75,5
Coś dziwnie skopiowałam poprzedni rozdział z bloga i została mi taka cząsteczka, która nie może być w 76 rozdziale, więc podrzucam ją wam tu na szybko <3
----
Następnego dnia jak gdyby nigdy nic Jennett normalnie wybrała się do szkoły. Miała o tyle szczęście, że kończyli wcześniej niż klasa Byrona, dlatego od razu po lekcjach się tam skierowała. Byron i Odrei nie gadali ze sobą, posyłali sobie uśmiech, ale na tym się kończyło. Jennett kryła się przed wejściem czekając aż prawdziwy Byron sobie pójdzie i będzie mogła się pod niego podszyć. Jest, idzie to biedne dziewczę. Szybka przemiana!
- Odrei... - wskoczył jej na drogę - Możemy jeszcze dzisiaj porozmawiać?
- Podniosłeś mi ciśnienie wystarczająco, może Jennett z tobą porozmawia... - przedłużyła ostatni wyraz, gdyż blondyn pociągnął ją za nadgarstek i wybiegł z terenu szkoły.
- Nie miałeś się spotkać z Axelem? - wysapała patrząc gdzie ją zaciągnął, blondyn także się rozglądał i dalej uparczywie ściskał jej rękę.
- Nieaktualne - rozglądał się czy aby na pewno są sami, zbędne towarzystwo mogłoby tylko zaszkodzić.
- Dobrze więc, słucham - Odrei tylko i wyłącznie liczyła na przeprosiny i moment, w którym powie "a nie mówiłam?". Skierowała go na ławkę, ale tylko spojrzała na jego twarz dostrzegła, że znów jest coś chyba nie tak.
- Nie lubisz Jennett prawda? - rzucił prosto z mostu.
Odrei jęknęła znudzona, że znowu to przerabiają.
- Lubię ją, nie przeszkadza mi to że jesteście razem, ale ma po prostu zły na ciebie wpływ, nie dba o ciebie...
- Tak jak ty? Nikt nie zadba o drugą osobę tak jak przyjaciel? - uśmiechnął się do niej jakby ją przejrzał, tak naprawdę podsumował wszystko co Artemida chciała powiedzieć. Brązowowłosa nieco się skrępowała, nie wiedziała co powiedzieć.
- Przyznaj, że chciałabyś być na miejscu Jennett, bez niej było lepiej prawda?
Smith kalkulowała każde jego słowo, ani tonacja, ani dobór słów nie pasował do syna Afrodyty. Czuła się jakby napierał na nią, a ona opierała się o ścianę. Czemu mówi takie rzeczy i to o swojej dziewczynie? Chytry uśmiech pasował aż za bardzo, ale w jego oczach tliła się niedostrzegalna zielona iskra.
- Kim jesteś? - zmarszczyła brwi całkowicie przeczuwając podstęp. Love zbliżył się do niej, naruszając strefę osobistą, nieco się przestraszyła, ale tego co zrobił kompletnie się nie spodziewała. Pocałował ją. Złożył delikatnego buziaka na jej ustach.
Nie wiedziała co z sobą zrobić, odruchowo go odepchnęła, przecież nie powinien tego robić! Zrobiło jej się odrobinę cieplej, a ten wyszczerzał zęby w jej stronę. To było naprawdę dziwne, ale jakoś tak nie jest na niego zła.
- Przyznaj, że tego chciałaś - oblizał się - Świetnie cię rozumiem, też od zawsze byłem numerem 2, "tylko przyjacielem". Tobie może to się podoba, ale długo tak nie pociągniesz. Zemścijmy się na McCurdy, może chciałabyś... - Smith nie mogła tego słuchać. Chłopak naprawdę namieszał jej w głowie zwłaszcza, że nie był sobą i jeszcze dała się mu pocałować! Słusznie przywaliła mu jak najmocniej z liścia, tak że spadł z ławki.
- Kim jesteś?! - powtórzyła wściekle, cała była czerwona. Nie potrafiła zrozumieć tej intrygi.
- Kimkolwiek sobie zażyczysz słońce - mrugnął tylko oczami, a przeszło go zielone światło. Na miejscu Byrona leżała Jennett.
Nastolatka oniemiała, miała wrażenie, że chyba śni, bo to nie mogło być możliwe. Wzięła McCurdy za fraki i mocno nią potrząsnęła.
- C-co...co to do cholery było?! - ponownie rzuciła, go a raczej ją na ziemię - Chyba mi jakoś gorzej ostatnio - chwyciła się za głowę już naprawdę się gubiąc. - Czyli to wczorajsze zachowanie Jennett...to ty się pod nią podszywasz? - Jennett milczała przyglądając się i zastanawiając co jeszcze ciekawego powie - Gdzie jest prawdziwa...
- Przestaniesz biadolić? Już i tak wiesz za dużo.. Granie dwóch ról będzie trudne, ale albo cię uciszę albo się do mnie dołączysz.
- Wiesz, że zadarłaś z boginią śmierci? Mnie nie uciszysz!
- Ja nie, ale pan Steven już tak - mina jej zrzedła, w końcu ją dorwał?! I co teraz? Zaniepokoiła się co wskazywała jej twarz.
- Jennett jest bezpieczna, na razie powiedzmy, że zmieniła kolegów i drużynę, która wykorzysta jej potencjał - wstała i wytrzepała się z ziemi.
- Ej Jennettka nie za dużo tej samowolki? - na ścieżce ni stąd ni zowąd znalazła się Avril, ratunek dla Artemidy. Niekoniecznie, ponieważ pewnie też jest zamieszana w tą całą maskaradę.
- Masz mnie pilnować, a nie śledzić - czarnowłosa przewróciła oczami.
- Avril. O co z nią chodzi?! Nią i twoim ojcem!
- Przecież wszystko jest w porządku... - mina nastolatki ani trochę tego nie pokazywała. Jej oczy wypełniała żałość, jakby była do czegoś zmuszana.
- Nie powinnaś była z nią gadać - pociągnęła McCurdy za ucho w ramach kary, oczywiście czarnowłosa nic sobie z tego nie zrobiła. Odrei wlepiała wzrok w ziemię, myśląc co powinna powiedzieć, Jennett oczywiście manipulowała nią dalej.
- Nikt ci nie uwierzy, zwłaszcza Byron, więc się nie pogrążaj - na koniec wysunęła w jej stronę rękę z zaciśniętą pięścią by wręczyć coś Artemidzie. Niepewnie wzięła podarek w ręce - Jak przemyślisz sprawę to pisz.
Avril nie podobało się to co wyprawiała Jennett pod jej nieobecność, chociaż była pod wrażeniem takich intryg. Prawie jak na jej poziomie, ale bała się, że w pewnym momencie przesadzi. I tak ją ciągnąc, obie odeszły, a Arti znowu została sama. I co teraz?
Spojrzała na dłonie, w których trzymała otrzymany...fioletowy kamień z rzemykiem, dokładnie taki jaki pokazywał jej Byron. Biedny on skoro niczego się nie domyśla. Jak znowu zacznie mu się skarżyć na Jennett albo wymyślać teorie o zmiennokształtnym człowieku, to może skończyć się to dla niej słabo. Ścisnęła kamień w pięści. Jak sama to powiedziała, nie zadziera się boginią śmierci, pozostaje jej działać na własną rękę.
-----
Co w ogóle myślicie o Odrei jako postaci? Trochę jest poboczna, ale bardzo lubię pisać z nią sceny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro