Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dla Ciebie

***

Potrzebował pomyśleć, nie zamierzał zasypiać, ale w spokoju chciał zebrać szalejące myśli. Znalazł stary dąb. Przypominał mu jeden z tych rosnących nad Wilią. Był rozłożysty i pachnący. Gęsto rosnące, intensywnie zielone liście szumiały głośno na wietrze i na daleko sięgających gałęziach tworzyły niemal namiot, w którym mógł poczuć się bezpiecznie i spokojnie. Dąb musiał być bardzo stary. Ciekawe, jakie czasy pamiętał? Władysław usiadł na miękkim mchu pod drzewem. Oparł głowę o pień i zamknął oczy. Ostatnie dni zmęczyły go mocno i chociaż nie dawał tego poznać swoim rycerzom, przez głowę przeszła mu myśl, że gdyby żyła Jadwiga, być może do wojny by nie doszło. Nie miał już trzydziestu lat. Ani wojaczka ani jazda konna nie sprawiały radości, konieczność uśmiercania ludzi raniła jego serce. Czuł zmęczenie w ciele i umyśle. W drodze na Malbork parę dni temu podeszli do Kurzętnik, gdzie mogli przejść przez Drwęcę, bo bród był dogodny i konie nie grzęzły tam w rzecznym mule. Było dość płytko i względnie bezpiecznie. Jednak po drugiej stronie rzeki gromadziły się już główne siły Zakonu z wielkim mistrzem na czele. Przejście brodu byłoby samobójstwem więc musiał zarządzić odwrót wojsk... Szli przez około 40 średnich mil... w strasznym lipcowym upale. Potem przez jeden dzień odpoczęli pod Działdowem, żeby zaraz ruszyć na północ w kierunku Dąbrówna. Przebyli połowę poprzedniej trasy, zanim dotarli przed wieczorem do miasteczka. Po trzygodzinnej walce pozostały po nim jeno spalone ruiny, ale Władysławowi udało się zdobyć umocnienia. Musieli nieco odpocząć przed wyprawą, bo trzeba im było dotrzeć do południowego wybrzeża jeziora Lubień. Jakże brakowało mu Skirgiełły, a nawet Korygiełły i Wigunta. Choć wokół miał wielu doradców, żaden z nich nie pozwalał ani na chwilę odpocząć Jagielle od podejmowania decyzji. Bracia, nawet jeśli niczego mądrego nie doradzili, wiedział, że zawsze stali po jego stronie. Skirgiełło poprowadziłby swoich ludzi ku zwycięstwu. Cieszyłby się z możliwości pokonania Zakonu, chociaż z pewnością odradzałby zaufanie Witoldowi. Tyle już lat upłynęło od jego śmierci..., a sprawy z Witoldem jakoś się ułożyły. Na tyle, na ile mogły się ułożyć z podstępnym Kiejstutowiczem... Najbardziej zaś brakowało mu Jadwigi... I chociaż za kilka dni miała minąć jedenasta rocznica jej śmierci, wciąż czuł w sercu straszną pustkę, jakby odeszła zaledwie wczoraj. Wielokrotnie łapał się na myślach: „czy to podoba się Jadwidze?", „co by powiedziała?", „co by zrobiła?" Tak bardzo brakowało mu tych chwil, kiedy przed porannymi spotkaniami z możnymi, przychodził do jej komnaty, czasem nawet nie zdejmując kaftana, wsuwał się obok niej pod ciepłą pierzynę i kładł swą głowę na jej piersi. Nierzadko długo ze sobą rozmawiali, niekiedy powiedziała jedno zdanie, które wystarczyło by wiedział, co robić, najczęściej jednak nie mówili nic. Ona głaskała go jedną ręką po głowie, drugą splatała z jego dłonią i tak wsłuchiwali się nawzajem w swoje oddechy, ciesząc się zbyt rzadkimi wspólnymi chwilami. Pamiętał, jakby to było wczoraj, jej słodki zapach, jedwabistą fakturę jej włosów, delikatność skóry, słodycz ust. Było mu wstyd rozkoszować się wspomnieniami o niej, bo obecna żona – Anna często wyrzucała mu wspominanie Jadwigi. Całe szczęście - nie zdawała sobie sprawy, jak DOBRZE ją pamiętał... Każde spojrzenie, słowo, każdy pocałunek i pieszczotę... Gdy zawstydzony spowiadał się z tego Trąbie, usłyszał, że przed Bogiem Jadwiga zawsze będzie jego małżonką i miłość do niej nie jest zdradą obecnej. Uspokoiło go to nieco, ale kiedy spoglądał w oczy Annie, czuł winę w sercu. Winę, że nie potrafił jej pokochać tak mocno jak Jadwigi, że nie słuchał jej prawie nigdy, bo nie uważał by coś wartego uwagi miała mu do powiedzenia, że nie miłował ich córki tak jak powinien i uczepił się myśli, że nie jest jego, bo kamień spadłby mu wtedy z serca. Zgodziła się na nadanie jej imienia jego pierwszej żony, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że z kolei ona czuła się winna plotek, które nawet mieszczanie krakowscy z lubością powtarzali. O jej zdradach trąbił cały Wawel, a on miał nadzieję, że w opowieściach tych jest choć ziarno prawdy, bo to by uspokoiło jego sumienie...

Jadwigo...

Czuł potworny ból w sercu z powodu tego, co rozkazał czynić w Dąbrównie. Miasteczko zostało wycięte w pień. Nie tylko jego obrońcy zginęli, ale też cywile z pobliskich powiatów, którzy chcieli schronić się w mieście. Okrucieństwo było konieczne. Chodziło o sprowokowanie Krzyżaków do walnej rozprawy, zanim jeszcze wojska staną pod Malborkiem. Cel zapewne osiągnięto. Tylko jakim kosztem? Wiedział, że to nie spodobało się Bogu, z pewnością też nie spodobałoby się Jadwidze. Czy patrzyła na to z góry z przerażeniem? Z litością w sercu? Ze zgorszeniem?

Wybacz mi, Jadwigo... Musiałem... Boże, bądź miłościw...

Wcisnął nasady nadgarstków w zmęczone oczodoły. Przytrzymał. Najpierw zobaczył ciemność, w której majaczyły jeszcze przez chwilę obrazy, które oglądał w szarości nadchodzącego zmierzchu, potem na przemian widział fantastyczne wzory, jaskrawoniebieskie punkty, w końcu niczym gwiezdne konstelacje na pogodnym letnim niebie, złote gwiazdy. Opuścił dłonie i otworzył oczy. W pierwszym momencie zobaczył tylko szare plamy, które zlewały się z otoczeniem. Musiał zaplanować obejście jeziora. Jak to zrobić? Kiedy ruszyć na Malbork? Wiatr był pod wieczór tak silny, że nie kazał tymczasem rozbijać namiotów, bo i tak nie ustałyby w polu. Lepiej było schronić się wśród drzew i na pachnącej ściółce przez noc odpocząć. Jeśli wiatr ustanie – dopiero wtedy będzie można rozbić obóz. Tylko... czy był na to czas? Rano jak codziennie od śmierci Jadwigi będzie chciał wysłuchać mszy. Jak zwykle każe ją odprawić w jej intencji, chociaż ona pewnie już tego nie potrzebowała. Więc każe ją odprawić za powodzenie wyprawy. Poprosi ją o wstawiennictwo, tak jak za jej życia prosił o radę i modlitwę i będą ruszać. Pamiętał jak bardzo chciała odzyskać ziemię dobrzyńską i on jej obiecał, że to dla niej zrobi. Bo walczył też dla Jadwigi. Nadużyciem byłoby twierdzenie, że wojnę z zakonem prowadził dla niej, ale na pewno też z myślą o niej i o rekompensacie za to, czego nie chcieli jej zwrócić. Przeklęty Opolczyk. Przeklęty Zakon.

***

Otworzył oczy. Czyżby już dniało? Co prawda czuł chłód i słyszał gwizd wiatru, ale promienie słońca przezierały przez gęste listowie dębu. W jego kierunku szła niewiasta w błękicie. Poznałby ten chód wszędzie. Pewny siebie, ale jednocześnie delikatny, jakby płynęła po wodzie, szybki, ale kobiecy. Dlaczego go nie zdziwiła ta wizyta?

- Przyszłaś, ukochana... - wyciągnął do niej ręce. Nie wyglądała jak święta. Miała rozpuszczone włosy, jak wtedy w ich pierwszą wspólną noc. Błękit sukni podkreślał jej kryształowe oczy. Pełne usta uśmiechały się do niego. Ona też wyciągnęła do niego dłonie. Dotknął ich. Były takie realne. Jej dotyk jedwabiście pieścił jego palce. Spletli je jak kiedyś. Pociągnął ją delikatnie, żeby usiadła obok niego. Poczuł jak bierze go pod rękę i składa głowę na jego ramieniu. Bał się ruszyć by nie zniknęła.

- Snem jesteś? Duchem? Bóg mi cię zesłał na pociechę czy diabeł ku większej tęsknocie?

- Władysławie... Jestem tu dla ciebie... - poczuł ciepło rozlewające się w okolicach serca. Przecież diabeł nie chciałby podarować mu tak miłego uczucia. Kojącego, a jednocześnie wzmacniającego, pocieszającego i błogiego. Słyszał jej głos, choć nie otwierała ust. Słyszał ją w głowie i w sercu. Dotknęła pieszczotliwie jego coraz wyższego czoła. Przesunęła palcami po skroniach. Zatrzymała je na zmarszczkach wokół oczu...

- Postarzałeś się, ukochany....

Chwycił jej dłoń i ucałował. Ściskał tak mocno, jakby bał się, że zjawa zaraz uleci.

- Dlaczego mnie zostawiłaś, Jadwigo?

- Nie zostawiłam. Nigdy. Jestem przy tobie zawsze. I dziś jestem tu dla ciebie...

Czuł w gardle niemoc i napływające rozrzewnienie. Zawsze była przy nim. Czuł to. Czuł, że go nie opuściła. Nawet kiedy czasem było ciężko, bardzo ciężko, kiedy był bliski klęski, kiedy wątpił, miał wrażenie, że ona nad nim czuwa, że wstawia się za nim do Boga. Nawet gdy źle czynił, wierzył, że go nie zostawi w poczuciu winy i rozpaczy. Przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się w Dąbrównie...

- Ja ci wybaczyłam. I Bóg ci wybaczy, ale i ty sobie będziesz musiał wybaczyć. Czyniłeś to, co ci wojenny duch podpowiedział.

- Czy ty to mówisz, najmilsza, czy to usprawiedliwienie okrutnych czynów w moim umyśle się zrodziło?

- By być dobrym królem, nie możesz się cofać, nie możesz też żałować tego, co się już stało. Pokochałam męża mądrego, łagodnego, szczodrego i sprawiedliwego. Co nie znaczy, że nie będziesz nigdy błądzić...

- Czy wyprawa na Malbork to błąd?

- Ty wiesz to najlepiej...

- I nie doradzisz mi nic? - spojrzał jej w oczy. Milczała. Wpatrywała się w niego z tym swoim słodkim uśmiechem, za którym tak bardzo tęsknił. I milczała. Westchnął. Dąb nawet we śnie rzucał głęboki cień. Nie mógł przyjrzeć się jej kryształowym oczom. Na policzkach widział kształt liści dębowych. Zakłócały mu one cudowny obraz jej twarzy.

- Wyjdźmy, miła, na słońce... - wstał i chciał pomóc wstać jej, ale nie mógł podnieść Jadwigi. Zdawała się ciężka, niby z kamienia. Po raz pierwszy też otworzyła usta, gdy przemówiła.

- Nie, najdroższy, zostańmy tu jeszcze. Tu w cieniu drzew... To cień jest twoim sprzymierzeńcem...

- Chcę cię zobaczyć w świetle dnia...

- Przyjdzie pora, że taką mnie zobaczysz, ale nie dziś. Posłuchaj mnie. Dziś zostańmy tutaj, w cieniu...

Znowu przysiadł obok niej. Odgarnął ciemne włosy za ucho. Pogłaskał policzek.

- Gdybym mógł, zostałby z tobą tu na zawsze, ale obiecałem ci, że Krzyżaków pobiję, odzyskam co twoje, pomszczę braci litewskich..., jutro ruszam na Malbork.

- Tutaj też możesz walczyć...

- Tu? Przecież tu nic nie ma...

- Jest wróg, którego chcesz pokonać. Po co ci więcej?

- Mam walczyć na tutejszych polach?

- Każesz rozbić namiot...

- Wysłucham mszy...

- Lepiej dwóch, żeby wszystkie tabory zdążyły dotrzeć..., żeby wojska zdążyły się zorganizować, uzbroić, przygotować szyki... Niech wiedzą i twoje wojska, i wroga, że Bóg wam dopomoże... i że nie zwlekacie z walką, boście do niej nie gotowi, tylko modlicie się przed nią...

- Przecież nie znasz się, miła moja, na sztuce wojennej...

- Ale ty się znasz...

- Więc to ja sam ze sobą rozmawiam?

Ujęła jego dłoń i ucałowała jej wnętrze. Pęcherze od trzymania przez tyle dni wodzy końskich zniknęły, draśnięcia od miecza zbladły. Przysunął się do niej bliżej i przytulił do serca. Żeby i je uleczyła. Gdy całował jej włosy, poczuł pieczenie pod powiekami, ale nie chciał płakać. Chciał, żeby widziała go niezłomnego, twardego i gotowego na wszystko. Próbował ją mocniej przytulić, ale zaczynał mieć wrażenie, że powoli jej ciało traci swą strukturę, jakby nagle stawała się nieuchwytna jak woda ze strumienia, jakby stawała się przezroczysta. Usłyszał jej głos w głowie Twego serca z tęsknoty nie uleczę, ale wymodlę wielką wiarę i odwagę, bo będą ci bardzo potrzebne. A teraz musisz się już obudzić. Za chwilę wstanie słońce...

Poczuł nagle chłód wiatru, jakby ktoś chlusnął mu w twarz lodowatą wodą. Słońce jeszcze nie wstało, dlatego powietrze było przejmująco zimne. Jagiełło zerwał się na równe nogi i rozejrzał dookoła. Niebo nad drzewami rozświetlone było już zbliżającym się brzaskiem. Zapowiadał się gorący dzień. Żadna chmura nie zwiastowała odpoczynku od lipcowego upału. Nikogo w pobliżu nie było. Rycerstwo i służba nie śmieli mu przeszkadzać w obmyślaniu natarcia. Przez plecy przeszedł mu dreszcz. Przypomniał sobie swój sen. Zamknął oczy, jakby bał się, że cokolwiek umknie jego pamięci. Ruszył w stronę obozu. Zobaczył z daleka koniuszego.

- Wezwij księcia Witolda i osiodłaj nam konie.

- Panie, kniaź śpi jeszcze...

- To go obudź, A chyżo! - Władysław odgarnął do tyłu włosy i szybkim krokiem wszedł do namiotu rycerzy. Słabeusze. Nie chciało im się spać na chłodnej ziemi. Nie był zły. Raczej pomyślał z zadowoleniem, że jeśli przyjdzie im walczyć tutaj i dzisiaj, jego ludzie będą wypoczęci, a więc i więcej w nich będzie zapału do walki. Kiedy głośno chrząknął, wszyscy zerwali się szybciej niźli na odgłos trąby wzywającej do boju. Zaśmiał się.

- Możliwe, panowie, że będziem walczyć tutaj. Jednak muszę rozejrzeć się po okolicy. Czy jakieś zasadzki na nas nie czyhają i czy kształt terenu będzie nam w walce sprzyjał. Marszałku Zbigniewie, potrzebuję cię przy objeździe. Wraz z księciem Witoldem, zobaczymy, co w walce tutaj możemy zyskać.

***

- A więc... Niech się stanie... Będziem walczyć tutaj. Jak nazywa się pobliska wioska? - Witold wyglądał na zadowolonego. Zawsze wolał walczyć w polu niż oblegać zamki.  W polu sytuacja była jasna. Walka wręcz. Kto dzielniejszy, sprawniejszy i szybszy ten... żywy.

- Grunwald - Jagiełło siedział na koniu wyprostowany. Miał już w głowie szczegółowy plan bitwy.

- Długo będziemy czekać tu na Krzyżaków?

- Nie mają długiej drogi do przebycia... Myślę, że jeszcze dziś rozegra się walka...

- Litiwni uderzą od prawej strony jako pierwsi.

 - Tak, a potem poprowadź ich do odwrotu...

- Co?! Litwini nie uciekają z placu boju. Ani Tatarzy czy Serbowie, którzy z nami idą...

-To będzie chwilowe. Niech zakon myśli, że nas przestraszył i osłabił o ustępujące zastępy litewskie. Wrócicie jeszcze na pole bitwy...

- A to o mnie mówią, żem szczwany lis - Witold zaśmiał się chytrze i skłonił z szacunkiem głowę w stronę Władysława. - Czy już mamy ruszać?

- Nie, cień jest naszym sprzymierzeńcem... Niech się wygrzeją na słońcu. W dodatku nie będą wiedzieć, ilu się nas spodziewać, pomiędzy drzewami trudno się liczy... Nie odważą się uderzyć pierwsi, bo nie wiedzą, czy nie przygotowaliśmy tu na nich jakichś zasadzek...

- Mamy czekać w lesie jak tchórze? - Marszałek Zbigniew z Brzezia zwątpił. Miał poprowadzić ciężką jazdę. Jego rycerze i ich konie aż rwali się do walki. Nie w smak im będzie to tkwienie między drzewami.

- Muszę przed walką wysłuchać mszy. Właściwie dwóch... To trochę czasu zajmie, Zbigniewie. Nie jesteśmy tchórzami, tylko rozsądnymi strategami. Wierzę w ciebie i w to, że będziesz potrafił powstrzymać swoich niecierpliwych wojów.

- Oczywiście, królu. Po prostu... Nie spodziewali się... Nie spodziewaliśmy... Nikt nie spodziewał, że walczyć będziem pod jakimśtam Grunwaldem.

- Miejsce dobre jak każde inne, a może nawet i lepsze. Nic, prócz wroga, którego musimy pokonać, nam nie potrzeba...

Dziękuję, Jadwigo...

***

Było około godziny ósmej. Wojska polsko-litewskie stały już u południowego wybrzeża jeziora Lubień. Od zachodu nadchodzili Krzyżacy. Król, tak jak zapowiadał,  wysłuchał dwóch mszy, podczas gdy wojska litewskie szykowały się do bitwy na prawym skrzydle, a polskie na lewym i w centrum. Krzyżacy nadeszli od Fryngowa. Między Stębarkiem, Łodwigowem i Grunwaldem rozbili obóz. Ukrytych w zaroślach sił polsko-litewskich nie byli w stanie dostrzec ani policzyć. Tak jak Władysław przewidział, czekali 4 godziny w potwornym skwarze, bo bali się zaatakować, nie widząc pomiędzy drzewami, jakie zasadzki przygotowali dla nich Król Jagiełło i Kniaź Witold. Między przeciwnikami było prawie 5 średnich mil pagórków. Mogło tam być wszystko.

Jagiełło nie spieszył się do bitwy. Poprosił podkanclerza Trąbę o spowiedź, wysłuchał kolejnych mszy, dokonał pasowania na rycerzy, wydał dyspozycje do bitwy, zadbał o rozstawienie wart z zapasowymi końmi, gdyby konieczny był odwrót. Nadeszło południe. Władysław odmówił modlitwę do Boga i do Najświętszej Panienki, przypomniał sobie dzisiejszy sen... Jadwigo, prowadź mnie i wspieraj, tak jak zawsze to robiłaś, jak wtedy, kiedy odbierałaś dla mnie Ruś Czerwoną, jak w Budzie ukorzyłaś się by zwrócili mi insygnia koronne, jak wtedy gdy zmuszona byłaś pertraktować z Krzyżakami. Żałuję, że mnie wtedy przy tobie nie było, ale wiem, że dziś ty przy mnie jesteś. Módl się za mnie...

Zakładał już hełm, gdy doniesiono mu, że do obozu polsko-litewskiego dotarli dwaj posłańcy zakonu. Jeden z nich był wysłannikiem cesarza Zygmunta Luksemburskiego, drugi reprezentował księcia szczecińskiego Kazimierza, przebywającego w krzyżackim obozie. Jagiełło wyszedł z namiotu. Z góry lał się już żar, słońce świeciło jasno na błękitnym niebie, a po nocnym wietrze nie pozostał najmniejszy podmuch. Posłowie krzyżaccy twarze mieli zroszone potem, ale wzrok surowy i nieprzejednany. Jeden z nich niósł dwa miecze. Władysław wiedział, że taki zwyczaj panuje w Europie, bo przecież jego rycerze brali udział w krucjacie przeciw Turkom. On sam zaś utrzymywał kontakty z rycerstwem zachodnim. Zwyczaj był szlachetny i chociaż wiedział, że chce doszczętnie zniszczyć wroga, nie lekceważył go. Gdy przedstawiono mu posłów, nieznacznie skinął w ich stronę głową, ale czekał na przekazanie treści poselstwa.

Poseł cesarski tylko mierzył Jagiełłę i Witolda pełnym pogardy wzrokiem, wysuwając brodę do przodu i wydymając usta. Przemówił herold księcia szczecińskiego:

- Najjaśniejszy królu! Wielki mistrz pruski Ulryk śle tobie i twojemu bratu, przez nas heroldów, te dwa miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś przy tej pomocy i orężu ludu twojego nie tak gnuśnie i z większą niżeli okazujesz odwagą, wystąpił do bitwy, a iżbyś się nie chował w tych gajach i zaroślach, ale na otwartym polu wyszedł walczyć.*

Władysław rzucił kątem oka na Witolda, który poczerwieniał na twarzy i pewnikiem wybuchłby niczym zatkana bombarda, gdy Władysław nie odezwał się pierwej. Ze spokojem podszedł do przemawiającego posła i niemal z uśmiechem odebrał od niego broń.

- Chociaż w wojsku moim mam dostatek oręża i od nieprzyjaciół bynajmniej ich nie potrzebuję, przyjmuję w imię Boże i te dwa przysłane miecze, od wrogów, łaknących krwi mojej i narodu mego. A do tegoż Boga sprawiedliwego, pysznych karmiciela, uciekać się będę z prośbą i modlitwą, aby na nieprzyjaciół moich tak dumnych i bezbożnych gniew swój obrócili.*

Gdy patrzył jeszcze za odchodzącymi posłami, skrzyżował z głośnym uderzeniem otrzymane miecze, aż heroldowie ze strachem obejrzeli się za siebie, zanim czmychnęli w pośpiechu do swego obozu.

- Chcieli nas sprowokować. Żebyśmy pierwej niż oni uderzyli - Witold był zły, ale jako świetny strateg, rozumiał podstęp.

- "Przed porażką - wyniosłość, duch pyszny poprzedza upadek" - Jadwiga z Księgi Przysłów uczyła mnie pokory, gdym świeżo upieczonym królem był jeszcze. - Władysław westchnął, wspominając swoje początki na tronie krakowskim.

- Mądrą żonę miałeś. Mądrą jak żadna...

- Nawet twoja Anna?

Witold zaśmiał się.

- Mówisz o niewieście, która czeka tylko na bogactwa Zakonu. Tym dla niej ta wojna. Choć twoją Jadwigę szanowała. Nie lubiła jej, ale ceniła. Pomodliłeś się do niej o nasze zwycięstwo?

***

Witold pozostał wśród swoich na prawym skrzydle, król Władysław zaś odjechał w towarzystwie niewielkiej chorągwi na pobliski wzgórek, skąd mógł obserwować przebieg wydarzeń. Dzień był naprawdę piękny. Żal tracić tylu dzielnych wojów, gdy słońce tak pięknie świeci. Na podwyższeniu czuć było delikatny wiaterek, który pieścił jego twarz niczym dłonie Jadwigi. Polskie rycerstwo zaintonowało...

Bogurodzica dziewica,
Bogiem sławiena Maryja.
U twego syna, Gospodzina,
matko zwolena, Maryja!
Zyszczy nam, spuści nam.
Kyrie eleison.

Twego dziela Krzciciela, Bożycze,
Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.
Słysz modlitwę, jąż nosimy,
A dać raczy, jenoż prosimy:
A na świecie zbożny pobyt,
Po żywocie rajski przebyt.
Kyrie eleison.

Zamknął oczy i przytknął ostrze miecza do twarzy. Przejmujące zimno metalu przynosiło ulgę w tym gorącu. Pod powiekami jeszcze raz objawiła się Jadwiga. Siedziała na koniu w koronie i grubym skórzanym płaszczu z kapturem, na którym mieniła się jasna kolczuga. Przy jej boku błysnął niewielki miecz. Była wyprostowana, ale w jej twarzy nie dojrzał pychy, raczej pogodzenie się z koniecznością. Uśmiechała się delikatnie do niego. Wyszeptał z uczuciem:

- Dla ciebie, Jadwigo...

KONIEC

____________________

* cytaty z poselstwa zakonu za Kronikami Jana Długosza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro