Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Scena 4

Autorstwa: Winter-381Vivienne_ClairetteSansiviria, Rafał Wieczewski

Korony drzew prawie całkowicie zakrywały niebo, pogrążając krętą ścieżkę w złowieszczym półmroku. W powietrzu roztaczał się jakiś dziwny, niepokojąco słodkawy zapach, do tego bliżej nieokreślone ciemne plamy co chwilę migotały pomiędzy zaroślami. Napięcie, wzmagane przez rozlegające się raz na jakiś czas trzaski i świsty, było wręcz namacalne.

— Dziękuję, że zgodziłeś się wybrać ze mną — zwróciła się czarodziejka do Hilmara. — Niebezpiecznie jest samotnie przemierzać Las Ciemności.

— Jestem zaskoczony twoimi słowami. Biorąc pod uwagę reakcję, którą miałaś, gdy Miriam to zaproponowała, zgadywałbym, że raczej postarasz się mnie zgubić, niż podziękujesz — mruknął z zastanowieniem. — Widocznie jednak moje towarzystwo nie jest uciążliwe. Aż tak.

— Mam powody do ostrożności — przyznała Esther. — Ale nierozważnie byłoby gardzić pomocą, zwłaszcza w tę ciemną godzinę. Nawet jeśli nie znam motywacji tej pomocy.

— Twoja wiedza w tej sprawie nie ulegnie zmianie. Przypomnisz mi, proszę, po co dokładnie tutaj przyszliśmy? Chciałbym wiedzieć, za czym powinienem się rozglądać.

— Szukamy liści złotej mirry. Miriam nie chciała słyszeć o innej zapłacie. A ja muszę uzupełnić swoje zapasy wężowego ziela. Wypatruj ich tam, gdzie mrok spotyka światło — poinstruowała Esther. — Albo najlepiej zostaw to mnie. Ty miej oko na las i cienie przemykające między drzewami.

— W porządku. To lepsze niż próby zrozumienia tych poetyckich bzdur o mroku i świetle... Jakby coś nas zaatakowało, to przynajmniej nie miałbym poczucia zmarnowanego czasu...

Ciemność skryta pomiędzy liśćmi zafalowała, całkiem jak gdyby usłyszała słowa zwiadowcy i postanowiła zadbać o zapewnienie mu godziwej rozrywki. Zaraz potem coś huknęło, a w powietrze poderwały się drobinki pyłu.

— Kto śmiał wchodzić do Lasu Ciemności? — dało się słyszeć głos spośród drzew.

— Nareszcie robi się ciekawie — odezwał się Hilmar półszeptem. — Jesteś uzbrojona, Esther?

— Pytam jeszcze raz. — Mówiąc to, ciemność ukazała się pod postacią jaguara. — Dlaczego zbeszcześciliście świętość lasu? Jedynie wybrańcy mogą wstępować w jego progi.

— Jestem — odpowiedziała Hilmarowi czarodziejka równie cicho. — Ale tu zwykły oręż może nie wystarczyć.

Odwróciła się w stronę wielkiego zwierzęcia, od razu oceniając swoje szanse w możliwej walce. Nie zapowiadała się zbyt kolorowo, ale magiczne umiejętności mogły dać jej znaczną przewagę. Czymkolwiek nie było atakujące ich stworzenie, nie mogło wiedzieć, z kim się mierzy i do czego zdolni są jego przeciwnicy, mieli więc autentyczną szansę na wyjście z tej sytuacji bez szwanku.

— Mamy takie samo prawo przebywać w tym lesie jak i ty — zwróciła się Esther do nowoprzybyłej istoty. — Odejdź w pokoju, a masz moje słowo, że zrobimy to samo.

— Czy Ty mówisz poważnie? To zmiennokształtny. Jest ewidentnie rozdrażniony. Nie ma szans, że przepuści nas wolno...

— Jako że naruszyliście świętość lasu i duchów tu panujących, dla waszego dobra muszę was zabić — kontynuował jaguar, krążąc wokół bohaterów. — Głupcy! Już wielu przed wami było równie odważnych, co głupich. Tak samo jak wy myśleli, że nie muszą robić sobie nic z moich ostrzeżeń. Wasze kości będą tu bieleć przez dziesiątki lat! — To mówiąc, rzucił się w pędzie na Hilmara.

Na szczęście zwiadowca zdążył przygotować się na atak i wykonał błyskawiczny unik, przetaczając się na bok po mchu. Z niewyobrażalną prędkością naciągnął strzałę na łuk i od razu ją wypuścił, trafiając w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu znajdowała się łapa bestii. Nie oglądając się za siebie odszedł kilka kroków i przykucnął za potężnym pniem drzewa, przyjmując pozycję strzelecką.

W tym samym czasie Esther wyjęła z przypiętej do uda klamry wąski sztylet z czerwonym klejnotem przymocowanym do rękojeści. Podniosła go wysoko, nakierowując na jeden z nielicznych promieni słońca, któremu udało się przedostać do Lasu Ciemności. Klejnot od razu rozbłysł intensywnym światłem, a z jego wnętrza buchnął gryzący dym. Czarodziejka zamachnęła się i rzuciła, szepcząc kilka zaklęć dla lepszego efektu.

Jaguar ryknął przeraźliwie, próbując uciec od magicznych oparów i lecących ku niemu w niezmiennym tempie strzał zwiadowcy. Widząc, że nie ma zbyt wielkich szans na przetrwanie, zawył raz jeszcze. Coś huknęło i w jego miejsce pojawił się niewielki ptak, który natychmiast skrył się wśród wysokich gałęzi.

Nagle zapadła cisza, ale nie potrwała długo, bowiem już po chwili ptaszek zapikował w dół, przemienił się z powrotem w jaguara i skoczył na zwiadowcę, brutalnie szarpiąc jego ramię.

— Auć! Co za wstrętna bestia! Użarła mnie, Esther! Boli, jakby miała mi zaraz odpaść ręka — jęczał wściekle Hilmar.

Nie mając wyboru, czarodziejka wyjęła z woreczka wybuchową mieszankę ziół, jedną z silniejszych, jakie miała przy sobie. Krzyknęła kilka niezrozumiałych słów i wyrzuciła je w powietrze, wykonując jednocześnie skomplikowane gesty rękoma. Z jej palców rozeszły się świetliste promienie, które szybko uderzyły w grzbiet jaguara. Zmiennokształtny zatrzymał się w połowie ruchu, po czym jego ciało zwiotczało i przybrało swoją ludzką formę.

— Jeszcze pożałujecie tej decyzji. Pr-próbowałem was ostrzec — wyjękiwał. — Każdy, kto zakłóci spokój dusz władających lasem... — z jego ust zaczęła spływać strużka krwi — ...tego spotka klątwa i... — splunął po raz kolejny, brudząc porwaną koszulę — ...i długie, bolesne cierpienie.

Chwilę później zawył przeciągle i wydał swoje ostatnie tchnienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro