27 {romans}
Luke nigdy nie musiał się martwić o pieniądze, dlatego nasza lodówka zawsze jest wypchana po brzegi, a owoc jakim jest nasze dziecko nie jest problemem. Mógłby nimi zapełnić całą kuchnie gdyby chciał. Dlatego nie dziwi mnie gdy zaciąga nas do portu i wprowadza na dużych rozmiarów jacht. Jest to zupełnie innych rozmiarów niż łódka, na którą mnie zabrał jakiś czas temu. Ludzie, którzy przechodzą obok nas wyglądają jakby szykowali się na jakąś imprezę.
– Gdzie mnie zabrałeś?
– Kolega kolegi opowiadał o pokazie samolotów. Taki pokaz na niebie, różne sztuki i w ogóle tego typu klimaty. Zarezerwowałem bilet na rejs, bo robią to nad oceanem..
Czuję, że oczy zaraz wypadną mi z oczodołów. Nie jestem nawet w stanie pojąć o czym on mówi, ale czy to powinno mnie dziwić? Co zabawne, on naprawdę się nie przebrał i dzisiaj tylko on gdzieś nie pasuje.
– Chodź, mają dużo jedzenia. Spróbujmy czegoś zanim się zacznie.
Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie wgłąb jachtu.
Jachtu.
Ja na jachcie.
Jabłuszko, jesteś na jachcie, a nawet jeszcze się urodziłeś!
Co będzie gdy już będziesz tu z nami?
– A co jeśli mam chorobę morską?
– Nigdy nie byłaś na morzu?
– Jakoś nie było okazji – mówię ironicznie – Trochę się boję...
Przesuwa swoją dłoń niżej, póki nasze palce nie łączą się ze sobą.
– No to wiedz, że przy mnie nie musisz się bać – przyciąga mnie bliżej, aż dopóki moje ramie nie styka się z jego.
Chcę mu zaufać.
Chcę nie bać się przy nim ognia.
Dlatego ciasno trzymając jego dłoń, ruszam na równi z nim wgłąb nieznanego. Moje życie się zmienia, a ja cały czas się tego uczę. Podoba mi się jednak, że naprawdę chce mi pokazać świat. To znaczy, że nie traktuje mnie tylko jak kobiety, która nosi jego dziecko, a kogoś kto ma się przy nim rozwijać i być szczęśliwym. Wow, całkiem pożądane odkrycie.
Gdy stajemy przy barierce, która zabezpiecza nas przed wpadnięciem do wody, obracam głowę, żeby spojrzeć na niego. On przygląda się bezkresnemu oceanowi, a ja w końcu mogę przyjrzeć się mu. Jest pełen sprzeczności. Był już tej pierwszej nocy w szafie. Jednak teraz widać to lepiej. Drogi jacht i wytarte ciuchy. Może dla niego liczy się towarzystwo? Może wrażenia, a nie to, co ma na sobie? Na to jednak pozwalają pieniądze. Milioner wyglądający jak bezdomny, nie musi się martwić o ciepłe miejsce do spania. Ja nie jestem posiadaczką majątku, dlatego martwię się o mój wygląd.
– Przestań się na mnie gapić i zobacz jaka przygoda w nieznane nas czeka – pochyla się, żeby pocałować mnie w głowę.
– Ale ty też jesteś przygodą w nieznane.
– Trochę tacy jaskiniowcy, nie? Wyprawiali się po mięso i nie wiedzieli..
– Ale chyba wiedzieli, co robią – bronię ich.
– No nie byłbym tego taki pewien – mówi uśmiechnięty – Może upolowanie zwierzyny to przypadek?
– Patrz! – podskakuję w miejscu – Upolowałeś zwierzynę! Przypadkowo!
Patrzy na mnie jakbym postradała rozum, ale prawdopodobnie ma racje, po czym wybucha śmiechem.
– Chodź tu do mnie, moja zwierzyno.
Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie na przód. Kładzie dłonie na barierce przed nami, zamykając mnie w bezpiecznej klatce. Opieram się o jego plecy, a on ociera się policzkiem o mój. Gdy mam już coś powiedzieć, czuję nagły ruch i słyszę dziwny dźwięk, a przed nami woda zaczyna się poruszać..
– Wypływamy.
– Kochasz to? – pytam, starając się go poznać.
– Wolę stać za sterem, ale nigdy nie prowadziłem tak wielkiej bestii.
– A samolot?
– Wolę być pasażerem i trzymać za rękę przerażone dziewczyny...
Szturcham go łokciem.
– Chodź, zjemy coś.
– No, jestem trochę głodna...
Luke się uśmiecha. Widzi ile jem i nigdy nie rzuca zgryźliwymi komentarzami w moją stronę. Czasem pyta, co zjadłabym w ramach następnego posiłku i mi to po prostu przyrządza. Nie zawsze ma czas zjeść ze mną, ale i tak jem z uśmiechem.
Ludzie dziwnie nam się przyglądają, ponieważ niektórzy faceci mają nawet marynarki, a koszulka Luke'a przy kołnierzyku ma dziurę. On w ogóle nie zwraca na nich uwagi. Wpycha w siebie ciastka czekoladowe i co jakiś czas każe mi czegoś spróbować, bo kolejna rzecz jest jeszcze pyszniejsza od poprzedniej.
– Proszę o uwagę, zaraz rozpocznie się pokaz..
Odruchowo od razu patrzę w niebo, nie skupiając się na tym, co mówi facet przez megafon. Luke wykorzystuje te okazje i daje mi buziaka.
– Sama się prosiłaś.
Uśmiecha się jak dzieciak, który wygrał w jakąś grę, a ja nie chcąc tego kończyć oplatam ramieniem jego szyje i staję na palcach, żeby być bliżej niego. Muskam wargami jego szczękę. Nie ogolił się, a tutaj wszyscy są ogoleni. Podoba mi się ta sprzeczność, że to on tu nie pasuje, bo w ten sposób wierzę, że ja jeszcze mogę. Moja druga dłoń ginie w tylnej kieszeni jego bermudów i ściska jego pośladek.
– Wyrwałam przystojniaka – śmieję się przy jego szyi – Z dobrym tyłeczkiem.
Ściskam go, a drugą ręką, zahaczam o dziurę w koszulce.
– Podoba mi się twoja jaskiniowa pierś.
Luke się śmieje z doboru moich słów. Wpycha do moich ust kawałek ciasta, a większy pożera sam. Opieram policzek o jego bark, próbując to zjeść i cały czas stojąc na palcach. Dużo czynności dla ciężarnej na raz.
– Dobre, nie?
Przełykam ostatni raz.
– Wiesz, co jest dobre...
– Wiem, pani beznadziejna w podrywie.
I mnie całuje.
Tak, że gdyby nie złapał mnie w talii to bym upadła.
Oplatam jego barki mocniej, opieram się o jego pierś mocniej..
Rozchylam zachęcająco wargi, a gdy jego język dotyka mojego wydaje z siebie żałosny dźwięk, który jest jękiem błagania o więcej. Luke wplata dłoń w moje włosy i kieruje pocałunkiem.
O Boże.
Jestem za daleko.
Jak mam być bliżej?
Jego dłoń sunie po moim boku, ale zatrzymuje się przed moim pośladkiem. Znowu wydaje z siebie zrozpaczony jęk. Dlatego moja dłoń bada go bardziej pod koszulką i dlatego napieram na jego twardość i wtedy słyszę i jego dźwięk i od razu chcę więcej. Jednak wtedy słyszę hałas nad głową.
Samoloty.
Mamy oglądać samoloty..
Patrzę w niebo, ale natrafiam tylko na oczy Luke'a.
Cholera, są bardziej niebieskie od nieba.
Jednak Luke nie zwraca na nie uwagi, bo bierze mnie na ręce i biegnie w nieznanym mi kierunku...
Chyba nie wyrzuci mnie za burtę, żebym ochłonęła, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro