61. Niezbyt udane poszukiwania.
Szczerze, Lan Huan czuł mętlik w głowie, szukał ile miał tylko sił w sobie, poświęcił temu niemal cały dzień. Zaangażował w poszukiwania wielu swoich ludzi oraz Juniorów. Ślad jednak urywał się na polanie gdzie, jak zeznało kilku mężczyzn, rzekomo Yao był widziany z Chengiem.
Tego zaś także znaleźć nie potrafił.
Specjalnie pofatygował się do samego Yunmeng aby dowiedzieć się, że ten wybył kilka dni wcześniej i do tej pory jeszcze nie wrócił. O ile Xichen był usposobienia pokojowego, o tyle poziom frustracji jaki w nim się wzmagał był naprawdę niepokojący w swojej prostocie. Przeszukiwał każde miejsce które mogło jakkolwiek powiedzieć mu coś na temat drogiego przyjaciela.
Nic, ślad wciąż się urywał w miejscu do którego dotarł już na początku. Trzymał, ściskał wręcz w swojej dłoni podarty i brudny materiał szat, które darował Yao nim opuścił Zacisze. Nie było na nim śladów krwi, dlatego liczył, że ten żyje. Żyje i najwyraźniej świetnie się ukrywa. Ale jakim cudem, skoro zaledwie dwie noce wcześniej był przyłapany w nocy na ucieczce i prawie zabity?
Z dezaprobatą wędrował po bliskich miastach i wioskach wypytując o jakiekolwiek informacje, to spotykało się jedynie z kolejnymi zaprzeczeniami i kręceniem głowami. Odczuwał coraz większe zmęczenie i wewnętrzną złość, a przecież nie miał czasu na chwilę medytacji, w tej chwili ważyły się losy jego najdroższego brata. Wodził wzrokiem po okolicy w jakiej się znalazł. Krocząc wraz z juniorami nie dostrzegł nawet nigdzie śladu po wojskach z Qinghe.
Bo jeśli Mingjue dostał od niego informację o ucieczce i zniknięciu Yao, to musiał przecież wysłać wojska na poszukiwania, nie zostawiłby tego tak bez echa, prawda? Westchnął ciężko i przymknął na moment powieki, biorąc głębokie wdechy. Im dłużej szukał tym bardziej tracił nadzieję na odnalezienie swojego przyjaciela.
Zupełnie bezsilny zatrzymał się w jednym z miast, a wtedy do jego uszu dobiegła ciekawa plotka. Usłyszał rozmowę dwóch młodych kobiet, mówiły one o ciekawym i intrygującym go właśnie zjawisku. Podobno w ostatnim czasie sam Wanyin był widziany w towarzystwie pięknej kobiety. Jednak jej uroda była ciężką do opisania, bo ta została osłonięta dokładnie materiałem. Jedynie oczy były wyraźnie widoczne spod materiału które wręcz błyszczały głębią złota. Dziewczyna widziana w towarzystwie miała być niska, drobna i poruszać się z wyraźną gracją. Obie kobiety fantazjowały na temat tego, jak piękna musiała być skoro ten mężczyzna osłaniał jej twarz tak wyraźnie. Śmiały się i żartowały, a do uszu Xichena doszły kolejne słowa na temat włosów, fryzury czy opisywanej przez nie figury. To składało się w pewną całość, ale on sam nie do końca był pewien co to wszystko znaczy.
Jak znał Wanyina tak nigdy nie widział go w towarzystwie żadnej młodej panny, jego miłosne podboje nigdy nie były szczególnie udane. Po chwili w jego umyśle coś zaskoczyło, co jeśli Wanyin podróżował z Yao, a nie młodą panienką która miała zostać jego żoną?
Potrząsnął głową wprawiając w ruch nieco rozwichrzone pasma włosów. Nie był w stanie zrozumieć tego jaki motyw mógł mieć młodszy z nich. W końcu Wanyin nie był przyjacielem Yao, czy mógł to zrobić aby się go pozbyć? Ciężko było mu znieść myśl i takie oskarżenia które sam właśnie wysunął.
Odetchnął głęboko aby w końcu ruszyć w dalszą drogę. Nie miał możliwości znalezienia Wanyina, nikt nie wiedział dokąd się udaje. Choć kierunek mniej więcej był nakreślony, kierował się do Qinghe. A przynajmniej w tamtą stronę. Wzrok Xichena poszybował w stronę sekty Nie. Nie pozostało mu nic innego jak powrót do przyjaciela.
Im bliżej sekty się znajdował tym większą frustrację odczuwał. Miasto pod sektą tętniło własnym życiem, przejęcie komentowano wyrok jaki zapadł nad paniczem Huaisangiem, ale Xichen nie chciał już więcej tego słuchać. Nigdzie nie widział żadnej grupy poszukiwawczej która miałaby w zamiarze odnaleźć samego Guangyao. Zdawało mu się, że ta wiadomość nie dotarła do Mingjue, albo dotarła, a on pozostał na nią zupełnie obojętny.
Jednak jak to możliwe aby przyjaciel zupełnie odciął się i zignorował te nowości? Czuł kolejne fale złości i frustracji, których nie był w stanie do końca opisać słowami. Czy znalazłyby się słowa, które opisałyby jego stan wściekłości i furii? Kogoś tak spokojnego, posłusznego zasadom, owianego łagodnością i delikatną aurą?
Niestety, ale ciężko jest znaleźć odpowiednie słowa. Im bliżej bram znajdował się Xichen tym szybciej poruszał się w tamtym kierunku. Wysoki mężczyzna o łagodnym przysposobieniu zamienił się niemal w taran, który miał za zadanie roztworzyć bramy Qinghe Nie. Jak ognista kula która ma zamiar spalić wszystko na swej drodze. Bram wyważać jednak nie musiał, te jeszcze pozostawały otwarte choć zapadł już zmierzch. W aurze zapadających ciemności, czarne sztandary nie wyglądały już tak szalenie złowieszczo choć wciąż, trzepotały gniewnie na wietrze.
Zatem wpadł do środka z impetem, a swoje gniewne kroki kierował do Fangzi samego Mingjue. Jak mniemał, właśnie tam go znajdzie. A może wręcz dorwie? Nie panował nad sobą, nie dał sobie także nic powiedzieć. Służba, żołnierze, a także kilku , może kilkunastu generałów próbowało go powstrzymać, zatrzymać, przemówić do niego bądź wyjaśnić. Ale on nie słuchał, nie chciał słuchać. Na fali tej frustracji był niesiony już od samego podnóża miasta.
Uciszył towarzystwo zaklęciem milczenia, a samemu ciężkim i szybkim krokiem wtargnął na teren należący do prywatnych włości Mingjue. Zapukał do drzwi, o ile kilka głośnych uderzeń można było nazwać pukaniem. Były to niecierpliwe uderzenia wymierzone z niesamowitą siłą.
- Otwieraj Mingjue! - wrzasnął w pewnym momencie w akcie frustracji i desperacji jaka go właśnie niechybnie nawiedziła.
Gdy Mingjue usłyszał walenie do drzwi nieco się zdziwił, bo raczej nikt w Qinghe nie odważyłby się dziś do niego przychodzić. Wyplątał się z objęć kochanka i naciągnął na siebie spodnie. Niemało zdziwił się słysząc wściekły głos Lan Huana, który go poganiał. Otworzył drzwi i musiał przygotować się na kolejną falę krzyków przyjaciela, której nijak się po nim nie spodziewał. W życiu chyba nie słyszał i nie widział, by ten się tak zachowywał.'
Kiedy zaś drzwi się otworzyły frustracja Lan Huana przybrała na sile, widok jaki zastał był wręcz nie do opisania.
Mężczyzna był w samych spodniach, odrapany, pogryziony. Włosy tamtego znajdowały się w niemal szalonym nieładzie. Frustracja która w nim wzbierała była jeszcze silniejsza osiągając swoje maksimum, aż do przepełnienia.
- Ty draniu! Jak ty możesz... ?! Yao błąka się gdzieś tam w ciemnościach, nie mogłem go znaleźć chociaż szukam cały dzień, a ty co...?! - Pierwszy raz dało się usłyszeć krzyk i wyraz frustracji z ust Xichena. Co zupełnie do niego nie pasowało. Trochę tak jakby miało się do czynienia z kimś zupełnie innym - Niech cię szlag, jak możesz się z kimś zabawiać kiedy Yao może leżeć gdzieś ranny albo martwy?!- Zapytał głośno, a jego oczom gdzieś pośród półmroku ukazała się poruszająca się w dużym łożu postać. Jego uwadze nie umknęła też bielizna oraz inne materiały rozrzucone na ziemi. Zagotował się wręcz i używając całej swojej siły, uderzył wyższego. Wymierzył mu cios w szczękę zwalając go niemal z nóg.
Na jednym uderzeniu się nie skończyło. Xichen w przypływie furii złapał go za gardło i znów uderzył, niemal ział nienawiścią i złością. Już raz pozwolił umrzeć Yao, nawet przyłożył do tego rękę choć to było dość niefortunne. Nie miał jednak zamiaru pozwolić na jego śmierć i cierpienie po raz kolejny
Słuchając jego słów Nie Mingjue doszedł do wniosku, że chyba zapomniano wysłać kogoś kto poinformowałby Xichena o tym, że Yao się znalazł. Nim minęło zdziwienie spowodowane zachowaniem zaprzysiężonego brata, Mingjue zamarł w szoku, gdy otrzymał potężny cios w szczękę.
Jego szok nie był spowodowany tym, że został uderzony, tylko tym przez kogo. Nie zareagował nawet, gdy został złapany za gardło i znów uderzony.
Nie był w stanie się obronić przed tym, nie dlatego, że przeciwnik był silniejszy, choć niewątpliwie ciosy jakie otrzymał były potężne, tylko dlatego kim był. Ze wszystkich osób na ziemi, Lan Huan był jedynym którego nie posadziłby o coś takiego. Szybciej spodziewałby się aktu agresji po Lan Wangjim niż Huanie. Spoglądał na przyjaciela wzrokiem szukając czegoś nowego w jego wyglądzie, co mogłoby tak jak u Mingjue wywoływać agresję.
Xichen przez chwilę nie przypominał samego siebie, a sam wpadł w szał którego się nie spodziewał. Nie planował wpaść tam jak burza i pobić przyjaciela, jednak coś w nim się na tyle zagotowało, że tego nie kontrolował. W tym amoku i szale wymierzył mu kilka bądź kilkanaście kolejnych uderzeń, brudząc tym samym swoje szaty krwią która puściła się z nosa starszego.
Z prędkością graniczącą ludzkiej do Xichena dopadło kilku żołnierzy łapiąc go usilnie za ręce i nadgarstki, odciągając od zszokowanego Mingjue. Generał Tang równie szybko pojawił się między tą dwójką.
- Co tu się wyprawia?- Zapytał donośnym głosem próbując dotrzeć do przyćmionego złością umysłu samego Zewu-Juna.
- Ten drań! Zabawia się z kimś zamiast szukać Yao! - wrzasnął na co generał Tang przybrał dość mocno zdziwiony wyraz twarzy. Sam, aż postąpił o krok aby zajrzeć do wnętrza, jakby zastanawiając się jak wiele zmieniło się od ranka do wieczoru tego dnia. Oprócz panującego tu bałaganu nie zauważył żadnych zmiennych. A już szczególnie jeśli szło o partnera samego Lidera sekty. Ten fakt, zasadniczo nie uległ żadnej zmianie od samego początku.
- Nie wiem o czym mowa Zewu-Jun. - odparł spokojnie i racjonalnie Generał Tang. Na co Xichen skierował wyraźnie zbulwersowane spojrzenie na jego osobę, niejako posyłając mu z oczu ostrzeżenie, że on jest następny do pobicia.
- Co tu się dzieje...? - zapytał cichy nieco zachrypnięty głos. Zza pleców Mingjue, pośród pół mroku wyłoniła się drobna sylwetka owinięta w gruby materiał, wyraźnie należący do samego Mingjue. Para złotych, zaspanych i zmęczonych oczu wbiła się w twarz Xichena, później generała i samego Mingjue. Sam Guangyao wyszedł z Fangzi aby zrozumieć co tu właściwie zaszło. Sam Xichen nie mógł wyjść z szoku na widok młodszego, sądził, że ten już nie żyje bądź został złapany i porwany przez jakichś nikczemnych ludzi.
Mingjue otrząsnął się z szoku, dopiero słysząc Yao. Przetarł dłonią swoją twarz i przyjrzał się krwawym śladom na niej. Przyjął od jednego z żołnierzy czysty materiał i przytknął do krwawiącego nosa. Nie był zły, raczej zaskoczony i zszokowany chwilowym wybuchem przyjaciela. Otoczył partnera ramieniem i przyciągnął go do siebie, składając na jego głowie lekki pocałunek i zaraz zaczął się śmiać z wyrazu twarzy Lan Huana.
- Obawiam się, że zaszło małe nieporozumienie. - gestem nakazał puszczenie Xichena - Przez całe to zamieszanie z egzekucją brata i twoim powrotem... Bracie, obawiam się, że zapomniałem cię poinformować o powrocie zguby.
Znów docisnął materiał do nosa, mimo że został dość solidnie obity to cała sytuacja wyjątkowo go bawiła. Do głowy mu nawet nie przyszło, by poinformować lidera sekty Lan o odnalezieniu się Meng Yao. Zbyt był pochłonięty narzeczonym i to dosłownie, by myśleć o takich rzeczach.
Xichen był w głębokim szoku kiedy jego oczom ukazał się cały i zdrowy Guangyao. Nie był pewien, czy bardziej był zdenerwowany, sfrustrowany, zestresowany czy czuł obezwładniającą ulgę. W głowie miał najczarniejsze scenariusze, a jego złość, jak uważał, była jak najbardziej sensowna w tej sytuacji. O ile nigdy nie posądziłby Mingjue o coś złego o tyle w tej chwili nie myślał jasno, w końcu ważyły się losy Guangyao. A ten, był osłabiony, bardzo odchorowywał całe zajście z Mingjue.
Z jego ust uszło ciężkie westchnienie, a on sam złapał się za nasadę nosa próbując uspokoić kotłujące się w jego głowie myśli i to, jak bardzo pulsowała mu teraz głowa. Poczuł się dziwnie słaby, kiedy cała adrenalina i złość opuściły jego ciało, a on sam niechybnie uświadomił sobie, co właśnie zrobił.
Bez chwili zastanowienia, wyciągnął dłoń aby złapać samego Guangyao i wciągnąć go w swoje własne objęcia. Wtulił go w siebie mocno , na moment ukrywając między białymi materiałami lekko splamionymi krwią.
- Tak strasznie się martwiłem... - zdołał wyrzucić z siebie jedynie tyle, a z jego ust uciekło kolejne ciężkie westchnienie. Ta sytuacja bez wątpienia była trudna i ciężka do zniesienia. Bo dla kogo by nie była? Szczególnie kiedy w grę wchodził ktoś tak ważny dla jego serca. W końcu puścił młodszego który wyraźnie wciąż był skonsternowany całą sytuacją - Naprawdę was przepraszam... Nie wiem co we mnie wstąpiło... - mruknął wyraźnie zakłopotany tym wszystkim. W końcu, ktoś taki jak sam Lan Huan nie był zdolny do napadów agresji, a przynajmniej do pewnego momentu który nastąpił właśnie tego dnia. Gdy wszystkie emocje wzięły nad nim górę.
Mingjue mruknął niezadowolony, gdy Yao został zabrany z jego ramion, ale ten jeden raz nie zamierzał protestować. Lan Huan nie wyglądał najlepiej i po części sam się do tego przyczynił zapominając poinformować przyjaciela o powrocie młodszego do Nieczystej Domeny. Przyjął od jednego z żołnierzy wilgotny materiał i przetarł swoją twarz, zabarwiając go na czerwono.
Pokręcił jedynie głową na przeprosiny mężczyzny.
- Można powiedzieć, że sam sobie jestem winny. - powiedział rozbawiony i poprawił materiał na plecach Yao, znów biorąc go pod swoje ramię. Skinął na służkę, która jak najszybciej zaczęła zaprowadzać porządek w Fangzi - Muszę przyznać, że potrafisz wyprowadzić naprawdę potężne uderzenia. - dodał masując swoją szczękę. Dobrze, że miał świadków bo chyba nikt by mu nie uwierzył, że sam Zewu-Jun uniósł się gniewem i komuś przyłożył, chociaż nie zamierzał tego wykorzystywać przeciwko mężczyźnie. Spojrzał po żołnierzach.
- Nic tu nie zaszło, rozejść się. - przeniósł wzrok na przyjaciela - Herbaty? - spytał chcąc go trochę uspokoić i zapewnić, że nie czuje żalu.
Guangyao czuł się przez chwilę wyjątkowo zmieszany tą sytuacją. Ale może kwestia była taka, że czuł się zupełnie wykończony tym wszystkim co się działo w jego życiu przez ostatni czas, a szczególnie ostatnie kilka intensywnych dni. Dlatego sam dość chętnie wycofał się aby wrócić do łóżka,traktując to jak dziwny sen.
Xichen czuł się zakłopotany równie mocno i zamiast potwierdzenia słów przyjaciela odpowiedział.
- Wina. - po tym odetchnął i zaśmiał się mimowolnie. Sam nie spodziewał się, że jest w stanie wyprowadzić tak silne i celne ciosy, zwykle nie używał nawet grama agresji, a przynajmniej nie dawał się ponieść negatywnym emocjom które zdecydowanie tego dnia w nim zawrzały - Naprawdę mi wybacz, nie chciałem cię zranić... - mruknął nieco posępny, a uczucia wyraźnie mieszały się na jego twarzy. Stał się teraz dość niespokojny.
Jue odprowadził wzrokiem młodszego, który wyglądał jakby niezbyt rozumiał co tu się stało, a tym bardziej nie przejmował się tym zbytnio. Uśmiechnął się, gdy ten władował się do łóżka, a zaraz uniósł brwi, myśląc, że się przesłyszał. Jednak patrząc na niego śmiało mógł stwierdzić, że wino faktycznie mogło mu być teraz potrzebne. Przyjął od służki szatę i zarzucił ja na ramiona, by ukryć chociaż trochę podrapane plecy i tors, a później zagarnął Lan Huana do uścisku.
- Nie przejmuj się. Czym jest bójka wśród braci? Ja przyłożyłem tobie, teraz ty mi i jesteśmy kwita. - powiedział spokojnie, osobiście uważał, że ten cios który sprzedał Xichenowi był gorszy niż te młodszego - Generale Tang, proszę przypilnować Meng Yao. - polecił mu, skoro ten wciąż stał obok, jakby chciał nadzorować całą sytuację - Chodź. Napijemy się. - położył dłoń na ramieniu przyjaciela i klepnął go w klatkę piersiową prowadząc do pokoju gościnnego - Przynieść wino i jedzenie. - rzucił do służki wskazując młodszemu stolik.
Guangyao nie oponował. Sam zwyczajnie poszedł położyć się spać dalej, był niebywale zmęczony. Zaś Generał Tang z mimowolnym rozbawieniem obserwował całą tą sytuację. Skinął głową posłusznie i zamknął drzwi za mężczyzną, a sam przejął warte pod drzwiami.
Xichen zaś nie był taki do końca pewien czy to wszystko jest takie w porządku. Musiał się zdecydowanie napić by znieść tę sytuację.
- Brzmi jak dobry plan - mruknął cicho po czym i ruszył za nim do pokoju. Ciężko usiadł na poduszkach zsuwając zaraz materiał z ramion aby usiąść w samej szacie wewnętrznej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro