Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 4



Margo POV

– It's Halloween Bitches! – zawołała Isabel donośnie. Jej obcisły kostium cat woman był niemal obsceniczny i nie pozostawiał niczego wyobraźni. Nawet tego czy nosi pod nim majtki. Oana była uroczym czerwonym kapturkiem. Miała nawet koszyczek i biały fartuszek. Patrząc na nią, miało się ochotę wyciągnąć nóż i zaszlachtować wilka, zanim by ją zjadł. Chociaż może deprawacja seksualna w postaci złego wilka wyszłaby jej na dobre? Gdyby ją zjadł. Wielokrotnie. Delektując się.

Barman spojrzał na mnie przelotnie, wiadomo, nie świeciłam cyckami. Pamiętał jednak, co lubię.

– Bloody Mary full of vodka, blessed you are among the coctails. – wyrecytował.

– Dokładnie tak. – uśmiechnęłam się – I long Island dla koleżanki.

Przeniosłyśmy się do stolika.

– Happy Halloween – zaświergotała Maria. Wybrała strój pielęgniarki. Miniaturowa spódniczka, wysokie szpilki i ogromny dekolt. Przy bladej cerze czerwone usta widać było z daleka.

– Albo Samhain – mruknęłam – Celtyckie święto ku czci przodków? Obchodzone, zanim Halloween stało się modne? Dzień, w którym granice światów były zatarte, a dziwaczne stroje miały odstraszać złe duchy? Poświęcanie pierwociny ze zbiorów i co trzeciego syna? Lampiony z rzepy?

Spojrzały na mnie, jakbym zaczęła mówić co najmniej po hebrajsku. Machnęłam ręką lekceważąco.

– Dynie są, świeczki są – wyliczała Isabel – Creepy cat jest. Jeszcze więcej kotów też jest – wskazała na nie palcem – Czarownice są – wskazała na nas wszystkie – brakuje nam psychopaty....

Już chciałam podnieść rękę i wziąć na siebie ten etat, ale potem spojrzałam na Oanę.

– Twój brat będzie?

Zaczęła się śmiać.

– Wszyscy przychodzą, więc psychopatów będziemy mieli pod dostatkiem. – oznajmiła.

– Oni z pewnością wolą określenie: kreatywni zamiast psychopaci.

– Zdolni inaczej. – zaproponowała ze śmiechem.

Zerknęłam na wejście i moje brwi podjechały do góry. Marco, który właśnie przekroczył próg przybytku, był ubrany jak Wiedźmin. Szeroka koszula, obcisłe spodnie, szeroki pas i wysokie buty. Miał nawet na głowie perukę z długimi platynowymi włosami. Z pochwy na plecach wystawały dwie rękojeści mieczy. Nawet postarał się o żółte soczewki kontaktowe.

– Myślę, że bliżej mu dzisiaj do One Handsome Devil niż psychopaty, nieprawdaż? – szepnęła mi do ucha Oana – Zamknij usta. – dodała. Posłałam jej spojrzenie „chyba sobie kpisz" i upiłam swoją krwawą Mary.

Pierwsza weszła Sofia w obcisłej czerwonej sukience. Miała włosy ułożone w stylu lat 20 i przerzucone przez jedno ramię. Dekolt spływał falami między piersiami. Wyglądała zjawiskowo. Za nią weszła Marju. Wysoka jak posąg i szczuplutka. W granatowej jedwabnej, połyskującej sukni. Sznury pereł spływały jej po plecach zamiast materiału niemal po same pośladki. Dzieło sztuki. Nicola miała sukienkę w kolorze srebra spływającą miękkimi, satynowymi falami aż do stóp. Głęboki dekolt eksponował pokaźny biust. Sznur pereł związanych w supeł wisiał na plecach. Wszystkie miały na sobie kreacje z lat 40. Dymny, mocny makijaż, czerwone usta, i włosy w lokach. Wyglądałby obłędnie.

Nie dość tego za nimi podążał Fabiano i cała reszta gangu! Literalnego gangu! Ich wejście wywołało poruszenie, gwizdy i pokrzykiwania pań. Wyglądali jakby żywcem wyszli z filmu Gangster Squad. Spodnie na szelkach. Fedory i spodnie odsłaniające biało czarne buty. Każdy krawat był za krótko zawiązany. Zastanawiałam się, czy broń w kaburach była prawdziwa i jakby ktoś kazał mi obstawiać, powiedziałabym, że na sto procent. Panowie skierowali się do baru.

– Więc co tu robimy? – spytał Fabiano.

Maria wyręczyła mnie z konieczności odpowiedzi.

– Tniemy dynie, pijemy drinki i miło spędzamy czas.

– Tniemy dynie... nożami? – spytał, patrząc na stół, na którym jedna z dziewczyn z obsługi zaczynała rozkładać narzędzia.

– Przeraża Cię myśl o kobiecie z nożem w ręku czy to, że może się okazać lepsza od Ciebie? – zażartowałam.

– Może jest z tego gatunku, który uważa, że noże tylko w kuchni? – spytał Marco, gdzieś za mną.

Nie odrywałam spojrzenia od Fabiego.

– Uważasz, że miejsce kobiety jest w kuchni?

– Każdy facet, który tak uważa, nie wie co zrobić z kobietą poza kuchnią. – odparł Fabi.

Dziewczyny zaczęły się śmiać. Odwróciłam się do Marco, omiatając go lustrującym spojrzeniem. Wsadziłam lizaka do ust i pozwoliłam, aby wymsknął się spomiędzy warg z cichym pop.

– Well, well, well.... – mruknęłam, uwodzicielsko trzepocząc rzęsami – W końcu wyglądasz jak ty! Mówiłam, że nie powinieneś na co dzień nosić maski przystojnego gigolo. Twoje prawdziwe ja jest zbyt... godne odkrycia.

Spojrzał na mnie spod oka. Strój Harley Quinn nie był dla wszystkich. Czarne kabaretki, tenisówki i miniaturowe szorty z cekinami w kolorach wodner woman. Koszulka z napisem „daddys' little monster". Peruka miała dwa kucyki. Jeden różowy, drugi błękitny. Było na co popatrzeć.

– Wiedziałem, że mój kostium Ci się spodoba.... Wasza Wysokość. – albo mi się wydawało, albo chłonął wzrokiem moje nogi.

– Henry Cavil to z Ciebie nie jest, ale.... – omiotłam go dłonią – Ujdziesz.

– Królowa komplementów.

– Czy wy flirtujecie? – spytała Isabel – Obrzydliwe. Idziemy robić dynie! – rozkazała, ciągnąc Marco za sobą.

– Wyrocznia przemówiła. – zakpiłam, idąc za nimi.

Nie zamierzałam robić niczego spektakularnego, ot szeroki, wyszczerzony uśmiech. Siłowałam się z nożem, który mi dano do ręki. Miałam ochotę zacząć przeklinać, że nie wspomnę o zadźganiu tej jebanej dyni. 

Głęboki wdech, powolny wydech! Jak niby mam wykonać wycinanki takim tępym narzędziem?

Bardziej tępy niż ten nóż, była Isabela, która niemal siedziała Marco na kolanach, wdzięcząc się niemiłosiernie. Pomęczyłam się jeszcze z minutę i rzuciłam przyrząd na stół, krzywiąc usta z niesmakiem. Wróciłam do stolika, opróżniłam drinka i poszłam po następnego. Nie ma rady, trzeba skończyć dynię. Wyciągnęła dłoń do Marco.

– Nóż.

– Jeszcze od razu pistolet. – mruknęła Maria, po czym roześmiała się z własnego dowcipu.

Uniosłam brew, przyszpilając Marco spojrzeniem. Ku mojemu i jej zdziwieniu wstał i z rękawa wyciągnął jeden ze swojej kolekcji. Podał mi go rękojeścią w moją stronę. Zrobiłam balona z gumy i strzeliłam nim głośno.

– Dzięki Geralt! Będę Ci dłużna.

Enjoy bitch! Uśmiechnął się, niczym wilk do spotkanego w lesie czerwonego kapturka a Isabel skrzywiła usta, jakby zjadła cytrynę. Muszę przestać używać tego porównania, bo naprawdę chciało mi się zostać zjedzoną. Kończyłam niemal swoje dzieło sztuki, kiedy Isabel przypadkiem potrąciła mojego drinka, oblewając mi nogi i koszulkę. Wzięłam głęboki oddech i nie pozwoliłam, aby zdegustowanie pojawiło się na moment na mojej twarzy. Sięgnęłam po serwetkę. Podeszła do nas Anja z Patrickiem.

– Ohhhh, ale jesteś słodka jako aniołek. – zaświergotała Maria.

– To jest Weeping Angel. – sprostowałam, ścierając serwetką koktajl z nogi – Bardzo niebezpieczne stworzenie! Taka drapieżna rasa z Doctora Who. Kiedy je obserwujesz, zamieniają się kamień, ale gdy mrugasz, zbliżają się, żeby na koniec Cię zabić.

Dziewczyna spojrzała na mnie niemal z wdzięcznością. Chyba nikt tu nie oglądał klasyków BBC.

– Niech jej wszystkie drinki dzisiaj idą na mój rachunek! – oznajmiła.

Przesłałam jej pocałunek na dłoni.

– Nie ma lepszego serialu niż Doctor Who. – powiedziałam radośnie.

– Ładny nóż. – rzucił Patrick.

– Prawda? Ale nie mój. – uniosłam go do góry, podziwiając damasceńską stal – Ten, który mi dali nie nadawał się do niczego. – podniosłam tyłek z krzesła i podałam nóż Marco – Dzięki.

– Tak mi się wydawało, że poznaję tę stal. – na jego ustach błąkał się uśmieszek.

Fabi parsknął, a Oana szturchnęła go łokciem.

– Chcesz spróbować? – spytałam Anję.

– Nie. – powiedziała przeciągle z silnym wschodnim akcentem – Jeszcze bym sobie palce ucięła. Pójdę pogadać z Sofią. Miłego wieczoru.

Poszłam do toalety a po powrocie czekała na mnie już nowa Krwawa Mary.

– Skąd widziałaś, że to weeping angel? – spytał Marco.

– Ja naprawdę obejrzałam wszystkie sezony Doctora Who.

– Więc który jest Twój ulubiony?

– Dziewiąty.

– Eccleston? – spytał ze zdziwieniem. Skąd u diabła on to wie! – Czemu?

Westchnęła, ale co miałam do stracenia. Wyglądało na to, że znał tę serię. Oglądał z Anją?

– I'm the bad wolf. I create myself. I take the words. I scatter them, in time and space. A message, to lead myself here. (Jestem złym wilkiem. Stworzyłam siebie. Pozbędę się tych słów. Rozrzucę je w czasie i przestrzeni. Wiadomość, która miała mnie tu przywieźć.)

Jak prawdziwe były te słowa w odniesieniu do mnie. Wszystko, co robiłam w ciągu ostatniego roku, zawiodło mnie tutaj. Na Baleary. Każdy plan. Każde posunięcie. Każdy krok. To nie pojęte ile razy chciałam zrezygnować. Podjęłam ryzyko, które dało mi tylko połowiczne zwycięstwo. Ale mogło być gorzej. Mogłam zginąć, tak samo jak mój brat. W końcu wypadki chodzą po ludziach. Nigdy nie wiesz, kiedy przejedzie Cię pijany kierowca.

– Myślałem, że bardziej kibicowałabyś Weeping Angels i jedenastemu.

– Niestety ślepe zaufanie Amy, nie jest dla mnie. – przyznałam. Miałam go aż nadto w życiu.

– Mi też bardziej wyglądasz na kogoś, kto powtórzyłby za Rose: You don't just give up. You don't just let things happen. You make a stand. (Tak po prostu nie można sie poddać. NIe możesz pozwolić aby rzeczy omijabył się biernie. Stajesz do walki.)

Trzy zdania przedstawiające całe moje życie.

Nie poddajesz się. To totalny bullshit. Czasem nie masz wyboru i poddajesz się, bo wiesz, że nie ma innego wyjścia. Przyczajasz się na krawędzi desperacji, powtarzając sobie codziennie, że może jutro zmieni się na lepsze, że przyjdzie przełom. Łudzisz się, że znajdzie się ktoś, kto pozwoli Ci przerwać to błędne koło. Ale taki dzień nie nadchodzi w pierwszym roku ani nawet w drugim. Czasem musisz czekać dwadzieścia lat na przełom.

W tym czasie robisz dokładnie to, co w drugim zdaniu. Pozwalasz, aby wydarzenia omijały Cię biernie. Mógłbyś zareagować, ale wybierasz pójście na łatwiznę, przecież znajdzie się ktoś inny, kto pomoże. Podążasz za tłumem i pozwalasz komuś innemu, kreować Twoje życie. Stoisz i patrzysz obojętnie na wszystko, co dzieje się dookoła, będąc bezwolnym obserwatorem. Spełniasz polecenia, rozkazy. Dopasowujesz się, by zminimalizować negatywne skutki. Udajesz. Grasz kogoś, kim nie jesteś, bo wiesz, że Twoje prawdziwe ja może nie zostać zaakceptowane. Ale tak naprawdę czekasz na moment, żeby uciec.

You make a stand! Zrobiłam swój. Wyszło, jak wyszło. Postawiłam się i skończyłam sama, bez pieniędzy, w obcym kraju, otoczona wilkami, które rozszarpałyby mi gardło gdyby wiedziały, co siedzi pod skórką owieczki.

– Wiesz, niektórzy muszą grać kartami, jakie dostajemy od losu i nie możemy wybrzydzać.

– Wy dwoje zanudzilibyście nas na śmierć. – roześmiała się Isabel – Chodźcie na parkiet.

I przez „wy" miała na myśli Marco, bo na mnie się nie obejrzała. Mogłam zostać przy stoliku jak kołek albo podążyć za nimi. Ona i Maria wywijały tyłkami, eksponując swoje walory. Oana niemal zrosła się z Fabiano, którego dłonie znajdowały się na jej biodrach. Wytrzymałam dwie piosenki i wymknęłam się na zewnątrz. Zeszłam z ogromnego patio. Zrzuciłam tenisówki i zostawiłam je na schodach. Piasek był niebiańsko chłodny. Usiadłam na jednym z leżaków i wyciągnęłam się leniwie, wsłuchując, w rozbijające się cicho fale. Z jakiegoś powodu ten dźwięk zawsze mnie uspokajał.

– Zatopiona w myślach?

– Powiem Ci kiedy tak się stanie, bo widzę, że to zupełnie nieznane dla Ciebie terytorium.

– Będziesz mnie bronić? – spytał niskim uwodzicielskim głosem. Dotknęłam delikatnie jego ręki.

– Jak zauważę, że za bardzo zagłębiasz się w trójkąt bermudzki rozmyślań, wyślę ekipę ratunkową.

Zaśmiał się cicho, a jak mu zawtórowałam.

– Czemu zawsze wybierasz samotność?

– Czemu nie potrafisz tego zaakceptować? – odparowałam. Marco przysunął sobie leżak do mojego. Ten facet nie potrafił odpuścić. Może powinnam iść z nim do łóżka, żeby mi dał spokój? – To nie samotność a potrzeba bycia samemu. I jest uzależniająca. Jesteś sam, w ciszy i spokoju. Nie musisz znosić innych ludzi. Jak na przykład Isabel i Marii.

– To jestem w stanie zrozumieć.

– Mógłbyś je obie w końcu przelecieć i dałyby nam spokój.

– Skarbie – powiedział cichym miękkim głosem, który wydawał mi się uwodzicielski – ja nie przyjmuję rozkazów od nikogo poza Patrickiem, a od pozostałych ledwie znoszę sugestie. Zrobiłbym wyjątek dla nagiej kobiety, ale też nie dla każdej.

Przewróciłam oczami.

– Udawanie, że jesteś miły, musi być wyczerpujące. – roześmiał się cicho na moje słowa – Ale tobie przychodzi to bardzo łatwo. Ja z drugiej strony nie lubię zbiegowisk, tłumów, głośnej muzyki, poza moim samochodem. O pretensjonalnych napalonych laskach już nie wspomnę. Więc co tu robisz skoro powyższe to jak bułka z masłem?

– Lubię piasek, wodę i dobre towarzystwo.

Zmarszczyłam nos

– Od kiedy awansowałam na dobre towarzystwo?

– Od kiedy dałaś jasno do zrozumienia, że nie jesteś zainteresowana. – westchnął – Najwyraźniej dla Ciebie nie jestem atrakcyjny.

– Tego nigdy nie powiedziałam. – zakpiłam.

– Czyżbym źle odczytywał sygnały?

– I tak i nie. Ale teraz to już trochę za późno. Zakwalifikowałam Cię do friend zone.

– Ja pierdolę. – mruknął pod nosem – Zdegradowany.

– No coś ty! – uderzyłam go żartobliwie pięścią w ramię – U mnie to jak nobilitacja i pasowanie na rycerza. Sir Shrek! Seks to jest coś, co dostaniesz na każdym rogu, ale kogoś, kto ma tak samo nie po kolei w głowie i można z nim godzinami milczeć? Bezcenne.

Obejrzałam się do tyłu. Jakaś kolejna laska wyszła na patio i spojrzała w naszą stronę. Zobaczyła mnie i skrzywiła się. Doszło nas mamrotanie półgłosem: przecież widziałam, że wychodził.

– Znów jesteś mi dłużny. – rzuciłam.

– Niby za co?

– A nie no przepraszam, jak chciałeś spędzić z nią wieczór.... – podniosłam rękę do góry, chcąc zasygnalizować dziewczynie, że jednak tu jest, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w dół – Tak właśnie myślałam.

– Dlaczego nigdy nie widziałem Cię z żadnym facetem?

Spojrzałam na niego wymownie.

– Mężczyźni są zbyt oblatanym towarem, ja wolę bestie! A to, towar deficytowy

– Czy ty wiesz, do kogo to mówisz?

– Oczywiście Gaston! – zakpiłam.

– Poprawna wymowa to Rzeźnik z Blaviken

Uśmiechnęłam się.

– Masz dzień wolny w paleniu i gwałceniu? – udając zakłopotanie, zakryłam dłonią usta, ale moje oczy jasno dawały do zrozumienia, że żartuję – Tfu! W ochronie Anji?

– Jest w rękach najlepszych z możliwych. – przyznał – Własnego męża.

– Oni nie są po ślubie?

– Drobna nieścisłość, którą skoryguje się w czasie.

Oboje wiedzieliśmy, że kłamiemy.

– Skoro tak mówisz. – zakpiłam.

Wpatrywaliśmy się w niebo w ciszy. Spadająca gwiazda pojawiła się na ciemnym niebie.

– Wypowiedziałaś życzenie?

– Nie działa. – marudziłam – Nadal tu jesteś.

Czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie podniosłam wzroku. Wpatrywałam się w fale, potem przeniosłam wzrok na niebo. Z baru doszła nas Escape Ruperta Holmes, znana także jako The Pina Colada song. Zaczęłam się bujać w takt i podśpiewywać

– Może to wcale nie są gwiazdy? Może to dziury w pojemniku, w którym jesteśmy zamknięci, żebyśmy się nie podusili?

Po długie chwili ciszy odważyłam się na niego spojrzeć. Miał zachwyt wypisany na twarzy,

– Z tobą nie można się nudzić.

I tak zamiast zniechęcić faceta moimi zwyczajowymi trickami: gadaniem wariatki, podważaniem każdej tezy i wysnuwaniem najbardziej niedorzecznych wniosków, zaczynałam go do siebie przyciągać coraz bardziej. Jeśli bawisz się płomieniem, nie możesz się dziwić jeśli się poparzysz.

Znalazłam Oanę dużo później. Właściwie ze swojego miejsca za barem widziałam ich wszystkich. Roześmiani, zrelaksowani. Matti coś właśnie opowiadał, a reszta ryczała ze śmiechu. Tylko jedno słowo przychodziło mi do głowy, czym dłużej ich obserwowałam. Rodzina. I to nie tylko ta z krwi, ale także taka, która bardziej łączy przyjaźń niż DNA.

A co mogłam powiedzieć o sobie? Też miałam jedno słowo: Samotna. I to nie sama, bez rodziny, ale samotna, bez towarzystwa, bliskości, miłości. Było jasne jak słońce, że oni wszyscy trzymali się razem. Fizycznie bolało mnie w piersi, że nigdy nie będę wystarczająco dobra, żeby do nich dołączyć, bez względu na to co zrobię. Zgarnęłam torebkę i skierowałam się do wyjścia. Jak na dzisiaj miałam dość interakcji z innymi ludźmi.

I przemyśleń.

Żeby nie martwić Oany, wysłałam jej SMS, że idę do domu. Życzyłam jej dobrej nocy. Przeszłam zaledwie parę przecznic, gdy Mercedes zatrzymał się obok mnie. Szyba zjechała w dół.

– Wskakuj.

– Alone walk the Earth quietly. (Samotni przemierzają ziemię niezauważeni) 

– Oglądasz za dużo filmów albo ta piąta Krwawa Mary uderzyła Ci do głowy.

Rozchyliłam usta i czubkiem języka dotknęłam górnej wargi. Czy on liczył, ile drinków wypiłam? Po co? Po co zwracał na mnie uwagę? Na szczegóły? Co jeszcze zauważył? Stałam, wpatrując się w niego. Zgasił silnik i wysiadł.

– Zawiesiłaś się?

Oparł się o auto i włożył dłonie do kieszeni, uśmiechając się pod nosem.

– Aktualizuję oprogramowanie. – odparłam odruchowo – Liczyłeś ile drinków wypiłam Geralt?

Pokręcił głową z niedowierzaniem. Otworzył drzwi pasażera, zapraszając mnie do środka królewskim gestem.

– Wasza Wysokość!

– Gdzie są twoje miecze?

– Zostawiłem je w barze. – powtórzył zapraszający gest.

– Szkoda. Moglibyśmy urządzić sobie walkę na miecze.

Jego brwi podjechały do góry.

– Potrafisz się posługiwać mieczem?

– Zawsze chciałam.

Objął mnie w talii, żeby zgarnąć do samochodu. Jego zapach podrażnił mi zmysły. Milutko. Piasek. Plaża. Mokre drewno. Sól. Kardamon. Drzewo sandałowe. Tak właśnie pachnie pokuszenie. Pożądanie. Pragnienienie. Upadek. Szatańska Pokusa. 

– Ładnie pachniesz. – wyrwało mi się. Czy smakuje tak samo dobrze jak pachnie? Zakryłam usta dłonią.

– Jesteś pijana. – zaśmiał się. Objął moją głowę dłonią, kiedy wsiadałam, żebym się nie uderzyła. Zamknął drzwi i wsiadł za kierownicę.

– Czemu ty nie jesteś pijany? – spytałam, gdy silnik zamruczał po włączeniu. Przesunął się przy mnie i jedno bardzo muskularne ramię znalazło się za moją głową. Zaczerwieniłam się. Pociągnął za pas i zapiął go. Wrzucił bieg, zanim odpowiedział.

– Pracuję.

– A mówiłeś, że dzisiaj nie palisz wiosek i nie gwałcisz dziewic.

– Żadna z Ciebie dziewica. – rzucił, przyśpieszając.

– Jedynie Orleańska. – zaśmiałam się. – Czemu jesteś dla mnie miły?

– Bo mogę.

– Nie jestem rodziną.

– Są ważniejsze osoby niż rodzina. – odparł.

– Lojalność. Szczerość. Uczciwość.

– Braterstwo krwi.

– Mafia. – zaśmiałam się.

– Mafia. – przytaknął bez mrugnięcia powieką.

Odwróciłam głowę, wpatrując się w ciemność. Pomógł mi się wytaszczyć z samochodu. Niemal niósł mnie do środka. Naprawdę byłam zalana. Wyjął klucz z torebki.

– Welcome to the dark side! – zaśmiałam się z pijackim humorem – Kaftany bezpieczeństwa na prawo, a kredki na lewo!

Okręciłam się na pięcie i upadłam na łóżko chichocząc. Zdjął mi z nóg buty. Przykrył mnie kocem i pochylił się do mojego ucha.

– Ten cytat ma tylko sens w całości. – oznajmił. Złapałam go za rękę, zanim odszedł

– Alone, we walk the Earth quietly.

Uśmiechnął się niemal demonicznie. Tak to przynajmniej widział, mój zamroczony alkoholem mózg. Pochylił się do mojego ucha.

– But together? As a team? – odwrócił moją głowę, żebyśmy spotkali się wzrokiem – Oh girl, we can do some shit awfully loud.

Patrzyłam za nim, jakby był fatamorganą.

– Zawsze jestem sama. – wymamrotałam. Nie byłam pewna czy to usłyszał, bo właśnie zamykał za sobą drzwi.



Cytaty z Doctor Who pochodzą z finałowego epizodu z 9 doktorem :) 

Alone, we walk the Earth quietly. But together? As a team? Oh girl, we can do some shit awfully loud.  - Samotni przemierzają ziemię niezauważeni. Ale razem? Jako zespół? Och dziewczyno możemy razem zawojowac świat :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro