Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 i pół, czyli sen pierwszy

Hayden stał pośrodku auli. Nie była to ogromna przestrzeń. Siedzenia może były w stanie pomieścić około siedmiuset osób na raz, co jak na amerykańską szkołę nie było zbyt wielką liczbą. Na samym dole znajdowała się scena, która została oświetlona jasnym światłem. Jekyll nie mógł stwierdzić, czy aula jest pusta, czy wypełniona. W zależności od tego, pod jakim kątem patrzył na siedzenia, zdawało mu się raz, że widzi ludzi albo wręcz przeciwnie.

Znał to miejsce. Znał je nawet za dobrze.

Zrobił krok w stronę sceny, schodząc po schodach. Przytłaczało go to miejsce. Walczył ze sobą, żeby nie pogrążyć się we wspomnieniach. Wokół słyszał muzykę, której nie potrafił przyporządkować do żadnego znanego mu utworu. Niepewnie wszedł na scenę, gdzie stała młodsza wersja jego. Ta noc wyryła mu się w umyśle zbyt mocno. Nawet po tylu latach nie potrafił zapomnieć widoku swojej dziewczyny zdradzającej go na jego oczach w dniu musicalu na chwilę przed jego najważniejszym numerem w sztuce.

– Cholera – jęknął pod nosem, kiedy usłyszał, że z głośników zaczęła grać spokojna melodia.

Młodszy Hayden robił, co mógł, żeby nie pokazywać po sobie emocji i tego, że był na skraju załamania. Starszy dostrzegł na publiczności Granta, który nagrał całe przedstawienie. Jako jedyny dostrzegł, że coś może być nie tak.

Muzyka zaczęła grać głośniej, a głos Jekylla rozniósł się po auli. Nie był pewien, czy słucha samego siebie, czy sam śpiewa. Znał słowa piosenki na pamięć, więc to nie miało znaczenia. Z każdym kolejnym słowem czuł natłok emocji, które wdzierały się do jego głowy. Nigdy jak wtedy nie czuł, że piosenka oddaje jego stan emocjonalny i opowiada o tym, jak głupim z miłości był.

Dostrzegł na lewo, jak Madison stoi i w bezruchu go obserwuje. Tuż za nią stał Mark. To ich nakrył razem przed swoim występem.

Jekyll odwrócił wzrok, żeby ponownie oślepiły go reflektory. Nie mógł wyprzeć, że uwielbiał uczucie bycia w centrum uwagi na scenie. Lubił śpiewać. Kiedyś żył w przekonaniu, że muzyka potrafi rozwiązać każdy problem. Wiedział, że brzmiało to trywialnie, ale takie przeświadczenie dodawało kolorów w jego życiu.

Utwór dobiegał końca. Jekyll uronił mimowolnie łzę i pozwolił młodszej wersji siebie dokończyć ostatni refren.

Like a lovesick fool – powiedział razem z nim.

Kiedy muzyka ucichła, światło reflektorów nagle zgasło. Hayden zatonął w ciemności, tracąc grunt pod nogami. Zaczął spadać, a przynajmniej tak mu się wydawało. Gwarancja wokół niego przestała istnieć. Włączył mu się paranoiczny lęk przed upadkiem.

– To tylko sen... To tylko sen... To tylko sen...

– Można tak powiedzieć.

Hayden obrócił się wokół siebie, szukając osoby, która przed chwilą się odezwała. Nagle walnął o podłoże, a nad nim stanął... On sam?

– Hyde? – zapytał z niedowierzaniem.

Nad Jekyllem stała jego żywa kopia, ale też nie do końca. Hyde zdawał się nie tylko niezdrowo blady (szczególnie w kontraście do czarny jak węgiel oczu), ale i znacznie wizualnie chudszy od Haydena. Do tego dochodziły białe włosy, które pośrodku wszechpanującej ciemności, prawie oślepiały. Był ubrany cały na czarno, jedynie wyróżniły się bordowe skarpetki, które wystawały z niechlujnie zawiązanych conversów.

Hyde był wytworem Jekylla, z czasów, kiedy ten był samotnym dzieckiem, czyli zanim poznał Granta. A przynajmniej tak przez całe życie mu się wydawało.

– Trochę minęło od naszej ostatniej rozmowy... Powiedziałabym, że tęskniłem, ale szkoda słów. Odciąłeś mnie, Hayden – powiedział Hyde, udając smutną minę.

Hayden zaczął dostrzegać w jego słowach brytyjski akcent.

– Oj przepraszamy, że odciąłem wymyślonego przyjaciela, kiedy znalazłem prawdziwego. Trafię do piekła za coś takiego – mruknął, próbując się podnieść.

Hyde skrzyżował ręce na piersi, bacznie obserwując próby, nie mając zamiaru mu pomóc.

– Co Grant zrobił, że znowu o Madison pomyślałeś, co? Nie śledziłem twojego życia ostatnio. – Hayden zbył go milczeniem. – Rozumiem. Po prostu był sobą. Nic nowego.

– Możesz go nie obrażać?

– Sam się o to prosi... Co dalej? Shelley?

Jekyll się wzdrygnął.

– Cóż... Na Shelley się przynajmniej zemściłem i mam większy spokój niż w przypadku Madison. Nie sądzisz?

Hyde uśmiechnął się pod nosem. Udawał, że zastanawia się nad odpowiedzią, obserwując, jak Hayden próbuje wstać. Po paru próbach udało mu się. Jekyll odruchowo skrzyżował ręce na piersi, przypominając tym jeszcze bardziej Hyde'a.

– Nigdy nie liczyłeś się z moim zdaniem – mruknął oburzonym głosem.

– Rozmawiam z samym sobą – przypomniał Jekyll – Ty nie istniejesz.

Mrok wokół nich zaczął się zagęszczać. Hayden nie tylko nic nie widział, ale czuł pustkę wokół siebie. Nie pamiętał zazwyczaj swoich snów, ale kiedy już miały miejsce, były to scenki, w których był obserwatorem. Nie kojarzył, żeby brał w nich czynny udział. Rozmowa z Hydem była inna pod tym względem. Z każdą upływającą sekundą przypominała mu coraz bardziej rozmowę z żywym człowiekiem, którą mógłby odbyć żywo. Była za mało abstrakcyjna jak na sen.

– Żebyś się nie zdziwił – dodał przygaszony Hyde, ale z niezwykle opanowanym głosem i ułożył palce lewej ręki do pstryknięcia – Nie możesz być aż tak głupi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro