The sandman, serial Netflix
Recenzję serialu Netflixa „The sandman” przygotowała dla nas Vivienne_Clairette ❤
Muszę przyznać, że Sandman od pierwszych minut wywarł na mnie ogromne wrażenie. Miał w sobie coś intrygującego, co kazało mi wpatrywać się w ekran niczym oczarowana.
Na początku to niepowtarzalny klimat, tajemnica i wydarzenia przyciągnęły moją uwagę. Chciałam wiedzieć, kto mógł okazać się na tyle wyjątkowy i potężny, by uwięzić boga we własnej piwnicy i jednocześnie na tyle nieroztropny, by stawiać mu warunki. Myślałam co prawda, że akcja będzie się kręcić wokół tego jednego domostwa i będzie mniej rozbudowana, niż się okazała, ale jedno jest pewne — to właśnie pierwszy odcinek najsilniej mnie do siebie przekonał.
Przede wszystkim moje serce skradła obsada i to nie tylko pod postacią wyjątkowo enigmatycznego, powściągliwego i atrakcyjnie tajemniczego (a musicie wiedzieć, że to chyba właśnie mój typ, jeśli chodzi o postacie serialowe) Morfeusza. Fakt, niejednokrotnie wręcz rozpływałam się nad jego głosem, sposobem bycia, czy momentami, gdy nareszcie się uśmiechał i zyskiwał iście ludzkie cechy, ale równie silny entuzjazm odczuwałam, dostrzegając aktorów z Królowej Charlotty, Wiedźmina, czy Szóstki wron, które wyjątkowo dobrze wspominam. Ale to nie wszystko, bo przysięgam, że Sandman skrywa w sobie jeszcze niejedną tajemnicę i postać znaną Wam z pewnością z innych produkcji.
Na krótką chwilę chciałabym zatrzymać się przy jednej z nich, bo pamiętam, że w czasie oglądania wprawiła mnie w osłupienie i zredefiniowała moje podejście do całego uniwersum, w którym osadzona jest fabuła Sandmana (chodzi mi głównie o mieszankę mitologii greckiej z rzymską, a nie o komiks Neila Gaimana). Mowa tutaj o Lucyferze odgrywanym przez Gwendoline Christie. Muszę przyznać, że w tej odsłonie władczyni piekła okazała się wyjątkowo elektryzująca i ujmująca — była jednocześnie silną i niezależną, jak i ulegającą wpływom i żądną potęgi kobietą, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć to, czego pragnie. Ostatecznie nawet jej słabość nie okazała się mizerna, została bowiem przekuta w dobrą charakteryzację postaci i wypadła naprawdę wiarygodnie. Nic dodać, nic ująć.
Jeśli zaś chodzi o Morfeusza, Sandmana, czy Oneirosa, jak został nazwany w ostatnim dostępnym do tej pory odcinku, to władca snów, początkowo uwięziony i pozbawiony swoich atrybutów. W komentarzach pod którymś z odcinków ktoś słusznie zauważył, że cieszy się, że cały sezon nie został poświęcony poszukiwaniu utraconego piasku, maski i amuletu, ale do fabuły jeszcze wrócimy, uważam bowiem, że to idealny moment, by nieco przybliżyć więzi rodzinne głównego bohatera. Warto mieć na uwadze, że w świecie Gaimana Sen ma rodzeństwo — Los, Śmierć, Zniszczenie, Rozpacz, Pożądanie i Malignę. Nie wszyscy co prawda pojawiają się w pierwszym sezonie, ale wszyscy należą do Nieskończonych, istot, które powinny służyć ludziom. Sam koncept ożywienia zjawisk i emocji, które towarzyszą nam w życiu codziennym, wydaje się może nieco osobliwy i zastanawiający, ale w pewien sposób do mnie przemawia, szczególnie wtedy, gdy uzmysłowiłam sobie, że pomiędzy członkami rodziny zachodzą najróżniejsze, niemożliwe do rozszyfrowania relacje i zależności.
Mimo to Sandman, choć jego fabuła jest nieco poszatkowana (przyznaję, że nie wiem, czy w przypadku komiksów było podobnie, ale biorąc pod uwagę to, ile miały części, skłaniam się raczej ku temu, że chaos jest jedynie na poziomie ekranizacji), a sezon niekoniecznie składa się w logiczną całość i prędzej stanowi losowe wydarzenia połączone wspólnym bohaterem, pozytywnie mnie zaskoczył. A mówiąc to, mam na myśli nie tylko widoczny nakład środków i trudów na warstwę wizualną (bo przysięgam, że wszelkie krainy i efekty specjalne są tak niesamowicie dopracowane, że czasem aż nie dowierzałam, że to wciąż produkcja Netfliksa), ale również wspaniałą, niezwykle klimatyczną ścieżkę dźwiękową, dynamikę i charakteryzację bohaterów, a także satysfakcjonującą grę aktorską.
Serial jest prawdziwą ucztą dla oka i ucha, a przy okazji przyjemnym sposobem na spędzenie wieczoru. Czasem co prawda akcja wyjątkowo zwalniała i niepotrzebnie się zapętlała, doprowadzając mnie do wewnętrznej frustracji, ale przyznaję, że wynagradzał mi to chociażby głos Tom Sturridge’a. Niewykluczone, że gdybym nie miała już zbyt wielu serialowych mężów, on stałby się następnym, nawet jeżeli bohater, w którego się wcielił, przeżył już mnóstwo miłości, romansów i rozczarowań — w końcu jak na Nieskończonego przystało, był długowieczny i miał ku temu całą masę okazji. Niech Was to jednak nie zwiedzie, bo tytułowy Sandman mimo godnego podziwu stażu, miewa poważne problemy z uczestniczeniem we wszystkim, co ludzkie, definiowaniem i akceptowaniem przyjaźni, radzeniem sobie z emocjami, czy wybaczaniem. Całe szczęście z biegiem czasu udawało mu się nabierać odpowiedniego doświadczenia i dojrzewać — a wynik tych nauk był jedną z najbardziej chwytających za serce rzeczy, jakich doświadczyłam w ostatnim czasie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro