Rozdział 24.
Następnego dnia obudziłam się z przekonaniem, że jak zwykle Michael będzie leżał przy moim boku. Odwróciłam się w kierunku, gdzie miał spać mój anioł, jednak nikogo tam nie było. Nie przejęłam się tym zbytnio, ponieważ myślałam, że wyszedł gdzieś na chwilę, czy zadzwonił do niego Jerry i musiał coś załatwić. Mijały godziny, a jego wciąż nie było. Zaczęłam się poważnie martwić, że coś mogło się stać. Otworzyłam szafę, nie było jego rzeczy. Krążyłam po pokoju hotelowym, szukając choćby skarpetek, czy szczoteczki do zębów. Na próżno. Rozpaczliwie chwyciłam, leżący na szafce nocnej, telefon i wybrałam numer do ukochanego. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Nie wiedziałam, co robić. Byłam sama, w obcym kraju, nie znając niemieckiego, skupiając się jedynie na angielskim, z którego i tak zdarzało się, że nie zrozumiałam jakichś mało popularnych słów. W mojej głowie zaczęły pojawiać się mało optymistyczne myśli.
Na pewno mnie zostawił. Odszedł tak bez słowa, bez żadnej wiadomości. Może poznał kogoś w swoim wieku, nie taką gówniarę jak ja... Nie powinnam była się z nim wiązać, teraz na pewno jest szczęśliwszy. Może leży zadowolony, w objęciach jakiejś innej kobiety? Dlaczego mnie zostawił, po prostu opuścił hotel bez żadnego wytłumaczenia? Przecież mówił, że mnie kocha, że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Pewnie nie chciał mi sprawić przykrości... Co tu po mnie? Nie znam Berlina, powinnam wrócić do Polski i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek coś mnie z nim łączyło. Zostawić fanów i całą tą karierę piosenkarki. Bez Michaela jestem nikim...
Postanowiłam, że zadzwonię do rodziców i powiem o całej tej sytuacji. Na pewno ucieszą się, że w końcu wracam do domu.
- Jak to cię zostawił?- Usłyszałam zszokowany głos mamy.
- Po prostu, wyjechał i nawet nie wiem, dlaczego... - wyjąkałam przez łzy.
- Widzisz, mówiłam ci, że ten wasz niby związek nie ma najmniejszego sensu. On mógłby mieć każdą na wyciągnięcie ręki, a zabrał się za taką gówniarę jak ty?!
- Myślałam, że mnie kocha, jeszcze wczoraj mi to powtarzał. Mówił, że zawsze mogę na niego liczyć, że mu na mnie zależy...
- Zabawił się tobą, a ty, głupia mu zaufałaś.
- Tak, wiem... Jestem idiotką.
- No, nie da się ukryć.
- Wracam do domu, to pewnie was ucieszy.
- A gdzie teraz jesteś?
- Jeszcze w Niemczech. Nie wiem, ile zajmie mi powrót.
- Poradzisz sobie?
- Tak, jestem prawie dorosła...
- ...Ale nie zaradna i dziecinna.
- Dzięki...
Rozłaczyłam się, nie chciałam dłużej wysłuchiwać podobnych tekstów pod swoim adresem. Jednakże mama miała trochę racji. Czułam się jak skończona idiotka. Naprawdę kochałam Michaela, traktowałam go jak najlepszego przyjaciela, ufałam mu i to właśnie z nim pierwszy raz się całowałam. Planowaliśmy ślub, a teraz... wszystko stracone. Zabrałam się do pakowania walizek. W szufladzie znalazłam nasze wspólne zdjęcie oprawione w ramkę i pokryte ochronną szybką. Byliśmy na nim tacy szczęśliwi, uśmiechnięci, wypełnieni miłością... Wrzuciłam je ze złością do torby i zaczęłam gorzko szlochać. Miałam ochotę wyrzucić fotografię do kosza, porwać lub spalić. W pewnym momencie przypomniałam sobie o swojej rozmowie z Thomasem, w pobliżu kawiarni. Mówił, że gdy będę miała jakiś problem, zawsze mogę się z nim skontaktować. Ponownie chwyciłam leżący w pobliżu telefon, jednak tym razem wybrałam numer do swojego przyjaciela.
- Halo? - Po chwili usłyszałam jego głos.
- Cz... Część - wyjąkałam niepewnie, starając się powstrzymać, napływający do oczu, kolejny potok łez.
- Martyna? Cześć! Miło mi cię słyszeć. Coś się stało?
W tym momencie zaczęłam żałować, że do niego zadzwoniłam. Nie powinnam zawracać mu głowy, pewnie ma ważniejsze rzeczy do roboty.
- Wiesz... - Przełknęłam głośno ślinę. - Mam pewien problem, ale nie za bardzo chcę o tym rozmawiać przez telefon. Możemy się spotkać gdzieś na mieście?
- Nie, przyjedź do mnie.
- Nie chcę się narzucać...
- Przestań. Mieszkam za Steglitz-Zehlendorf. Taki duży dom, otoczony solidną złoconą bramą. Na pewno trafisz. Dojedziesz sama, czy kogoś po ciebie wysłać?
- Nie, poradzę sobie. Zadzwonię do szofera i jakoś dam radę...
- W porządku, w razie czego, będę pod telefonem.
- Ok.
Rozłaczyłam się i wykonałam kolejny telefon do szofera. Po godzinie stałam u progu drzwi domu Thomasa.
- Cześć. - Przytulił mnie lekko. - Zapraszam do środka.
Niepewnie przeszłam przez próg i zaczęłam rozglądać się po bogatych zdobieniach, którymi obsypany był niemal cały korytarz.
- Chodź. - Delikatnie i niepewnie dotknął moich pleców, prowadząc w stronę salonu.
Tam, na skórzanym fotelu, siedziała dosyć szczupła kobieta o włosach koloru jasny blond, przez które przedzierały się ciemniejsze pasemka. Uśmiechnęła się lekko na mój widok.
- To jest Claudia, moja narzeczona. - przedstawił ją Thomas.
Kobieta podniosła się z fotela, zbliżyła się w naszym kierunku i wyciągnęła do mnie dłoń, ozdobioną mnóstwem pierścionków.
- Bardzo mi miło - uśmiechnęła się lekko, sprawiała wrażenie miłej dlatego nie chciałam być gorsza.
- Mnie również...
- Napijesz się czegoś? - spytał Thomas. - Kawy? Herbaty?
- Macie może sok?
- Tak, pomarańczowy.
- To poproszę - uśmiechnęłam się lekko i niepewnie.
- Może usiądziesz? - Claudia wskazała na skórzany fotel stojący przy szklanym stoliku do kawy.
Niepewnie usiadłam na nim i czekałam aż Thomas naleje mi soku.
- Więc, co cię do nas sprowadza? - spytał w końcu stawiając przede mną kubek, Claudia wykładała na talerz orzechowe ciasteczka.
Przez chwilę wahałam się, czy powiedzieć mu o powodzie swojego zmartwienia. No, ale skoro już tu jestem...
- Michael mnie zostawił - wyjąkałam, drżącym głosem.
Thomas stanął jak wryty, a jego narzeczona niechcący wysypała część ciastek na dywan.
- Jak to? - Mężczyzna usiadł obok mnie na sąsiednim fotelu.
- Normalnie. Obudziłam się rano, a jego już nie było. Po prostu, wyjechał bez żadnego wyjaśnienia.
Poczułam, jak po policzku spływa mi pierwsza łza.
- Nie płacz. - Thomas dotknął mojego ramienia, starał się jak mógł, by mnie pocieszyć. - Może po prostu musiał nagle wyjść, coś załatwić.
- Bez żadnego wyjaśnienia?
- Zdarzają się sytuacje, w których działamy pod wpływem chwili i nie zastanawiamy się nad tym, czy inni będą się o nas martwić. Starałaś się do niego dodzwonić?
- Tak, nie odbiera.
- Może spróbuj jeszcze raz...
Kiwnęłam głową na znak, że posłucham rady przyjaciela, po czym wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Michaela. Włączyłam głośnomówiący, jednak prawie od razu włączyła się poczta głosowa.
- A jeśli coś mu się stało? - W mojej głowie pojawiały się czarne scenariusze.
Wepchnęłam telefon w kąt fotela, po czym zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam cicho szlochać.
- Dziwne, że zabrał swoje rzeczy. - Claudia postanowiła podzielić się z nami swoimi przemyśleniami. - Gdyby miał wypadek, napewno ktoś by się z tobą skontaktował.
- Jestem pewien, że nic mu nie jest. - Thomas położył mi dłoń na plecach. - Nie mniej jednak, dobrze by było, żebyś skontaktowała się z jego rodziną. Wiesz, żeby się upewnić... Masz numer do kogoś z jego bliskich?
- Nie - odparłam krótko.
- No to ładnie! - wykrzyknęła Claudia. -Thomas, gdybyś ty mi wyciął taki numer to nie wiem... Chyba bym cię dorwała i powiesiła za jaja!
Mężczyzna wzniósł oczy ku górze, jednak nic nie odpowiedział.
-Albo lepiej! Przywiązałabym do łóżka, żebyś mógł się spokojnie pieprzyć z...
- Claudia! Nie pomagasz... - Thomas, widząc jak kolejna tona łez napływa mi do oczu, chciał utemperować trochę swoją wybrankę.
- Jeny, mówię to, co myślę po prostu. Czy to źle? Nie moja wina, że się nią zabawił. Artyści...
Nie wytrzymałam, ponownie zaczęłam płakać.
- Claudio, czy możesz zostawić nas samych?
- Ale...
- Proszę...
- No dobrze już, dobrze...
Kobieta chwyciła pospiesznie ciastko, po czym opuściła pomieszczenie, zostawiając po sobie pojedyncze okruchy.
- Przepraszam cię za nią - westchnął Thomas. - Jest typem osoby, która mówi, co myśli.
- Nie masz za co przepraszać. To ja jestem tak zdołowana, że wszystko jest w stanie wywołać u mnie płacz.
- Tym bardziej, przesadziła.
- Nie, doceniam szczerość u ludzi. To dobra cecha... W sumie ma wiele racji.
- Nie! Michael cię przecież kocha...
- Kochał, a może to ja byłam po prostu tak naiwna, że uwierzyłam w jego miłość. Jak mogłam sądzić, że moje marzenia spełnią się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Śniłam o jego miłości, a kiedy pocałował mnie po raz pierwszy... Myślałam, że to będzie związek na całe życie. No, ale widać się pomyliłam, jestem żałosna.
- Nie jesteś. Mogę się założyć, że jutro Michael do ciebie oddzwoni i okaże się, że po prostu miał jakąś ważną sprawę do załatwienia.
- Możliwe, ale mnie już tu nie będzie.
- Jak to?
- Spakowałam swoje rzeczy, wracam do Polski. Nie poradzę sobie sama w Niemczech...
- Możesz zatrzymać się u nas, to przecież nie problem.
- Dziękuję ci, ale powiedziałam już rodzicom, że wracam i nie chcę tego odwoływać. Moje miejsce jest w Polsce.
- W porządku, nie będę nalegać. Poradzisz sobie?
- Tak. Pewnie za kilka godzin będę miała samolot.
- Zamierzasz lecieć pasażerskim?! Sama? Bez ochrony? Przecież ludzie cię tam rozdepczą! Nie jesteś zwykłą szarą myszką, jesteś dziewczyną Michaela Jacksona...
- Tak się składa, że już chyba byłą dziewczyną. - Wolałam się głupio zaśmiać, niż po raz kolejny ryknąć płaczem.
- Nie wysnuwaj pochopnych wniosków...
-Wiem co robię.
Problem w tym, że zawalił mi się cały świat. Udawałam silną, żeby nie martwić Thomasa, jednak w rzeczywistości... Chciałam umrzeć. Nie wyobrażałam sobie życia bez Michaela, mojego Aniołka, skarba, mojego Piotrusia Pana. Chciałam być jego Wandy, już na zawsze. Jednak wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Czułam w sercu ogromny ból, rozdarcie. Dawne cierpienie, sprzed lat, powróciło ze zdwojoną siłą. Bałam się, że tym razem go nie wytrzymam. W końcu, zdecydowałam się pożegnać z Thomasem. Wzięłam taksówkę, chciałam jak najszybciej zapomnieć o luksusach jazdy w limuzynie. Jakiś fan poprosił mnie o autograf. Odmówiłam mówiąc, by zapomniał, że ktoś taki jak Martyna w ogóle istnieje. Dodałam jeszcze, że to koniec z M&M, wsiadłam do samochodu i pojechałam na lotnisko. Byłam jak nieprzytomna, zupełnie nie wiedziałam, co dzieje się wokół mnie. Zapłaciłam taksówkarzowi i czekałam na samolot do Polski. Jacyś dziennikarze pytali mnie, gdzie jest Michael, co się stało. Odwróciłam głowę, nie zważając na ich komentarze i flesze aparatów. Powiedziałam tylko, że kończę karierę i nie zamierzam się im z tego tłumaczyć. Samolot przyleciał spóźniony. Miałam to gdzieś, mimo, że inni byli tym faktem oburzeni, wsiadłam do niego i zapięłam pasy. Kątem oka dostrzegłam, że wszystkie oczy zwrócone są na mnie. Wyjęłam z torby gumę i włożyłam ją do ust. Zaczęłam rzuć ją nerwowo, po czym odwróciłam się w stronę szyby. Ignorowanie zszokowanych i zaciekawionych spojrzeń ludzi siedzących dookoła mnie, wydało mi się najlepszym rozwiązaniem. Całą drogę spędziłam gapiąc się bez sensu w szybę i starając się wymazać wszystkie wspomnienia z pamięci. Kiedy wylądowaliśmy, na lotnisku czekali na mnie rodzice.
-Cześć - wybąkałam i wsiadłam do naszego auta. - Proszę, nic do mnie nie mówcie...
Rodzice bez dyskusji spełnili moją prośbę, co niezwykle mnie ucieszyło. Oparłam głowę na dłoni i, wpatrując się w szare ulice za oknem, cicho płakałam. Tata chyba nie mógł znieść tak długiej ciszy, dlatego postanowił włączyć radio. To nie był najlepszy pomysł. Nagle z głośników samochodowych rozbrzmiała melodia ,,You are not alone".
- Wyłącz to! - wrzasnęłam, zalewając się łzami, tym razem nie zamierzałam się z nimi kryć.
Co to za bzdura, Mike? Właśnie, że jestem sama! Zostawiłeś mnie, nie zastanawiając się nad tym, jak teraz cierpię!
Tata spełnił moją prośbę. Kiedy dojechaliśmy do domu od razu weszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Zapomniałam o tym, że ciągle wszystkie moje ściany pokryte są plakatami z MJ. Zerwałam ten, wiszący mi nad głową, rozdarł się na pół.
- Nienawidzę cię! - wrzasnęłam, to nie było prawdą, gdyż w rzeczywistości nadal kochałam go do szaleństwa. - Jak mogłeś mi to zrobić?! Co z naszą przyszłością?!
Wszystkie plakaty były już rozdarte, zgniecione i wyrzucone, wszystkie płyty schowane głęboko w szafie, tak, abym już nigdy nie musiała patrzeć na jego twarz. Rzuciłam się z powrotem na łóżko i zakryłam twarz miękką poduszką. Płakałam przez cały czas, tak bardzo, że zaczynały mnie już piec oczy. Dławiłam się łzami, zaczynało mi brakować powietrza, a serce niewyobrażalnie mnie kłuło. W pewnym momencie do mojego pokoju przyszła mama. Usiadła na łóżku i położyła dłoń na moich plecach. Po chwili zaczęła mnie gładzić po głowie, nieświadomie tak, jak to robił Michael. Drgnęłam lekko, po czym zwinęłam się ciaśniej w kłębek. Teraz wszystko mi o nim przypominało.
- No i po co ci to było, dziecko? - westchnęła mama.
- Kocham go - wykrztusiłam przez łzy.
- ...Ale on ciebie nie. - Mama mówiła to z ogromnym spokojem, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie rani. - Nie rozumiem, jak mogłaś być tak naiwna. Żeby tak dać się omotać... No, a gdy mówiłam, że to nie jest facet dla ciebie, miałaś do mnie pretensje. Nigdy mnie nie słuchasz, teraz masz, czego chciałaś. Od początku wiedziałam, że taki facet jak on...
- Jaki?
- Artysta! Wszyscy artyści są tacy sami! Casanova od siedmiu boleści. Znalazł sobie młodszą, a pózniej... Spałaś z nim?!
Westchnęłam.
- Nie.
- No i całe szczęście! Jeszcze by tego brakowało, by zostawił cię z dzieckiem!
- Mamo, wyjdź. Słyszysz?! Wyjdź, chcę zostać sama.
- Wyrzucasz mnie z pokoju? No pięknie! Ten Jackson całkiem namieszał ci w głowie. Może to i lepiej, że się rozstaliście...
- Mamo...
- No dobrze już, dobrze... Radzę ci iść spać. Skoro już nie bawisz się w piosenkarkę, jutro wracasz do szkoły.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego naciągnęłam na siebie głębiej kołdrę i ponownie zaczęłam płakać. Nie ma to jak wsparcie mamy. Dlaczego zamiast powiedzieć, że wszystko się jakoś ułoży, w co pewnie i tak bym nie uwierzyła, woli wytykać mi błędy i udowadniać, że miała rację? Odrodziło się we mnie dawne cierpienie. Poczułam się tak samo źle, jak w najtrudniejszym okresie swojego życia. Nie widziałam już sensu swojego istnienia. Nie chciałam wiązać się z nikim innym, gdyż nikt nie byłby w stanie zastąpić Michaela. Fakt, że Mike zostawił mnie bez słowa, zabrał wszystkie swoje rzeczy i nie odbierał telefonu świadczył o tym, że nie chce już ze mną być. To wręcz oczywiste. Zsunęłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Jednak nie zamierzałam się kąpać. Otworzyłam szafkę i wyjęłam z niej żyletkę.
- Witaj, moja stara przyjaciółko - mruknęłam pod nosem, po czym przejechałam nią po swoim przedramieniu.
Zacisnęłam zęby. Czułam, że tylko ból przyniesie mi ukojenie. Kolejna pozioma kreska pojawiała się na mojej ręce. Wystarczy. Odkręciłam kran i przemyłam przedramię zimną wodą. Następnie wróciłam do łóżka. Czułam się fatalnie. Nie miałam ochoty na nic. Zaczęłam tępo wpatrywać się w nowo powstałe rany na swojej ręce, przejechałam po nich palcem.
Dlaczego? Dlaczego mnie zostawił? Co zrobiłam nie tak?
Ogromny ból i tęsknota rozdzierały mi serce, a to dopiero początek, pierwszy dzień tego cierpienia. Jednak ja już czułam, że nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Musiałam umrzeć, aby o wszystkim zapomnieć, aby już nigdy nie cierpieć, nigdy więcej nikogo nie pokochać. Tak, to jedyne wyjście...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro