Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 9

Dan pocierała boki skroni kolistymi ruchami, oczy miała przymknięte a wargi lekko uchylone. Dzień dłużył się niemiłosiernie, a ponura pogoda bogata w szarość, tworzyła iluzję czasu stojącego w miejscu. Ostatnie zajęcia skończyły się kilka minut temu, pomimo tego dalej siedziała przygwożdżona do krzesła za ciężkim biurkiem nauczycielskim. Ile by w tej chwili dała za możliwość teleportacji prosto do swoich kwater. Znużona oparła podbródek na pionowo stojącej księdze i skupiła wzrok na oknie. Resztki opadniętych liści leżały w wilgotnych stosach pod drzewami, gnijąc od ostatnich ulew. Drzewa były gołe i ciemne, stojąc wokół Hogwartu, jak mur szkieletów natury. Niebo spowite było szarością i ciężkimi, deszczowymi chmurami. Szeroko ziewnęła i wróciła do pocierania skroni. Danielle nie znosiła tego martwego okresu pomiędzy złocistą jesienią a białą zimą. 

- Przepraszam, czy jest Pani zajęta?

Myknęło nią. W drzwiach stał młody uczeń, twarz miał jeszcze okrągłą, dziecięcą. Wyglądał na zestresowanego. Odchrząknęła i przywołała przyjazny uśmiech, ręką naznaczyła, żeby podszedł bliżej.

- Tak Charlie, coś się stało? - uniosła brew — Esej ci poszedł świetnie, więc mam nadzieję, że nie chcesz marnować czasu na dodatkowe zajęcia ha?

Chłopiec się widocznie rozluźnił, a jego twarz rozpogodził szczery uśmiech. Pokiwał głową i podszedł do jej biurka. Pomimo uśmiechu, delikatną twarz miał strapioną.

- Nie proszę Pani, dziękuję. Chodzi o taką sprawę.. - urwał na chwilę i spojrzał na nią, pytając o nieme zapewnienie. Skinęła głową i przyjacielsko poklepała krzesło przy biurku. Usiadł i objął ramionami swój mały tornister. - Nie wiem, czy mogę się zwrócić z taką sprawą, nie jest Pani opiekunem mojego domu.

- Nic nie szkodzi, opiekun czy nie, jesteśmy tutaj dla was dobrze? Więc jeśli chcesz mi opowiedzieć, to słucham.

Charlie wziął głęboki wdech i wbił wzrok w podłogę, jego dwunastoletnia postura wydawała się tak drobna pod ciężarem zmartwienia. Cierpliwie czekała, rozważając, o co może chodzić. Problemy w domu? Spór z rówieśnikami? Może jakieś młodociane problemy sercowe? Nie potrafiła odgadnąć. 

- Niektórzy uczniowie zrobili się dużo bardziej nieprzyjemni. - zaczął cicho, Danielle stanęło serce. Biedny chłopiec. - Na początku się tylko śmiali i mówili złośliwe rzeczy.

Oczy miał subtelnie szklane. 

- Charlie. - brunetka kucnęła przed jego krzesłem i ścisnęła jego rękę w swoich dłoniach. - Kto? Twoi koledzy z dormitoriów? 

Tak bardzo miała nadzieję, że usłyszy na to odpowiedź twierdzącą. 

- Ślizgoni. - mały krukon popatrzył się jej prosto w oczy i wzruszył ramionami. - Popychają nas, niszczą nam rzeczy, ale to wszystko było znośne. Ostatnio zaczęli mówić takie potworne rzeczy...

Krokodyle łzy potoczyły się po gładkiej buzi nastolatka. Dan wiedziała, że w pierwszej kolejności powinna była czuć troskę i sympatię, jednak wygrywała złość. Uścisnęła jego rękę i zdobyła się na krzywy uśmiech.

- Charlie, co ci powiedzieli? Co wam mówią?

- Mówią, że ich rodzice zabiją naszych, bo są głupimi mugolami. - chłopiec westchnął i otarł łzy. - Christine powiedzieli, że zabili jej tatę i ona jest następna.

Danielle czuła, jak cały kolor odpływa jej z twarzy. Czuła, jakby koszmar trwający od ponad sześciu lat wcale się nie skończył, tylko jakby to ona oślepła na ten czas. Jak mogła być taka głupia i się w to nie mieszać, jak mogła być taką egoistką? Wybrała swój spokój nad szczęściem tych dzieci. Pogładziła chłopca po poliku i wstała.

- Bardzo mi przykro i cieszę się, że mi się z tym zwierzyłeś. Jesteś bardzo dzielny Charlie. - czerwona od krótkiego płaczu buzia skrzywiła się w małym uśmiechu. - Obiecuję ci, że się tym zajmę. Dobrze?

Nieprzekonująco skinął głową. Danielle wyciągnęła w jego stronę mały paluszek, który bez wahania uścisnął swoim. Wyciągnęła z torby czekoladową żabę, którą miała na czarną godzinę, jak te i wręczyła ją chłopcu.

- Idź, jest piątek po lekcjach. Odpocznij sobie, w taki dzień się nie smucimy.

-----

Spokój mącony jedynie cichym jazzem, płynącym z wypolerowanego gramofonu przerwało nagłe pukanie w drzwi. Tom zamknął książkę i na krótką chwilę zamknął oczy, wiedział kogo znajdzie za drzwiami. Miał rację. W jego progu stała Danielle Addington, wyraz twarzy miała rozeźlony a oczy wbite w niego, jak dwie wykałaczki. Powstrzymał się od westchnięcia, nie miał pojęcia czego się spodziewać. W ciszy przepuścił ją w drzwiach, brunetka zaczęła krążyć w kółko po środku pomieszczenia. Zrobił krok w jej stronę i miało to efekt pociągnięcia pierścienia na granacie, w mgnieniu oka znalazła się przed nim i wbiła mu palec w środek klatki.

- Wszystko rozumiem! Nie, nie rozumiem! Dorośli, w porządku. Ale dzieci? Jak możesz w ogóle coś takiego robić! Sam jesteś sierotą i co? To znaczy, że teraz inni mają przechodzić to samo? Taka jest twoja sprawiedliwość za tym twoim misternym planem Tom? -  Merlin sam wie, że to mogło być pierwszy raz, kiedy mu mowę odjęło. Najzwyczajniej na świecie nie był pewny co powiedzieć. 

- Możesz mi wytłumaczyć, o co ci chodzi?

- O to, że te twoje sługusy robią swoim dzieciom wodę z mózgu i wiesz co? Mówią w szkole innym uczniom, że ich rodzice zabili ich rodziców. Co na to powiesz Tom?

Powietrze zrobiło się dziwnie ciężkie, nie był zestresowany, ale tak bardzo nie miał ochoty przeprowadzać tej rozmowy. Nie miał ochoty się tłumaczyć ze swoich poczynań lub konsekwencji w formie jego czasami głupich zwolenników, nie czuł się też do tego zobowiązany. Może też nie chciał się kłócić z Dan, dopiero co im się polepszył kontakt.

- Sama mówiłaś, że nie chcesz wiedzieć, co robiłem przez ostatnie cztery lata. - popatrzył się jej prosto w twarz, spojrzenie miała nieodgadnione. Czuł jednak parującą na mile niechęć i wyrzuty. - Nie mogę ci więc odpowiedzieć na twoje pytanie bez mówienia o tym.

- Mów Tom, powiedz mi, co się dzieje. Nie obchodzi mnie, co się dzieje kilometry stąd, ale nie mogę ignorować czegoś, co ma miejsce przed moimi oczami.

Frustracja wzięła górą nad złością, było to wypisane na jej twarzy jak alfabet na czystym pergaminie. Westchnął i zrobił gest w stronę kanapy.

- Usiądź.

Usiadła, a lepiej powiedziane — padła na kanapę i spojrzała na niego oczekująco. Spokojnie usiadł blisko Dan, zachowując przy tym komfortowy dystans. Miał niemiłe wrażenie, że ich krótkotrwała przyjaźń może się dzisiaj skończyć.

- Pominę tyle rzeczy, ile się da, nie przerywaj mi w trakcie. - założyła nogę na nogę, tworząc między nimi większą odległość. - Proszę.

- W porządku.

- Zacznę od tego, że moim planem nie jest szykanowanie dzieci. Nie mamy już po szesnaście lat, żeby się bawić w takie rzeczy. - brew jej mignęła do góry, był pewien, że na twarzy jej się zabłąkał uśmiech. Tak, to co powiedział, brzmiało idiotycznie. - Nie będę ci tłumaczyć moich planów, jednak ci ślizgoni mogą mieć rację. Ostatnie „naloty" na mugoli to nie sprawka niedobitków grupy Grindewalda. 

- To ty. - patrzyła na niego bez mrugnięcia. Nienazwane i nieprzyjemne uczucie złapało żołądek Toma po usłyszeniu tych dwóch prostych słów. - Dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Addington, nie odpowiadam za wychowanie tych dzieci. Zgadzam się, że dwunastolatkowie nie powinni być w pełnym obrazie poczynań ich rodziców. Zgodzę się też, że jest za wcześnie, żeby wpajali im kwestie polityczne. Nie możesz mieć do mnie za to pretensje, ja tym dzieciom nie opowiadam o morderstwach.

Zapanowała cisza. Mężczyzna nie wiedział jakiego następnego pytania się spodziewać. Wstał i wyciągnął z biurka dwie szklaneczki i szkocką, obficie napełnił obydwa naczynia. W dalszym milczeniu przyjęła napój.

- Rozumiem, ale to nie może tak wyglądać Tom. Nie popieram twoich poczynań, ale spójrz na to, chociaż z egoistycznej strony. - na jej twarzy pojawiło się skupienie, które widział głównie podczas jej prowadzenia lekcji. -  Jeśli to się będzie powtarzać lub pogarszać, to dotrze to do Dumbledora. Wiesz, że cię podejrzewa. 

- Skąd wiesz?

Upiła kolejnego łyka i przerwała kontakt wzrokowy. Poczucie zdrady zaczęło ściskać go w garści.

- Wezwał mnie na rozmowę, jak na siódmym roku. - opróżnił swoją szklankę w przypływie rosnącej złości. - Nic mu nie powiedziałam, obiecałam ci kiedyś, że zachowam pewne rzeczy dla siebie, a obietnic się nie łamie. Jednak nie będę cię też bronić Tom, nie chce mieć nic wspólnego z waszymi sprawami.

- Co mu powiedziałaś Addington?

- Powiedział, że dzieje się z tobą coś niedobrego. Zapytał, czy kiedykolwiek coś skłoniło mnie do podobnych podejrzeń. - odwróciła się od niego, a jej twarz zakryła kurtyna jasnobrązowych włosów. - Zapytał, czy wiem co to jest horkruks.

Tom się nie zorientował, co zrobił, był to czysty odruch. Złapał Danielle za kołnierz zielonego swetra i przyciągnął ją przed siebie. Przed szybkość gestu potknęła się o własne nogi i wylądowała na ziemi, co przypieczętowało trzaśnięcie jej kolan o podłogę. Brunet pochylił się nad nią, nie puszczając kołnierza i spokojnie zapytał:

- Co ty mu powiedziałaś?

- Nic, nic mu nie powiedziałam. - głos jej się zachwiał, zdanie jej urwało roztrzęsione westchnienie. - Powiedziałam mu, że nie zauważyłam nic dziwnego, że nie wiem co to horkruks.

Puścił jej kołnierz, w ręce mu zostało kilka pasm jasnobrązowych włosów. Dan zsunęła się na podłogę. Dolał jej szkockiej.

- Jeśli mu coś powiedziałaś Danielle-

- Nic mu kurwa nie powiedziałam! - twarz miała zaczerwienioną i błyszcząca od paru łez, które uciekły z jej oczu przy krzyknięciu. Upiła ze szklanki i wzięła głęboki oddech. - Tom nie jestem twoim wrogiem, nie jestem też twoim sojusznikiem. Zgodziłam się być przyjaciółką, z twoimi sprawami nie chce mieć nic wspólnego. Nie ujawnię twoich sekretów, ale nie będę też przekonywać innych, że jesteś dobry. 

Skinął głową, nie był pewny co powiedzieć. Wyciągnął w jej stronę rękę, którą z zawahaniem się przyjęła. Otrzepał wyrwane włosy i popatrzył na wstrząśniętą krukonkę. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego tak zareagował, Danielle by go nigdy nie zdradziła. Wiedział o tym. Stres budowany przez nieodpowiedzialne poczynania jego popleczników wpędzał go powoli w paranoję, że wszystko się wyda za wcześnie i jego pieczliwie skonstruowany plan legnie w gruzach. Widząc wystresowaną, bladą twarz jedynej osoby, jaką kiedykolwiek szanował, poczuł się dziwnie ciężko. Obydwoje opróżnili szklanki, ponownie dolał do pełna.

- Przepraszam cię Dan.

- Co się z tobą stało? 

Nie był pewny czy powiedzieć jej prawdę, w końcu sama powiedziała, że jest gotowa usłyszeć o tym co się działo przez ostatnie cztery lata. Riddle jednak podejrzewał, że mogła nie wiedzieć na co się pisze.

- Pamiętasz, jak ci tłumaczyłem jak powstają horkruksy?

- Tak. - zawierciła się z powrotem na kanapie. - Ten cały proces pogwałcenia życia i rozszczepienia duszy?

Tom poczuł oblewające gorąco i irytujące pulsowanie w nadgarstkach, czuł się dziwnie skrępowany. Jak nastolatek przyłapany na robieniu czegoś niestosownego. Spojrzał na Dan, lekko podpite spojrzenie łagodnie spoczywało na jego twarzy. Patrząc na nią, Riddle miał czasami dziwną ochotę być najbliżej, jak to możliwe.

- Cztery, są teraz cztery.

Po raz enty tego wieczoru zapadło milczenie. Wyraz twarzy Addington nie zmienił się nawet o jedno drgnięcie, co go z jakiegoś powodu zaniepokoiło jeszcze bardziej. Upiła łyka ze swojej szklanki i odwróciła wzrok.

- Ile masz jeszcze zamiar zrobić?

- To był ostatni. - twarz mu wykrzywił ledwo widoczny uśmiech, który był raczej drgnięciem kącików. - Więc zawsze będę już taki jak teraz, gorzej nie będzie.

Danielle zaczęła się cicho śmiać, może było to dzięki tym procentom, ale cel został osiągnięty - atmosfera się rozluźniła. Przyjrzał się swojej towarzyszce i wypełniło go dziwnie puste uczucie. 

- Addington?

- Tak?

Nie był pewny jak sformułować to pytanie. Odważniejszy z procentami we krwi przyznał sobie, że bał się coś zepsuć. Tak bardzo nie chciał znowu stracić tej znajomości. Co raz bliżej był Dan, tym bardziej czuł potrzebę coś zepsuć. Co raz dalej był Dan, tym bardziej czuł potrzebę wszystko naprawić. Nie mógł znaleźć środku.

- Zależy ci na mnie jeszcze?

- Tom. - odchyliła głowę do tyłu, opirając ją o tył sofy. Popatrzyła na niego przeciągle i się uśmiechnęła. Ku jego niezadowoleniu zatrzepotało mu serce, to był właśnie ten rodzaj uśmiechu. Ten, który miał wrażenie, że należy tylko do niego w całym świecie. - Nigdy mi nie przestało. Czy już byliśmy razem, czy nie mieliśmy kontaktu, czy jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze będziesz miał kawałek miejsca w moim sercu.

Po raz pierwszy zdał sobie sprawę z tego, że ma kogoś. I och, jak potworne było to uświadomienie. Tom miał pierwszy raz coś do stracenia.

-----

Alphard wyjrzał znad gazety, sekunde później upadła z hukiem na ziemie. Zerwał się na proste nogi i pospieszył w stronę swojego ukochanego. Blondyn stał oparty jedną ręką o niską komodę, posturę miał zgarbioną, dodatkowo zginaną przez szybkie oddechy. Black nie wiedział co zrobić. Mamrocząc kojące słowa, zaczął go powoli prowadzić w stronę fotela. Ręce mu się trzęsły. Sykes runął na ziemię, łapiąc się za brzeg fotela. Ślizgonowi prawie stanęło serce na ten widok i w mgnieniu oka znalazł się po jego boku na ziemi.

- Sykes musisz się dać zbadać. - ujął dłonie swojego męża w swoje. - Wiem, że absoltnie nienawidzisz medyków i szpitali i unikasz ich, jak tylko możesz... ale kochanie, Merlinie.

Kilka kropelek perlistego potu przylgnęło do jego włosów, sklejając je na czole. Pogładził twarz ukochanego czubkami palców. Sykes westchnął i w końcu na niego popatrzył.

- Proszę, wyślę sowę do Louisa. 

- Powie Dan.

- No i?! Ta kobieta cię kocha, jak rodzinę i zasługuje na to, żeby też wiedziała. Nie odbieraj jej możliwości próby pomocy, bycia dla ciebie. - podniósł Sykesa i pomógł mu usiąść na pobliskim fotelu. Black podszedł pospiesznie do niskiej szafki stojącej za welurową kanapą i wyciągnął z niej koc. - Sykes, obydwojemy wiemy, jaka jest sytuacja. Tym, że unikasz problemu zostawiasz mu tylko przestrzeń na to, żeby urósł-

- Nie masz pojęcia, jak to kurwa jest Alphard! To nie nad tobą wisi tykający zegar! To nie ty...

Urwał zanosząc się cichym płaczem. Czarnowłosy mężczyzna widział, jak złość i bezradność  rozrywają go od środka.

- Nie, nie mam pojęcia. Ale wiesz co? - usiadł na brzegu kanapy i otarł mu wilgotne oczy. - Jesteś wszystkim co mam, moją jedyną rodziną, najlepszym przyjacielem i miłością mojego życia. Więc może nie wiem, jak to jest, kiedy moje życie jest na szali, ale wiem, jak to jest się bać utraty wszystkiego co mam.

- Wyślij sowę do Louisa, powiedz mu, że finis incepit.

-----

Dzień dobry lub dobry wieczór dla każdego drogiego czytelnika. Z bólem przyznaję, że zamieniłam się na dłuższy czas w tego "wattpadowego pisarza", który ma wielki nawrót weny pisze jeden rozdział i znika na miesiące. Niestety praca, problemy rodzinne i zdrowotne robią się bardziej przytłaczające po dwudziestce niż za lat nastoletnich, kiedy to rozdziały pisało się po nocach przed szkołą:) Jeśli kogoś nie porzuciła chęć czytania, mam nadzieję, że następny rozdziały przypadną do gustu i nie zawiodą!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro