Zimne dłonie, ciepłe serca - Ronald x Oc
One shot dla Shinigami_Nat
Mam nadzieję, że się spodoba <3
Co ważne, część informacji zawartych w tekście pochodzi z headcannon'ów. Oznacza to, że nie są one potwierdzone przez autorkę tylko wymyślone przez fandom.
***
Nad wiecznie ruchliwym Londynem zaczęły zbierać się ciemne chmury. Nie był to widok jakoś niezwykły biorąc pod uwagę porę roku. W końcu deszcz, mgły i wieczna wilgotność były poniekąd cechą charakterystyczną, wyróżniającą kolonialne imperium od reszty zachodnich państw. Jednak teraz, kiedy powietrze miało niższą temperaturę, z nieba nie spadały krople tylko najróżniejszych kształtów płatki śniegu. Delikatnie przyprószały niedawno co odśnieżone chodniki.
Wielu ludzi chodziło od sklepu do sklepu, aby nabyć tam prezenty dla swoich bliskich. Niektórzy kupowali zabawki, inni drogą biżuterię. Londyńskie ulice zaczęła spowijać coraz większa ciemność, dlatego stojące przy drodze lampy zostały zapalone.
Wśród tych wszystkich ludzi odczuwających bardziej lub mniej atmosferę Świąt Bożego Narodzenia wyróżniała się jedna postać. Znajdowała się ona przy swoim zakładzie pogrzebowym, spoglądała to na niebo, to na innych, to na Elizabeth Tower górującą nad zabieganym miastem. Blask księżyca o kształcie rogala przebijał się subtelnie przez chmury. Mężczyzna ubrany w luźną czarną szatę siedział na murku, przegryzał ciasteczka w kształcie kości. Na głowie miał długi cylinder pod kolor ubrania. Przeciętna osoba stwierdziła, że musi być mu zimno, jednak on nie zwracał zbytniej uwagi na chłód. Na jego długie srebrno-szare włosy spadały płatki śniegu. Uniósł lekko głowę i popatrzył się na Big Bena. Jego limonkowo-ziemone oczy zdawały promienieć światłem.
Na szczycie wieży zegarowej stała przeciętna dziewczyna – tak przynajmniej wywnioskował po ubraniu, hipotetycznie sukience, sięgającym aż do kostek. Zdawała się być cieniem na tle pochmurnego niebie.
– Raz – wyszeptał do siebie wiecznie wesoły grabarz, kiedy dziewczyna podniosła ręce na wysokość ramion na kształt dwóch lichych skrzydeł. – Dwa – wystawiła jedną nogę do przodu. – I trzy - sekundę później zobaczył, jak spada z prawie osiemdziesięciu metrów.
Zdawało mu się, że usłyszał cichy trzask, kiedy ciało napotkało twardą ziemię, a po chwili krzyki przechodniów skazanych na widok trupa z pęknięta czaszką i klatką piersiową.
Kobiety piszczały, odwracały wzrok dzieci, aby nie patrzyły na coś co chwile wcześniej było żywym człowiekiem. Co odważniejsi poparzyli się na rozłupaną głowę, z której wypływała krew i spływała pomiędzy przerwy w kostce brukowej. Z twarzy praktycznie nie zostało nic – jedynie gałki oczne pozostały w oczodołach, a reszta wprasowała się w twardą nawierzchnię. Chwilę później pojawił się Scotland Yard i zaczął odganiać gapiów i przystąpił do sprzątnięcia ciała.
– No i na co ci to było? Hihihi – zapytał grabarz przestrzeń, jakby liczył, że samobójczyni go usłyszy. Po raz ostatni spoglądną w niebo, uśmiechnął się pod nosem sam do siebie i wrócił do wnętrza swojego zakładu.
***
Ale..., dlaczego?
Siedziała przy biurku jakiegoś niskiego rudego mężczyzny. Na sobie miał elegancki garnitur, na nosie granatowe okulary. Przed nim stała mała drewniana tabliczka ze złotym napisem „Jean Cheval".
– Czy ma pani jakieś pytania? – wypalił szybko zaraz po wytłumaczeniu dziewczynie z jakiego powodu tak właściwie przed nim stoi.
Milczała, ręce jej drżały, nie wiedziała o co ma tak właściwie zapytać. Całą ta sytuacja była czymś tak bardzo jej nieznanym. Najchętniej uciekłaby do swojego pokoju, przykryłaby się kocem i w swoim nikłej jakości azylu spędziła resztę życia po życiu.
– Tak właściwie... - zaczęła lekko zagubiona w tym wszystkim. – Czy mógłby pan jeszcze raz mi wszystko wytłumaczyć? – podniosła wzrok znad blatu biurka i spojrzała na mężczyznę siedzącego przed nią.
– Oczywiście – odparł bez najmniejszej oznaki zniecierpliwienia. Jedyną rzeczą, która ją cieszyła był fakt, że przynajmniej osoba wprowadzająca ja w jej nową sytuację była bardzo miła i wyrozumiała. - Doskonalę rozumiem panią.
– Wystarczy samo Natalia – przerwała mu. Jean skinął głową na znak zrozumienia.
– W końcu każdy z nas doświadczył tego samego i tylko dlatego możemy teraz ze sobą rozmawiać – uśmiechnął się do niej chcąc, aby podświadomie zrozumiała, że nowa sytuacja nie jest aż taka zła jak wydaje się na samym początku. – Tak więc, stałaś się kimś takim jak shinigami, tak zwane bóstwo śmierci. Pewnie trudno ci pojąć – mruknęła ciche „yhm" na znak potwierdzenia. – Jako shinigami musisz zajmować się zbieraniem ludzkich dusz.
– A czy koniecznie muszę to robić? – zapytała już trochę bardziej uspokojona.
Miała nadzieję, że uda jej się ominąć ten obowiązek. Jako iż była shinigami dopiero niecałą godzinę, nie wiedziała, że stała się istotą neutralną. Dzięki temu była w stanie patrzeć się na śmierć innych i nie czuć większego współczucia. Zdarzały się oczywiście wyjątki, głównie, kiedy shinigamiego połączyła jakaś głębsza więź z człowiekiem, co miało miejsce bardzo rzadko. Z powodu zakazu ingerowania w życie ludzi i dużej ilości pracy – nie umiera się przecież tylko w czasie określonych ośmiu godzin, tylko w ciągu całej doby – wypadki relacji zdarzały się bardzo rzadko.
– Tak szczerze mówiąc to też wolałbym spędzać całe dnie na nic nierobieniu niż kontrolowanie Działu Personalnego i wypełnianie wielu papierków, jednak nie ma tak lekko. Z jakiegoś powodu powstaliśmy, więc nie możemy migać się od powierzonego nam odgórnie zadania – odparł lekko i uśmiechnął się serdecznie do Natalii. – Ale nie przejmuj się tym, na pewno sobie poradzisz.
– Rozumiem... – wymamrotała.
– Zdaję sobie sprawę, że jest ci ciężko. To całkiem nowa sytuacja, w której się znalazłaś, więc nikt nie może cię winić za zakłopotanie – starał się jakoś dodać jej otuchy. – Akurat trafiłaś na względnie dobry okres. Mam na myśli to, iż nie mamy wielu nowych członków, dlatego od razu będziesz miała przydzielonego osobistego, że tak powiem „trenera".
– A ile to wszystko zajmie? To szkolenie teoretyczne i praktyczne?
– Zależy od ciebie tak naprawdę. Na teorie przewiduje się około trzech tygodni, ale jak się postarasz to będziesz w stanie całość ogarnąć w około tydzień. Wszystko zależy od twoich chęci – przeczesał palcami swoje rude włosy. – Komisja zajmująca się akceptacją danej osoby do praktyk aktualnie ma dosyć sporo wolnego, tak jak wspominałem, z powodu małej ilości nowych shinigami. Przez to nie ma nawet ściśle ustalonego terminu przystąpienia do egzaminu. Wystarczy zgłosić się, a oni dadzą ci termin dwa lub trzy dni później.
– Dobrze – odpowiedział już z większą pewnością.
Po części uspokoiła się. Nigdy nie należała do osób przejmującą się czymś w wielkim stopniu. Z pokorą akceptowała nieprzyjemności losu, które na nią spadały. Do czasu. Tylko jeden raz tak naprawdę nie uznała tego co się stało, odrzuciła to, a to wróciło do niej z podwójna siłą. Właśnie wtedy, nie mogła znieść własnego życia oraz tęsknoty do osoby tak bliskiej jej sercu, pewnego zimowego wieczoru skoczyła z Londyńskiej Elizabeth Tower kończąc swój żywot z rozłupaną czaszką i pękniętą na pół klatką piersiową. W tamtym momencie na chwile poczuła się wolna, poczuła szczęście związane z ucieczką od problemu, jednak, gdy zobaczyła oślepiające światło, a po chwili stojącą i wyciągająca ku niej dłoń jakąś szatynkę o limonkowo-zielonych oczach, ogarnęła nią jeszcze większa tęsknota i niemoc.
Cheval podał dziewczynie karteczkę z nazwiskiem osoby, do której miała się udać. Była to Sophie Sue, opisana przez Jeana jako wysoka brunetka nosząca swoje długie włosy spięte w luźnego koka. Ona miała oprowadzić Natalię po najważniejszych miejscach w świecie shinigami oraz zająć się jej opieką. Po egzaminie teoretycznym miała również towarzyszyć jej w pracy w ramach zajęć praktycznych.
Dziewczyna o niecodziennych, bo o niebiesko-czarnych włosach, nie skupiała na wzroku innych, zajętych pracą shinigamich. Błądziła po korytarzach tam i z powrotem próbując znaleźć Sophie. Trafiła do Biblioteki Shinigami. Uchyliła wielki drewniane drzwi i zaczęła szukać wzrokiem kobiety. Z informacji jakie dostała od Jeana, kobieta mogła być albo tam, albo „gdzieś indziej". Lekkie podejście mężczyzny do sprawy nie pomagało. Szybko pogonił ją do wyjścia stwierdzając, iż ta sobie doskonale poradzi. Jakoś umknął mu fakt jak bardzo świat shinigami dla Natalii jest obcy, a samo poruszanie się po budynku, którego nawet się nie zna, zabiera bardzo dużo czasu i energii.
Dziewczyna tylko westchnęła głęboko, weszła do pomieszczenia z olbrzymią ilością, jak jej się wydawało, zwykłych książek. Rozejrzała się na wszystkie regały i błagała, aby Sue zaraz za jednego wyszła i powitała ją z uśmiechem na ustach. Na nieszczęście Natalii, nic takiego nie miało miejsca. Wokół panowała iście grobowa cisza – biblioteka zdawała się być pusta.
Złapała się za głowę. Jak ma odnaleźć obcą osobę, której nigdy nie widziała na oczy i to jeszcze w tak kolosalnym budynku? Miała ochotę okryć się swoim ukochanym kocykiem i zamknąć na świat.
– Szukasz kogoś? – usłyszała za sobą męski głos i drgnęła z lekkiego strachu. Odwróciła się w kierunku adresata pytania.
Miał on na sobie garnitur, jak zresztą każdy napotkany shinigami, okulary w czarnych oprawkach na nosie oraz blond włosy.
– Tak, jestem nowa i nie mam pojęcia nawet gdzie powinnam iść – zażartowała z samej siebie.
– Właśnie widzę – odparł z uśmiechem.
– Aż tak nieporadnie wyglądam?
– To też – dziewczyna popatrzyła się na niego pytająco. – Masz takie okulary – wskazał palcem jej szkła w prostej drucianej oprawie. - Ostatnio prawie nigdzie nie widać osób noszących takowe.
– Czy one naprawdę są aż tak ważne?
Zbliżył swoją twarz do dziewczyny i wyszeptał:
– Bardziej niż sobie wyobrażasz...
Po chwili Natalia nie była w stanie zobaczyć nic co było dalej niż jej własny nos. Jęknęła niezadowolona z faktu, że chłopak zabrał jej okulary i nie mogła niczego dostrzec. Szła w kierunku czarnej plamy i wymachiwała przed sobą rękami próbując „złapać" złodzieja, który nawet nie starał się uciekać. Po chwili przedmiot wylądował na swoim pierwotnym miejscu, a dziewczyna widziała coś więcej niż tylko kolorowe ciapki.
– Czy mógłbyś, z łaski swojej, nie utrudniać mi życia? – prychnęła.
– Chciałem ci tylko tak bez nich jesteś bezradna – uśmiechnął się trochę szelmowsko.
Nie mogła mu nie przyznać racji. W tamtej chwili poczuła się jak kret. Mimo to nic odpowiedziała, tylko westchnęła dając mu do zrozumienia, że to co powiedział, to tylko i wyłącznie prawda. Rozśmieszyła go reakcja dziewczyny i zaśmiał się z jej naburmuszonej miny.
– W takim razie, kogo szukasz?
– Niejakiej Sophie Sue. Wiem tylko, że jest wysoką szatynką noszącą włosy spięte w koka – popatrzyła się na chłopaka wzrokiem z nutką ironii. W końcu informacje jakie posiadała były tak obszerne, niczym liścik posyłany między uczniami w czasie nudnej lekcji.
– Uuu, trafiła ci się jedna z lepszych shinigami w Londynie. Niejeden zabiłby, aby wymienić z nią parę zdań. Niestety Sue jest w tej kwestii zimna jak lód i utrzymuje z każdym najwyżej przyjacielską relację – chwycił się za serce, jakby sama myśl o tym sprawiała mu wewnętrzny ból.
– Aż tak ci się podoba?
– Nie powiedziałem, że mi się podoba. Po prostu solidaryzuje się ze wszystkimi, którym złamała serce – sprostował i puścił dziewczynie oczko.
- A czy byłbyś tak dobry i pomógł mi odnaleźć panią Sue, panie... - przeciągnęła ostatnią samogłoskę.
– Knox, Ronald Knox. A pani na imię...
– Natalia – odparła i podała mu rękę.
– Bardzo mi miło – lekko skłonił się, popatrzył dziewczynie w oczy, chwycił jej dłoń i delikatnie ucałował jej wierzch.
Ona tylko fuknęła. Było widać, że z blondyna jest niezły kobieciarz. Nie mniej, nie był pyszny ani nachalny, więc posiadaczce czarno-niebieskich włosów to nie przeszkadzało. Choć nie mogła zaprzeczyć – ten mały gest spodobał jej się, została potraktowana z szacunkiem co w życiu młodej dziewczyny nie zdarzało się zbyt często. Również świadomość posiadania osoby, która jest zdolna do bezinteresownej pomocy, cieszyła ją.
– Do każdej nowej tak podbijasz? – zapytała uśmiechem szczerego rozbawienia na ustach.
– Tylko do tych najładniejszych.
– Czyli jednak – zaśmiała się cicho i podrapała po nosie, aby dłonią zasłonić rumieńce, które wyszły na jej twarzy. Nieczęsto zostawała obdarowywana komplementami, więc nawet najmniejszy przyspieszał bicie jej serca. – To pomógłbyś mi znaleźć panią Sue, panie Knox? - zapytała ze sztuczną elegancją.
– Oczywiście pani Natalio – odparł w podobny sposób.
Wyszli z wielkiej biblioteki i udali się do Działu Zbieraczy, gdyż to właśnie tam blondyn spodziewał się odnaleźć przyszłą opiekunkę Natalii. Trochę rozmawiali po drodze. Głównym tematem ich konwersacji były szczegóły z życia wiedzionego przez shinigami. Najbardziej zaciekawiło ją to, że nie może co liczyć na lepsze okulary przed zaliczeniem egzaminu teoretycznego i praktycznego. W świecie ludzi rodzaj oprawek zależał tylko i wyłącznie od zasobności portfela jegomościa, który je nabywał. Tak samo z reszta jak z poziomu dopasowania szkieł do wady wzroku – im więcej pieniędzy się wyda, tym teoretycznie lepiej. Tutaj dostawało się wersję uniwersalną, która jednak na dłuższą metę niezbyt się sprawdzała. Nawet nie chodzi o niedokładność dopasowania do poziomu upośledzenia wzroku – po prostu były zbyt delikatne i podatne na uszkodzenia w czasie pracy. Tym sprytnym i jakże chytrym sposobem poniekąd zmuszało się wszystkich do odbycia szkolenia. Jedyną formą „dezercji" było całkowite odrzucenie noszenia okularów i radzenie sobie bez nich, na co nie decydował się prawie nikt.
– Tak naprawdę nie musisz pracować stricte przy zbieraniu dusz. Musisz posiadać tą umiejętność, jednak, jeśli zadowala cię papierkowa robota, możesz grzać sobie stanowisko na przykład w Dziale Administracyjnym. Pewnie Cheval ci o tym nie wspomniał, prawda? - zwrócił się do dziewczyny idącej obok.
– Ani słowem.
– On ma taką tendencje do... – namyślił się chwilę – zapominania o tym. Ale zapewniam cię, praca w terenie jest o wiele ciekawsza. Sam kiedyś zrezygnowałem z roboty stacjonarnej, ponieważ zlecenie na wykonanie kosy śmierci pewnej osoby tak mnie zaintrygowało, że postanowiłem spróbować czegoś innego – mówił ze szczerą pasją.
Westchnęła.
– Na razie muszę znaleźć panią Sue. Później będę myśleć o czymś takim jak kariera – przewróciła oczami na samą myśl pracy. – Mam jeszcze dużo...
Ściszyła głos i tym samym nie dokończyła zdania. Przysnęła, trochę z szokiem zaczęła wpatrywać się przed siebie. Zaciekawiony Ronald spojrzał na jej twarz. W oczach dziewczyny ujrzał błysk. Ona po chwili ponownie ruszyła z miejsca, marsz przerodził się w trucht, a następnie w bieg.
– Grell! – wykrzyczała i rzuciła się na szyje mężczyzny.
– Oszalałaś! – jęknął jednocześnie odciągając od siebie dziewczynę. – Kim ty w ogóle jesteś!? – zapytał wściekły, a po chwili spojrzał na jej twarz. Z jego ust zniknął grymas, a zaraz potem uśmiechnął się i przytulił ją.
Ronald stał tam, gdzie stał i z pewnym zastanowieniem przyglądał się całej sytuacji. Trochę zagubionym wzrokiem patrzył się to na Natalie, to na Grella, którzy zrobili małe zamieszanie w Dziale Zbieraczy.
– Wy się znacie? – zapytał, kiedy do nich podszedł z dozą zaintrygowania w głosie.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział mu czerwono włosy, jakby chłopak pytał o największą oczywistość na świecie.
– Jesteście parą? – parzył to na jedno, to na drugie. Wciąż był w dużym szoku.
– Co? – starszy shinigami popatrzył się na blondyna z lekkim niesmakiem. – Nie. Natalia to moja siostra.
Ron mimowolnie rozchylił usta i nadal patrzył się na, jak to się przed chwilą dowiedział, rodzeństwo.
– Ale jak to?
– Normalnie. Naprawdę nie skojarzyłeś po nazwisku? – poczochrał dziewczynę po głowie.
– Skojarzyłbym, gdyby mi je powiedziała – prychnął i założył ręce na klatkę piersiową.
Natalia przewróciła oczami i uśmiechnęła się do niego.
– Dobra, dobra. Nie złość się. Tylko dlaczego twoją pierwsza myślą było akurat to, że jesteśmy parą?
– Nie jesteście zbytnio do siebie podobni – wzruszył ramionami.
– No w sumie racja – odparła. – Każde z nas wdało się w matkę, a że były to dwie różne kobiety to inna sprawa – machnęła trochę lekceważąco ręką. – Widziałeś może panią Sue? - zapytała brata.
– Tam jest – wskazał skinieniem głowy kobietę. - Po co ci ona?
– Chavel wyznaczył ją jako opiekunkę Natalii – odpowiedział za nią Ron.
– No to leć do niej – delikatnie pchnął siostrę w kierunku brunetki.
Dziewczyna pożegnała się z nimi i posłusznie udała się do kobiety. I tak powinna znaleźć ją jakieś półgodziny wcześniej, czyli od razu, kiedy wyszła z gabinetu niskiego mężczyzny. Jednak całe jej błąkanie się, potem spotkanie z blondynem, a na końcu z bratem zajęło jej sporo czasu. Była pewna, że Sue będzie niezadowolona z powodu tak późnego przybycia. Przynajmniej miała jakiekolwiek wytłumaczenie – jest nowa i nawet nie została poinstruowana, gdzie dokładnie ma iść.
Automatycznie sięgnęła do kieszeni swojej sukienki, w której zawsze trzymała kasztana. Przewracanie go w dłoni zwykle ją uspokajało. Tym razem prócz niego wyczuła mały kawałeczek papieru. Wyciągnęła go i przeczytała.
Chcesz się wybrać gdzieś? Znam piękne miejsce.
Ronald
Odwróciła głowę za siebie i popatrzyła się na blondyna, który jakby wyczuł, że się na niego patrzy i tak samo odwrócił się i spojrzał na nią. Skinęła głową i pokazała mu pięć palców. On uśmiechnął się i wymamrotał, bardziej sam do siebie niż do niej:
– Doskonale.
***
Właśnie zakończyła swój pierwszy dzień jako shinigami. Jeszcze dwie doby wcześniej była człowiekiem, a teraz – neutralną istota nadprzyrodzoną. Gdyby ktoś jej kiedyś opowiedział o czymś takim jak bogowie śmierci aka mroczni żniwiarze, wyśmiałaby by go pewnie. W końcu kto prócz dziecka uwierzyłby w byt powstający z człowieka po jego samobójczej śmierci. Tym bardziej kiedy usłyszałaby, że mają oni limonkowo-zielone oczy, które zdają się świecić w ciemnościach. Teraz nie mogłaby zaprzeczyć ich istnienia, nie tylko z powodu swojej „przemiany".
Właśnie wyszła na zewnątrz ubrana w swój ulubiony szary płaszcz, pod szyją zawiązany miała czerwony szalik. Kiedy oddychała, widziała parę unoszącą się w górę. Na nią spoglądała dwoje fluorescencyjnych tęczówek o nienaturalnym kolorze. Połyskiwały one wśród otaczającego ich mroku. Blondyn na widok dziewczyny uśmiechnął się. Miał na sobie czarny prochowiec, który zdawał się być za cienki jak na grudniowe niskie temperatury.
– To, gdzie chciałeś mnie zabrać? – przerwała trwająca między nimi ciszę.
– Zaraz zobaczysz, nie pożałujesz – wyciągnął ku niej ramię, a ona chwyciła się go. – Nigdy nie pomyślałbym, że możesz być siostra Grella.
– A jednak. A nie dziwię ci się. Jesteśmy kompletnie różni, jeżeli chodzi o wygląd – odparła i zakryła usta szalikiem.
– Wspominałaś, że macie dwie różne matki. – kontynuował zaciekawiony.
– Tak. Nasz ojciec był po prostu zbyt... – urwała i zamyśliła się na moment – napalony, jeśli mam tak to powiedzieć. Jeszcze przed śmiercią matki Grella wdał się w romans z moja mamą.
Ronald skrzywił się mimowolnie, kiedy to usłyszał. Nic go tak nie denerwowało jak zdrada. Uważał to za coś okropnego, zwłaszcza, gdy zdradza mężczyzna. Równie niesmaczne była dla niego przemoc wobec kobiet. Wystarczyło, że usłyszał jak ktoś nawet mówi o uderzeniu jakiejś dziewczyny, to już otwierał mu się nóż w kieszeni. Gardził takim postępowaniem w stosunku do przeciwnej płci – słabszej i bardziej bezbronnej. Nieważne co, głęboko wierzył w potrzebę ochrony tych delikatnych istot. Tak samo zdrada, czyli brak odwagi do stanięcia przed kimś i wyznaniu prawdy, obrzydzała go. Na jego stosunek do tych spraw niewątpliwie miała przeszłość chłopaka – w końcu nikt nie chce widzieć, jak ojciec okłada pięściami matkę, kiedy ta wypomina mu niewierność. Mimo wszystko miał szczęście, bo rodzicielka obdarzyła go wielka miłością i wychowała najlepiej jak tylko umiała.
(dop. aut. Pamiętajmy, mamy XIX w., kobiety mogą tak naprawdę tylko rodzić dzieci i zajmować się domem. Matriarchat był czymś nie do powiedzenia, to ojciec jest głową rodziny i o wszystkim decyduje.)
– Tuż po śmierci swojej żony, sprowadził nas do siebie i ponownie się ożenił. Miałam wtedy jakieś dwa lata, a Grell dziesięć – zsunęła szalik z ust, westchnęła i popatrzyła się jak para unosi się ku górze. – Udało nam się dogadać, oczywiście jak trochę urosłam, co niezmiernie mnie cieszyło. O ile mój brat nie znosił ojca, o tyle moją matkę i mnie bardzo dobrze traktował. Miał dorosłe podejście – nie osądzał nas za zdradę naszego ojca.
Ron słuchał uważnie i jeszcze bardziej zaczął podziwiać swojego starszego kolegę. Potrzeba wiele siły, aby już w tak młodym wieku zrozumieć takie rzeczy. Wiele dorosłych obarcza innych za czyjąś winę, kiedy potrzebne jest szersze spojrzenie na sprawę. Nie można kogoś piętnować za jego niewiedzę, bo może ta kobieta nie zbliżyłaby się do żonatego mężczyzny, gdyby wiedziała, że ten ma rodzinę? Za najgorsze świństwo uważał karcenie dziecka zrodzonego z takiego romansu. Przecież nie ma ono wpływu na to w jaki sposób i przez kogo zostało poczęte.
– Dziesięć lat później przeprowadziliśmy się do Francji, a mój brat pozostał w Londynie. Pisaliśmy listy, aż do dnia, w którym odpowiedzi nie przychodziły... – ściszyła głos i westchnęła. - A rok temu wróciłam z matką do Anglii. Dwa miesiące temu zmarła.
Zacisnęła wargi i zmrużyła oczy. Blondyn doskonale widział co czuje i przypuszczał co było powodem targnięcia się dziewczyny na jej życie – była sama, tak jak on kiedyś. Wiedział co to znaczy stracić kogoś bliskiego, stracić najbardziej kochaną kobietę, która dbała o niego od momentu poczęcia...
Maszerowali już tak dobrą chwilę w milczeniu. Mimo to cisza nie była czymś niezręcznym, czuli się dosyć swobodnie. Po prostu nie potrzebowali słów, aby się zrozumieć.
– Zamknij oczy – powiedział Ron w pewnym momencie.
– To teraz jak mam iść, aby nie skończyć z wybitymi zębami? – zażartowała, kiedy spełniła jego polecenie.
– O tak – odpowiedział po czym chwycił Natalię „na pannę młodą" i zaczął nieść.
Ona zaśmiała się tylko pod nosem.
Chwilę później postawił ją z powrotem na ziemi.
– Teraz popatrz się – wyszeptał.
Dziewczyna powoli otworzyła oczy i popatrzyła się przed siebie. Zaparło jej wdech w piersiach z zachwytu. Stali na niewielkim wzniesieniu śród świerków pokrytych szadzią. Śnieg pod ich stopami wyglądał jak drobne piórka, którymi wypełnia się poduszki. Księżyc, będący w pełni, oświetlał okolicę swoim blaskiem. Biały puch pokrywający ziemię mienił się niczym miliony diamencików.
– Jak tu pięknie – odparła nadal wpatrując się w przecudowny widok. – Tylko trochę zimno. Brr – zatrząsała się. – Pewnie mam całe czerwone policzki i nos.
– Lepiej? – zapytał, kiedy do jej twarzy przyłożył swoje dłonie, których ciepło rozgrzało skórę dziewczyny.
Skinęła głową na znak potwierdzenia.
– Zobacz jakie moje są zimne – wyciągnęła ręce o temperaturze zbliżonej do lody i zrobiła to samo co chłopak.
On nie odpowiedział, tylko zatrząsnął się lekko. Jego reakcja wywołała u Natalii szeroki uśmiech na ustach. Ronald ściągnął dłonie z jej policzków i przyłożył do jej rąk wciąż leżących na jego twarzy. Po chwili splótł ich palce razem i schował do głębokich kieszeni płaszcza.
Młoda shinigami poczuła jak jej cieplej, nie tylko z powodu osłonięcia swoich dłoni przed lekkim wietrzykiem, który zaczął bujać kosmykami jej czarno-niebieskich włosów.
– Nadal ci zimno? – zapytał czule i popatrzył się swoimi limonkowo-zielonymi tęczówkami w jej oczy. Ona wpatrzona w niego jak dziecko, bez większego pomyślunku, subtelnie skinęła głową. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej i delikatnie ucałował jej czerwony od zimna nos.
- Wciąż mi zimno... - opuściła lekko głowę i wymamrotała. On w odpowiedzi z czułością ucałował jej czoło. - Nadal... - domagała się więcej.
Ron wyciągnął prawą rękę z kieszeni, delikatnie uniósł podbródek Natalii zmuszając ją tym samym, aby się na niego popatrzyła. Po chwili delikatnie musnął jej wargi, a ona odwzajemniła pocałunek. Miała ciepłe i bardzo miękkie usta jak żadna inna. Oderwali się od siebie i popatrzyli w oczy.
- Chodźmy już, robi się późno – powiedział Ron.
- Zostańmy jeszcze chwilę... - wymamrotała trochę speszona tym co zaszło.
Uniosła głowę i spojrzała w bezchmurne niebo, na którym błyszczało tysiące gwiazd. Jedna z nich świeciła mocniej niż pozostałe, a po chwili zaczęła spadać. Natalia stanęła na palcach i tylko dotknęła miękkimi wargami ust Ronalda. On chwycił ją w tali, przysuną do siebie i ponownie ucałował. W tę piękną noc, obydwoje jakby stanowili jedno ciało i jedną duszę, licząc, że spadająca gwiazda spełni ich życzenie pomyśleli:
Chcę cię mieć przy sobie.
***
fruziapo 22.12.2020
One shocik na rozgrzanie serduszek przed świętami, mam nadzieję, że mi się udało to osiągnąć w jakimś chociaż minimalnym stopniu.
Wspomnę jeszcze o inspiracji:
Muzyka:
https://youtu.be/ap7TFeTce1g
https://youtu.be/CxADMg19424
Podróż z floor_killer, tutaj macie parę zdjęć:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro