Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX. Chcę by przeżył

 Isna na rękach Bluffa poczuła ból w kostce.

- Musiałaś ją zwichnąć, przepraszam. Może to przeze mnie. Rzuciłem się na ciebie nie zwracając uwagi na otoczenie. - przyznał Bluff.

Pamiętał uczucie otarcia się o coś twardego. Do teraz uważał, że był to kamień.

Ze względu na syk bólu, Bluff zwolnił kroku.

Isna nie miała mu nic za złe. Bardziej skupiała się na tym, co widzi przez jego ramię. Myślami wracała do miejsca tragedii, gdzie ostatecznie zdecydowała się nie patrzeć na to, co tam zaszło.

- Był jeszcze Etter. - rzuciła, po czym spłynęło jej kilka łez.

- Będzie dobrze. - skomentował Bluff, dziwnie pewny siebie.

Isna mocniej zacisnęła palce, wywołując szczypanie na barkach Bluffa.

- Jak możesz mówić, że będzie dobrze? - zapytała z wyrzutem. - Przecież on też...

- Przepraszam. - Bluff przytulił Isnę mocniej.

- Nie jesteś zmęczony? Biegłeś ze mną na rękach dość długi odcinek. - Isna poruszyła nogami, chcąc zejść.

- Skręciłaś kostkę. - przypomniał Bluff.

- Przecież nie będziesz mnie niósł bez żadnej przerwy aż do miasta. - Isna spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Może i chodzisz na siłownie, ale to chyba nie czyni cię jakimś cyborgiem.

Do głowy przyszło jej określenie, jakie ostatnio usłyszała od swojego ojca.

- Myślisz, że żyją? - zapytała.

Bluff spojrzał w pojawiające się powoli budynki.

Zbliżali się od zachodniej części, która póki co zapowiadała się dobrze, bez większych zniszczeń.

Zobaczyli też auto, na widok którego Isna odwróciła oczy.

- To oni. - powiedziała, mając na myśli mężczyznę z synem, spotkanych wcześniej przy autokarze.

Poczuła, że Bluff ją stawia.

- Pójdę zobaczyć, czy żyją.

Isna niechętnie podążyła za nim wzrokiem.

Samochód leżał w poziomie. Z jednym bokiem na ziemi, drugim w powietrzu.

- Czy ktoś tutaj jest? - Bluff powtórzył kilka razy.

Zajrzał też przez przednią i tylną szybę. Pchnął auto za maskę, wprawiając je w ruch.

Upadło na cztery koła.

- Są nieprzytomni. - Bluff dał znać Iśnie. - Ale nie podchodź. - uprzedził.

Wolał sam przekonać się w tym, czy oddychają.

Mężczyzna za kółkiem nie wykazał oznak życia, tak samo dziecko.

Bluff wrócił bez słowa do Isny. Podniósł ją i zaczął odchodzić.

Isna zamknęła oczy. Bała się wrócić do miasta.

Tak, jak widzieli to z daleka – zachodnia część ostała się w dobrym stanie.

Oboje mijali mieszkania, z co najwyżej wybitymi oknami. W większości paliło się światło. Słychać było płacz. Na ulicach spotykali ludzi chodzących jakby po omacku.

- Nie znalazłam ich. Nie mogę się dodzwonić. - doszedł do nich szept kobiety.

- Nie chcę tego słuchać. - Isna przyłożyła ręce do uszu.

Niecałą godzinę później znaleźli się przy szkole podstawowej. Zdawała się być opuszczona.

Jednak nie to było najbardziej niepokojące.

W tej części brakło prądu, do tego wiele domów połamało się. Sama szkoła straciła tylną ścianę przez meteoryt, jaki w niej wylądował.

Bluff nie chciał uświadamiać Isny w tym, że nie jest on jedynym meteorytem, jaki minęli.

Ku trwodze Isny również sierociniec doznał podobnych uszkodzeń.

Co prawda meteoryt nie zatrzymał się w ścianie, a przeleciał przez nią, to jednak budynkowi brakło jednego rogu.

Isna weszła do środka w ciszy.

- Poczekaj. - Bluff stanął krok przed nią. - Pójdę pierwszy.

Isna nie sprzeciwiła się. Na jakiś czas skupiła się na salonie, który poza porozrzucanymi rzeczami wyglądał identycznie.

Widząc Bluffa z powrotem, Isna poczuła niepokój.

Szło za nim kilkoro dzieci. Zdecydowanie brakło do siedemnastu.

- W miejscu, gdzie przeleciał meteoryt, tamte pokoje, już ich nie ma. - Bluff plątał się w wyjaśnieniach. - Mieszkające w nich dzieci schowały się w nich.

Ocalała grupa podbiegła do Isny, przytulić się.

Dwie siedemnastolatki, młodsza Nova, zbliżony do niej wiekiem Leo, Hydrus i dwójka maluchów - Vaila, wraz z Antilą łkali w jej ramiona.

- Proszę sprawdź co u moich rodziców. - Isna złapała Bluffa za rękę. Widziała, że jego wzrok skierował się na klamkę.

Wyżej miasto nie zachowało się w lepszym stanie. Bluff biegł szybkim tempem, jakby niesienie Isny wcale go nie zmęczyło.

Dom jego rodziców znajdował się bliżej. Wszedł do dużego domu rodzinnego, któremu brakło okien.

- Mamo, tato? - rzucił w eter.

Duży na dwa pokoje salon zajmował parter. Nikt w nim nie przebywał. Bluff wszedł na schody.

Pierwszym pokojem była łazienka. Nie słyszał lejącej się wody.

Drugi w kolejce był niegdyś jego pokój. Na końcu otworzył sypialnię rodziców.

Natychmiast poczuł chłód. Okazała się mieć dziurę w dachu.

Dwa ciała leżały pod kołdrą.

Zbliżał się wieczór, być może jego rodzice położyli się na drzemkę? Zawsze lubili wspólnie czytać książki.

- Nie ma szans, idioto. - Bluff skomentował do siebie.

Jakim sposobem mieliby nie słyszeć spadających meteorytów?

Zostali przykryci warstwą gruzu.

- Dlaczego tutaj leżycie? - zapytał. 

Zobaczył krew, to wystarczyło, by odwrócił spojrzenie.

Nie chciał ruszać ich ciał. Z pewnością były nienaturalnie zimne. 

Wyszedł czym prędzej.

Obiecał Iśnie odwiedzić i jej rodziców. Może dziewczyna miała więcej szczęścia?

Mieszkanie znajdowało się naprzeciwko siłowni.

Artur z Elizabeth mieszkali w dużym mieszkaniu, które dzielili z czworgiem ludzi.

Samo wejście stanowiło dla Bluffa trudność.

Drzwi były uchylone. Za nimi, niemalże w wejściu leżał mężczyzna.

Nie ruszał się, przygnieciony pod cegłami.

- Czekał na śmierć? - burknął Bluff.

Zdawał się być w równie nienaturalnym miejscu, jak jego rodzice.

Dlaczego nie uciekli?

W salonie łączonym z kuchnią leżały trzy ciała, wśród nich matka Isny.

Został jeszcze ojciec.

Bluff był niemal pewien, że on również nie przeżył.

Otworzył pokój.

Artur leżał przed telewizorem, z joystickiem w rękach. Jedną nogę miał przygniecioną szafą.

Poruszył oczami.

Bluff natychmiast do niego podbiegł.

- Dlaczego tutaj leżysz, a nie przy żonie? Isna załamie się jej śmiercią. - mówił, nie do końca świadomie. Zacisnął ręce na szafie.

- Nie. - Artur z trudem wyjąkał. - Boli mnie cały brzuch, nie tylko noga. - powiedział powoli. - Jeśli dojdzie do krwotoku? - wskazał na uciskającą go szafę.

- Nie słyszeliście meteorytów? - zapytał ze złością Bluff.

- Spadły w sekundę. Usłyszałem świst, a po nim to wszystko – Artur uniósł zdrową rękę. - Nie jest chyba tak źle ze mną. - rzucił.

- Dzwonię na pogotowie. - Bluff sięgnął po telefon.

Artur zaśmiał się. - Oni chyba mają dużo do roboty.

Bluff czuł bijące serce. Nie mógł zostawić ojca Isny na śmierć. Zadzwonił więc do niej i wyjaśnił sytuację.

- Zabierz go proszę na pogotowie. Proszę.

Słysząc to przestawił szafę. Delikatnie złapał Artura za plecy i z tyłu kolan.

- Cholera. - Artur krzyknął będąc już w powietrzu. - Boli, jak cholera. - powiedział raz jeszcze, tym razem z większą złością.

Dom miał w sobie wiele dziur. Bluff zdecydował się nie wracać salonem.

Artur wychodząc przez ścianę, załkał.

Kilka kilometrów dalej znaleźli się przy szpitalu. Nie byli jedyni, wręcz przeciwnie.

Każdy kto miał siłę przyszedł tutaj o swoich nogach, jeśli nie, ktoś mu w tym pomógł.

- Stan krytyczny. - pielęgniarka skomentowała Artura. - Proszę iść za mną. - pokierowała Bluffem w głąb szpitala, do pokoju pełnego ciężkich przypadków.

Ludziom brakło kończyn, mieli zdartą skórę, pluli krwią.

Bluff poczuł zawroty głowy.

- Dziękuję, proszę już iść. To nie jest przyjemny widok. - pielęgniarka poleciła.

Bluff poza szpitalem wiedział dokąd ma iść tym razem.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro