Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#23 Ucieczka

-Jak badania? - zapytałem od razu, gdy Sam odebrała telefon.

-Em... Dobrze, a co? - zapytała zdezorientowana.

-Kiedy wracasz do domu? - zapytałem pomijając jej pytanie.

-Carter, o co chodzi? - powiedziała bardziej stanowczo.

-Chciałem zapytać czy twoja propozycja wycieczki jest wciąż aktualna, bo mam już dwóch dodatkowych chętnych.

Nagle usłyszałem radosny pisk Sam. Zaśmiałem się pod nosem.

-Naprawdę jedziemy? - zapytała radośnie.

-Jeżeli wciąż tego chcesz i lekarz nie będzie miał nic przeciwko to tak - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem na ustach.

-Już się zgodził - odpowiedziała zadowolona.

-Jak to już? - zapytałem nie rozumiejąc.

-Jak się nie zgodziłeś postanowiłam, że ja i tak pojadę, więc rozmawiałam z lekarzem i się zgodził.

Przez chwilę milczałem. Sam chciała jechać sama, co byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne, więc bardzo dobrze, że zmieniłem zdanie.

-A co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? - zapytała po chwili.

-Uznałem, że wszyscy potrzebujemy tego, żeby trochę się rozerwać i odciąć od problemów, więc wyjeżdżamy jutro z samego rana całą czwórką. Taka mała ucieczka.

-Przyznaj się, że to Nick i Ian cię przekonali? - powiedziała z rozbawieniem.

-Ej! Nie przypisuj im wszystkiego - zaśmiałem się -Kiedy wracasz do domu.

-Pewnie za jakąś godzinkę.

-Około ósmej będzie po ciebie pod twoim domem, dobrze?

-Okej, a gdzie jedziemy?

-To chyba ja powinienem o to zapytać - zaśmiałem się -Pojedziemy wszędzie, gdzie tylko zechcesz.

****

Rano, gdy wszyscy jeszcze spali z mojej rodziny jak najciszej wkradłem się do domu. Spakowałem potrzebne rzeczy do torby i od razu wyszedłem z domu nie pozostawiając żadne informacji czy nawet śladu, że tam byłem.  Pod domem czekali na mnie już chłopacy w pickupie Iana. Było w nim pięć miejsc, za kabiną pasażerską znajdowała się skrzynia ładunkowa, gdzie zostawiliśmy swoje bagaże. Wsiadłem do samochodu zajmując tylne miejsce i ruszyliśmy pod dom Sam. Gdy wysiadłem z samochodu, żeby pójść zadzwonić do drzwi dziewczyna wyszła z domu. Posłała nam promienny uśmiech i ruszyła w naszą stronę.

-Widzę, że humorek dopisuje - uśmiechnąłem się do niej.

-No jasne, że tak - powiedziała radośnie przytulając się do mnie.

Gdy się od siebie odsunęliśmy otworzyłem jej drzwi zabierając przy okazji jej torbę, a ona wgramoliła się na siedzenie od razu witając się z chłopakami. Chwilę później, po odłożeniu jej bagażu, ja także wsiadłem do samochodu. Pierwsze co to spojrzałem czy Sami zapięła już pas, a gdy okazało się, że tak ja także to zrobiłem.

-Dobra, mów Sam gdzie jedziemy, bo ten idiota nie chciał nam nic powiedzieć mówiąc, że ty nas pokierujesz - powiedział z rozbawieniem Ian, który prowadził.

-Na początek... Portland! - zapiszczała radośnie.

-Portland? - zdziwił się Ian.

-No tak - wzruszyła ramionami wciąż się uśmiechając.

-Nie mów, że mieszkając tak blisko nigdy tam nie byłaś?

-Jakoś tak się złożyło, że nie - zaśmiała się lekko skrępowana.

-No co niedoświadczona jest - poruszyłem porozumiewawczo brwiami, a chłopaki wybuchnęli śmiechem wraz ze mną.

Sam uderzyła mnie z pięści w ramię i spojrzała na mnie groźnie, lecz zaledwie po chwili także zaczęła się śmiać.

-No dobra, w takim razie w drogę! - oznajmił Ian po chwili, gdy już wszyscy się opanowali.

Mój przyjaciel odpalił silnik i zjechał z podjazdu na ulicę.

-Twoja mama nie miała nic przeciwko? - zapytałem Sam.

-Nie - odpowiedziała obojętnie wzruszając ramionami.

-Ani nie chciała tuż przed wyjazdem wycałować cię na śmierć dodatkowo pakując ci do torby całą apteczkę? - zapytałem trochę podejrzliwie, ale zarazem z rozbawieniem.

-W sumie to chciała - zaśmiała się -Apteczkę mi spakowała, ale z rana szła do pracy, więc udało ci się uniknąć długiego kazania, a mi obciachu, który na pewno by mi zrobiła.

-Nie przesadzaj, nie byłoby tak źle - machnąłem lekceważąco ręką.

Sam spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: "Wierzysz w to?", a mnie ta mina tak rozśmieszyła, że wybuchnąłem głośnym, szczerym śmiechem.

****

-Sam... - wypowiedziałem łagodnie potrząsając przy tym jej ramieniem.

Dziewczyna zamruczała coś pod nosem wtulając się bardziej w moją bluzę.

-Jak ona mogła tak szybko usnąć? - zaśmiał się Ian.

-Ona jest w tym mistrzynią - odpowiedziała z rozbawieniem Nick.

-Samaro, obudź się - powiedziałem trochę głośniej.

Ponownie potrząsnąłem jej ramieniem, ale tym razem skutecznie. Sam pomrugała kilkukrotnie aż wreszcie całkowicie otworzyła oczy. Od razu się wyprostowała i przetarła twarz dłońmi. Spojrzała na każdego z nas po kolei i zapewne poczuła się trochę niekomfortowo, bo każdy z nas się jej przyglądał.

-Mam coś na twarzy czy coś? - zapytała marszcząc brwi.

Zaśmieliśmy się.

-Witamy w Portland - powiedziałem z szerokim uśmiechem.

Sam spojrzała na mnie zaskoczona, a ja kilkukrotnie pokiwałem głową w górę i dół na potwierdzenie swoich słów. Gdy to do niej dotarło jak oparzona wyskoczyła z samochodu i zaczęła się rozglądać dookoła. Poszliśmy w jej ślady i wszyscy wysiedliśmy z auta. Ian oczywiście od razu je zamknął. Mieliśmy szczęście, ponieważ akurat była ładna pogoda, co jest tu rzadkie.

-Co jest? - zapytałem widząc lekko zawiedzioną minę Sam.

-Tyle słyszałam o tym mieście, że jest takie fascynujące i dziwaczne, a to co widzę... Jest takie zwyczajne - odpowiedziała krzywiąc się.

-To tylko parking, Samaro - zaśmiałem się -Jeszcze nic nie widziałaś - poruszyłem zabawnie brwiami.

-W takim razie na co czekamy? Ruszajmy!- powiedziała podekscytowana.

Wyszliśmy z parkingu i od razu ruszyliśmy chodnikiem do celu, który obrałem. Mijaliśmy trochę ludzi mieszkających tutaj. Widziałem jak Sam przygląda się im z zainteresowaniem. Portland jest specyficznym miastem ze specyficznymi mieszkańcami. Niektórzy są tacy sami jak my, niewyróżniający się z tłumu, ale za to innych nie da się nie zauważyć. Wyróżnia ich strój, fryzura, zachowanie lub po prostu specyficzne cechy. Czasami idąc tędy można pomyśleć, że cofnęło się w czasie, gdyż spotyka się ludzi wyglądających jakby byli z lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Mijaliśmy też różnych przebierańców, np faceta-węża.

-Witam piękną panią! - zawołał jeden z mężczyzn przebrany za klauna zatrzymując się tuż przed nami.

-Em... Dzień dobry - odpowiedziała niepewnie Sam.

-Który z panów jest szczęściarzem, który ma tak piękną dziewczynę? - zapytał przyglądając się nam.

-Niestety pomylił się pan, wszyscy jesteśmy jedynie przyjaciółmi - odpowiedziałem z rozbawieniem.

-Czyli pan - odpowiedział radośnie.

-Nie - zaśmiałem się.

-Proszę nie zaprzeczać, to widać - szepnął konspiracyjnie do mnie.

Zerknąłem kątem oka na Sam i widziałem, że na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, co wyglądało cholernie uroczo.

-Tu mam pięknego kwiatka, którego może pan wręczyć swojej ukochanej - wyciągnął z rękawa sztuczną stokrotkę.

Zaśmiałem się pod nosem i już chciałem ją od niego odebrać, al on nagle odsunął dłoń.

-Nie, nie, - pokiwał głową na boki.

Chwycił końcówkę kwiatka w dwie dłonie i przejechał jedną z nich od dołu do góry i zamiast sztucznego kwiata pojawił się prawdziwy.

-Tak o wiele lepiej - uśmiechnął się szeroko podając mi stokrotkę.

Odwróciłem się w stronę Sam i wczepiłem jej kwiat we włosy zakładając za prawe ucho. 

-Idealnie - uśmiechnąłem się szeroko patrząc na nią.

Sam uśmiechnęła się nieśmiało.

-Widzę, że pani się wzruszyła, proszę wziąć chusteczkę - powiedział klaun.

Sam złapała za czerwoną chustkę w jego dłoni i pociągnęła, a wtedy pojawiła się kolejna tylko, że tym razem niebieska. Chustka ciągnęła się i ciągnęła wręcz w nieskończoność, a my mimo że była to tak stara sztuczka śmieliśmy się z tego. Gdy wreszcie Sam wyciągnęła ostatnio chustkę z jego rękawa wyleciał biały gołąb. Zaskoczeni wszyscy tworzyliśmy szeroko usta.

-Życzę państwu miłego dnia - powiedział kłaniając się i trąbiąc kilkukrotnie w swój czerwony nos.

-Dziękujemy - odpowiedzieliśmy klaszcząc i podśmiewując się -Panu też życzymy miłego dnia.

Klaun uśmiechnął się szeroko i przecisnął się między nami by ruszyć w dalszą drogę.

-Wiem, że niedługo i tak będziecie razem - szepnął do mnie na odchodne. 

Zanim zdążyłem się odezwać on mnie minął. Pospiesznie odwróciłem się w jego stronę, ale on już zniknął w tłumie.

-Już mi się podoba to miasto - zaśmiała się Sam.

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Na początku poszliśmy do muzeum sztuki, które Sam marzyła by zobaczyć, następnie zajrzeliśmy na mecz baseballowy jakiś dzieciaków, le nie spędziliśmy tam dużo czasu, za to udaliśmy się do centrum miasta na wyżerkę. Portland jest miastem food tracków i właśnie do jednego z nich poszliśmy po jedzenie. Ciężko było się zdecydować który wybrać, bo było ich pełno, ale wreszcie podjęliśmy decyzję. Sam była w siódmym niebie widząc tyle tych food tracków.  Po najedzeniu się, nawiasem mówiąc jedzenie było kapitalne, ruszyliśmy w dalszą drogę. 

-Błagam wejdźmy tutaj - powiedziała podekscytowana Sam. 

Spojrzałem na miejsce, na które wskazuję Sami i okazało się, że jest to jedna z największych bibliotek.

-Chyba możemy chwilę tam poświęcić - odezwał się równie podekscytowany Ian.

-Dobra, ale od razu mówię, że nie spędzamy tam całego dnia - zaśmiałem się.

****

Pobyt w bibliotece zajął nam pół godziny, idąc dalej ulicą pełną różnych sklepików kawiarni i tym podobnych rzeczy, trafiliśmy na miejsce, które nas wszystkich bardzo zainteresowało. Weszliśmy do środka i od razu przywitało nas dwoje uśmiechniętych hipisów.  Zaczęliśmy się rozglądać. Było tu pełno przeróżnych pierdółek czy też jakiś "eko" rzeczy.

-To talizman szczęścia - usłyszałem jak kobieta zwraca się do Sam -Pasowałby ci, a zwłaszcza w połączeniu z tą stokrotką - uśmiechnęła się do niej.

-Wezmę go - uśmiechnęła się szeroko - I ten aparat - wskazał na urządzenie fotograficzne.

Kobieta podała jej kwotę do zapłacenia, a gdy Sam dała jej pieniądze chcieliśmy już wychodzić, ale zatrzymał nas miły głos kobiety.

-A wy chłopcy nic nie chcecie? - zapytała uprzejmie.

-Ja nie bardzo dziękuję - odpowiedział Nick, uśmiechając się do niej delikatnie.

-Jesteś pewien? Mam coś co idealnie by do ciebie pasowało - uśmiechnęła się szeroko.

-Naprawdę? Co takiego? - zapytał zaciekawiony.

-Chodź za mną - złapała go za dłoń i pociągnęła na zaplecze.

Spojrzeliśmy po sobie lekko rozbawieni i zdezorientowani.

-Naprawdę ci pasuję - skomentowałem przyglądając się wisiorkowi w kształcie koniczyny na szyi Sam.

-Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem.

Nagle usłyszeliśmy kroki, więc od razu spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Najpierw weszła hipsterka, a zaraz za nią jakiś hipster. Chciałem zacząć rozglądać się za Nickiem, ale nagle wróciłem wzrokiem do tego "hipstera" i okazało się, że to jest Nick. 

-Wyglądasz cudownie, Nick - skomentowała Sam starając się powstrzymać śmiech.

-Mi też  się podoba - oznajmiłem starając się być poważnym chociaż było to bardzo trudne.

Nick wyglądał komicznie. Miał na sobie kolorowe ponczo w paski do tego na głowię jakiś wianek ze słoneczników no i swoje spodnie oraz buty. Sam pstryknęła mu zdjęcie aparatem, a wtedy już żadne z nas nie wytrzymało i wybuchnęliśmy śmiechem.

****

-Dlaczego tego nie kupiłeś? - zapytał Ian udając smutek.

-Starczy już nabijania się ze mnie - odpowiedział obrażony Nick.

-Ale nie bulwersuj się tak, słoneczniczku - Sam szturchnęła go ramieniem w bok śmiejąc się głośno.

-Dobra, już spokój, dotarliśmy - przerwałem im -Pioneer Courthouse Square, jeden ze słynniejszych placów.

Było tu mnóstwo ludzi, nie było miejsca gdzie usiąść, każdy murek czy schodek był zajęty. Byli tu zarówno młodzi jak i starsi ludzie. Leciała tu jakaś muzyka, a na środku znajdowało się dużo osób w Indiańskich strojach tańczących w specyficzny sposób. Znajdowały się tu także stoiska z nietypowym jedzeniem. W pewnym momencie jakaś babka złapała mnie za dłoń i zaciągnęła do tłumu tańczących ludzi. Zaczęła ze mną tańczyć pokazując mi jak to robić, a ja cały czas nie ogarniając co się dzieje śmiałem się pod nosem. Katem oka zauważyłem, że moich przyjaciół także tu zaciągnęli. Cały czas zerkałem na Sam, z którą tańczył jakiś dziadziuś. Gdy wreszcie załapałem kroki, kobieta odwróciła mnie w stronę, gdzie stała Sam i popchnęła mnie w jej stronę. Zerknąłem na nią rzez ramię, a ona pomachała dłonią, na znak że mam iść. Podszedłem do Sam i dziadziusia i nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy mężczyzna zwinnie obrócił śmiejącą się Sam i dziewczyna trafiła w moje ramiona, a dziadziuś zniknął gdzieś w tłumie. Sam spojrzała na mnie zaskoczona, ale już po chwili na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Zaczęliśmy tańczyć wykorzystując to czego nas nauczycieli ci starsi ludzie. Przez cały czas się śmieliśmy popełniając jakieś błędy czy też dziwne figury. Nagle ni stąd ni zowąd lunęło. Zaczęło niemiłosiernie lać, ale my zamiast przeklinać tą pogodę zaczęliśmy się śmiać. W tłumie szybko wyłapaliśmy Iana tańczącego z jakąś dziewczyną i Nicka podrywającego jakiegoś gostka. W czwórkę zaczęliśmy biec w stronę jakiegoś schronienia, ale akurat trafiliśmy na park, w którym jeszcze chwilę temu było wiele osób, które wylegiwało się na trawie czy bawiło z dziećmi bądź ze swoimi czworonożnymi pupilami, ale już teraz było tu pusto. Z tego miejsca było widać to o czym zawsze powtarzano, że Portland to miasto mostów i tak też było, nie wszystkie były w dobrym stanie, al mimo to widok był nieziemski. Zamiast dalej biec wszyscy się zatrzymaliśmy i jeszcze bardziej moknąc rozglądaliśmy się dokoła. Mój wzrok w pewnej chwili powędrował na Sam i już nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Mimo że była cała przemoknięta wyglądała pięknie i chciałem w tym momencie ją pocałować, a zwłaszcza, gdy ona także na mnie spojrzała i się do mnie uśmiechnęła lecz ta chwila w jedne chwili zniknęła niczym pękająca bańka mydlana przez tego debila Nicka.

-Dobra, spadajmy, bo pizga jak cholera - powiedział popychając każdego z nas po kolei w jakimś kierunku.

****

Osuszeni i przebrani jechaliśmy samochodem w ostanie miejsce w Portland, które było w naszych planach. Stanęliśmy na parkingu, a przed nami na wielkim, czarnym murze znajdował się żółtym napis "KEEP PORTLAND WEIRD" ("zachowaj Portland dziwne"). Nagle jakiś gościu przejeżdża tuż przed naszym samochodem na monocyklu w przebraniu Lorda Vadera  i krzyczy coś, nie wspominając już o tym, że wciąż cholernie pada. Wszyscy zaczynamy się śmiać.

-To jest prawdziwe Portland - zaśmiała się Sam - A skoro tu jesteśmy... - nawet nie kończy zdania tylko wychodzi przez małe okienko na skrzynie ładunkową na tą ulewę i zaczyna krzyczeć na cały głos, a następnie się śmiać. Patrzymy przez chwilę na nią otępiale, a później Ian wraz z Nickiem zaczynają się śmiać. Ja robię coś jeszcze głupszego. Wychodzę z samochodu i wskakuję do Sam na pakę. Staje tuż przed nią. Kładę ręce na jej policzkach i przybliżam jej twarz do swojej po czym po prostu łączę nasze usta w pocałunku. Gdy dziewczyna mnie nie odpycha, a oddaje pocałunek zjeżdżam powoli dłońmi na jej talie, a ona zarzuca mi ręce na kark. Po dłuższej chwili wreszcie się odrywamy od siebie i po prostu zaczynamy się śmiać wciąż się obejmując. Sam odchyla głowę do tyłu i krzyczy w niebo, a ja zaraz dołączam do niej i robię to samo. Gdy wracamy cali przemoczeni do samochodu z wielkimi uśmiechami na ustach Ian i Nick wpatrują się w nas z niedowierzaniem.

-Co to było? - wyjąkał Nick.

-Nic takiego - Sam wzruszyła ramionami -Na pewno nic co powinno cię interesować - dodała kątem oka zerkając na mnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro