Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Scena 1

Autorstwa: ksiazkoholiczka707BrynzelZulikVivienne_Clairette

Po ogrodach pałacowych w Królestwie Bezprawia spacerowali król Alexander i jego doradca, Ingvar. Straż królewska, zachowawszy odpowiednią odległość, z uwagą przypatrywała się mężczyznom, a w szczególności z wolna posuwającemu się monarsze.

— Cóż jest tak ważne, żeby ściągać mnie na świeże powietrze o tak wczesnej porze, Ingvarze? — zapytał, zbliżając się do swego doradcy. — Czy nie łatwiej byłoby się spotkać w miejscu bardziej... ustronnym?

Ingvar skierował wzrok na króla.

— Poranna atmosfera sprawia, że umysły stają się bardziej trzeźwe, a drugi powód wyjawię za chwilę. — Mężczyzna skinął na straż, nie spuszczając wzroku z Alexandra. — Mam problemy natury miłosnej, w których chciałbym się poradzić — dodał ostentacyjnie.

— Miłosnej? — zakpił. — W takim razie zamieniam się w słuch.

Doradca uśmiechnął się nieznacznie, po czym odrzekł teatralnym głosem:

— Nie, to ja będę słuchał póki co. Miłość ma wiele twarzy. Jedni kochają kobiety, inni mężczyzn, jeszcze inni ojczyznę. – Rozłożył ręce, prezentując swoją osobę. – Inni córki. Twarzy jest wiele. A skoro już przy córkach jesteśmy... Jak mówiłem, posłucham; co sądzisz o swojej córce?

Alexander uniósł brwi. Na jego czole pojawiła się drobna zmarszczka.

— Pytasz o to, czy kocham własną córkę? Wiem, że bywam obsceniczny i prostolinijny, ale nawet ja nie posuwam się tak daleko. Co więc próbujesz ze mnie wyciągnąć?

– Nie. Próbuję wyciągnąć odpowiedź. Co o niej sądzisz? Myślałem, że moje pytanie jest dostatecznie proste. Do miłości jeszcze wrócimy. — Na twarzy Ingvara przez ułamek sekundy zagościł grymas, ale mężczyzna zakrył go maską obojętności. W skupieniu czekał na odpowiedź władcy.

Aleksander przez chwilę się zastanawiał, aż w końcu przystanął.

— Sądzę, że... Musisz podać mi kontekst, przecież nie będę się wypowiadał na każdy możliwy sposób — prychnął pogardliwie. W jego głosie słychać było zawahanie, co przyniosło Ingvarowi poczucie satysfakcji.

— Twoja córka jest spadkobierczynią tronu. To duża powinność... — odparł nader spokojnie.

— Taka sama, jaka spoczywa teraz na moich barkach. Nic w tym nadzwyczajnego.

— Powiem więc wprost. Marianne nie wdała się w ciebie, nie nadaje się do władania — odparł cicho, gdy pod pozorem podziwiania ogrodowej roślinności upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje.

W czterech partiach ogrodu oddzielonych od siebie krzyżującymi się żwirowymi ścieżkami, górowały nagie drzewa o konarach wijących się jak setki kruczoczarnych węży. Skąpe kwiaty, które rosły w ich cieniu, zwieszały ku ziemi drobne, ołowiane główki, a kolce porastające ich łodygi przywodziły na myśl szpony drapieżnego ptaka. Jednak ktoś, komu przyszło zakochać się w ciemności, mógłby dostrzec prawdziwe piękno nawet na surowych i budzących grozę ziemiach Królestwa Bezprawia.
Kroczący u boku Ingvara Alexander ponownie zmarszczył czoło i wyszeptał:

— Czego jej brakuje?

— Jest zbyt słaba. Spójrz na wszystko, co nas otacza. Syf, jednym słowem burdel. Trzeba mieć silny charakter, by zapanować nad zgrają nierobów i pospólstwa, a już na pewno nie dać sobą pomiatać. Dobrze wiesz, że Marianne jest zbyt ufna. Przyjdzie żebrak, a ona da mu pałac, żeby miał gdzie mieszkać. Przyjdzie rybak, bo ryby nie biorą przy brzegu, da mu łódź. Długo by wymieniać. Jest w przeciwieństwie do ciebie, królu, podatna na wpływy innych. Doprowadzi kraj na skraj. Zaliczam się do tych, którzy kochają ojczyznę, więc absolutnie pęka mi serce na samą myśl o tym. Sam powiedz, czy nie mam racji?

Alexander nie zwrócił uwagi na nieszczery ton jego głosu. Zamiast tego niechętnie przyznał:

— Masz, masz... A gdyby tak się stało, ludzie zaczęliby jej nienawidzić... Biedne dziecko...

— Biedne, ale mam na to rozwiązanie. Jeśli tylko pozwolisz... — Miał głęboką nadzieję, że król zezwoli mu opowiedzieć, gdyż choć i tak by to zrobił, przepustka do historii byłaby mu bardzo na rękę. — ...dokończyć i postarasz się zrozumieć.

— O czym ty do mnie mówisz, Ingvarze?

Doradca ponownie spojrzał na Alexandra.

— Trzeba ją zabić. Śmierć przyniesie jej w takiej sytuacji ukojenie.

— Czy ona... cierpi?

Po ufności i trosce w głosie króla Ingvar zrozumiał, że już dawno zdołał osiągnąć swój cel.

— Cierpi, a z każdym kolejnym dniem będzie ją boleć bardziej, aż nie będzie miała nawet wstać do ustępu. A co dopiero władać naszym krajem!

Aleksander skrzywił się boleśnie.

— Ale dlaczego cierpi? Przecież miną jeszcze długie lata, nim obejmie władzę...

— Bo podświadomie widzi, że nie pasuje do tego miejsca, ale nie zrezygnuje z własnej woli. Jest zbyt dumna. I już wie, że będzie próbowała, ale i że nie da rady. Boi się. Twoja córka sika ze strachu po nocach, bo się boi. Jesteś odważny i mężny, więc pewnie rozumiesz, że strach może boleć bardziej niż urwane ramię, przypalane gorącym prętem.

— Czy urwane ramię nie traci czucia...? Nieistotne. Rzeczywiście, Marianne może... może ją to wszystko przerastać.

Ingvar powstrzymał się westchnięciem i odpowiedział królowi:

— Kikut, Alexandrze, kikut. Oczywiście, że mam rację. A śmierć, lekka, bezbolesna, nawet nieświadoma, przyniesie ulgę.

Alexander przyłożył dłoń do czoła w geście desperacji. Doradca posłał mu zdumione spojrzenie.

— Lecz czy wtedy zamiast czuć, nie zacznie nie czuć? Czy to nie gorsze, niż wszystkie ziemskie katusze? Niech to piorun trzaśnie, nic już nie wiem! Nic, nickolwiek, nicość mam w głowie jedynie! — Chwycił się za głowę i zawył żałośnie. — Niech zginie to ścierwo toczone zarazą, ku uldze nas wszystkich!

— Królu, jeśli zginie, nie będzie czuła nic, w tym tego, że brak jej uczuć. Poza tym. — Ingvar uśmiechnął się zagadkowo, jednocześnie nieznacznie unosząc głowę. Spojrzał na Alexandra przymrużonymi oczami. — My dwaj wiemy najlepiej, że dla nas nie ma niczego niemożliwego. Jeśli tylko zechcesz, nawet po śmierci zapytasz ją, jak się czuje i ewentualnie przywrócimy ją do życia. Nie muszę chyba mówić, kto jest w stanie nam w czymś takim pomóc. Nic więc nie ryzykujemy, a możemy dać jej szansę na szczęście. Niejeden zawszony wieśniak oddałby za namiastkę tego całe obejście, ze swoją garbatą żoną i szczylami, które toczy przewlekła bieda.

— Czyli to postanowione? Moja córka, moja słodka Marianne musi zginąć?

— Musisz sam zdecydować. Ja... Jestem jedynie prostym sługą, który chce jak najlepiej dla rodziny królewskiej i Królestwa Bezprawia. Znasz moją opinię i w głębi ducha wiesz, jaki jest ten właściwy wybór.

Aleksander ze smutkiem wbił wzrok w towarzyszącego mu mężczyznę.

— Ja też chcę jak najlepiej dla Królestwa. Znajdź w takim razie kogoś, kto podejmie się... tego procederu, proszę.

— Pozostaje pytanie, jak chcesz, żeby to się stało?

Oczy monarchy gwałtownie się rozszerzyły. Krew odpłynęła mu z twarzy.

— Ja?! Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie chcę, żeby ta zbrodnia była połączona ze mną!

Ingvar odwrócił głowę, by skryć podstępny uśmiech błąkający się na jego ustach.

— Rozumiem. Zdam się więc na specjalistę. Mam już jakiś pomysł, ale pozostawię go dla siebie. — Ruszył w stronę zamku. Stawiając powoli kroki zwycięstwa, analizował postawy widocznych ludzi. — Zajmę się tym niezwłocznie.

Zostawił Alexandra samego w przesiąkniętym mrokiem ogrodzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro