Decyzja błazna
Czasy między ich trójką, a właściwie czwórką, mijał, i mijało go coraz więcej, chociaż oni akurat mieli odczucie, jakby dla nich czas stanął w miejscu. W końcu jednak z tego marazmu wyrwała się najpierw Madeleine. Zwróciła się łagodnie do Jasona i Jacka.
- Czy moglibyście na chwilę wyjść i zostawić mnie z Candy'm? Tak, wiem, że się o mnie boicie i troszczycie, i jesteście oczywiście moimi przyjaciółmi... Ale teraz już naprawdę nic mi nie grozi, a Candy zasługuje na wyjaśnienie wszystkiego, bo wy mieliście mnie przez tak długi czas, tak więc uważam, że możecie trochę poczekać, i że sprawiedliwiej będzie, jeśli najpierw zajmę się Candy Popem, który utracił siostrę - powiedziała do nich, jak zawsze miło i łagodnie, tyle że jej głos brzmiał przy tym jeszcze lepiej niż za jej "życia", prawdziwie anielsko...
Oczywiście Jason i Jack nigdy od tak nie zgodziliby się na to wszystko ani nie zaakceptowali wyjaśnień Madeleine, ale tutaj dziewczyna jak niemal zawsze teraz, wspomogła się swoją anielską mocą, aby podkreślić swój przekaz i aby dotarł on i został odpowiednio, dobrze odebrany przez Jasona i Jacka. Dzięki temu, jej "chłopcy" bez awanturowania się, przedłużania wszystkiego, zadawania pytań i utrudniania, zgodzili się wysłuchać jej słów i spełnić to, o co ich prosiła, chociaż nadal z niechęcią... Nie do końca chcieli poddać się w tej kwestii jej woli. Madeleine nie lubiła w ten sposób używać swojej mocy, aby wpływać na czyjąś wolną wolę i zmuszać czy nakierowywać kogoś na coś, ale była przekonana, że w tej sytuacji, to będzie to najlepsze rozwiązanie, i że ostatecznie wszystko skończy się dobrze i szczęśliwie dla każdego. Tak więc wkrótce Jason i Jack wyszli przed rozpadający się budynek, zgodnie z poleceniem Madeleine.
~*~
Candy i Madeleine zostali sami. Błazen nawet nie zwrócił na to uwagi, ponieważ nadal był zagubiony i tonął we własnym cierpieniu. Dopiero głos dziewczyny niejako wytrącił go w końcu z tego dziwnego stanu.
- Candy Popie... - powiedziała Madeleine. Łagodnym, miłym dla ucha głosem. Nie nachalnym, ale jednocześnie takim, że chciało się jej słuchać. Błazen spojrzał na nią wyczekująco, jednak nadal w milczeniu.
- Mogę sprawić, że nie będziesz cierpiał. Nie mogę przywrócić twojej siostry z powrotem niestety, ale mogę sprawić, że po prostu nie będziesz cierpiał... - dodała po chwili dziewczyna.
- Naprawdę? - spytał Candy, niejako z nadzieją. Madeleine skinęła głową.
- Tak -odparła. Błazen zmarszczył brwi.
- Dobra, a jaki jest haczyk? - spytał od razu.
- Takich "ofert" nie dostaje się od tak, za nic, zwłaszcza od swoich wrogów, więc na pewno musi być w tym wszystkim jakiś haczyk - dodał pewnie po chwili. Wciąż pozostawał tak samo sceptyczny, a wręcz nieufny. Na to Madeleine pokręciła lekko, aczkolwiek zauważalnie, głową.
- Nie jestem twoim wrogiem - odparła krótko. Błazen przewrócił oczami.
- Ale przyjacielem też nie - stwierdził zaraz. Tym razem Madeleine pozwoliła sobie na mimo wszystko, delikatny uśmiech.
- To prawda, nie... Ale nie miałabym nic przeciwko temu, jeśli mam być szczera - odparła zaraz dziewczyna. Na to Candy wzruszył ramionami.
- Ty byś się zaprzyjaźniła z każdym... -rzucił krótko. Madeleine nie zaprzeczyła, ale też nie zareagowała w żaden konkretny sposób.
- No więc, tak jak mówiłam, mogę sprawić, że nie będziesz przynajmniej tak cierpiał... I nie będziesz też już krzywdził i zabijał żadnych ludzi - wyjaśniła dziewczyna. Candy zmarszczył lekko brwi. Spoglądał na dziewczynę, starając się trochę rozgryźć jakoś to wszystko.
- Co? Czyli... Nie oddasz mi siostry, ale przynajmniej nie będę czuł bólu i cierpiał, ale w zamian za to, będę musiał wystrzegać się zabijania? - spytał nieprzekonany błazen, w dodatku z lekką pretensją w głosie. Madeleine jednak nie traciła ani na chwilę swojego opanowania wynikającego z miłości do wszystkich istot żywych. Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie, to nie zupełnie tak... Sprawię, że nie będziesz cierpiał, i nie będziesz odczuwał potrzeby zabijania - wyjaśniła Madeleine. Candy wciąż nie odrywał od niej wzroku.
- Więc... zaczarujesz mnie w taki dziwny sposób? - spytał.
- No, powiedzmy, że tak, zaczaruję cię... - odparła po chwili Madeleine.
Candy zamyślił się na poważnie.
- Nie odzyskam siostry... Mógłbym żyć dalej tak samo, jak do tej pory, bawić się, zabijać ludzi, wykonywać sztuczki... Ale bez Candy Cane takie życie wydaje mi się strasznie puste, i pozbawione jakiegokolwiek sensu... Po co mam się bawić, zabijać i robić sztuczki, skoro nie mam już swojej ukochanej siostry, najlepszej na świecie, towarzysza cyrkowego.... Ale że miałbym też pozwolić na jakieś czary, jakieś wypranie mi mózgu, które miałyby sprawić, że zapomniałbym o Cane... Taka opcja też nie za bardzo mi się podoba... - stwierdził niepewnie Candy.
On sam nie wiedział już, co o tym wszystkim myśleć, ani też jak zadecydować.
- Nie zapomniał, nie sprawię, że zapomnisz o swojej siostrze, tylko że nie będziesz cierpiał z powodu jej straty już więcej. I nie będziesz... zabijał ludzi - wyjaśniła Madeleine.
- To co w takim razie będę robił? - spytał zaskoczony błazen.
Madeleine wykonała delikatny ruch, który pewnie miał być pewnie czymś w rodzaju wzruszenia ramionami, przynajmniej tak to wyglądało w mniemaniu Candy'ego.
- Wszystko inne, co tylko zechcesz. Przecież robisz też takie sztuczki cyrkowe, akrobatyczne, które nie wymagają łamania, torturowania, ani zabijania kogokolwiek, prawda? - odparła dziewczyna.
To też dało Candy'emu do myślenia.
- Z jednej strony, pewnie bym nie cierpiał, i kto wie, może tego właśnie chciałaby też dla mnie Cane, ona była dla mnie bardzo dobra... Ale z drugiej strony, wyzbyć się tego cierpienia, to trochę jak pozbyć się żałoby po niej... Ona z pewnością, gdybyśmy zamienili się miejscami, nie spoczęłaby, dopóki by mnie nie przywróciła do życia, albo chociaż nie zemściła za moją śmierć - Candy myślał na głos, i rozważał różne opcje.
Madeleine niecierpliwie i niepewnie, z obawą wręcz, czekała na jego decyzję. Była bardzo przejęta, gdyż nie chciała nikogo do niczego zmuszać, ale pragnęła też jednocześnie rozsiewać i utrwalać między ludźmi, i nie-ludźmi, jak Jason, Jack, Candy, radość, miłość, spokój, słowem, wszystko co dobre. No i dzięki temu nie tylko oni by nie cierpieli, ale też i niewinni ludzie, ich ofiary...
Dlatego też decyzja, jaką podejmie błazen, była tak istotna. Candy'emu zaś trochę zajęło zdecydowanie w końcu tej niełatwej kwestii. Rozważał różne opcje za i przeciw, Madeleine czasami dodawała coś od siebie, wyjaśniając momentami co nieco na ten temat, żeby błazen na pewno wszystko dobrze rozumiał i podjął naprawdę dobrą decyzję...
A Candy w końcu podjął decyzję... Błazen podniósł na Madeleine twarde, stalowe wręcz spojrzenie swoich oczu. Widać było, że podszedł do tego na poważnie, i w końcu podjął jakąś konkretną, niełatwą decyzję.
- Dobra, uznajmy, że podjąłem decyzję... Miejmy to wszystko w końcu już za sobą - stwierdził krótko Candy, a po chwili wyjaśnił Madeleine dokładnie swoją decyzję, i każde z nich zrobiło dokładnie to, co musiało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro