko na niewygodnej kanapie i wyznał wszystko. Prawie wszystko. Pominął szczegóły morderstw. Nie chciał mówić kogo i jak zabił. To było zbyt... osobiste.

- Bucky- powiedział po wszystkim Steve.- Bucky.

I się rozpłakał, a Bucky niezbyt wiedząc co robić, pozwolił się objąć chuderlawym ramionom i słonym łzom wsiąknąć w materiał bluzy. Niepewnie pogłaskał przyjaciela po plecach. Nie chciał mu zrobić krzywdy, metalową protezą nie zawsze był w stanie dostosować siłę, a Steve był drobny, może nawet drobniejszy niż zapamiętał albo to on przypakował, albo jedno i drugie było prawdą.

- Tęskniłem. Bardzo. Rany, Buck.- Steve odsunął się i otarł oczy rękawem. Usiadł prosto na krześle.- Mogłeś powiedzieć, że potrzebujesz pieniędzy. Coś byśmy wymyślili.

- Nie tym razem, Steve.

Blondyn zacisnął wargi, ale nic nie odpowiedział.

- Co teraz?- zapytał po dłuższym, niezręcznym milczeniu.

Bucky musiał przyznać, że niemal niczego nie przemyślał. HYDRA miała wtyki na całym świecie, dosłownie wszędzie. Działania pochopne i pozbawione sensu zaprowadziłyby ich w otwarte ramiona śmierci.

- Mamy około dnia, nim zorientują się, że żyjesz. Powinniśmy gdzieś się zaszyć i przeczekać pierwszą falę. Potem trzeba będzie wyjechać, najlepiej z kraju i zamieszkać na południu, gdzie mają najmniejsze wpływy. Jakiś mały, nic nieznaczący politycznie kraj w Afryce byłby idealną kryjówką.- Myślał na głos, a Steve kiwał głową.

- Moglibyśmy też pojechać na lotnisko, wsiąść w prywatny odrzutowiec T'challi i zaszyć się w Afryce już jutro.

Bucky wytrzeszczył oczy, a Steve wzruszył ramionami z tajemniczym uśmiechem.

- Zawsze byłem lepszy w planowaniu na dłuższą metę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro