Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✥ Rozdział 11.

Dohyun niecierpliwie wyglądał przez okno taksówki, nasłuchując natarczywego dudnienia deszczu o dach pojazdu. W każdym przechodniu starał się ujrzeć Jandi, przez co kilka razy omal nie poprosił kierowcy o zatrzymanie się. Na szczęście w porę się opanował, dochodząc do wniosku, że ma omamy.

Denerwowała go przyciasna kurtka i kaptur, który wciąż miał na głowie, ale nie mógł jej zdjąć. Jeszcze tego brakowało, by zesłał na nich kłopoty. Choć... czy szukanie Jandi w mieście, którego kompletnie nie znał nie było okazem największej głupoty?

– Wychodzi pan?

Oszołomiony spojrzał na starszego kierowcę o siwej czuprynie i pomarszczonej twarzy. Kilkakrotnie zamrugał oczami, a gdy ujrzał za szybą logo restauracji, sięgnął pospiesznie do kieszeni kurtki i zapłacił za podwiezienie.

Niepewnie opuścił pojazd. Podskoczył w miejscu, gdy taksówka odjechała i nerwowo zaczął rozglądać się po uciekających przed deszczem ludziach. Strach sparaliżował jego ciało, a serce zaczęło niespokojnie bić w klatce piersiowej, gdy zaatakowały go wspomnienia z pociągu. Omal wtedy nie umarł... Jeżeli ktoś go rozpozna bez wątpienia będzie w niebezpieczeństwie. Nie bez powodu ktoś pragnął jego śmierci.

Powoli podszedł do drzwi restauracji, po czym skierował się w stronę dużych okien, które znajdowały się od strony ulicy. Na skraju chodnika ujrzał przemoczoną do suchej nitki kobietę w czerwonej sukience. Nogi miała na ulicy, a samochody mijały ją z niebywałą prędkością. Myśl, że któreś z nich mogło ją potrącić sprawiła, iż pobiegł w jej stronę i bez wahania obrócił jej nogi w stronę chodnika, kucając nad jej mokrym ciałem. Latarnia rzucała na nich delikatne światło, dzięki czemu mógł ujrzeć jej brudne od rozmazanego tuszu policzki. Choć padał deszcz, był pewien, że płakała.

Z początku spojrzała na niego z wielką radością, jednak blask w jej oczach momentalnie zgasł, gdy zdała sobie sprawę, że nie był Joonem.

– Rozchorujesz się. – Dohyun położył kurtkę na barkach dziewczyny i nałożył kaptur na jej mokre włosy. Loki zamieniły się w delikatne, skołtunione fale i straciły cały swój urok. – Wracajmy do domu, dobrze?

Jandi odepchnęła jego dłoń, gdy chciał pomóc jej wstać. Była wściekła. Dlaczego stał przed nią człowiek, który nie powinien opuszczać swojej kryjówki, a nie Joon? Przecież ją zaprosił! Obiecał, że wszystko naprawi i wynagrodzi jej każdą złą chwilę! Dlaczego znów ją wystawił!?

– Czekam na Joona – powiedziała jak w amoku, zaszklonymi oczami wpatrując się w kostki brukowe od których odbijały się krople deszczu.

– On nie przyjdzie, Jandi. Powoli dochodzi dwudziesta druga...

– Specjalnie dla niego kupiłam tą czerwoną sukienkę i szpilki. Pomalowałam też usta, bo wiem, że uwielbia, gdy dziewczyna prezentuje się w taki sposób. Myślisz, że mu się spodobam? Może powinnam wejść do środka i przejrzeć się w lustrze?

Dohyun podniósł się z klęczek, gdy Jandi skierowała się w stronę drzwi restauracji, zrzucając tym samym z siebie niebieską kurtkę. Chwycił ją za łokcie i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Naprawdę nie chciał sprawiać jej przykrości, ale musiał powiedzieć jej prawdę. Miał nadzieję, że po dzisiejszym zajściu zrozumie, iż Joon bawił się jej uczuciami. Powinna w końcu wyzbyć się uczuć względem tego drania.

Wyjął z kieszeni komórkę z klapką, otworzył wiadomość od Joona i podał go dziewczynie.

Jandi z niedowierzaniem czytała raz po raz krótką treść, coraz mocniej zaciskając palce na przedmiocie. Do samego końca wierzyła, że Joon przyjdzie na umówione spotkanie. Myślała, że po prostu się spóźni, ale on wysłał jej SMS-a dopiero po dwudziestej pierwszej, gdzie już godzinę czekała na niego przy restauracji. W chwili, gdy zaczynała w niego wątpić, usiadła na chodniku i pozwoliła, by deszcz całkowicie zmoczył jej ciało i ubrania. Czekała na niego jak idiotka!

– Przykro mi...

Pokręciła głową i cisnęła komórką o chodnik, roztrzaskując ją na kilka części. Dotychczasowy smutek zaczynał ustępować miejsca złości. Jandi potrafiła utrzymać emocje na wodzy i rzadko krzyczała, jednak tego było już za wiele.

– Coś mu wypadło!? – krzyknęła na cały głos, kopiąc jedną część telefonu. Gdy omal nie przewróciła się przez obcasy, zdjęła buty i rzuciła nimi, odpychając od siebie Dohyuna.

Zaczęła iść przed siebie gniewnym krokiem, nie zważając na to, że jej stopy dotykają chłodnej, mokrej od deszczu kostki brukowej. Choć była jej zimno, gniew całkowicie przyćmił jej umysł i sprawił, że przestała myśleć racjonalnie. Pragnęła wyładować swoją złość. Tylko to się liczyło.

– Jandi! – Dohyun dobiegł do brunetki. W jednej dłoni trzymał jej szpilki, a w drugiej kurtkę przeciwdeszczową. – Ubierz się, proszę. Nie chcę, byś się przeziębiła.

Zatrzymał się gwałtownie, gdy dziewczyna niespodziewanie odwróciła się w jego stronę. Jej oczy ponownie lśniły od gromadzących się w nich łez. Ten widok sprawiał mu ogromny ból.

– Sprzedałam swojego smartfona, by kupić tę cholerną sukienkę, buty i szminkę, których normalnie w życiu bym nie kupiła! – wykrzyczała mu w twarz, jakby to była jego wina. Dohyun nic jednak nie powiedział. Po prostu stał, patrząc jej w oczy. – Nie starczyło mi na odpowiednią torebkę, więc pokornie poprosiłam szefową, by pożyczyła mi jedną ze swoich. Zrobiłam to wszystko dla tego kretyna, bo dobrze wiem, jakie kobiety mu się podobają, ale on mnie znowu zlekceważył! Zrobił to, choć obiecał, że tym razem będzie inaczej!

Dohyun nie mógł tego dłużej wytrzymać. Wypuścił buty i kurtkę z rąk, po czym wziął Jandi w ramiona i przytulił ją tak mocno, że nie zdołała mu się wyrwać. Krzyczała, biła go rękami po torsie, a on po prostu ją trzymał dopóki się nie uspokoiła. Czuł, że powinien tak postąpić. Może i stracił pamięć, ale ludzkie odruchy wciąż w nim pozostały.

– On nie jest ciebie wart. To zwykły pajac.

Jandi roześmiała się na jego słowa, dzięki czemu atmosfera zrobiła się mniej napięta. Gdy wyczuł, że dziewczyna się rozluźniła, odsunął ją na długość ramion i skupił wzrok na jej brudnych od tuszu policzkach.

– Pewnie masz rację. Szkoda mi tylko telefonu.

– Gdybym miał swój to chętnie zrobiłbym ci zdjęcie. Wyglądasz jak zmora w tym rozmazanym makijażu – oznajmił żartobliwie za co dostał od dziewczyny w głowę z otwartej ręki.

– To już drugi raz, gdy krytykujesz mój wygląd! – oburzyła się, ocierając mokrymi dłońmi policzki. – Dżentelmeni tak nie robią.

– Nie wiem czy byłem dżentelmenem. – Dohyun wzruszył beztrosko ramionami. – Wiem jednak, że najpiękniej wyglądasz bez makijażu. Nie udawaj kogoś innego tylko po to, by zadowolić Joona. Jeżeli nie lubi cię takiej jaką jesteś to nie jest wart twojego zachodu.

– Wiesz co powiedzieć, by dziewczyna poczuła się dobrze. Musisz być dobry w uwodzeniu kobiet. – Puściła mu oczko i ruszyła w stronę porzuconych ubrań. Nie widziała sensu w ubraniu przemoczonych rzeczy, dlatego po prostu wzięła je pod rękę i stanęła przy chodniku, wyciągając rękę w stronę przejeżdżających samochodów. Miała nadzieję, że zdoła zatrzymać jakąś taksówkę, dzięki czemu dostaną się do domu. Wolała nie kręcić się z Dohyunem po mieście, a że zakupiona przez nią stara komórka z pewnością się nie włączy, nie miała innego wyboru.

– Nie chciałem, by tak to zabrzmiało.

– Odwróć się i schowaj twarz. To, że poprawiłeś mi nieco humor wcale nie oznacza, że jestem na ciebie zła. Narażasz nas na ogromne niebezpieczeństwo pokazując się na ulicy.

– Wiem. Po prostu nie chciałem byś była sama.

Spojrzała na niego i zdobyła się na lekki uśmiech. Patrząc na Kang Dohyuna i obserwując jego zachowanie była święcie przekonana, że nie mógł być złym człowiekiem.

Nagle dostrzegła ogromną dziurę pod obiema pachami i wybuchnęła głośnym śmiechem, na moment zapominając o złamanym sercu.

– Rozwaliłeś Joonowi kurtkę. Jestem pewna, że się wkurzy.

Dohyun niepewnie powędrował za wzrokiem Jandi. Gdy ujrzał dziury, wzruszył ramionami z miną niewiniątka.

– To nie moja wina, że jestem mężczyzną, a nie chłopczykiem z wygórowanym ego.

– Stać! Nie ważcie się ruszać i pozwólcie na przeprowadzenie rutynowej kontroli, która pozwoli nam zadbać o bezpieczeństwo Seulu!

Jandi zamarła, zaciskając palce na nadgarstku Dohyuna. Kątem oka dostrzegła dwóch mężczyzn z dużymi okularami na nosach. Trzymali w rękach pałki.

– To ludzie z Nations Group – wyszeptała przerażona, a Dohyun od razu napiął mięśnie i schował twarz głębiej kaptura. Jandi nie miała czasu, by ubrać trzymaną w ręce kurtkę, dlatego chowała się za mokrymi włosami na tyle, na ile było to możliwe.

– Co robimy?

Uważnie rozejrzała się po ulicy. Gdy dostrzegła szansę na przebiegnięcie na drugą stronę, wypuściła z dłoni kurtkę i buty, i mocniej zacisnęła palce na nadgarstku mężczyzny, krzycząc:

– Biegnij i nie odwracaj się za siebie! Nie mogą zobaczyć naszych twarzy!

W ostatniej chwili uciekli przed rozpędzoną ciężarówką, która na nich zatrąbiła. Biegli przed siebie, chowając twarze przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. Im dalej się znajdowali, tym było ich mniej, dlatego Dohyun doszedł do wniosku, że Jandi kieruje ich w jakieś odludne miejsce.

Choć, Jandi zaczynała tracić siły, skręciła w boczną uliczkę i ruszyła w stronę lasu, gdzie raz po raz raniła sobie stopy przez wystające gałęzie, szyszki i kamienie. Zagryzała zęby, próbując dzielnie znieść ból, jednak nigdy nie była w tym dobra. Bała się wszystkiego co mogło ją zranić. Nienawidziła dentystów, zastrzyków, a nawet bała się każdej ekstremalnej atrakcji w Wesołym Miasteczku. Unikała bolesnych i strasznych rzeczy jak ognia, dlatego, gdy znów poczuła, jak coś przecina jej prawą piętę, upadła na mokrą, błotnistą ziemię.

– Wszystko w porządku? – Dohyun z troską odrzucił do tyłu przemoczone włosy dziewczyny i spojrzał na jej twarz. Gdy pokazała mu stopę, dostrzegł krew wydobywającą się z licznych ran. Nerwowo obejrzał się przez ramię, by upewnić się, że zgubili ludzi z Nations Group.

– Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Musimy iść w głąb lasu – Jandi podniosła się na nogi, prawą stopę unosząc w powietrzu. Zignorowała pytanie Dohyuna i wytężyła wzrok, szukając w ciemnościach ukrytych znaków na drzewie, które pozostawiła jakiś czas temu na wypadek, gdyby jednak musiała skorzystać ze znalezionej kryjówki. – Musimy iść cały czas prosto, przepłynąć przez jezioro, a potem kierować się w stronę wielkiej płaczącej wierzby. Poprowadzę nas.

– Jesteś ranna!

– Nie umieram. To tylko małe zadrapania.

Jandi próbowała go zignorować i zamierzała iść przed siebie, gdy nachylił się przed nią i nakazał, by weszła mu na plecy.

– Przez jezioro nie zdołasz mnie przenieść. Jest naprawdę głębokie, dlatego mam nadzieję, że umiesz pływać.

– To się okaże. Nie pamiętam czy byłem pływakiem, ale to nie ma znaczenia. Teraz wskakuj mi na plecy i się ze mną nie kłóć. Sama powiedziałaś, że wciąż nie jesteśmy bezpieczni.

Odpuściła i spełniła jego prośbę. Dopiero teraz, gdy emocje nieco ochłonęły, dotarło do niej, co najlepszego zrobili. Uciekli przed ludźmi z Nations Group. Jeżeli widzieli ich twarze to będzie koniec. Organizacja nigdy nie da im spokoju. Ale co innego mieli zrobić? Dohyun miał pozostać dla nich martwy, a ona nie mogła pozwolić, by odkryli w niej mutanta. Nawet jeśli myśl o spotkaniu siostry napawała ją sprzecznymi uczuciami to strach przed tym, co działo się w tym miejscu przezwyciężał wszystko.

Co teraz zrobią? W jaki sposób skontaktują się z Joonem skoro telefon leżał w pobliżu restauracji? Całe szczęście, że dopiero co go kupiła i ani razu nie zdążyła z niego skorzystać. Jeżeli wpadnie w niepowołane ręce, przedmiot nie będzie w stanie jej pogrążyć. O ile nie zdecydują się wykorzystać do tego Joona, który wysłał jej SMS-a.

Bała się, że nie będzie mogła wrócić do domu, ale nie chciała mówić tego na głos. Nie chciała, by Dohyun poczuł się winien tego co ich spotkało. To nie jego wina, że oboje w jakimś stopniu mieli przerąbane u Nations Group.

Gdy wycieńczeni doczłapali się do wielkiej żelaznej bramy, Dohyun ostrożnie postawił Jandi na ziemi i opadł na kolana, chwytając oddech. Był mokry, przemarznięty i trząsł się jak galareta. Chociaż czuł, że zdołali uciec przed Nations Group, widok opuszczonego budynku nie przyniósł mu ulgi. Spodziewał się jakiegoś przytulnego miejsca i przyjaciół Jandi, którzy by im pomogli. Nie miał nawet pojęcia w jaki sposób dziewczyna chciała dostać się do środka skoro brama została obwiązana między prętami ogromnym łańcuchem z kłódką, które zdążyły zardzewieć.

– Nie sądzę, by duchy otworzyły ci bramę.

Jandi puściła jego słaby żart mimo uszu i podeszła do kłódki, uważnie obserwując jej budowę. Ostatnim razem, gdy tu była wejście nie było zabezpieczone. Istniało więc ryzyko, że ktoś zadomowił się w tym opuszczonym domu, jednak wątpiła, by komukolwiek odpowiadały warunki panujące w środku. W dzisiejszych czasach życie bez wody, prądu i sklepów w pobliżu było czymś absurdalnym. Nie wspominając o braku Wi-Fi i jakiegokolwiek zasięgu.

– Co to za miejsce?

– Zamilcz na moment. Teraz naprawdę muszę się skupić – rzuciła szorstko, a Dohyun uniósł dłonie w geście rezygnacji.

Była cała przemoczona i cholernie zmęczona. W dodatku strasznie bolały ją poranione stopy. Musiała wytężyć zmysł i odtworzyć w umyśle wszystko, czego nauczyła się w Tokio. To tam zdobyła odpowiednią wiedzę na temat drzemiącej w niej mocy i wiedziała, że nic nie mogło jej rozpraszać podczas jej korzystania.

Wyciągnęła przed siebie dłoń, wyobrażając sobie, że trzyma w palcach duży klucz. Przymrużyła powieki i siłą umysłu zaczęła grzebać w mechanizmie kłódki. Robiła to wiele razy w Kang School. Było to jednak dość dawno, dlatego nie miała pewności, że i tym razem jej się uda.

Krople potu pojawiły się na jej czole, a twarz zaczęła przybierać czerwonego koloru.

Gdy delikatnie przekręciła rękę w prawą stronę, kłódka otworzyła się i zawisła na łańcuchu.

Jandi zachwiała się na nogach i gdyby nie szybka reakcja Dohyuna, upadłaby na ziemię. Podziękowała mężczyźnie za pomoc i skinęła w stronę bramy.

– Musimy sprawdzić czy nikogo nie ma w środku. Nie pamiętam, by brama była zamknięta.

– Dobrze. Tylko co potem? Jak dostaniemy się z powrotem do twojego mieszkania?

Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Po ciele Dohyuna przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

– Nie wiem, czy możemy tam wrócić. Nie mamy pewności, że ci ludzie nie widzieli naszych twarzy. Uciekliśmy, a to oznacza, że jesteśmy powiązani z mutantami, których muszą wyłapać. Nie dadzą nam spokoju.

– Ale istnieje szansa, że nas nie rozpoznali. Chowaliśmy twarze...

– Szansa to za mało, Dohyun! – krzyknęła, wpatrując się w jego duże oczy. – Musimy odpocząć. Jesteśmy zmęczeni i mokrzy jak szczury. Rozpalimy kominek i poszukamy czegoś do ogrzania się. Nie spodziewaj się jednak luksusów. To opuszczona rudera, ale jestem pewna, że nikt nie będzie nas tutaj szukał. Wątpię, by ludzie zdawali sobie sprawę z tego miejsca.

Przynajmniej mam taką nadzieję, dodała w myślach.

Dohyun przytaknął i podszedł do bramy. Zdjął z niej łańcuch, pchnął do przodu i wziął Jandi pod ramię, by pomóc jej dojść do opuszczonego domu. Dookoła rosło mnóstwo chwastów, trawa i jabłoń, z której spadały jabłka. Budynek miał dwa piętra. Kiedyś z pewnością był pięknym domem o błękitnym kolorze, jednak obecnie farba odchodziła od ścian i przybrała brudno-szarą barwę. Większość okien zastąpiły przybite dechy. Jedynie drzwi wyglądały jeszcze w miarę przyzwoicie.

Przystanął przed wejściem i puścił dziewczynę, opierając ją o brudną ścianę.

– Zaczekaj tu, a ja sprawdzę, czy nikogo tam nie ma.

– Nie ma schodów, więc nie musisz się martwić piętrami. Tylko dół jest w miarę bezpieczny i zdatny do zamieszkania.

Przetarł palcami czoło i spojrzał na brunetkę z obawą.

– Jesteś pewna, że nic nie zawali nam się na głowę? Chyba nie byłem budowniczym, ale brak schodów raczej nie wróży niczego dobrego.

– Niczego nie jestem pewna. Niczego, oprócz tego, że nikt nas nie będzie tutaj szukał, a to jest na razie najważniejsze.

Miała rację, jednak myśl o zapadającym się starym budynku napawała go strachem. Tak wiele by dał, by wraz z pamięcią zniknęło jego powiązanie z Nations Group i wszystkim, co mogło sprowadzić na niego niebezpieczeństwo.

Dlaczego nie mógł otrzymać nowej tożsamości? To z pewnością ułatwiłoby mu życie.

Następny rozdział: 21 maja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro