Posłowie
Święta już co prawda minęły, Antologia została opublikowana, naklejki rozesłane, ale mieliśmy jeszcze kilka spraw do domknięcia. Obiecane Wam wrażenia wreszcie zostaną rozesłane! 😉 Mamy szczerą nadzieję, że spisane przez jurorów wnioski oraz wskazówki jakkolwiek Wam pomogą i — kto wie? — może przyłożą się do przyszłego progresu, bo chyba z tego powodu tutaj jesteśmy? Aby robić to, co nam się podoba, no i nabierać doświadczenie? Mamy nadzieję, że obsuw w terminie nie nadszarpnął zaufania, jakim nas obdarzyliście. Sprawa z wrażeniami trochę nas przytłoczyła. Tym razem chcieliśmy to zrobić dokładnie w zamiarze uniknięcia ewentualnych nieporozumień z niezadowolonymi uczestnikami. Każde z wrażeń było dokładnie sprawdzane i porównywane z treścią zgłoszonej historii, dlatego ten czas aż tak bardzo się wydłużył. Obyście byli zadowoleni!
Teraz tylko oczekujcie wiadomości od nas!
Poniżej prezentujemy wrażenia do zwycięskiej pracy zatytułowanej Pozwolenie na śnieg, autorstwa Nihgtingale.
Ocena językowa
W tekście widać dbałość o komfort czytelnika i estetykę. Zapis jest jednolity, tekst podzielony na akapity blokowe, a dialogi konsekwentnie realizują wybrane założenia — autorka trzyma się półpauz; nie ma ani cienia wrażenia bałaganu w layoucie.
Nie ulega wątpliwości, że opowiadanie pt. "Pozwolenie na śnieg" przeszło gruntowną korektę, jednak znalazły się w tekście usterki, które umknęły autorce przy sprawdzaniu. Nie było to co prawda nic, co utrudniało lekturę, stwarzało problemy na poziomie rozumienia czy znacząco rozrywało spójność wewnętrzną pracy.
Mimo dbałości o interpunkcję i poprawnego wydzielania zdań złożonych i wtrąceń znalazły się miejsca, w których brakowało przecinków, kropek na końcu dialogów i wielkich liter w narracjach dialogowych, co w żadnym razie nie jest wynikiem nieznajomości zasad, a zwyczajnego przeoczenia przy samodzielnym walczeniu z korektą.
Taki też charakter, przynajmniej w większości, mają pozostałe omyłki zasadzające się na różnych pułapach: od literówek, przez błędy na styku zdań (czasem gubił się pierwotny podmiot: „By cokolwiek zrobić, trzeba było wypełnić Formularz. Prawo do ICH składania mieli... -> albo „składać Formularze" albo „prawo do JEGO złożenia"/ to samo w zdaniu „te mechaniczne pizdafony" (konotuje rodzaj nijaki) a dalej: „Zasady przez NICH wprowadzone"), kolejność wyrazów (np. „zobaczy nas tu"), przez okazjonalne niezgrabności stylistyczne i frazeologiczne, np.:
„płyn o barwie moczu osiedlowego żula" — czym różni się „mocz" od moczu osiedlowego żula? :D
„aromatów niemytych ciał" — słowo „aromat" semantycznie konotuje wartości pozytywne;
„nieukształtowanie kręgosłupa moralnego" — mimo jasności przekazu: „kręgosłup moralny" albo jest albo nie;
„Od lat unikałem Gardy i przemycałem Niedojrzałych po mieście, ale dziś czułem, jakby ktoś wsadził kij w sam jego środek" — frazeologicznie: kij „wsadza się w mrowisko".
„Z perspektywy zwykłego człowieka opłacało się zdać na Maszyny niż na gardę" -> chyba zabrakło „bardziej opłacało się" i raczej „zwykłemu człowiekowi".
„...rzuciłem, wskazując na broń i samemu sięgając po długi czarny płaszcz" -> „rzuciłem, wskazując na broń i sięgnąłem"?
„wargi miała uchylone" -> „uchylone" konotuje drzwi lub okno.
Pojawiły się też wpadki typowo edytorskie, jak pominięcie spacji („A wspomnienie nie byłoby wstanie... -> w stanie) litery (w jednym z fragmentów zamiast „Mejl" pojawił się wariant „Mej"), słowa („...walizkę, w jakiej w starych filmach" - > zabrakło „taką, w jakich w starych filmach") czy niewłaściwe znaki przestankowe na końcu (np. kropka w zdaniu sugerującym pytanie retoryczne, czy brak wykrzyknika przed narracją dialogową, w której czytamy, że bohater „pokrzykiwał"; „Może to te maszyny miały rację, (i) trzeba było myśleć za tę bandę dzieciaków. -> ? "), co i tak wydaje się stosunkowo nikłym odsetkiem przy obszerności nadesłanego tekstu (jedenaście tysięcy słów); nie pojawia się też w takim zagęszczeniu, by utrudniać czytanie, nie razi.
Z okazyjnych wpadek, odnotowałam też „[ściekały] stróżkami" zamiast „strużkami" i niezręczne użycie imiesłowów sugerujących jednoczesność czynności („rzuciłem peta na podłogę, równocześnie odpalając kolejnego papierosa"/" -> naprawdę trudno to zrobić „równocześnie").
Problemem "Pozwolenia na śnieg" charakteryzującym się większą lub mniejszą powtarzalnością i pewną regularnością jest stosowanie parataksy (np. „Podała mi go, autor mocno podrasował panoramę mojego miasta."; „... zakpiłem, zażenowana odwróciła wzrok, omijając nogę Dona, co jeszcze bardziej zagęściło atmosferę po obu stronach kontuaru") i to ono, bardziej niż przytoczone omyłki, wpływa na jakość czytania, wprowadza czasem do stylistyki niepotrzebny chaos przy stwarzaniu wrażenia sztucznego pędu akcji. Przez ten zabieg niektóre zdania tworzą nienaturalnie poklejone konstrukcje, które, ze względu na odmienność podmiotów i brak związków składniowych, lepiej byłoby dzielić, tym bardziej że autorka cechuje się ogromną kreatywnością w budowaniu wypowiedzi, a parataksa kojarzy się pejoratywnie z pewną ubogością. Pod tym kątem radziłabym przejrzeć tekst i miejscami posegmentować go nieco klarowniej, mniej chaotycznie, mniej sprintersko.
Sceptycznie też podchodziłam do wtrąceń sugerujących czas teraźniejszy, bo choć narracja jest dynamiczna i silnie spersonalizowana, wtrącenia „ad hoc" zaburzyły mi w dwóch miejscach płynność narracyjnego dyskursu, przez co czas relacji na moment się rozerwał („Pięknie, więc nawet Maszyny mi nie pomogą" między relacją w czasie przeszłym -> wystarczy dodać „myślałem", by jedność wróciła; „choć Rita mnie nienawidziła, NIE POZWOLI, bo spotkała ją jakakolwiek krzywda" -> nie pozwoliłaby?).
Choć wypunktowanych usterek wydaje się sporo, trzeba nadmienić, że w tak obszernej pracy rozkładają się one w takim natężeniu, iż przeszkadzają tylko w niektórych konfiguracjach. Autorka operuje bardzo szeroką paletą słownictwa, język jest czasem mięsny, turpistyczny, czasem balansujący na granicy poetyckości, a jednak nie odnosi się wrażenia niestosowności czy niespójności, bo wszystkie formy płynnie się przeplatają, a w tekście panuje pod tym względem idealnie wyważona symetria za sprawą odpowiedniego doboru środków stylistycznych. Usterki dostrzega się jedynie przy wczytywaniu się w głębokie struktury, a ich obecność nie jest w stanie odebrać tekstowi walorów artystycznych, miana schludnego i zadbanego.
Ocena artystyczna
Czas i przestrzeń
Akcja "Pozwolenia na śnieg" toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości, w ponurym, brudnym, stechnicyzowanym mieście sześćdziesiąt pięć. To miejsce w całości kontrolowane przez Maszyny i znajdującą się na ich usługach Gardę, w którym nigdy nie pada śnieg, a nadejście zimy — czyli wyzwolenia mieszkańców — stało się czymś w rodzaju miejscowej bajeczki. Motyw ten jest naprawdę ciekawym i niebanalnym rozwinięciem konkursowego hasła, co już na wejściu kupiło sobie moje uznanie.
Bohaterowie
Głównym bohaterem opowiadania jest Henry Shaw, prywatny detektyw, który z równą pasją zapija się, co omija przepisy mechanicznego reżimu, pomagając Niedojrzałym, takim jak jego niespodziewana klientka, Mejl Baxter, oraz jej brat Vir, uciekinierzy z Wrzosowiska. Dzięki pojawieniu się Mejl w mieszkaniu Henry'ego czytelnik dowiaduje się o zagadkowej sprawie morderstwa, o które oskarżono rodzeństwo, a cała ta dziwna sytuacja rzuca też nieco światła na traumatyczną przeszłość głównego bohatera, z którą ma związek niejaka Rita Braunek oraz jej zmarła przed piętnastu laty siostra.
Wszyscy bohaterowie mają jasno określone cele — Mejl pragnie odnaleźć brata, który w niespodziewanych okolicznościach zniknął, Shaw natomiast dba jedynie o interesy, święty spokój i alkohol — do czasu, aż dziewczyna nie pokaże mu arcyważnego dla niego dowodu w sprawie sprzed piętnastu lat, przez którą nadal nie może spać spokojnie. Wówczas mężczyzna decyduje się pomóc uciekinierce.
Nie mam do czego się przyczepić w tej kwestii, historia jest spójna, a motywy jej bohaterów — jakże ludzkie. Dzięki temu czytelnik ma szansę utożsamiać się z postaciami.
Relacje między bohaterami zostały przedstawione ciekawie i realistycznie, czuje się od razu emocje, z jakimi postacie do siebie podchodzą. Autorka w bardzo zręczny sposób kreuje nie tylko ten aspekt, ale także utrzymuje cały czas wrażenie pewnej bezsilności bohaterów wobec Maszyn i Gardy. Wydarzenia opisane w opowiadaniu zostały oddane z dużą dozą realizmu, przez co historia wciąga czytelnika.
Bohaterowie są bardzo ludzcy w swoim postępowaniu i sposobie myślenia. Każdy z nich — zgorzkniały i cyniczny Henry, uparta i młodzieńczo niewinna Mejl, Vir, konstruktor-fanatyk — wyróżniają się na tle innych postaci, a przy tym zachowują adekwatnie do swojego wieku. Wolno ujawniana historia głównego bohatera ciekawi i pogłębia jego rys psychologiczny, co pozwoliło mi zwrócić się z większą życzliwością do tej odpychającej mnie początkowo postaci.
Fabuła
Fabuła opiera się na kilku wątkach, które w zaskakujący, ale i przemyślany sposób łączą się ze sobą, tak że nie ma najmniejszego problemu z odnalezieniem się w biegu wydarzeń.
W opowiadaniu nie ma wątków pojawiających się "od czapy" czy innych smaczków w stylu niezamierzonego deus ex machina — każdy niuans historii — czy to przeszłość Henry'ego w Gardzie i jego późniejsze życie dogłębnie znającego system detektywa, czy sprawa Mejl przypominająca Shawowi tragiczny przypadek jednej z sióstr Braunek — współgra z innymi i jest logicznie umotywowany.
Przedstawiona historia w miarę upływu czasu zaciekawiała mnie coraz bardziej i szczerze mówiąc, chętnie poznałabym jej rozwinięcie. Przypadł mi do gustu futurystyczny świat oraz koncepcja Gardy, a poza tym z ciekawością poczytałabym nieco więcej o czasach, kiedy główny bohater był w jej szeregach.
Narracja i narrator
Narratorem opowiadania jest sam Henry, więc prowadzenie narracji i język ulegają silnemu spersonalizowaniu. Nie ma przy tym wrażenia, że narrator wie o świecie więcej, niż powinien — detektyw jest co prawda obeznany w mieście, ale pojmowanie pewnych kwestii (np. prawodawstwa Maszyn) naturalnie opiera się na domysłach, co zapewnia narracji realizm.
Narracja pasuje i do futurystycznej konwencji, i do osobowości detektywa. Cechuje ją duża subiektywność, czasem dosadność i wulgarność (jednak w granicach dobrego smaku), czasem lekkie filozofowanie, ale nienużące, wplecione w odpowiednich momentach (np. przy niemej konfrontacji Henry'ego z Ritą). Nie ma w niej wstawek niedopasowanych bądź niejasnego przeznaczenia i celu, wszystko jest spójne.
Autorka zachowuje równowagę pomiędzy scenami dynamicznymi i statycznymi, utrzymując tempo pracy na stałym, nienużącym czytelnika poziomie. Przemyślenia narratora dopasowane są do toczących się w danym momencie wydarzeń (np. pracy Vira nad zhakowaniem systemu) i nie sprawiają wrażenia zbyt rozwlekłych.
W kwestii doboru strategii "show" i "tell" nie zauważyłam większych zakłóceń równowagi w opowiadaniu. Rzeczom istotnym, jak zagadka, relacje postaci czy uniwersum, poświęcono odpowiednio dużo miejsca, natomiast kwestie poboczne nie są zbytnio rozwleczone. Równowaga panuje też w opisywaniu rzeczywistości bohaterów oraz relacjonowaniu zdarzeń.
Stylistyka
Styl jest zindywidualizowany, dopasowany do konkretnego narratora, nie sprawia wrażenia kolejnej kalki dzięki bogactwu językowemu i sprawnemu wplataniu w relację fragmentów odbohaterskich.
Obrana stylistyka dobrze oddaje charakter miasta, jego brud, zaduch i szarość, a także pustkę, poczucie beznadziei i pewnej moralnej obojętności bohaterów.
Styl sprawia wrażenie świadomej kreacji: jego bogactwo, wyważenie, spójność i naturalność sprawiają, że shota, mimo objętości, czyta się szybko i łatwo.
Spodobała mi się "charakterność" i niebanalność stylu, umiar w stosowaniu kolokwializmów i wulgaryzmów, tak że nie sprawiają one wrażenia groteskowego rzucania mięsem, a służą zindywidualizowaniu używanego języka i pogłębieniu charakteru Shawa.
Kompozycja, struktura, forma
Jak już wcześniej wspominałam, chętnie poznałabym rozwinięcie historii. Otwarte zakończenie pozostawiło u mnie spory czytelniczy niedosyt, więc chyba mam cichą nadzieję, że shot ten może być wstępem do czegoś większego.
Autorka bez wątpienia dobrze radzi sobie z zaciekawieniem czytelnika i choć otwarte zakończenie aż się prosi o pociągnięcie dalej, w ciągu tych kilkudziesięciu stron tekstu udało jej się nakreślić interesującą intrygę, dobrze mieszczącą się w krótkiej formie one-shota.
W szczególny sposób spodobała mi się końcówka, ten padający w finalnym momencie śnieg, który wydawał się zapowiedzią czegoś nowego. Można by jednak pokusić się o stwierdzenie, że autorka urwała aż... w zbyt dobrym momencie. Innymi słowy aż wychodzi się ze skóry, żeby zobaczyć, co teraz się wydarzy, czy pojawienie się śniegu naprawdę oznacza wyzwolenie, czy Maszyny przestały działać, co teraz będzie z miastem...? Właśnie dlatego tak chętnie zobaczyłabym to opowiadanie powiązane z jakąś inną pracą, kontynuacją albo innym rozwinięciem tego wątku.
Tekst pasuje do gatunku science-fiction przez robotyzację i mechanizację życia bohaterów (każdy ma w domu prywatny panel Biura Obsługi Interesanta — BOI-a — a żeby cokolwiek zrobić czy kupić, należy złożyć odpowiedni Formularz), a także osadzenie akcji w przyszłości.
Hasła i utrudnienia
Tak jak wspominałam wcześniej, sposób wplecenia konkursowego hasła pozytywnie zaskoczył mnie kreatywnością i niewymuszeniem. Hasło sprawia wrażenie nierozerwalnie zrośniętego ze światem miasta sześćdziesiąt pięć, co jest ogromnym plusem.
Shot porusza problematykę bezduszności mieszkańców zmechanizowanego świata pod kontrolą robotów i bezcelowości ustalania szczegółowych ram i norm wobec nieprzewidywalności ludzi, a także dotyka kwestii różnic pomiędzy młodymi i pełnymi wiary a starszymi, zepsutymi przez trudne doświadczenia ludźmi. Podobała mi się nienachalność, z jaką przemyślenia te zostały wprowadzone do tekstu, a także fakt, że wobec wydarzeń rozgrywających się w opowiadaniu nie okazały się naiwne. Można bez szczególnej przesady stwierdzić, że "Pozwolenie na śnieg" prowokuje czytelnika do myślenia.
Wrażenia dodatkowe
One-shot może nie wciągnął mnie od pierwszej linijki, ale sukcesywnie kupował sobie coraz więcej mojego zainteresowania. Zakończenie zostawiło mnie z niedosytem i pewnym czytelniczym rozedrganiem, bo nie powiem — trochę się przed nim działo. Zaangażowanie w tekst oceniam więc jako naprawdę przyzwoite.
Nie mam nic do dodania, poza tym, że to była dobra, bardzo dobra praca. Po prostu. I duże brawa dla Autorki, bo to naprawdę kawał świetnej roboty!
Patroni
Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za udział!
Chwila Moment
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro