Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Łowczyni

*Liam*

Dotarłem do średniej wielkości domu w środku lasu. Był cały drewniany i wyglądał jak z bajki. Delikatne rzeźbione balustrady i białe okiennice dodawały uroku całej posiadłości. Zza ogromnego dębu zauważyłem jak Noémie wchodzi do niewielkiej szopy na narzędzia. Po chwili wyszła z niej z łukiem i kołczanem wypełnionym strzałami oraz dwoma sztyletami w ręku. Ruszyła w stronę lasu za szopą, a ja zaintrygowany podążyłem za nią. Po niedługim spacerze znaleźliśmy się na dosyć dużej polanie, na której znajdowały się tarcze łucznicze porozstawiane w różnych miejscach, a także porozwieszane na gałęziach drzew. Noémie podeszła do dwóch kobiet, które stały na drugim końcu polany. Wszystkie trzy wyglądały niemal identycznie: miały bardzo jasną karnację, taki sam kolor włosów, te same nosy i usta oraz kształt twarzy, z drobnymi różnicami jak rozmieszczenie kilku piegów czy delikatnych zmarszczek u najstarszej. No i te niesamowite turkusowe oczy. U najstarszej ich kolor był odrobinę przytłumiony, natomiast u dwóch pozostałych był niemalże nienaturalnie intensywny. Zauważyłem, że o czymś rozmawiają, więc postanowiłem podejść trochę bliżej.

- Znów spóźniona, Noémie! – zauważyła na oko osiemnastoletnia dziewczyna.

- Jakbyś ty zawsze była na czas, Désirée – prychnęła Noe.

- Uspokójcie się! – zażądała najstarsza.

- Dobrze, przepraszamy mamo – powiedziały obie siostry.

„A więc to jest siostra Noémie oraz jej matka. Stąd to uderzające podobieństwo."

- Przyniosłaś sztylety? – zapytała pani Sorel. Noémie wyciągnęła błyszczące przedmioty i podała matce. – Dobrze, masz trafić sztyletem w sam środek tarczy, tak jak robisz to strzałami.

- Mogę najpierw zrobić rozgrzewkę?

- Nie, spóźniłaś się, więc rozgrzewka cię ominęła i teraz... - zaczęła Désirée.

- Rozgrzewka jest konieczna, jeśli nie chcesz mieć poważnych kontuzji – pouczyła córki pani Sorel, patrząc karcąco na starszą. – Dlatego nie tylko możesz, ale MUSISZ zrobić rozgrzewkę.

Noe kiwnęła głową i ruszyła truchtem wokół polany. Schowałem się w ogołoconych krzakach, pokrytych śniegiem, aby pozostać niezauważonym. Po kilku minutach dziewczyna przyspieszyła do sprintu. Przebiegła tak ze trzydzieści kółek, po czym zatrzymała się niedaleko mnie i rozpoczęła rozciąganie. Byłem pod ogromnym wrażeniem, ponieważ jej oddech tylko nieznacznie przyspieszył, a po takim wysiłku każdy normalny człowiek powinien głośno sapać i mieć ogólne problemy z oddychaniem. Ale Noe nie była nadnaturalna, wyczułbym to. Coś innego sprawiło, że ledwo poczuła te kilka kilometrów przebiegnięte sprintem. Blondynka wykonała kilka skłonów, przysiadów, pompek i brzuszków. Rozgrzała wszystkie stawy, rozciągnęła każdy mięsień i wróciła do rodziny. Podniosła łuk, a kołczan przerzuciła sobie przez ramię, po czym stanęła w odległości trzystu metrów od tarczy łuczniczej. Nałożyła strzałę na cięciwę. Naciągnęła i wzięła kilka głębokich oddechów. Lekko rozluźniła mięśnie palców, a strzała z ogromną prędkością poszybowała prosto do celu, trafiając niemal w sam środek tarczy.

- Chybiłaś – zauważyła Désirée.

- Zauważyłam – warknęła cicho jej siostra. Spróbowała jeszcze raz, tym razem stając odrobinę szerzej. Mocno napięła cięciwę i równie szybko jak poprzednim razem, wypuściła strzałę. Tym razem trafiła w centralny punkt tarczy, przechodząc na wylot przez słomę. – Teraz lepiej?

- Może być... - odparła lekceważąco starsza blondynka.

- Może być?! Zrób to lepiej, bo na pewno potrafisz – zaproponowała z sarkazmem Noe.

- Nie ma sprawy. – Siostra szesnastolatki sięgnęła za pas, wyciągając długi, stalowy sztylet i mocno rzuciła w tarczę, w której tkwiła strzała Noémie. Broń przecięła na pół strzałę, przebiła tarczę i wbiła się w śnieg za nią. – Zadowalająco? – spytała, wywracając oczami.

- Doskonale Désirée! – pochwaliła córkę pani Sorel. – I czegoś takiego oczekuję także od ciebie, Noémie.

- Rozumiem, mamo – rzuciła szybko najmłodsza blondynka i kontynuowała trening. Wykonała jeszcze kilka strzałów z łuku, a następnie sięgnęła po sztylety. Cięższy i smuklejszy z nich na pewno był z żelaza. Drugiego nie potrafiłem rozpoznać. Wyglądał na metalowy, miał kolor srebra, jednak oprócz metalu wyczułem inne zapachy – ziemi i roślin, była tam też woń czegoś bardzo kwaśnego. Rzucała nimi do różnych celów, wiszących i stojących, prawie za każdym razem trafiając w środek obiektu. Trening trwał kilka godzin. Pani Sorel i starsza siostra Noe wróciły już do domu. Ja także zaczynałem powoli kierować się w stronę mojego osiedla. Ruszyłem zwykłym ludzkim tempem i gdy już miałem zerwać się do sprintu poczułem, jak coś ostrego przeszywa moje plecy. Gdyby ostrze wbiło się kilka milimetrów wyżej, trafiłoby w serce. Nagle poczułem jak coś gorącego rozlewa się w środku mojej klatki piersiowej. Ta dziwna substancja sprawiła, że osunąłem się na kolana. Piekło jak diabli, wręcz parzyło moje mięśnie i kości. Płyn dostał się także do moich płuc, coraz ciężej było mi złapać oddech. Spróbowałem dosięgnąć sztyletu, jednak moje mięśnie nie chciały mnie słuchać. Straciłem czucie w całym ciele, nie mogłem ruszyć żadną kończyną. Widziane przeze mnie otoczenie zrobiło się zamglone. Zauważyłem drobną blondwłosą postać podbiegającą do mnie.

- Liam?! O Boże! Liam! – To był krzyk Noémie. Przewróciła mnie na plecy, a następnie podłożyła pod głowę jakiś materiał. – Przepraszam! Nie wiedziałam, że to ty! Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś?! – Niestety nie mogłem otworzyć ust i odpowiedzieć, co akurat w tej chwili było dla mnie dosyć wygodne. Nie chciałem przyznawać się, że podsłuchałem jej rozmowę z siostrą, a później śledziłem. – No tak nie możesz mówić... - Nagle z przerażeniem spojrzała w moje oczy. – Liam, twoje oczy! One są... POMARAŃCZOWE! – Teraz nie mogłem już nawet mrugać, po prostu się w nią wpatrywałem, prosząc wszystkie znane mi bóstwa, by pomyślała, że to są tylko kolorowe soczewki. – Jesteś... Niemożliwe, wiedziałabym... Wiem o Scott'cie i Dereku... Dlaczego nie wiedziałam o tobie... - Ona chyba naprawdę wiedziała o istotach nadnaturalnych... Musiała zatem być... ŁOWCZYNIĄ. Gdybym mógł, strzeliłbym sobie facepalma. Teraz to do mnie dotarło. Jak mogłem nie domyślić się tego, patrząc na jej trening. Polowała na wilkołaki, stąd ta nienaturalna wytrzymałość, siła i sprawność. Pewnie trenowano ją od dziecka. A skoro jest łowczynią, to pozwoli mi tu umrzeć. – Nie pozwolę ci umrzeć. Jesteśmy przyj... znajomymi – dokończyła z niepewnością. – Muszę cię zabrać do Deatona. On będzie wiedział, co robić. – Szybko wyjęła telefon z kieszeni i wystukała jakiś numer. Nie miałem pojęcia kim jest ten cały Deaton, miałem jednak nadzieję, że mi pomoże. – Proszę pana, z tej strony Noémie Sorel. Mamy problem... Trafiłam pewnego wilkołaka sztyletem... Nie oczywiście, że nie zwyczajnym, gdyby to był zwyczajny sztylet to on po prostu by uciekł. To ten specjalny sztylet od pana... - Czyli Deaton to wytwórca niebezpiecznej broni? Fantastycznie... - Tak, ten ze srebra, z dodatkiem górskiego popiołu i tojadu... Niestety... Traci przytomność... Rozumiem... Tak mam samochód... W porządku... Będę za jakieś dziesięć minut... Do zobaczenia. – Rozłączyła się i schowała telefon. Podniosła mnie, wspomagając się pobliskim drzewem, po czym przerzuciła sobie moje ramię przez plecy i objęła mnie w pasie. W takiej oto pozycji ruszyliśmy do, jak mi się wydawało, jej samochodu. Otworzyła drzwi i ułożyła mnie delikatnie na tylnym siedzeniu, dla bezpieczeństwa przypinając pasami. Sama wsiadła na miejsce kierowcy i ruszyliśmy spod domku w lesie. Ostatnie co pamiętam, to widok siostry Noe, wyglądającej z okna. Potem straciłem przytomność.

* Noémie*

Złamałam chyba wszystkie przepisy drogowe, jadąc do lecznicy weterynaryjnej. Byłam tak przerażona, że ledwo pamiętałam całą drogę. Liam zemdlał zaraz po tym, jak ruszyliśmy spod domu. Koła mojego samochodu ślizgały się za oblodzonej jezdni, ja jednak nie zwalniałam. Pod lecznicą stał jakiś ciemnowłosy chłopak w granatowej puchowej kurtce. Podszedł do auta i wyjął z niego moją ofiarę. Już chciałam zaprotestować, jednak nastolatek mnie uprzedził.

- Pomogę ci z nim, pracuję u Deatona.

Skinęłam głową, po czym weszłam za nim do środka. Przy prowizorycznym "stole operacyjnym" stał już druid w fartuchu i rękawiczkach. Ciemnowłosy położył nieprzytomnego na stole i również założył ubranie ochronne. Starszy szybko obejrzał ranę Liama. Natychmiast wyjął z niej sztylet i położył go na swoim biurku. Przemył skórę chłopaka płynem dezynfekującym i wziął się do pracy.

- Podaj mi morfinę, Rick – zwrócił się do swojego pomocnika.

- Ostatnią morfinę zużył Scott, kiedy...

- W takim razie fentanyl, powinien być w szafce po prawo, na najwyższej półce. – Rick podał mu preparat, a doktor szybko wstrzyknął płyn Liamowi. Później wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Skalpel, strzykawka, pęseta, znów skalpel... narzędzia śmigały w rękach Deatona z prędkością błyskawicy, ale przy tym z ogromną precyzją. Na koniec operacji weterynarz zabandażował ranę i podał więcej środków przeciwbólowych. – Gotowe.

- Będzie żył? – zapytałam z troską.

- Zobaczymy. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, ale czasem to nie wystarcza. Po tak silnym zatruciu możliwe są wszelakie problemy ze zdrowiem, a także jego... wilczą naturą. Zbadam go, gdy się obudzi, wtedy będzie można powiedzieć coś więcej, a na razie możesz tu zostać. Ja jadę coś załatwić, przy okazji wstąpię po zapas morfiny – poinformował mnie Deaton i wyszedł z lecznicy, mamrocząc coś o Scott'cie i zapasie leków przeciwbólowych.

- Napijesz się herbaty? – zaproponował mi ciemnowłosy chłopak – Rick.

- Tak, proszę. Dwie łyżeczki cukru, jeśli to nie problem. – Skinął głową i zniknął. Po chwili wrócił z dwoma parującymi kubkami herbaty. – Dziękuję – powiedziałam, przyjmując od niego naczynie. – Jestem Noémie, ale przyjaciele mówią mi Noe.

- Rick. – Wymieniliśmy ucisk dłoni.

- Rick jak Richard?

- Bardziej jak Enrique – roześmiał się brunet.

- Jesteś Hiszpanem? – zainteresowałam się. Faktycznie miał opaloną skórę i ciemne włosy oraz oczy. I ten dziwny akcent...

- W połowie. Moja matka jest Amerykanką, a mój ojciec pochodzi z Sevilli.

- Super, a więc pewnie doskonale znasz hiszpański?

- Sí. Sé, porque tengo que hablar con mi padre. Como ves, hablo español – odpowiedział z uśmiechem.

- Jak słyszę, odpowiedzią na moje pytanie jest "tak"?

- Tak. Zrozumiałaś? – zapytał zaintrygowany.

- Nie. Jeśli mam być szczera, zrozumiałam tylko "sí". Uczyłam się hiszpańskiego tylko przez dwa tygodnie, więc niewiele umiem. A raczej nic nie umiem.

- Na pewno nie jest tak tragicznie... A jaki masz drugi język?

- Francuski. Jestem w jednej czwartej francuską, więc jest mi trochę łatwiej – posłałam mu ciepły uśmiech. – Ile masz lat?

- Prawie dziewiętnaście, a ty?

- Prawie siedemnaście. Chodzisz do Beacon Hills High School? Nigdy cię tam nie widziałam.

- Nie, uczę się w liceum medycznym w Stanford, przyjechałem tu na dwumiesięczne praktyki.

- Rozumiem. – W moim głosie była nuta smutku, zawiedzenia. Nie mam pojęcia czemu. – Szkoda. Kiedy przyjechałeś?

- Dziesięć dni temu. – Moja twarz się rozjaśniła. – Spokojnie, zdążymy się lepiej poznać. – Uśmiechnął się łobuzersko.

Zarumieniłam się. – Skąd pomysł, że chciałabym cię bliżej poznać?

- Po tych uroczych rumieńcach na twojej twarzy. – Zasłoniłam policzki dłońmi. Nienawidziłam się rumienić. Wyglądałam wtedy jak burak... - Nie rób tak... - delikatnie zdjął moje ręce, odsłaniając wciąż czerwoną twarz. – Bardzo ci w nich ładnie – skomplementował. Moje policzki stały się o kilka odcieni czerwieńsze, co, nie wiedzieć czemu, wywołało serdeczny śmiech bruneta.

- Widzę, że dobrze się dogadujecie – zauważył Deaton, który właśnie wszedł do sali. Rick szybko puścił moje ręce, a ja byłam już nie w kolorze buraka, tylko dorodnego pomidora. – To naprawdę wspaniale, że w końcu poznałeś kogoś w swoim wieku i nie będziesz całe dnie siedział w lecznicy, ale teraz mamy tu pacjenta do zbadania. Powinien się zaraz przebudzić.

W tym momencie usłyszeliśmy ciężki oddech Liama. Podbiegłam do niego i przyjrzałam się jego twarzy. Była nienaturalnie blada. Po chwili wyminął mnie druid w rękawiczkach. Sprawdził puls, zajrzał w oczy.

- Wygląda na bardzo osłabionego.

- I tak też się czuję – wymruczał cicho leżący chłopak.

- Liam! – wykrzyknęłam. – Tak cię przepraszam! To wszystko moja wina, a...

- Nie przepraszaj Noe, to ja powinienem przeprosić. Nie powinienem był cię śledzić, ale byłem taki ciekawy...

- Przeprosiny przyjęte, a o śledzeniu pogadamy później. Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.

- Boli? – zapytał Rick, naciskając na plecy blondyna.

- Jak cholera – potwierdził mój kolega.

- Proponuję zrobić morfologię, aby zbadać poziom trucizny we krwi, a później podać środki przeciwbólowe, ewentualnie usypiające – zaproponował dziewiętnastolatek.

- Usypiające? – zdziwiłam się.

- Wierz mi, lepiej żeby nie był świadomy tego wszystkiego. Jeśli teraz boli jak cholera, to późniejszego bólu może nie przeżyć, albo przynajmniej stracić przytomność na kilka godzin.

- Masz rację, Rick – zadecydował Deaton. Pobrał Liamowi krew, a następnie podał środek przeciwbólowy i nasenny. Włożył niewielką fiolkę z krwią blondyna do specjalnej maszyny, a resztę schował do lodówki, na wszelki wypadek, gdyby badanie miało się nie udać. Po kilkunastu minutach oczekiwania z maszyny wydobyły się piski, oznaczające, że wyniki są gotowe. Ciemnoskóry mężczyzna podszedł do maszyny i rzucił okiem na wydruk. – Jest gorzej niż myślałem...

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Hejka!

Wiem, że znowu jestem spóźniona, ale cały tydzień byłam poza domem i nie miałam możliwości pisania. Jest 2:15, ale nareszcie go skończyłam. Dziękuję wszystkim za komentarze, gwiazdki, no i przede wszystkim za to, że czekacie cierpliwie aż w końcu leniwa ja wstawi coś nowego. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za zakończenie. No i dziekuję za 13K wyświetleń i 800 gwiazdek/głosów, to naprawdę dużo dla mnie znaczy, więc ogromne DZIEKUJĘ WAM MOI KOCHANI! Mam nadzieję, że dalej będzie mi się tak cudownie dla was pisało, a wam (mam nadzieję) wspaniale czytało. Do następnego rozdziału ;*

                                                                                                     Kocham Was

                                                                                                          Wasz Aniołek

PS. Stroje - https://www.polyvore.com/my_beacon_hills/collection?id=5746577

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro