ⱤoɀʣìɑԎ 5
Jadwiga
Obóz Węgierski w Wołkowysku, Litwa. 21 stycznia 1386 roku.
Młoda Andegawenka studiowaniu Biblii właśnie się poświęciła, gdy jak burza do namiotu wpadła Margit i jej siostra. Zdyszane nieco, obstąpiły królewnę i trajkotać zaczęły, jakby je słowa na języku paliły.
— Pani!
— Książę Jogaiła właśnie wjechał do obozu! — krzyknęła starsza.
Żołądek Jadwigi w supeł się zwinął na te niespodziewane wieści, ale twarz pozostała niewzruszona.
Co prawda wyczekiwała przybycia księcia już od dwóch dni, a żeby upiorne myśli czymś zagłuszyć, do ksiąg często zaglądała, ale wciąż jej się wydawało, iż całe to oczekiwanie tylko jej się śni i za chwil kilka znów będzie w Budzie.
— Ludzie księcia wiwatują — dodała Margit.
— Trzeba się szykować, pani.
Królewna w spokoju swych dwórek wysłuchała, ale mało co do niej docierało, jakby jej dwórki stały za grubym szkłem. Choćby i samego Boga zaklinała, za nic w świecie radość jej towarzyszek na nią nie spłynęła. Posłała jedynie im uśmiech wymuszony, ale to wszystko, co zdołała z siebie wykrzesać.
Pogładziła okładkę świętej księgi. Zamknęła oczy, wzięła głęboki dech i ostatni raz do siebie wyszeptała:
— W ręce twe Boże cała się oddaje.
Księga z hukiem się zamknęła, a wtem do jej uszu jakiś dźwięk obcy doszedł. Podniosła się z krzesła i zaczęła kroczyć w stronę wyjścia z namiotu, jakby jaki głos ją do siebie wołał. Dwórki wiernie za nią podążyły, bojąc się o swoją królewnę, by nie nawyczyniała jeszcze jakiś głupot ze zdenerwowania.
— Słyszysz to, pani? — spytała Margit, gdy jej uszy radosnymi wiwatami się wypełniły.
Ale Jadwiga żadnych krzyków sławiących imię księcia nie słyszała, ino śpiew. Dźwięczny, kobiecy śpiew, w najpiękniejszym języku, jaki kiedykolwiek dotknął jej uszu. Nie znała go, choć kilkoma językami sprawnie posługiwać się ją nauczono w dzieciństwie. Zasłuchana w cudną pieśń, czuła jak ją coraz większy spokój otula, jak ciepłe futro, które zarzuca na ramiona...
— Ten śpiew... — szepnęła.
Wyciągnęła rękę, by kotarę namiotu odsunąć, a wówczas pieśń umilkła.
Królewna zamrugała, zasmucona, że uroczy głos znikł tak szybko, jak się pojawił. Powinna być zlękniona, iż to może jakieś litewskie diabły jej do ucha szeptają, wodząc ją na pokuszenie, ale nie czuła strachu. Dobrze wiedziała, kogo te śpiewy ze sobą niosły.
Uśmiechnęła się do siebie, chwytając krzyż zawieszony na szyi. Nie było juz niczego. Ani strachu, ani żalu. Tylko miłość do Boga Jedynego.
Zaniepokojona Margit położyła dłoń na ramieniu swojej podopiecznej, przeczuwając, iż znów złe licho zesłało królewnie przewidzenia.
— Usiądź. Jesteś rozpalona.
Pomogły jej się z Margit ubrać w mleczną suknię, jaką specjalnie z okazji przybycia księcia wybrała. Suknię z kosztownej, ciężkiej tkaniny; z szerokimi rękawami i malutkimi perłami zdobiącymi dekolt; wyszywaną złotymi nićmi. Nie była to wcale najpiękniejsza z sukien. Dwórki wręcz wprost stwierdziły, iż "za skromna" na tak wielką panią, jaką za chwilę się stanie. Uporu Jadwigi jednak żadna nie umiała przełamać, więc starannie uwiązały z tyłu sznurki, ale nie za mocno, by książę nie zobaczył w niej cherlawego dziecięcia, a niewiastę niemal dorosłą w odpowiednich miejscach już zaokrągloną. Upięły jej włosy na odpowiedniej wysokości, odsłaniając uszy, co jej powabu i dostojności dodało, a czoło i szyja zrobiły się jakby dłuższe. Wplotły nawet jedwabną wstążkę...
— Wyglądasz tak pięknie, pani... — pisnęła zachwycona Erzsebet.
— I tak... dojrzale — wtrąciła starsza Lackfi. — Wielki książę oniemieje z zachwytu, gdy cię ujrzy.
Gdy po skończonej pracy Jadwiga swe oblicze w zwierciadle zobaczyła, kazała natychmiast wszystkie ozdoby z włosów wypiąć, pozostawiając jedynie siateczkę zastępującą czepiec i jedną spinkę z klejnotem, o którą Erzsebet wybłagała swoją królewnę prawie z płaczem.
— Załóż, pani, ten wisior — poprosiła.
— Nie będę się stroić dla księcia... — mruknęła Andegawenka posępnie i chwyciła za swój perłowy naszyjnik z krzyżem.
Gdy skończyły wielkie szykowanie, młodsza dwórka zamknęła kasetkę z klejnotami i odłożyła na miejsce. Wtedy jedna ze służek, jakie Jadwiga ze sobą przywiozła, wtargnęła do namiotu, mijając straże.
— Pani... — Ukłoniła się nisko. — Jakiś wielmożny pan chcę się z królewną widzieć.
— Proś — rzuciła krótko.
— Może to Wielki Książę... Denerwujesz się?
Jadwiga puściła mimo uszu tą uwagę i stanęła przed swoimi dwórkami, gdy nagle sobie o czymś przypomniała.
— Futro, prędko!
Spanikowana Margit narzuciła na ramiona królewskiej córki etolę z soboli, którą ta zaczęła na sobie poprawiać, gdy do namiotu wszedł wysoki, szczupły mężczyzna o łagodnych rysach, ubrany iście po królewsku. Na bogato zdobiony czarny kaftan miał zarzucone ciemne futro, za które wiele niewinnych zwierząt musiało oddać swe życie, by ów poważny i już dojrzały mężczyzna mógł się w nim pokazać królewnie. Ciągnęło się prawie do samej ziemi. Ktoś, kto tak się nosił, mając za nic boże stworzenie, nie mógłby być jej miły...
Królewna dobrze się jego twarzy przyjrzała nim mówić zaczął, ale nic, ani najsłabszego drgnięcia jej serce nie poczuło. Z kolei Margit chyba niepokój jej ducha się udzielił, bo zerknęła na siostrę w milczeniu, choć jeszcze chwilę temu sama z nerwów skakała, byle tylko Jadwiga jak najlepiej wypadła.
— Pani? — Oddał pokłon równie nisko, co jej służka. — Jestem Witold Kiejstutowicz, syn wielkiego księcia Kiejstuta. Mam zaszczyt przekazać ci ten skromny podarek w imieniu mojego kuzyna i wielkiego kniazia, Jogaily Olgierdowicza... — Oprócz bogatego stroju miał też bogate słownictwo, ale królewna, ledwie słuchając tego co mówił, widocznie z ulgą odetchnęła.
To nie był Wielki Książę. Tylko kolejny posłaniec z darami...
Margit odebrała z rąk księcia niewielki woreczek i podała swojej pani.
— Cóż to? — spytała zaintrygowana Jadwiga, gdy po zwolnieniu sznureczka, ujrzała ciemny piach.
— To ziemia wileńska, pani. Wielki książę życzył sobie, byś jej dotknęła nim stopa twa jej dosięgnie. I byście odtąd wspólnym krokiem przez życie kroczyli, jak i dwa nasze kraje, węzłem małżeńskim złączone na wieki.
Jadwiga mimo woli się uśmiechnęła, choć chłód ją w policzki szczypał, a szczękę musiała mocno zaciskać, by nie dygotała.
— Dziękuję. Prezent z głębi serca przyjmuję... z nadzieją jednak, iż ponad wszelkie piękne dary mój przyszły mąż ceni sobie równie mocno przymioty serca...
— Przekonasz się pani, iż nie będzie mocniejszego sojuszu niż sojusz dwóch dusz, co do jednej pieśni będą śpiewać.
— Pięknie mówisz, Witoldzie. Oby twe słowa się spełniły. Ja również wierzę, że nasz sojusz i małżeństwo czekała wielka przyszłość... — rzekła Jadwiga pewnie i gładko, choć na duszy robiło jej się coraz ciężej.
— Czy zechcesz zatem pani przyjąć dziś księcia?
— Tak — zgodziła się. — Możesz go zapowiedzieć.
Książę Witold w podzięce ukłonił się nisko.
— Mój brat, Najwyższy Książę Litwy, Jogaila Olgierdowicz — Uniósł rękę w dostojnym geście i usunął się na bok.
Na te słowa... Jadwiga wzięła głęboki oddech. Serce się jej do góry podniosło, jakby z gardła chciało wyskoczyć. Pot ją zimny oblał, a w środku zaczęła drżeć cała... I choć przed sobą i za sobą miała tabun strażników, dworzan, służek, Węgrów i Litwinów, wyciągnąć ręki nie mogła, by komuś ją uścisnąć, szukając pociechy i ratunku.
Gdy książę Witold przemowę swą skończył, wzrok w jeden punkt przed sobą utkwiła, nie chcąc ani chwili przeoczyć.
Najpierw kroki usłyszała, niosące się echem w jej głowie. Ciężkie kroki od ciężkich butów, a gdy straże się rozstąpiły, ujrzała jego.
Wtem wszystko ucichło, kroki i szepty, a znów pieść do ucha ktoś jej zaczął śpiewać. Tym samym głosem śpiewnym, ale teraz nieznane słowa rozumieć zaczęła, jakby Duch Święty moc jej zesłał albo jakiś czar ktoś na nią rzucił...
Książę Litewski w jej stronę zmierzał powoli, a z krokiem następnym jej serce mocniej się otwierało. Pierw oczy spostrzegła. Duże, głębokie, bo chyba w morze samo patrzyła. I coś w środku nią poruszyło, jakby na łódce się nagle znalazła. Zapragnęła te niezmierzone wody przepłynąć, by skrywane sekrety poznać. Wzruszenie jej mowę odebrało, a łzy do jej własnych oczu napłynęły... Takie piękne były te oczy. Takie dobre.
Głowa dumnie za ciałem księcia podążała, a wraz z nią jego twarz. Piękna, łagodna, jakiej jeszcze u nikogo nie widziała, a których nawet próżno na obrazach szukać. Bała się, że okrucieństwo z niej wyczyta, że ślady wojen na niej pozostały, a zamiast tego miała przed sobą nieskazitelne, ale ukończone płótno, jakby malarz dopiero co chciał na swój obraz poprawki nanieść...
A gdy on w jej oczy spojrzał, usta z wrażenie lekko rozchyliła, choć obiecywała trzymać je na mrozie razem. Siła jaka, choć nazywać jej nie śmiała, trzymała ich w szpanach wzajemnych spojrzeń, gdy zarówno on jak i ona nie mogli od ciebie oczu oderwać. Tkwili zaklęci w czasie, oczarowani sobą nawzajem.
Ze wstydem królewna przyjęła myśl, iż chciała, by ten mężczyzna jeszcze długo tak na nią patrzył. Sam jego wzrok czymś ciepłym ją otulał, jakby za blisko paleniska podeszła. Pragnęła, by jeszcze trochę się zbliżył, aby mogła się mu przyjrzeć lepiej. I ręka jej zadrżała, wyrywając się do niego, by ująć jego dłoń. By gładki policzek objąć, by swój przytulić do jego piersi...
Wtem padł przed nią na kolana, a wydawało się jej, jakby ją samą ciężar ugodził. I wciąż patrzył, a ona patrzyła na niego, w te oczy błyszczące, choć nieruchome.
— P- panie? — powiedziała ze strachem Jadwiga, pierwsza zmuszając zmarznięte usta, by się poruszyły, ale to słowo wyszło z niej zbyt ciężko, bo wargi nie nadążały za tym, co myśli głowa.
Jej myśli rwały się, by koło niego upaść i wielka radość na nią spłynęła, gdy w skupieniu obserwowała jak pan litewski się podnosił. Ledwie usłyszała co książę Witold, stojący blisko jej ramienia powiedział.
— Wielki Książę rad jest cię widzieć, pani.
I ja jestem rada, rzec chciała, ale w porę powstrzymała wyrywne wargi. Bardziej czekała aż księcia usłyszy, by sprawdzić, czy głos jego równie piękny co twarz... I chyba z ust jej to wyczytał, bo wtem wreszcie przemówił.
— Pa-ni? — powiedział, ale jakoś inaczej to słowo wybrzmiało w jego głowie, a inaczej na ustach się ułożyło.
Królewnie serce się ścisnęło, a potem bić zaczęło jak szalone. Gorące łzy cisnęły jej się pod powiekami. Bo znów głos księcia okazał się piękniejszy niż wyobraźnia jej podpowiadała.
Jogaila
Obóz Węgierski w Wołkowysku, Litwa. 21 stycznia 1386 roku.
Szedł pewnym, równym krokiem i choć by się do tego nie przyznał, serce z każdym następnym ruchem uderzało mu jak wojenne bębny.
Minął wejście do namiotu, przy którym stali węgierscy strażnicy, głowę trzymał dumnie uniesioną, posturę wyprostowaną, oczy pozostawały czujne i choć był piękny, słoneczny dzień, w namiocie panował półmrok, a przynajmniej jemu się tak zdawało przez moment zaledwie, bo jakiś blask go oślepił i przez chwilę nic nie widział.
Wszedł do namiotu i ujrzał trzy niewiasty, ale tylko jedna przewyższała je swoim majestatem.
Wtem usłyszał śpiew słowika, choć dawno zamarzłby w taką pogodę, szum wody i kobiece śpiewy, gdzieś jakby z tyłu swojej głowy, które powoli cichły. Ostatnią drogę do miejsca, w którym stała królewna pokonał wolniej, bo nie mógł spuścić z oka córki Ludwika.
Stała w bezruchu ze splecionymi dłońmi i patrzyła na niego piękna Milda o włosach długich, ciemnych, lekko kręconych, trochę puszczonych na ramiona z przodu, a trochę z tyłu zaplecionych.
Stanąwszy przed nią, zamarł w bezruchu, wpatrzony w oczy w kolorze morza i na usta gładkie, na których początkowy strach zamienił się w zaciekawienie. Lico miała blade, lekko rumiane, nos prosty, idealnie do twarzy i oczu dobrany. Wzrostu może nie była przesadnego, ale jej suknia sięgała do samej ziemi, układając się w miejscach dla kobiety strategicznych, którym mężczyzna chciałby się przyjrzeć bliżej nocą. A jej urok, słodycz i niewinność razem na twarzy zmieszane były tak wielkie i tak księcia litewskiego zadowoliły, iż w duchu zapragnął, by i ona na niego łaskawszym okiem spojrzała.
W końcu zrobił ostatni krok w jej stronę, widząc jak na wargach królewny zawiązuje się już jakieś słowo powitania, z którym on się spóźnił i nagle przyklęknął, jakby całe siły z niego ustąpiły i kolana się pod jego ciężarem zapadły.
— P- panie? — powiedziała Jadwiga, choć to słowo wyszło z jej ust zbyt ciężko, jakby usta nie nadążały za tym, co myśli głowa.
On się z miejsca ruszyć nie mógł i słów jakiś w zakamarkach umysłu całą siłą woli szukał, ale znaleźć nie zdołał. Oddech nabrał jeden i drugi, ale mocy mu to w ciele tyle dodało, co mógł ino unieś głowę wyżej.
Wstał ociężale jak starzec jaki i wciąż tylko patrzył na królewnę, nadal nic nie mówiąc. Napatrzeć się nie mógł, bo wrażenie miał takie, jakby już tą niewiastę gdzieś widział, ale zastanawiał się teraz, czy sen to był jakiś, czy mara.
— Wielki Książę rad jest cię widzieć, pani — powiedział w końcu za niego Witold, honor mu jedynie ratując, choć wiedział, że i tak naraził się na późniejsze żarty braci, którzy go śmiechem zabiją.
— Pa-ni? — powiedział w końcu, ale jakoś inaczej to słowo wybrzmiało w jego głowie, a inaczej na ustach się ułożyło.
Królewnie lekko kącik ust się uniósł, ale czy w uśmiechu, tego nie wiedział.
Do porządku się doprowadzając, wyprostował się jeszcze i dłonie składnie do siebie złożył.
— Witaj na Litwie, Pani.
— Witaj, książę — rzekła już głośniej, a głos jej był tak samo miły sercu księcia jak przemiłe dla męskiego oka oblicze.
Wtem pierwszy raz wzrok swój zdołał obniżyć, chcąc się królewnie z bliska przyjrzeć, a wtedy na szyi królewny dostrzegł krzyż. Srebrny, pewno ciężki.
Wtedy słowa do głowy księcia uderzyły, jakby ktoś mu je kijem próbował wbić, a o których prawie zapomniał:
Co mam zrobić z tym krzyżem? Zwalczyć go? Czy wziąć na ramiona?
Przypomniał się księciu sen, jaki mu bogowie zesłali, wizje Ragany i wszystko, co od niej jako przestrogę usłyszał.
I prysł czar, jaki Milda na niego rzuciła, jemu na niechybną zgubę.
Książę głowę, ciało i duszę swą odzyskał. Wyprostował się jeszcze dumniej, poważną minę na twarz przybrał i jeszcze raz się odezwał do królewny, trzymając wzrok z dala od jej oczu, tak na wszelki wypadek.
— Jeśli pozwolisz, książę Witold oprowadzi cię teraz po zamku, byś tam w cieple mogła spędzić najbliższą noc, a jutro wyruszymy do Wilna.
Jadwidze mina zrzedła, choć i to jej twarzy w żaden sposób nie oszpeciło.
— Książę Wi-told? — mruknęła królewna i choć się starał, wciąż resztki uroku na niego działały poprzez samo brzmienie jej głosu.
— Dotrzyma ci towarzystwa pani, a teraz wybacz... muszę wracać do braci — dodał i czym prędzej się odwrócił.
Pognał do wyjścia z namiotu, zostawiając królewnę na wpół oniemiałą i ani razu się nie obejrzał za siebie, bo jeszcze by zdanie zmienił. Nie tak marzył zostawić swoją narzeczoną, a i ona pewnie chciała oniemieć z innego powodu, ale po stokroć wolał złość królewny aniżeli rozum i Litwę stracić.
Jadwiga
Zamek w Wołkowysku, Litwa. 21 stycznia 1386 roku.
Jadwiga w milczeniu patrzyła jak drewna się w kominku palą. Chciała się ogrzać nieco, lecz pomimo tego, iż blisko ognia siedziała, od czasu, gdy książę ją w namiocie zostawił, czuła w sobie jedynie chłód. Nawet oprowadzenie po wołkowyskim zamku i urocza rozmowa z Witoldem ani na moment nie pozwoliły zapomnieć.
— Długo tak milczy? — spytała Erzsebet swoją siostrę, gdy spostrzegła, iż strawa, jaką wniesiono do jej komnaty leży nietknięta na stole.
Margit jedynie głową kiwnęła i zmartwiona chciała podejść do "swojej dzieciny", jaką ją kiedyś w myślach nazywała, ale młodsza Lackfi ją ręką zatrzymała. Sama podreptała bliżej królewny.
— Dobrze, pani, że zgodziłaś się zostać na zamku. Tu znacznie cieplej niż w namiocie... — rzekła, obserwując reakcję Jadwigi. Gdy ta wciąż milczała, dalej ciągnęła. — Zamek może nie taki piękny... Ale Książę Jogaiła dobrze o nas zadbał. Nawet dodatkowe poduchy przynieśli, byś spała wygodnie...
Królewna wyraźnie się poruszyła na wspomnienie księcia, ale wciąż za mało, by ją z tego letargu wyciągnąć... Erzsebet głowie szukała kolejnych słów, gdy nagle młoda Andegawenka się odezwała.
— Dlaczego wyszedł tak nagle? — spytała, wstając i od razu za ramiona się objęła, bo chłodno się jej zrobiło.
— Książę bardzo zajęty — rzuciła Margit pierwsze, co zdołała na prędce wymyślić.
— Książę Jogaiła zaniemówił z wrażenia na twój widok, pani! I uciekł, ze strachu — dodała młodsza Lackfi ze śmiechem, by ją nieco rozweselić.
— Nieprawda — szepnęła Jadwiga i znów na jej twarzy smutek zagościł taki, jakby nagle księżyc na niebie zgasł. — To dla mnie nie ma czasu... Nie dla mnie pieśń o miłości... — rzekła, wpatrzona w zamkowe okno, jakby za nim jakiś ratunek miał na nią czekać.
Wytłumaczenia dla zachowania księcia nie miała innego jak takie, iż to co zobaczył nie spodobało mu się tak jak się spodziewał. Może węgierski poseł nadto wychwalił jej urodę albo jej urok, który go nie oczarował i poczuł zawód? Wszakże poseł jej matki znany był z pięknego słowa, którym szarżował niekiedy przesadnie i mogło to litewskiego księcia urazić, że nie otrzymał tego, co mu obiecano...
— Co też mówisz, pani... — wymamrotała cicho Erzsebet.
— Nie było mi dane poślubić ukochanego...
Margit przełknęła ślinę ze strachu. Po co królewna dawną miłość wspominała? Oby znów w rozpacz nie wpadła po księciu wiedeńskim.
— Próbowałam przebłagać Boga, by nie zabierał mi Wilhelma... Chciałam dla niego do klasztoru iść, by tam sławić jego imię do śmierci... Też mi nie wolno.
Łzy stanęły w oczach sióstr na tak przykre słowa ich pani. Jeszcze nigdy nie były świadkami, by mówiła z takim żalem. Nawet po śmierci księcia, choć rozpacz Jadwigi czuły same mury zamku w Budzie.
I choć gorzkie słowa wypływały z niej niemal bezwiednie, dalej nic w środku nie czuła. Jakby oprócz ust i serce jej od smutku zamarzło.
— Zgodziłam się nawet zostać żoną poganina, by mu drogę do niego pokazać... choć to mnie zabija. Zabija mnie jego wola.
Jadwiga tępym wzrokiem przed siebie spoglądała i powolnymi krokami zmierzała w kierunku komnaty sypialnianej.
— Odwróć ode mnie ten kielich goryczy... A jeśli tego chcesz panie, zabij teraz... — szepnęła, gdy zrobiło jej się ciemno przed oczami.
Nagle padła na podłogę.
— Pani! — wrzasnęła Margit i podbiegła do nieprzytomnej królewny.
Obie z siostrą zaczęły ją cucić, ale młodziutka Andegawaenka leżała bez ruchu, jakby duch z niej wyszedł.
***
Jadwiga powoli otworzyła oczy. Już od dawna słyszała, jak krzątają się wokół niej służki, stłumione głosy swoich dwórek, ale nie chciała znów tam wracać. Myślała, że Bóg powołał ją do siebie, by troski od niej zabrać, ale nawet tego jej dziś poskąpił. Chciała czuć złość, ale była pusta w środku.
— Jadwigo... — wydusiła z trudem starsza dwórka, której oczy były załzawione i podpuchnięte.
Usiadła na łożu i uścisnęła dłoń swojej podopiecznej.
— Gdy tak bez ruchu leżałaś... Tak się bałam, że coś ci się stało.
— Już dobrze, Margit... — uspokajała ją królewna. — To nie mój czas...
— Nie powinnaś się podawać takim złym myślom... — poradziła jak umiała.
— Margit ma rację — dorzuciła Erzsebet, która rozmowie się przysłuchiwała i weszła do sypialni królewny z dzbanem ciepłych ziół. — Zawołam medyka...
— Nie! — zaprotestowała. — Nikomu nie mówcie.
— Gdy Wielki Książę się dowie... — Próbowała ją przekonać młodsza Lackfi, której w głowie się takie sekrety nie mieściły. Wszakże tu o życie królewny chodziło.
— Zwłaszcza jemu.
Jadwiga pomyślała, że jeszcze jest gotów ją odesłać z powodu słabego zdrowia, a wtedy układ pomiędzy dwoma krajami padnie ofiarą jej słabości, a na co ona, jako Andegawenka, córka króla, nie mogła sobie pozwolić.
— Każe wam milczeć — poleciła z uporem godnym królewny.
— Ależ Jadwigo! — W Margit aż się ze złości zagotowało na tak nierozsądny rozkaz. — Nie możesz nam kazać milczeć w takiej sprawie!
— Śmiesz mnie pouczać? — spytała łagodnie, choć z należytą siłą by utemperować zapędy dwórki. — Przynieś pergamin, pióro i inkaust. Chcę napisać list.
Siostry spojrzały po sobie.
— Do matki — wyjaśniła królewna, gdy jej dwórki za długo jej zdaniem milczały i żadna się z miejsca nie ruszyła.
Siostry posłały jej podejrzliwe spojrzenie, bo całą drogę na Litwie nawet o matce nie wspomniała, a co dopiero by list pisać...
— Powiedziałam, do matki — powtórzyła już lekko wzburzona.
— Królowej Elżbiety? Po co?
— Nie... — Wyszeptała i na chwilę zawiesiła głos w namyśle. — Do matki księcia. Księżnej Julianny.
***
W obcej dla królewny komnacie świece już były wygaszone, ale Jadwiga nie mogła zmrużyć oka. Już dawno odesłała Erzsebet i Margit na spoczynek, bo gotowe były dotrzymywać jej towarzystwa całą noc, a przecież jutro wyruszyć mają z jej narzeczonym w dalszą drogę. Już teraz mogła stwierdzić, że mróz się nasilił, bo smaganie wiatru w oknach słyszała i wiedziała, że padał śnieg.
Zamknęła oczy, wsłuchując się w odgłosy uśpionego zamku, tak jej obcego, tak od domu dalekiego...
Poczuła jak sen otacza ją jak mgła, ale jest przyjemny jak ciepłe, miękkie futro, albo szklanka ciepłego mleka z miodem.
Znowu tam była, w Budzie. Słuchała jak Margit grała na lutni, babka opowiadała jej opowieści o wielkich miłościach i rycerskich cnotach. Był z nią też jej ojciec-król, z którym wdawała się w długie polemiki. I matka nawet na to się do niej uśmiechnęła jak nigdy wcześniej. Widziała Marię i Katarzynę jak biegną zamkowymi korytarzami, a ona próbowała podążyć za nimi. Znów była dzieckiem, słodkim, niesfornym, które strofuje Margit.
Przez sen się uśmiechnęła.
Niestety trwało to krótko, bo obraz beztroski w śmierć i ból się zmienił. Znalazła się na zamarzniętym jeziorze i na jego środku ciało Wilhelma zobaczyła. Jej rycerza. Biegła do niego, ale kroki czyniła niezdarne jak dziecko, aż w końcu lud się pod nią zapadł, a ona otworzyła oczy.
— Wilhelm... — wyszeptała, ale jej dawnego ukochanego tu nie było.
Wyraźnie jednak dostrzegła biel czyjś oczu.
Podniosła się na łożu.
Teraz lepiej widziała zarys kobiecej sylwetki, jakby cień jakiś.
— Kimże jesteś? — zapytała Jadwiga.
— Wybaczcie, pani — powiedziała skruszonym tonem i przyświeciła swoją twarz świecznikiem. — Wielki Książę kazał dopilnować, żeby ogień w kominku nie zgasł. Żeby wam w nocy ciepło było, pani.
Faktycznie miała przed sobą młodą kobietę w ubiorze służki.
Odepchnęła od siebie złe myśli. Nocne mary podpowiadały jej wszędzie szukać zdrady i niegodziwości, nawet tam gdzie ich nie ma.
— Jak cię zwą? — zapytała cicho, ale na tyle, że usłyszała.
— Vakare, najmilsza pani.
— Jeśli skończyłaś już pracę, możesz odejść.
Służka ukłoniła jej się i posłusznie odeszła.
Jadwiga wiedziała, że jeśli o tej porze Margit albo Erzsebet by ją tutaj zobaczyły, poszłyby i nawet do samego wielkiego kniazia, aby ten z zamku ją natychmiast przegonił, albo do ciemnego lochu ze szczurami wtrącił za zakłócanie jej spokoju. A ona nie pragnęła sprowadzać na tę kobietę biedy tylko dlatego, iż polecenia posłusznie wykonywała.
Choć myślała, iż oka więcej nie zamknie, sama nie wiedziała, kiedy sen ją zmorzył, a każdy kolejny był przyjemniejszy od poprzedniego.
Jogaila
Zamek w Wołkowysku, Litwa. Noc z 21 na 22 stycznia 1386 roku.
Szedł zamkowym, pustym o tej porze korytarzem w towarzystwie dwóch strażników. Ciemność dawno już zapadła, ale dopiero niedawno skończył ustalać ze Skirgiełło ostatnie szczegóły jutrzejszej trasy. To znaczy zanim jego bracia rozsmakowali się w trunkach i jedynie Witold zachował trzeźwość umysłu.
Wtem nagle się zatrzymał, widząc czekającą na niego niewiastę. Choć na głowie miała zarzucony kaptur peleryny, poznał ją od razu.
Zacisnął szczękę ze złości.
— Co ty tutaj robisz? Nie wolno ci tu przychodzić! — Ton miał ostry i wzrok nieprzejednany.
— Wielki książę. — Ukłoniła mu się nisko.
— Zostawcie nas — powiedział do straży.
Odwrócił od niej głowę, kiedy Ragana ściągnęła z siebie kaptur.
— Zabroniłem ci tu przychodzić!
Ukryć jednak nie potrafił tego, iż to, że cała i zdrowa przed nim stoi, że nie zamarzła gdzie po drodze szczególnie go uradowało. Ragana też to doskonale z twarzy swojego księcia wyczytała i kącik jej ust uniósł się nieco.
— Jak się dostałaś na zamek?
— Rzuciłam czar — powiedziała, a Jogaila jedynie westchnął, bo takiej odpowiedzi mógł się po niej spodziewać.
— Nikt cię nie widział? — dopytał jeszcze, mrużąc jedno oko.
Był nieufny, nawet wobec niej, bo ufał jedynie sobie i Skirgielle.
— Nikt oprócz ciebie mnie nie zobaczy — powiedziała teatralnie, szukając jego spojrzenia, które wnet na nim wymusiła.
— Zakryj twarz... — Wziął ją pod ramię i czym prędzej zniknęli w głębi zamkowego korytarza.
***
Siedział na ławie i obserwował wstający za oknem świt. W ręku trzymał pusty kubek, którym wcześniej ugasił pragnienie.
Nagle poczuł dłoń na ramieniu. Obejrzał się w bok i spojrzał na litewską kapłankę, a potem na rozkopaną pościel jego łoża.
— Wyjdź, zanim wstaną moi bracia — powiedział do niej.
Ragana jednak nie usłuchała swojego księcia, jeno usiadła po przeciwnej stronie, trzymając w ręku małe naczynie, z którego wydobywał się dym.
— Co mówią?
Ragana wrzuciła do środka ziarenko i z zamkniętymi oczyma zaczęła rozmawiać z duchami.
— Że droga, którą obrałeś podoba się bogom, książę. — Uśmiechnął się, podpierając brodę na złączonych dłoniach.
Ucieszył się niezmiernie, słysząc od Ragany, iż los mu sprzyja.
Wczoraj nie miał serca wysłać jej z powrotem na śnieżycę w ciemność, dlatego pozwolił jej przenocować w swojej komnacie. Do niczego między nimi jednak dojść nie mogło i Ragana doskonale to rozumiała.
Sam nie zważając na trudny, bo wszelkie niewygodny nie były mu obce, położył się na sienniku, odstępując swoje łoże niewieście.
— Idź już. Nie chce, żeby któraś z dwórek Jadwigi cię zobaczyła.
— Spokojnie, Jogaila. Nikt mnie nie zobaczy.
Wstała i zamiast wyjść od razu, złożyła dłoń na policzku swojego księcia.
— Nie wolno ci się do mnie zbliżać — powiedział z udawaną niechęcią.
— Daj mi popatrzeć na siebie — wyszeptała.
Stracił cierpliwość i odwrócił głowę, a ona zabrała dłoń.
Wstał, uciekając od uczuć, które do niego żywiła i które czasem mu okazywała. On jednak nie miał dla niej tego samego. W duszy i sercu miał jedynie ojca, matkę, siostry i braci, ale przede wszystkim Litwę.
— Idź już... — ponaglił łagodnie, bo ranić jej nigdy nie chciał.
— Mój książę. — Ukłoniła mu się jeszcze, po czym wyszła.
On znowu poczuł pragnienie, ale nie takie, które łatwo można ugasić kubkiem wody. Bo nawet tego teraz nie miał.
— Opanasz! — Jego sługa był albo głuchy, albo spał jak zabity. — OPANASZ! — krzyknął.
Ten zjawił się prawie potrącając o własne nogi, bo książę musiał go gwałtownie ze snu wyrwać.
— Tak, jaśnie panie?
— Wody! — powiedział do niego, a ten tylko kiwnął głową i przetarł twarz.
— Pragnienie cię pali z samego rana, panie? — spytał łaziebny, po czym ziewnął.
Litewski książe przewrócił oczami, a sługa, widząc to, szybko czmychnął nim Jogaila zdążył mu się odpłacić jakimś gorzkim słowem.
Zdaniem Opanasza, pana miał dobrego, jednak czasem ciężar wielkoksiążęcej władzy tak go przygniatał, że w jego księciu zmiana zachodziła i robił się pochmurny, tak jak teraz. I przysiągłby, że o jakąś niewiastę chodziło, gdyby go tak dobrze nie znał, i nie wiedział, że kniaź żadnej pannie nie oddał jeszcze serca. Bał się nawet trochę, czy jego pan kiedykolwiek zdoła, kiedy w jego głowie tyle krąży złych myśli...
Nagle książę poczuł znużenie tym wczesnym obudzeniem się, wszakże bardzo lubił spać do południa. Teraz jednak nie czas był na to, kiedy zaraz po porannej strawie pora będzie im ruszyć w drogę.
Kiedy drzwi jego komnaty na powrót się otworzyły, był przekonany, że to Opanasz z dzbanem letniej wody.
— Postaw na stole.
— Mógłbym ci jego głowę rzucić choćby pod nogi, ale jeszcze jej nie stracił. — Usłyszał za sobą rozbawiony głos Skirgiełło.
Odwrócił się gwałtownie.
Jego brat wprowadził ze sobą człowieka, którego trzymał pod własnym toporem. Popchnął go, a ten upadł na kolana.
— Kto to? — zapytał przyglądając się obcemu.
Wyglądał jak któryś z Węgrów. Miał tylko nadzieję, że pijany Skirgiełło nie doprowadził do jakiej awantury.
— Zdrajca — wycedził to słowo jak przekleństwo najgorsze. — Strażnicy złapali go jak próbował po kryjomu opuścić zamek.
— Litości, panie! — krzyknął w końcu zbrojny i choć Jogaila nie rozumiał jego mowy, potrafił wyczytać, iż błaga o wybawienie. — Jestem posłem Królewny Jadwigi!
— Miał przy sobie to. — Pokazał bratu zapieczętowany list, ale bez tuby.
Jogaila podszedł bliżej, przyglądając się twarzy człeka. Na twarzy miał autentyczny strach i Jogaila wiedział dlaczego. Sławą rozeszły się opowieści o okrucieństwach jego stryja Kiejstuta. O tym jak posłów wyrzynał w pień.
Skirgiełło podał mu list.
Zmrużył oczy, gdyż od razu poznał pieczęć.
— Jadwiga... — rzekł bardziej do siebie, niż brata.
— Mówił, że ma list do naszej matki. Od Jadwigi — powiedział, łapiąc człowieka za włosy i gotów był w tej chwili poderżnąć mu gardło.
— Ale to prawda, panie! Mam list dla księżnej Julianny od naszej królewny! Przysięgam! — zaklinał się i dla wielkiego księcia brzmiał szczerze.
Tyle jednak zdrady wokół niego, szpiegów krzyżackich, że nikomu już na dobre słowo nie wierzył.
Jogaila wciąż przyglądał się pieczęci.
— Jogaila... Jak nie chcesz, sam to chętnie zrobię... — spojrzał na dół i już w myślach widział jak zdrajca pada na ziemię, zalewając się własną krwią. — Jogaila?
— Puść go! — rozkazał w końcu.
— Co? Chyba nie myślisz, że Jadwiga... — uciął myśl. — Po co miałaby pisać do naszej matki?
— Powiedziałem, puść go! — krzyknął już na brata, bo nie miał teraz czasu mu swojej decyzji tłumaczyć.
Skirgiełło niechętnie opuścił topór. Pochwycił posła jedną ręką i podniósł na równe nogi.
— Jedź. Przekaż list swojej pani — powiedział do gońca, przekazując z powrotem list do Skirgiełły.
— Chcesz puścić szpiega? Pośle po kogoś, kto to przeczyta!
— Wyjdź! — Jogaila powiedział to do brata, ale ten myśląc, iż było to skierowane do węgierskiego gońca, nie ruszył się z miejsca.
Jeno zawahał się na moment, kiedy oddawał list Węgrowi. Ten ledwo list z powrotem w swoje ręce dostał, ukłonił się niepewnie i opuścił komnatę. Kiedy wyszedł, Skirgiełło ze złości uderzył dłonią w stół.
— A co jeśli w tym liści było co ważnego?! Co zagrozi tobie albo Litwie?! — krzyknął, bo myśli brata nie znał, a zachowania już nie rozumiał.
Jogaila podszedł do niego bliżej i położył mu obie dłonie na ramionach.
— Niech goniec jedzie. Wyślij za nim naszych. Dowiemy się... — Zawiesił głos i chwilę się zastanowił, nim słowa opuściły jego głowę. — co planuje królewna. — ostatnie powiedział z goryczą, od której poczuł kwaśny posmak w ustach.
— Bracie... — Skirgiełło choć próbował, nie zdołał się przebić przez mury jego zawiłego umysłu.
Chciał przekonać Jogaile, iż nie wierzy, iż list jest Jadwigi i że było w nim coś strasznego. Nie wierzył w jej nieszczere intencje ani w to, że zrobiłaby cokolwiek w złej wierze przeciwko narzeczonemu. Wiedział jaka z niej prawa i bogobojna niewiasta, poznał ją lepiej niż brat i to mu powiedzieć zamierzał.
— Wyjdź — powtórzył Wielki Książę i odwrócił się plecami do brata. — Chce pomyśleć.
Zrezygnowany starszy z braci machnął ręką, wiedząc, iż ten nie patrzy i czym prędzej opuścił komnatę.
***
— Powtórz, Witoldzie... — Jogaila bez słowa został, kiedy jego brat stryjeczny oznajmił mu wolę jego narzeczonej.
Jeszcze przed chwilą zajadał się beztrosko dziczyzną z wczorajszego polowania w towarzystwie swoich rozweselonych braci, zanim zjawił się Witold z ponoć pilną wiadomością od królewny.
— Twoja narzeczona po przybyciu do Wilna pragnie zatrzymać się w klasztorze franciszkańskim, wielki książę. — Choć Witold zachowywał powagę, Jogaila widział, jaką radość sprawia mu oznajmienie tej wieści. — I tam doczekać swojej pełnoletniości. Już napisała list do księżnej Julianny z prośbą o wyrażenie zgody, wskazując ją jako swoją regentkę i opiekunkę.
— Mówiłem... — mruknął cicho Skirgiełło, na co Jogaila uderzył ze złością w stół.
A już myślał, że dobrze się ten dzień zaczął, a wtem musi się zmierzyć z niewieścimi zachciankami.
— Bracie... — zaczął Korygiełło, bo już mu jakiś żart się na usta cisnął, ale ten utemperował jego zamiar.
— Zostawcie nas. — Wskazał na Witolda i najmłodszego Olgierdowicza.
Kiedy sami zostali, Skirgiełło nie potrafiąc już dłużej się hamować, wybuchł śmiechem.
— Coś ty jej uczynił, że się ciebie tak boi, a? — Drwił sobie dalej z miny brata.
Głowę był gotowy wsadzić pod własny topór, że jego brat zastanawia się skąd taka prośba młodziutkiej królewny. Słyszał od strażników, że widok oblicza Jadwigi ściął wielkiego księcia z nóg i to dosłownie, ale wiary temu nie dawał, aż do teraz.
— Zamilcz! — Podniósł ton. — Bo głupoty gadasz...
— Wybacz, bracie... — Skirgiełło stracił wesołość.
Książę Skirgiełło poczuł się winny, iż to z jego powodu Andegawenka poczuła się urażona i straciła do nich zaufanie. Swoją drogą, charakterna i humorzasta przypadła jego bratu niewiasta, skoro z powodu jednego topora robi taki raban.
Jogaila wciągnął ociężale powietrze.
— Powinna pomówić ze mną — powiedział z wyrzutem, który powinien być skierowany do jego przyszłej żony. — Mam wyrazić zgodę?
— Nie utrudniaj jej... — powiedział z żalem. — Matka i siostra w niewoli, ona w rozterce. Klasztor bezpieczniejszy. Albo sam nie wiem... Wyślij ją do wileńskiego monasteru na nauki języka.
— Tak zrobię — powiedział w końcu, przychylając się do rady brata.
Wszakże to on, jako przyszły mąż Jadwigi, chciał mieć w jej decyzji ostatnie słowo. Wolał zawczasu dać królewnie do zrozumienia pod czyją opiekę przechodzi. Może i była królewską córką, ale przede wszystkim niewiastą. Jej matka sama była pod kluczem, więc nie mogła już sprawować nad nią faktycznej opieki. Zgodził się jedynie na to, aby jego matka zaopiekowała się Jadwigą do czasu aż osiągnie lata sprawne.
Jadwiga
Zamek w Wołkowysku. Styczeń 1386 roku
Królewna Jadwiga, siedząc w kolebie, wspominała niedawną rozmowę z księciem Witoldem. W głowie miała mętlik, ale serce jej podpowiadało, iż podjęła słuszną decyzję.
— Jesteś pewna, pani?
Jadwiga była wówczas w swojej komnacie, otoczona z dwóch stron swoimi dwórkami. Wcześniej na kilku poduchach spoczęła by tak oczekiwać księcia łuckiego. Dłonie złożyła pod stołem, wciąż trzymając w nich iglastą gałązkę, jaką znalazła dziś rano pod poduchą.
— Proszę przekaż moją decyzję wielkiemu księciu, Witoldzie. I byłabym rada, gdybyś wsparł mnie w moim postanowieniu. — Uśmiechnęła się do księcia przyjaźnie.
Książę Witold wydał jej się człowiekiem rozsądnym i dojrzałym, który najlepiej przedłoży jej sprawę wielkiemu księciu. Zrobił na niej dobre wrażenie, a tyle złego się o nim nasłuchała od księcia Skirgiełły, że teraz wiedziała, iż zła opinia wynikała z osobistych antypatii.
— Jak sobie życzysz, pani. — Ukłonił się z szacunkiem i opuścił jej komnaty, aby zaraz udać się do komnat swojego kuzyna.
Gdy tak rozmyślała, nagle przed oczami zobaczyła twarz Wielkiego Księcia i zaczęła się zastanawiać, czy zły na nią nie będzie za to, co sama zdecydowała. Żywiła jednak wielką nadzieję, że jest dobroduszny i wyrozumiałość okaże, pozwalając jej spędzić trochę czasu u Franciszkanów nim zostanie jego żoną.
Z zamyślania wyrwał ją głos Margit.
— Nie wiem, czy dobrze czynisz, pani... — westchnęła starsza z dwórek, domyślając się co trapi jej dziecinę. — Książę Jogaiła może to źle odebrać.
— Ćiiii — uciszyła ją w kolebie Erzsebet.
Jak myślała, ich pani odmawiała właśnie sekstę, modlitwę popołudniową. Jako gorliwa chrześcijanka modliła się siedem razy dziennie, w godzinach kanonicznych. Tylko, że tym razem ani na modlitwie się skupić nie mogła.
— Tak należało postąpić — powiedziała, zamykając psałterz tak, by gałązka, którą otrzymała od tamtej tajemniczej służki nie wypadła. Wiedziała, że powinna ją wyrzucić, bo takie gusła są obrazą dla jej Boga, ale nie umiała, bo dawała jej upragniony spokój.
Margit i Erzsebet zaczęły narzekać na trudy drogi. Chciały już najchętniej znaleźć się w Wilnie, aby odpocząć od koleb, obozów, śniegu i mrozu. Jadwidze, choć do tej słabości się przed swoimi dwórkami nie przyznała, samej dłużył się czas ich podróży i pragnęła już postawić swoją stopę na ziemi wileńskiej. To czekanie na to, co ześle jej Bóg stawało się nie do uniesienia...
Za niedługo miał zapaść zmierzch i czekał ich kolejny popas. Na szczęście już w przygotowanym obozie księcia Jogaily.
Jadwiga miała wrażenie, że im głębiej się zapuszczali w głąb Litwy, tym zimniej się robiło. Od Wołkowyska część jej wyprawy załadowano na sanie, a w śnieżyce jedynie gwiazdy służyły im za przewodniczki.
Ona sama zadziwić się nie mogła temu, co widziała — obcą krainę pod śnieżną pierzyną, skute lodem jeziora, pola, bory i puszcze ogromne, pełne dzikiej zwierzyny.
Ich wystawny orszak wzbudzał poruszenie nie tylko wśród litewskich bojarów, ale może i większy u miejscowej ludności, skąpo odzianej, ubogiej, przestraszonej przybyszami, której królewna natychmiast pożałowała i zachowała w swoich modlitwach.
Ostatnią część drogi Jadwiga konno pokonała, gdyż musiała na chwilę odpocząć od towarzystwa swoich dwórek. Nie dosiadła jednak Tristana, gdyż jej koń nie był przygotowany na trudy i się spłoszył. Oddano jej w końcu klacz ze stajni księcia, spokojną i wytrzymałą.
Udało im się dotrzeć do obozu nim akurat zapadł zmierzch. Drogę do namiotów rozświetlały im liczne ogniska. Królewna podążała za księciem Witoldem, który towarzyszył jej w drodze i dał o bezpieczeństwo, gdyż książę Skirgiełło jechał na przedzie ze swym bratem. W ogóle nie widziała się ze starszym z książąt, odkąd Jogaila pojawił się na zamku i żałowała, bo książę potrafił ją rozśmieszyć, a nawet nieco złagodzić obraz Litwina w oczach Margit i Erzsebet.
Wyprzedziła kolebę i cwałem poprowadziła klaczkę do przodu. Miała już zamiar zsiąść z konia, choćby sama, ale wtem zobaczyła wielkiego księcia. Niemal zeskoczył z konia, gdy ten był jeszcze w ruchu, poklepał po szyi i podał go stajennemu, po czym zaraz udał się w kierunku swojego namiotu i usiadł na ławie.
Obok niego zaraz pojawiła się jakaś niewiasta, która podała mu kubek, ubrana w opończę i lnianą suknię. Ten obejrzał się na nią, ale Jadwiga wiedziała, że nie jest to zwykłe spojrzenie, które posyła się byle służce.
Była dla niego kimś ważnym i mogła tylko się zastanawiać, czy kiedykolwiek spojrzy na nią tak samo.
_____________________________________________________________________________
Dla lepszych wrażeń artystycznych zachęcamy do odsłuchania przy scenie spotkania JJ z perspektywy Jadwigi
https://youtu.be/VYkcWK4p4qc
I analogicznie, pieśń Jagiełły:
https://youtu.be/iiOSp8jvJW8
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro