ωαт¢нιиg тнє σтнєя ѕℓєєρ!
tenth day
[au gdzie james i peter są współlokatorami i mimo pozornej nienawiści, bardzo się lubią. b a r d z o]
•••
— Parker, kurwa, otwieraj te drzwi! — wrzasnął James, jakby jego celem nie było obudzenie tylko dwudziestolatka, a całego bloku mieszkalnego.
Peter wstał z łóżka, który zasypany był kartkami z góry na dół, i z niezadowoleniem poszedł w kierunku drzwi. Nienawidził, kiedy James “wychodził się zabawić”, bo zawsze kończyło się to tak samo. Potem, żeby nie było, musiał wysłuchiwać żalenia pana Dylana, mieszkającego naprzeciw, bo przecież brunet zakłócał ciszę nocną. Tak, robił to, przynajmniej cztery razy w tygodniu, ale tylko dlatego, że nigdy nie brał ze sobą kluczy. Z jednej strony to nawet lepiej – już nie raz wracał do domu bez telefonu, który potem przynosił mu jakiś kolega czy koleżanka. Te drugie zawsze rozczulały się nad młodym studentem, myśląc, że ma szesnaście lat i nigdy nie mogły uwierzyć, że jest od nich rok młodszy. Cóż, taka uroda.
— Oh, Barnes — powiedział udawanym, zdziwionym głosem, otwierając szerzej drzwi. — Co za niespodzianka. To wysoki stan upojenia czy już alkoholizm? — zapytał wrednie, patrząc, jak starszy o rok brunet wtacza się do pomieszczenia.
— Zamknij się — warknął jedynie, machając ręką w stronę drzwi, co miało na celu zamknięcie je, ale niezbyt mu się to udało.
Parker przewrócił oczami. Złapał za klamkę i docisnął ciemną powłokę do framugi, przy okazji zakluczając mieszkanie. Odwrócił się w stronę Barnesa i z zaplecionymi rękami patrzył, jak stara się zdjąć buty z nóg.
— Rozbierasz się dla mnie? — zapytał niezbyt inteligentnie James, marszcząc brwi. Policzki Parkera być może zaróżowiły się nieco na to pytanie. — Następnym razem chcę cię widzieć bez niczego. Na waleta. Jak natura cię stworzyła. Dlaczego jeszcze nie poszedłeś do mojego pokoju?
— Bo w przeciwieństwie do ciebie mam odrobinę godności — warknął młodszy, otrzymując w odpowiedzi głośny śmiech Buckyego. — A poza tym, nie mam najmniejszego zamiaru się przed tobą rozbierać. Zapomnij — dodał, odbijając się od drzwi z zamiarem pójścia do swojego pokoju.
James jednak w zaskakującym tempie podniósł się z szafki, zagradzając młodszemu przejście i zmusił go do cofnięcia z powrotem do ciemnej powłoki.
— Nie lubię sposobu, w jakim się do mnie odzywasz — oznajmił, rękami zagradzając mu drogę ucieczki.
— Oh, wal się — mruknął Peter, starając się przejść pod ramieniem Barnesa.
— Nie tym tonem. — Mężczyzna zacmokał niezadowolony, szybko kładąc lewą rękę na klatce piersiowej młodszego i z powrotem przygwożdżając go do drzwi.
— James, jesteś pijany — jęknął, starając się jakoś odsunąć od starszego.
Chłód metalu w połączeniu z jego ciepłą, a może nawet rozgrzaną, skórą było dość... ciekawym doświadczeniem. Zarumienił się, mając w głowie jedną z tych głupich myśli.
— Wciąż nieziemsko całuję — mruknął, zbliżając się w stronę młodszego.
Zanim Peter zdążył jakkolwiek zareagować na to, co się dzieje, James przycisnął swoje wargi do jego. Zdawał się na tej części twarzy opierać całego siebie, co absolutnie nie podobało się Parkerowi. Prawą ręką złapał podbródek młodszego, zmuszając do utworzenia ust i choć Peter bardzo nie chciał tego robić, wbijane palce skutecznie go przekonały do wykonania tej czynności. James kilkukrotnie obił zęby Parkera swoimi, zanim znalazł jakikolwiek rytm. Chłopak nie miał zamiaru oddawać pocałunków, ale w końcu, jakiś magiczny czynnik zmusił go do tego aktu odwzajemnienia.
James uznał to za przyzwolenie do kontynuacji. Jego lewa ręka, która spoczywała na klatce piersiowej szatyna, poczęła kierować się w dół, powoli, zahaczając o każdy napotkany mięsień i ostatecznie zmieniając kierunek na bok brązowookiego. Dłoń zjechała jednak jeszcze niżej, na pośladek Petera, co tym razem skutecznie wybudziło go z pocałunków. Odsunął się, strzepując z ciała zaborczą rękę Barnesa i przerywając pocałunek. Oddychał ciężko i czuł się niesamowicie źle z myślą, że pozwolił zrobić z sobą co James tylko chciał.
— Śmierdzi od ciebie alkoholem, idź spać — sapnął kładąc ręce na barkach starszego i odpychając go od siebie. — James, idź do siebie — dodał bardziej stanowczym tonem, odwracając młodego mężczyznę tyłem do swojej osoby i popychając go w stronę drzwi od ich pokoi.
Bucky już nie protestował. Posłusznie skierował się w stronę swojego pomieszczenia, zostawiając Parkera samego w korytarzu. Dwudziestolatek jeszcze chwilę nasłuchiwał, jak starszy mocuje się z butami i jeansową kurtką, a kiedy usłyszał zgrzyt materacu, odetchnął. Zdołał odsunąć się od drzwi i przetrzeć przedramieniem usta, co wcale nie pomogło mu poczuć się lepiej.
Stanął w progu jego pokoju. James jak zwykle położył się w jeansowych spodniach, bez koszulki, na brzuchu. Nie przykrył się – nigdy tego nie robił. I chrapał, czasami. Peter był w stanie usłyszeć to ze swojego pokoju, gdy do pierwszej nad ranem się uczył. Minę miał spokojną i najpewniej w ogóle nie będzie pamiętać tego, co zrobił przed chwilą. Oby, bo na pewno załamałby się, gdyby musiał żyć z informacją, że pocałował swojego współlokatora. Wielokrotnie podczas ich wspólnych gier podkreślał, że nie jest gejem, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo burzył równowagę w świecie Parkera.
Ale to nic.
Peter zadowalał się obserwowaniem go podczas snu.
Nie robił tego za dnia, bo jeszcze zostałby o coś posądzony, a że w nocy często działy się różne rzeczy, mógł sobie na to pozwolić. Czasami, w sytuacjach takich jak te, pilnował, żeby, na przykład, James nie zadławił się własnymi wymiocinami. Ani razu się to co prawda nie zdarzyło, ale wolał chuchać na zimne, aniżeli potem żałować, że czegoś nie zrobił.
I cóż, James wyglądał naprawdę dobrze, kiedy się nie darł, nie wywyższał i nie rzucał durnymi uwagami. Był bardziej znośny.
A Parker uwielbiał na niego patrzyć, kiedy spał.
••••••
wybaczcie za tamtą scenę przy drzwiach, tak odrobinkę mnie poniosło 😳 [ciebie offspringofHelios nie proszę o wybaczenie, Ty to na bank enjoyujesz]
[ziom, co ty masz we łbie
znaczy, co ja mam we łbie]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro