Krew i popiół, Jennifer Armentrout
Recenzję książki „Krew i popiół” autorstwa Jennifer Armentrout przygotowała dla nas Vivienne_Clairette ❤
Pragniemy również poinformować o zmianach, które następują w rozkładzie publikacji! Od teraz, recenzji można oczekiwać nie raz, a dwa w tygodniu - tymi dniami będą poniedziałek oraz piątek.
RECENZJA ZAWIERA SPOILERY DO PIERWSZYCH TRZECH TOMÓW KRWI I POPIOŁU
Pamiętam, że ta seria wielokrotnie migała mi gdzieś na bookmediach. Przewijała się to na Tiktoku, to na Instagramie, widziałam ekscytację czytelników, ale jakimś cudem nigdy nie natknęłam się na jej recenzję. I może dobrze, bo wtedy zdecydowanie bym po nią nie sięgnęła. A jednak to zrobiłam. I (nie)żałuję.
Mam co do tego tytułu pewne wątpliwości. Z jednej strony uważam, że jest naprawdę przeciętny albo i poniżej przeciętnej, z drugiej zaś jestem na tyle zmotywowana, żeby przeczytać czwarty tom, że nie mam zamiaru czekać na polską premierę i chcę zdobyć go już teraz w anglojęzycznej wersji (dopisek dwa tygodnie później: jestem w trakcie lektury, a wydawnictwo zapowiedziało publikację pod koniec roku…).
A teraz przejdźmy może do analizy tekstu i wszelkich pobocznych motywów, które wpadną mi po drodze do głowy. Natknęłam się kiedyś na teorię, że wielokrotne przywoływanie pozornie nieistotnego elementu tylko po to, żeby ostatecznie okazało się, że ma on ogromne znaczenie dla historii, jest lubianym i nawet pożądanym zabiegiem. I Jennifer L. Armentrout ten zabieg także zastosowała, a może i nawet go nadużyła. Autorka wspomina w treści o tajemniczym Pamiętniku Panny Willi Collins. Pamiętniku będącym w rzeczywistości szczegółową relacją ze wszelkich zbliżeń cielesnych Willi. I teoretycznie nie byłoby z tym żadnego problemu, bo tak, również jestem zdania, że takie stałe elementy dobrze wpływają na odbiór, ale ten konkretny był wykorzystywany w taki sposób, że robiło mi się niedobrze i miałam ochotę rzucać książką, kiedy tylko znów widziałam nazwisko Collins. Naprawdę. Książka miała zawstydzić główną bohaterkę wśród jej drużyny i nawet nowych, obcych osób. Rozumiem, że takie inside joke’i są częste w bliższych relacjach, ale szczerze mówiąc, Armentrout pokazała to naprawdę żałośnie. Jedyną zaletą jest to, że Willa rzeczywiście okazała się kluczowa. W pewnym momencie nawet ważniejsza niż król i królowa.
Odnoszę wrażenie, że ta książka to jedna wielka przesada. To fantasy, a w pewnym momencie zastanawiałam się, czy przypadkiem nie czytam jakiegoś erotyka. Przynajmniej nie był AŻ TAK tani, jak można się spodziewać, co nie znaczy, że był dobry. I jasne, książki mają oznaczenia 18+, więc nie powinno mnie to zaskoczyć, no ale właśnie — to powinien być wątek poboczny. Droga do pokazania przywiązania, intymności i zaufania pomiędzy bohaterami. Uzupełnienie. Natomiast w tych trzech tomach, które czytałam, seks był sposobem na sztuczne wydłużenie historii. Na wbicie się w trend, choć nie wiem, czy na zagranicznym rynku trendy są takie same (ale podejrzewam, że tak). No i fakt, seria jest przecież fenomenem na skalę światową i zachwyca się nią mnóstwo ludzi. I podejrzewam, że to właśnie dzięki temu, wybaczcie, głupiemu trendowi. Zaraz porozmawiamy sobie bowiem o tym, dlaczego nie widzę innej przyczyny zdobycia popularności.
Tak naprawdę można te trzy tomy podsumować trzema głównymi założeniami, odnóżami tematycznymi i słowami-kluczami. Zaburzona moralność, pogmatwanie świata przedstawionego oraz miłosne podboje.
Dlaczego zaburzona moralność? I kto ją reprezentuje? Oczywiście nikt inny jak tylko główna bohaterka — Penellaphe, dla przyjaciół Poppy — mistrzyni robienia rzeczy zakazanych (która, swoją drogą, niesamowicie mnie od samego początku irytowała i żenowała).
Na początku historii była charakterna, niezłomna i wyjątkowo wytrwała. Jej determinacja i samokontrola naprawdę mi imponowały, a sposób, w jaki znosiła męczarnie serwowane przez kogoś, kto miał się nią opiekować, był wręcz nie do pomyślenia. Jednocześnie miała w sobie pierwiastek księżniczkowatości — niezależnie od tego, gdzie i z kim była, zawsze coś jej nie pasowało, zawsze czegoś brakowało, coś było nie tak, jak by chciała.
Doświadczała częstych wybuchów złości, w czasie których robiła rzeczy dalece bardziej nieakceptowalne niż te, którym się przeciwstawiała. Czasem tłumaczyła to zwykłą zemstą. Brakowało u niej konsekwencji. Do tego stopnia, że mogłaby zamordować kilkunastu jedynie wykonujących rozkazy ludzi bez mrugnięcia okiem, żeby za moment załamać się tym, że przez przypadek rozdeptała muchę. Przyznaję, że działało mi to na nerwy.
Sprawa druga — pogmatwanie świata przedstawionego. Przy Poppy Grey się chowa. Serio. Ta dziewczyna miała na przestrzeni trzech tomów więcej niż tylko pięćdziesiąt twarzy (o ile Grey rzeczywiście miał tyle obliczy, odnoszę się jedynie do tytułu, a nie treści). W tym momencie bardzo chciałabym żartować, ale niestety nie mogę. Kimże to ona nie była! Dziwi mnie jedynie, że nie odkryła w sobie żadnego wilkłaczego pierwiastka (bo Armentrout wyjątkowo oryginalnie umieściła w akcji wampry i wilkłaki zamiast wampirów i wilkołaków), choć przecież ostatecznie ze zwykłej ofiary wychowywanej pod kloszem stała się królową Atlantów i wilkłaków, potomkinią bogów i prawowitą boginią, a także przyszłą królową ludzi, jeśli tylko wszelkie jej plany się powiodą (co może, ale tylko może, okaże się w czwartym tomie). Jednym słowem — wszyscy jej podlegali i kłaniali się do ziemi, gdy ją widzieli. Od zera do władczyni wszechświata. Kto by się spodziewał?
Ale już nawet nie o to w tym całym pomieszaniu z poplątaniem chodzi, naprawdę. Kolejnym powtarzanym wręcz do znudzenia zabiegiem było fragmentaryczne odkrywanie świata (historii powstania najróżniejszych ras, nawet tych, które w absolutnie żaden sposób nie mają wpływu na rozwój akcji — kolejny zapychacz, zaraz po nadmiernej ekspozycji seksualności) i wysnuwanie teorii na temat pochodzenia Poppy tylko po to, żeby kilkadziesiąt stron dalej doprowadzić bohaterów do wniosku, że się mylili. I że Penellaphe ma w rzeczywistości większe znaczenie, niż sądzili. Co najmniej ośmiokrotnie. To było wałkowane aż do obłędu. W pewnym momencie doprowadziło mnie na skraj wytrzymałości — miałam w głębokim poważaniu, kto ostatecznie był, a kto nie rodziną dziewczyny, zwyczajnie trzymałam kciuki za to, żeby zginęła i rozwiązała wszelkie moje problemy z tą książką (wtedy jeszcze nie wiedziałam o istnieniu czwartego tomu...).
Przez chwilę — choć może to za małe słowo, biorąc pod uwagę fakt, że nic się w tej kwestii nie zmieniło — uważałam nawet, że autorka sama nie wiedziała już, co próbuje osiągnąć i co chwilę uznawała po prostu, że Poppy jest jeszcze zbyt zwyczajna i niedostatecznie marysujkowata, by ją zadowolić, więc zmieniała całą koncepcję, a że szkoda jej było tracić całe arkusze wydawnicze bezsensownej gadaniny, to zostawiała te bzdury, które stworzyła wcześniej, a tomy jedynie się rozrastały i rozrastały, choć każdy z nich spokojnie można odchudzić o co najmniej 200 stron i jestem więcej niż pewna, że na niczym by nie straciły, a może i nawet udałoby się zyskać. Przede wszystkim czas, szacunek i mniej zszargane nerwy czytelnika, który usiłuje spamiętać wszystkie nazwy, koneksje i powiązania, które pojawiały się tylko po to, żeby zaraz zniknąć.
Jednak jako że każda historia ma w sobie jakiś pozytywny aspekt, a ja nie jestem hejterem, a raczej krytykiem i staram się niczego nie pomijać — mogę też wskazać rzeczy, które wypadły dobrze, bo w całej tej beznadziei znalazły się i takie.
Przede wszystkim był to element zaskoczenia i główna oś, która napędzała fabułę od samego początku, a została ujawniona dopiero pod koniec. Jeśli chodzi o intrygi, skomplikowane i utajone plany, fascynujące zwroty akcji i lekki dreszcz emocji — Armentrout stanęła na wysokości zadania. Do tego stopnia, że mimo całej goryczy i nienawiści, jaką żywię tę serię, zdołała przekonać mnie do niej na tyle, bym ostatecznie sięgnęła po ten czwarty tom, domknęła historię i zaspokoiła własną ciekawość.
I mam nadzieję, że nie zapeszę, ale mam wrażenie, że czwarty tom nie będzie taki zły jak trzy poprzednie. Fakt, wciąż są fragmenty, przez które jedynie przelatuję wzrokiem, żeby sprawdzić, czy opłaca się je w ogóle czytać, ale jak na razie jest w porządku. Nawet Penellaphe irytuje mnie mniej, mimo że wciąż nie potrafi zapanować nad samą sobą i swoimi działaniami. Mimo że wciąż wynoszą ją na piedestał (choć nie wiem, co może być bardziej prestiżowe niż bycie boginią, potomkinią Pierwotnych, czyli najstarszych bogów) i starają się zwiększyć jej pozycję w świecie, mam wrażenie, że to będzie już czytalne. A może spowodowane jest to jedynie tym, że Casteel, ukochany Poppy, jest uwięziony i po prostu nie mają kiedy uprawiać seksu, więc nie ma aż tylu bezsensownych przerywników od rzeczywistej akcji i po raz pierwszy nareszcie coś się w tej historii dzieje.
Pozwólcie, że nie będę w to już głębiej wnikać. Powiem tylko tyle, że kategorycznie odradzam rzucania się w wir przygody z Krwią i popiołem. Na litość boską, może i ja jestem masochistką, ale nie każdy musi. Szanujcie swój czas i oczy (bo to przecież ponad 1800 stron), nerwy i poczucie dobrego smaku. Bo nie obiecuję, że nie zostaną zniweczone, kiedy i Was podstępnie wciągnie historia skrzywdzonej, wiecznie niezdecydowanej Penellaphe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro