Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X

Kolejne dni tancerzom z Radzieszyńca minęły prędko. Aniela wciąż rozmyślała o wizycie Paco, co skutecznie utrudniało jej pisanie sprawdzianów z matematyki. Na jej nieocenione szczęście, mogła liczyć na pomoc Mateusza, który dyskretnie udostępniał jej swoje odpowiedzi. Jurek każdą wolną chwilę spędzał na szlifowaniu hiszpańskich utworów, by móc je później zademonstrować Maríi, gdy już będzie gotów. Rafał i Janek pojechali na ostatnie w tym sezonie zawody plenerowe w lekkoatletyce. Anka i Jula zdążyły w tym czasie obejrzeć wszystkie filmiki na kanale Tadka i zasypać go serduszkami oraz łapkami w górę, a Kalina... no cóż, przynajmniej próbowała udawać, że się czegoś uczyła. Najmniej szczęścia miała zaś Róża, która po spacerze z Antkiem zostawiła swój ulubiony żółty sweterek z chabrami w parku, czym nabawiła się kataru.

Nim się obejrzeli, a znów nastał czwartek, a wraz z nim zajęcia w Assemblage.

— Macie jakieś plany na sobotę? — Ana rzuciła podczas rozgrzewki takim głosem, że wszyscy podnieśli wzrok, jakby co najmniej piorun uderzył. — Jeżeli tak, natychmiast je odwołajcie. Jedziecie ze mną na konie do Milewczyzny. Szkoła się dołożyła, to nie macie wyboru. Kto nie umie jeździć, to się nauczy.

— Że co? — wyrwało się Kalinie, ale prowadząca nie miała najmniejszego zamiaru na to zareagować. Zawstydzona młodsza siostra ukryła twarz w dłoniach, mając nadzieję, że to wystarczy, by zlać się z tłumem.

— Nie mogę, muszę pomóc ojcu z samochodem — stwierdził z dumą Antek.

— Ja, póki jeszcze mogę, gram z bratem na rynku. Nie dam rady — spuszczone po chwili oczy Maríi zdradzały poczucie winy. Wydało się, że jej jedynej pomysł się spodobał.

— A ja tam jeżdżę co tydzień. Nie mogłaś wymyślić czegoś mądrzejszego? — dodała z niekrytym wyrzutem Serafina.

— Nie mogłam. Kto nie przyjdzie, będzie miał karne rozciąganie przez miesiąc. Chcecie się czegoś nauczyć? To widzimy się w sobotę o siódmej na przystanku koło targu.

— O siódmej? To barbarzyństwo! — marudził Jurek, rozmasowując zesztywniałe ścięgna.

— Barbarzyństwem by było zwoływać was na piątą tam na miejscu do sprzątania łajna.

— No dzięki, łaskawco! — sarkastycznie skwitował Kowal, ale tak przekonująco, jakby zaraz miał paść z ukłonem przed królową.

— Nie martwcie się. Pobiegacie sobie z widłami po południu. A teraz na podłogę do pompek!

W zwyczajach Anastazji zdecydowanie nie leżało branie jeńców. Trudno powiedzieć, czy to przez to, że rodzice od dziecka wtłaczali jej do głowy, iż należy być niezależnym oraz pracowitym, by osiągnąć sukces, czy raczej odziedziczyła to po nich w genach. To wcale nie tak, że lubiła pastwić się nad słabszymi. Po prostu dużo wymagała od siebie i tak samo traktowała również innych. Co prawda lubiła się rządzić, ale zazwyczaj nikt nie miał o to do niej pretensji. Działo się tak, gdyż pozwalała jej na to wrodzona charyzma oraz zdolności organizacyjne. Gdziekolwiek się nie pojawiła, z początku budziła postrach i frustrację, jednak z czasem ustępowały one miejsca podziwowi i zaufaniu. Ileż to razy okazywano otwarcie niechęć do jej metod pracy, ileż to razy wykrzyczano jej w twarz "to bez sensu!"? Tak, przechodziła to już mnóstwo razy. Dokładnie tyle samo razy, ile później usłyszała przeprosin i słów wdzięczności. Dobrze wiedziała, że i tym razem nie będzie inaczej.

— Mateusz? — ozwała się instruktorka, przemierzająca właśnie salę niczym żandarm na warcie.

— Tak? — Chłopak natychmiast podniósł głowę.

— Odsuń się, proszę, od podłogi, to nie leżakowanie — zarządziła beznamiętnym głosem.

— Już nie mogę! — protestował tamten, waląc czołem o parkiet.

— To zapraszam do trzech kółek wokół sceny, potem znowu deska. 

— Żartujesz? — Na to liczył, lecz domyślał się jej odpowiedzi.

— Nie — odparła. — Reszta wstaje i robi węża kręgosłupem. Potem ustawić się do piruetów. Jula! Nie stój jak słup! Uruchom lędźwie!

Pani instruktor nic już więcej nie mówiła, choć przykro jej było patrzeć na wyczyny niektórych. Westchnęła głęboko, marząc, że kiedyś doprowadzi tę bandę może nie do perfekcji ani do mistrzostwa, ale chociaż do przyzwoitego poziomu.

Sporo pracy przed nami. I to ciężkiej.

To prawda, że trudno było ją zadowolić. Ana nienawidziła fuszerki i nie miała najmniejszego zamiaru obniżać poziomu. Z racji wrodzonego uporu i przesadnego profesjonalizmu żywiła pogardę dla amatorszczyzny. Dla niej uprawianie sztuk scenicznych "dla zabawy" czy jak to mówi się w przypadku sportów "rekreacyjnie", było żałosne i godne pożałowania. Sądziła, że albo poświęca się na to sto procent siebie i dąży do perfekcji w każdym calu, by osiągnąć sukces, albo można co najwyżej przygotowywać pierwszoklasistów do festiwalu żenady w stylu dukania wierszyka, chociaż nigdy nie powiedziała tego na głos.

Nic więc dziwnego, że nie oszczędzała też radzieszynian. Jej metody być może nie cieszyły się sympatią, za to powszechnym niezrozumieniem z towarzyszącymi temu pytaniami w stylu: a na co to? a po co? to nie siłownia, kiedy wreszcie zaczniemy tańczyć?

Zwołanie tancerzy na przerzucanie końskich odchodów tylko dolały wody na ten młyn. Część, jak Kowal, wprost pytała, czy nowa instruktorka wręcz nie postradała zmysłów. Kiedy Anka i Jula powiedziały o tym swoim matkom, te natychmiast zaczęły zasypywać telefonami dyrekcję Assemblage'u, nic jednak nie wskórały.

Tym razem po zajęciach nie opuściła sali razem z resztą. Została, by po raz pierwszy uważnie przyjrzeć się miejscu, w jakim się znalazła. Całkiem spora scena pudełkowa obwieszona z trzech stron czarnym płótnem przypominała jej teatr, w którym się wychowała, choć nie było tu tak profesjonalnego oświetlenia i tak przestronnych garderób. Zdawało jej się nawet, że wciąż czuje ten charakterystyczny zapach nowych kostiumów, zmieszany z zapachem kurzu za kulisami i ulubionej żurawinowej herbaty, pitej przed każdym występem. Tylko miejsc na widowni jakoś tak mniej...

Jaka Warszawa, taka estrada — pocieszała się w duchu.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Przyszły jej na myśl czasy, kiedy to będąc dzieckiem, uwieszała się na czarnych kotarach i sznurach, na których montowano scenografię, marząc o zostaniu cyrkową akrobatką. Świat jednak miał dla niej inne plany. Musiała pozostać wierna mniej niebezpiecznym odmianom sztuki wyginania ciała, lecz nie miała o to pretensji. Pokochała taniec i śpiew na tyle, na ile mogła, ale to wystarczyło, by stały się jej całym życiem. No, prawie. W tym życiu były jeszcze konie.

Liczyła, że nadchodząca sobota w stajni będzie dla jej uczniów wyjątkowym przeżyciem, dzięki któremu obudzą w sobie niezbędną wrażliwość, przy okazji ćwicząc ciało. Jedynie tak mogła pokazać im inny świat — jej świat — ten, w którym ona zaczynała tańczyć i grać, i w którym stała się Anastazją.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro