1. Powstanie z grobu.
GROBOWIEC NIE MINGJUE
Nie Mingjue otworzył oczy.
Właściwie wydawało mu się, że je otworzył. Nie. Zdecydowanie były otwarte, po prostu miejsce w którym się znajdował było piekielnie ciemne.
Spróbował poruszyć się na boki, jednak to w czym leżał było ciasne. Na Niebiosa obudził się we własnej trumnie? I zdecydowanie nie był tu sam, coś lub ktoś na nim leżało. Przejechał dłonią po tym czymś i ze zdziwieniem stwierdził, że jest to zapewne osoba.
Zebrał w dłoni duchową energię i uderzył w ścianę trumny. Dopiero po trzecim uderzeniu ta się rozpadła. Nie na wiele mu się to jednak zdało.
- Kto do cholery chowa trumnę, w trumnie?! - warknął wściekły.
Przynajmniej miał trochę więcej miejsca i mógł zepchnąć z siebie śpiącą na nim osobę, zastanawiał się jak można mieć tak twardy sen, by nie obudzić się, gdy ktoś obok demoluje trumnę w której leżysz.
Tym razem potrzebował pięciu naprawdę porządnych uderzeń, by kolejna trumna się rozpadła. Do środka wpadło nikłe światło pochodni. Złapał za kołnierz swojego towarzysza niedoli i wyszedł z trumny trzymając drugą osobę w powietrzu. Był bardzo ciekaw kto miał takiego pecha, by zostać z nim pochowanym.
Uniósł śpiocha do góry, tak by oświetliły go światła pochodni - To chyba jakiś żart. - powiedział widząc, że trzyma w ręku Meng Yao.
Jin Guangyao trochę zajęło nim doszedł do siebie i otworzył oczy. Nie wiedział co się dzieje, gdzie się znajdował? Uderzył go smród stęchlizny i kurzu. Przez to, aż kichnął i zaczął się kręcić będąc w dziwnym zawieszeniu. Co on tu robił? Spojrzał w dół dostrzegając, że nie stoi, ani nie siedzi, zwyczajnie wisi w powietrzu.
To dało mu do myślenia. Czy nadal był duchem i lewitował? Coś się mocno nie zgadzało...
Podniósł wzrok, a z jego ust wydobył się krótki okrzyk na widok Nie. Choć być może bardziej brzmiało to jak pisk małej, wystraszonej panienki. Ale kto by się nie wystraszył, jakby po śmierci miał taki widok? Mingjue nie należał do przyjemniaczków jeszcze przed śmiercią, a po śmierci, też nie wyglądał jak ktoś kto przywita cię z kwiatami i szczęśliwym uśmiechem. Yao już wewnętrznie panikował. Skąd mógł wiedzieć co go czeka?
- To chyba jakiś żart! - powtórzył niemal słowo w słowo za tamtym i zaczął się mocno szarpać próbując wydostać spod jego ręki. To nie było też specjalnie łatwe. Nadal miał tyle siły czy to już stężenie pośmiertne? Nie miał pewności co do tego. Ale do jednej rzeczy już pewność miał... Miał duży problem. Taki, co najmniej dwumetrowy i napakowany.
- Puść mnie! Postaw mnie na ziemi wielkoludzie! - złapał go za nadgarstek, ale na wiele się to nie zdało, więc zaczął się kręcić i kopać. Tylko czym był jego opór wobec siły tego faceta? On najpewniej nawet tego nie czuł. I to było nieco przerażające w oczach samego Guangyao. Bo osobiście nie wiedział gdzie jest, dlaczego tu jest, ani czemu znajduje się tutaj z tym człowiekiem.
Mingjue spojrzał groźnie na rzucającego się Meng Yao, ten zdecydowanie chciał mu się wyrwać. Potrząsnął nim lekko w powietrzu, gdy poczuł kopnięcie i odsunął go od siebie na wyciągnięcie ręki. Zupełnie tak, jakby właśnie trzymał wściekłego kota próbującego udrapać mu rękę. Choć w tym wypadku mogło się to wiązać nawet z wydrapaniem oczu.
- Uspokoisz się... karzełku? - dodał złośliwie. Nie czuł się z tym źle, w końcu sam został przed chwilą obrażony.
Jin Guangyao czuł w sobie duże pokłady agresji i złości. Nie miał przy sobie broni, nie miał pojęcia gdzie jest jego Hensheng , nie miał nic czym mógłby się przed nim obronić. Jedynie co miał to usta i mocny zamach ręką który mógł go co najwyżej ogłuszyć na chwilę. Albo zaskoczyć na tyle żeby mógł spieprzyć. Ewentualnie, opcja była taka, że mógł go rozwścieczyć i umrzeć drugi raz...
- Karzełku.. th...powiedziała chodząca drabina - znowu się szarpnął chcąc jak najszybciej wydostać z uścisku, wrócić do Lanling albo chociaż wyjść z tego miejsca. Udało mu się go zaledwie drasnąć, ale i to nie było wystarczające. Nie był w stanie sięgnąć aby porządnie go rozproszyć, może jak go rozzłości dostatecznie to ten da mu spokój? Nie obrazi się jeśli zostanie tu porzucony na pastwę losu. Nie z takich sytuacji wychodził obronną ręką.
Jue przestał przejmować się wierzgającym w jego ręku Meng Yao i rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu w którym się znajdowali. Zdecydowanie był to grobowiec, najwyraźniej jego własny i tego karzełka przy okazji. Cóż skoro został pogrzebany, to znaczy, że jego szabla trafiła do grobowca szabli, dla pewności przeszukał jeszcze wnętrze tego, co jeszcze chwilę temu było ich trumną. Nie wypuszczał Meng Yao z ręki, nie zamierzał ryzykować szukania, go po całym kontynencie. Musi dowiedzieć się, co tu się stało. Niestety tak jak podejrzewał, w środku była tylko ich dwójka.
- Uroczo. - mruknął pod nosem spoglądając kontrolnie na młodszego i ponownie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Uroczo?! - zapytał nagle podniesionym głosem i wykonał zamach pięścią próbując go dostać. Celował w twarz, ale nawet tam nie sięgał. Czuł się jak mały wściekły kociak. Tylko on nie miał nawet takich pazurków. Żałował, że w tej chwili nie ma nawet zwykłego patyka.
- Czy ty myślisz, że jestem jakimś pluszakiem żeby mnie tak trzymać? Puść mnie już, daj mi spokój..! Czekaj tylko złapie Hensheng to zrobię z ciebie pierwszy szaszłyk z drabiny! - wykrzyczał wymachując nogami i rękami byle go drasnąć, ostatecznie złapał go za ramię i uniósł głowę aby ugryźć go w rękę.
Mingjue prychnął jedynie, słysząc jak ten się coraz bardziej nakręca.
- Nie wyglądasz na pluszaka. Brakuje ci futerka. - bawiły go marne próby zrobienia mu krzywdy - Ciesz się, że nie mam Baxii. - mruknął do niego Syknął, gdy poczuł jak ten go gryzie, więc bezceremonialnie przełożył go do drugiej ręki z satysfakcją unosząc go jeszcze wyżej.
- Skończyłeś już? Nie mam ochoty się z tobą użerać. Wystarczy, że spędziłem z tobą cholera wie ile czasu w tej trumnie robiąc za twoją poduszkę. - powiedział już nieźle wkurzony - Zamiast się szarpać wymyśl jak nas stąd wydostać kurduplu.
W pierwszej chwili młodszy myślał, żeby go zwyzywać za to, że śmie twierdzić iż spał na nim, ale nie mógł tego w żaden sposób sprawdzić. Mógł to zmyślić aby mu dopiec, albo faktycznie tak było.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie kurduplem to ci odetnie obie ręce - Szepnął pod nosem i zacisnął szczęki znacząco. W pierwszej sekundzie Meng Yao cieszył się, że żył, ale teraz..? Wolałby leżeć martwy, a nie użerać się z tamtym. Czy to właśnie była jego kara za błędy których dokonał za życia?
- Prawie się przejąłem. - mruknął starszy na wzmiankę o ucinaniu kończyn.
- Jesteś głupi jak but. Jak but Huaisanga! - krzyknął na niego i obrażony skrzyżował ręce na torsie tymczasowo darując sobie wiercenie. Ale tylko na chwilę bo obmyślał plan aby się wydostać od niego. Czuł się zmęczony, a jego zwoje mózgowe nie chciały współpracować.
Nie Mingjue z ulgą przyjął chwilowy brak wiercenia się młodszego, sięgnął po jedną z pochodni i z Yao w drugiej ręce ruszył oglądać pomieszczenie. Nie szczególnie był zadowolony, ale i nie szczególnie wzruszony jego komentarzami. Choć oboje zachowywali się na poziomie co najwyżej nastolatków w tej sytuacji.
Jin Guangyao wziął głęboki wdech i zaczął się rozglądać po tej zatęchłej dziurze w jakiej się właśnie znajdował. Choć ciężko było mu się skupić kiedy wisiał znów w powietrzu, tak starał się jak mógł. Przyglądał się otoczeniu, aż w końcu spojrzał na pochodnie którą trzymał. Wpatrywał się intensywnie w płomień i to jak się poruszał.
- Daj mi to ! - Wyciągnął rękę po pochodnie, ale bezskutecznie. Westchnął z dezaprobatą masując swoje skronie.
Mingjue zaraz odsunął od niego pochodnię, gdy ten próbował mu ją zabrać. Nie zamierzał ryzykować, w rękach Meng Yao nawet patyk mógł być skuteczną bronią.
Jue miał rację nie oddając mu tej pochodni, choć w pierwszej chwili nie miał zamiaru mu nic nią zrobić, tak wyczuł okazję do tego aby go podpalić. Jednakże, istniało ryzyko, że ten zabrałby go ze sobą do grobu po raz kolejny, a skoro już udało mu się ożyć, tomiał zamiar wykorzystać to w inny sposób.
- Poruszaj nią i przysuwaj przed siebie. Szukaj podmuchów, ruchu powietrza. Tam gdzie jest go więcej tam droga do wyjścia. W końcu musi być jakaś droga wyjścia... - skwitował Yao, obserwując ruch płomienia jednej z pochodni na ścianie i wskazał na nią palcem - Idź w tamtą stronę. - mruknął i znów skrzyżował ręce na torsie - Możesz mnie w końcu puścić? Mam nogi i mogę iść - zapytał wyjątkowo zirytowany faktem jak ten ciągle trzyma go w powietrzu jak jakąś zabawkę.
- Całkiem żwawy jesteś jak na kogoś, kto spał w trumnie. Niech dorwę dowcipnisia, który mi to zafundował, to osobiście skręcę mu kark. - Nie ruszył we wskazanym przez młodszego kierunku - Nie wątpię, że masz nogi, w tym właśnie cały problem, ja postawię cię na ziemi, a ty mi uciekniesz i będę musiał cię szukać. Wolę cię nosić i mieć pod kontrolą. - uśmiechnął się do niego wrednie
Guangyao rozejrzał się po wnętrzu mimowolnie, wolał patrzeć w ciemność niż na te jego gębę, tęskniącą za rozumem. Szczególnie kiedy śmiał się tak bezczelnie.
- Tak? I co, że ci ucieknę? Jestem ci do czegoś potrzebny, że tak mnie trzymasz?- zapytał wyraźnie nie rozumiejąc sensu. Sam mógłby się zgubić, ewentualnie wyjść z tego grobowca po czym uciec do Lanling. Ale co z tego? Czemu go to w ogóle obchodziło?
- Skoro jest Ci niewygodnie... - złapał go inaczej i zaraz przerzucił sobie przez ramię - Zdecydowanie lepiej. Tylko się nie rzucaj bo spadniesz. - powiedział poprawiając go sobie na ramieniu i trzymając go za nogi, by nie poleciał głową w dół. Chociaż było to dość kuszące rozwiązanie.
- Ty...- zająknął się i ku własnemu zdziwieniu wylądował na jego barku. Yao Wisiał głową w dół i nie podobało mu się to szczególnie. Bał się, że spadnie nawet jeśli ten go tak trzymał. Nie ufał mu i przeczuwał, że to jakiś mało śmieszny atak na jego osobę.
- Mam wrażenie, że jesteś niepoczytalny... Od razu złap mnie za tyłek, żeby było ci wygodniej - prychnął pod nosem i zaczął go okładać rękami po plecach. Choć jego plecy, miał wrażenie, że są zrobione ze skał. To było dziwne, jak można mieć tak twarde plecy?
_______________________________________________________
Podziękowania dla współtwórcy : Atalie_Raug
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro