Rozdział XI
Po próbach wykazania przez niektórych niezależności i ducha boju,wszyscy skończyliśmy pozamykani w wykutych z kamienia pokojach,ozdobionymi stalowymi kratami. Możliwe, że dla nich było to więzienie, ale nie porównywało się z prawdziwym tego słowa obrazem, powinni się cieszyć z tutejszych luksusów, a nie płakać po kątach. Tamci nie bawili się w szczegółowe rozdzielanie ludzi,wrzucali hurtem do cel po paręnaście osób, nawet nie przejmowali się liczbą, dlatego czasami pomieszczenie były przepełnione lub tak, jak w mojej po parę osób.
Byłam zamknięta z młodym chłopakiem, mającym jakieś siedemnaście lat, rudą dziewczyną w takim samym wieku, staruszką wyglądającą przez małe okienko z widokiem na nieostrzyżony trawnik oraz nadnaturalnym, którym przedtem był Race'm.
Dusza Wybrańca musiała wybrać jego ciało na naczynie, ale do tej pory były jedynie trzy takie przypadki. Za każdym razem jednak to był silniejszy pół-śmiertelnik, którego duch krążył w zaświatach. Brałam taki obrót spraw pod uwagę, ale miałam nadzieję, że istotą, z którą jestem powiązana przepowiednią będzie kimś z mojego, najsilniejszego rodzaju – nieśmiertelnych. Mimo to, on i tak był jedną, wielką niewiadomą. Widać nie dla mnie łatwe życie. Westchnęłam i powróciłam do poszukiwania Chrisa. Po paru chwilach zlokalizowałam go w stosie osób naprzeciwko.
- Ana muszę ci coś powiedzieć – szepnął młodzieniec do siedzącej obok nastolatki, mając nadzieję że ona to usłyszy, zanim straci resztki odwagi. W idealnym momencie zebrało mu się na wyznania.Dopiero jak drugi raz wypowiedział jej imię, odwróciła się w jego stronę z zaciekawieniem w oczach. - Bo, ja... - dolna warga zaczęła mu drżeć – ja – no wyduś to z siebie– po prostu – ona sama już zirytowała się jego zacinaniem - ja cię bardzo lubię – skończył wypowiedź na jednym, szybkim wydechu.
- A byłbyś gotów za mnie umrzeć? - zapytała cichutko i znów przez bardzo wyczulony słuch mogłam wszystko słyszeć. Czyżby chciała użyć zakochanego jako tarczę? ~ w duchu uśmiechnęłam się na tą myśl.
-Tak – kątem oka zauważyłam, że mężczyzna obok przekręcił oczami, czyli też to słyszy, chociaż tyle.
-A gdybym umarła, oddałbyś za mnie życie, by mnie wskrzesić?
-Nie – spojrzała na niego z niedowierzaniem – bo wtedy byś musiała żyć beze mnie i obwiniałabyś się o moją śmierć – no proszę jednak niektórych stać na oryginalność.
-To takie urocze – rzuciła mu się na szyję – jesteś wspaniałym przyjacielem – srebrnooki prychnął z rozbawieniem na zaistniałą scenkę, ale nawet tym nie zwrócił uwagi niedoszłej pary.
Musiałam się dowiedzieć kim on jest. Zagranie uczennicy odpada, bo nie wie nawet o istnieniu Vancovera, a nie widzę sensu wprowadzania go w temat „życie na Ziemi". Ujawnienie swojej prawdziwej osobowości też na razie nie wchodziło w grę, za dużo istot by się dowiedziało, na co nie mogłam pozwolić. Pokazanie jakiejkolwiek strony oprócz działań śmiertelników było zagrożeniem. Jeszcze raz przeskanowałam profil Wybrańca, on wyczuwszy mój wzrok na sobie odwrócił głowę i uniósł krzaczastą brew. Nie odezwałam się lecz cierpliwie czekałam na jego ruch.
-Czego? - warknął cicho. Oj, nie tym tonem, chyba, że ci życie niemiłe.
-Po prostu nigdy cię nie widziałam i zastanawiam się kim jesteś – odpowiedziałam z lekkim uniesionymi kącikami ust, ignorując jego poprzednią wypowiedź. Kiedyś i tak za nią zapłaci.
-Najwyraźniej nie miałaś mnie zobaczyć – odparł z dziarskim uśmieszkiem, który najchętniej starłabym pięścią ewentualnie butem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro