Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Eddy

Wpadłem na genialny pomysł.

Arvisowi się nie spodoba. Jak zawsze. Uznałem jednak, że wypadałoby nieco zaryzykować, skoro udało się znaleźć podejrzanego. Początkowo planowałem pilnować Kiliana, ale stwierdziłem, że nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, a nie chciało mi się oglądać kolejnego morderstwa.

Siedziałem skryty w szparze, przyglądając się Erhardtowi. Nie skupiałem się na rozmowie między nim a Kilianem. Nic nadzwyczajnego. Niemal usnąłem, gdy słuchałem przechwałek Kiliana. Był wielce przekonany, że poradzi sobie z jednym palcem w nosie, a z drugim w dupie. Jego ego sięgało takiego poziomu, że Lucyfer przy nim wydawał się naprawdę zakompleksionym chłopczykiem.

Żeby coś kiedyś go porządnie trzasnęło. Przydałby mu się motywujący kopniak.

Kilian wyszedł. Erhardt odprowadził go wzrokiem, trzymając szklankę z whiskey w ręku i kręcąc nadgarstkiem, jakby mieszał napój. Westchnął. Odstawił trunek, po czym znów zarzucił kaptur. Wyciągnął z torby zeszyt i zaczął go przeglądać. Nie widziałem z daleka, co dokładnie skrywało wnętrze. Dostrzegłem jedynie masę zapisków. Erhardt miał całkiem ładne pismo jak na taką łajzę. Kusiło, żeby zmienić się w coś mniejszego, podejść bliżej i sprawdzić, co takiego skrywał Erhardt. Tylko nie miałem pomysłu. Co pozwoliłoby mi zbliżyć się wystarczająco i jednocześnie nie rzucało się w oczy?

W sumie każde zwierzę, które zupełnie przypadkiem się przy nim pojawi i dziwnie zainteresuje się zeszytem, będzie podejrzane.

Może wystarczyło pomyśleć logicznie. Co takiego skrywał notesik potencjalnego porywacza Śmierci? To pamiętniczek ze wpisami typu: "Drogi pamiętniczku, złapałem dziś Śmierć, jestem z siebie niezwykle dumny, najlepsze laski będą się do mnie kleić"? Albo to lista z nazwiskami wraz z dopisanymi przewinieniami i wykreślał, kogo już odstrzelono. Nie. To głupie. Po co miałby zostawiać jakikolwiek dowód zbrodni? Ta opcja odpadała. Ewentualnie to listy do zmyślonej ukochanej. Nieco chaotycznie zapisane, ale zawsze mogły pochłonąć go emocje, nie patrzył, jak pisał i przez to niektóre zdania wychodziły koślawe lub powstawały ogromne przestrzenie między słowami.

Nie. To definitywnie jakieś notatki. Z czego? Czy to w ogóle miało związek ze Śmiercią? Gdyby zeszyt wpadł w niepowołane ręce, to ktoś odkryłby jego sekret. Chyba naprawdę doszukiwałem się niepotrzebnych detali, zamiast skupić się na ważnych rzeczach. Chciałbym sprawdzić, co tak naprawdę znajdowało się na kartkach papieru, ale też dalej nie widziałem sposobu na ich bezpiecznie sprawdzenie.

Erhardt złapał za ołówek. Skreślił kilka słów, parę dopisał, później przeczytał kilka poprzednich stron. Nic podejrzanego. Przynajmniej do tej pory. Ja miałem czas. Jeszcze zrobi coś dziwnego. Na pewno.

Ktoś podszedł. Przyjrzałem się blondynowi z nieco krzywą twarzą. Próbowałem sobie skojarzyć, czy widziałem go wcześniej, gdy podglądałem Kiliana.

Znaczy... Śledziłeś Kiliana... KRA, pilnowałeś!

Poznałem go. Nie pamiętałem tylko imienia. Na pewno zaczynało się na "n". Moja genialna pamięć zawodziła. Czy ktokolwiek wspominał, jak dano mu na chrzcie? O ile przeszedł przez ten sakrament. Niemniej. Bezimienny blondasek stanął przed Erhardtem. Ten zrzucił kaptur i spojrzał zaskoczony.

— Nicolas? Coś chcesz?

O! Tak miał na imię! Oczywiście, że pamiętałeś, miałeś to na końcu języka!

Nicolas usiadł naprzeciwko.

— Chciałem spytać, czy zdecydowałeś, co robimy z Isabelle. Mówiłeś, że wolisz się jej pozbyć. Jest już późno. Naprawdę chcesz ją znosić jeszcze dzisiaj?

— Dałem ją Kilianowi na zlecenie — odparł obojętnie.

— Myślałem, że sam się nią zajmiesz. — Założył ręce.

— Chciałem, ale mam nieco ważniejsze sprawy na głowie. — Poprawił włosy. — Od czegoś mam Kiliana.

— Poradzi sobie?

— Raczej tak. Jeśli nie zobaczę dziś Isabelle na dole, to znaczy, że sobie poradził. Proste. — Parsknął pod nosem. — Naprawdę mam zbyt wiele na głowie, żeby się przejmować. Prędzej czy później Isabelle będzie wąchać kwiatki od spodu.

— To coś poważnego? — spytał zmartwiony.

— Będę musiał spędzić trochę czasu na dole. Przy okazji upewnię się, że nikt już nie sabotuje pracy.

— Może pomóc?

— Chyba nie. Gdybym coś chciał, to dam ci znać. Na razie wszyscy będą mieć wolne. Nie dbam o to.

— Jasna sprawa. — Nicolas wstał. — Powodzenia na dole.

Erhardt jedynie spoglądał w ciszy, jak Nicolas wychodził. Westchnął. Złapał z resztkę whiskey. Dopił, skupiając się na jakimś obiekcie na podniszczonej ścianie. Stukał palcami o blat. Wydawał się zaniepokojony. Ciekawe, o czym myślał. Mówił, że miał dużo na głowie "na dole". Wpadłem na to, że chodziło o Podziemie. KRA! Idealnie. Na logikę zaraz się tam wybierze. Dowiem się, gdzie znajdowało się wejście. Zapewne nie wkroczę do środka, bo nie umiałbym się ukryć, ale ważne, że odkryję cokolwiek. Zawsze to jakiś postęp, który też sprawi, że Lucyfer nie będzie mógł narzekać, że Arvis nie szukał efektownie Śmierci.

Gorzej, że następny krok to przekonanie Kiliana do paktu i faktyczne sprowadzenie Śmierci z powrotem do Piekła. To pierwsze, o ironio, wydawało się cięższe do wykonania.

Erhardt wstał, zarzucił torbę na ramię, zostawiając szklankę. Pożegnał się gestem z karczmarzem. Odwiązał czarnego konia od słupka. Poklepał go po szyi. Wskoczył w siodło. Poprawił drobiazgi takie jak ułożenie wodzy czy ustawienie nóg w strzemionach. Ruszył. Trzymałem dystans, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nie wiedziałem, czy Erhardt w ogóle będzie rozglądał się w trakcie jazdy, ale czułem się pewniej. Wtedy cały mój misterny plan poszedłby się KRA.

Droga Erhardta okazała się dosyć skomplikowana przez niezmierzoną ilość zarośli i wystających korzeni. Nie mógł pozwolić sobie na zbyt szybką jazdę, jeśli nie zamierzał skończyć w krzakach. Jednocześnie widziałem, że niewiele brakowało, by wbiegł na wypoczywającą watahę wilków. Początkowo myślałem, że zwierzęta zainteresują się hałasem i sprawdzą, co smakowitego kopytkowało w okolicy, jednak najwidoczniej leżały najedzone i nie chciało im się gonić za koniem. Cóż, Erhardt był szczęściarzem. Lepszym niż ja. Nie liczyłem, ile razy omal nie zaryłem w wypoczywające na gałęziach ptaki.

Zatrzymał się nieopodal obskurnej chaty. W pobliżu przesiadywało już kilka koni. Wyjątkowo nieodpowiedzialne, patrząc na to, jak wiele wilków kręciło się w okolicy, ale to nie moja sprawa. Ja nadal szczyciłem się swoją niematerialnością.

Wylądowałem nieopodal i zmieniłem się we fretkę. Znalazłem dziurę w ścianie i wkroczyłem przez nią do środka. Dostrzegłem coś ciekawego. Starą, podniszczoną, drewnianą klapę. Wyglądało na to, że Podziemie było dosłowną nazwą. Upewniłem się, że Erhardt jeszcze nie wszedł do środka, po czym podszedłem bliżej. Nie zdołam otworzyć wejścia. Na pewno nie w tej postaci. Jednakże zainteresowało mnie coś innego. KRA! Zapach magii. Wyjątkowo charakterystyczny, cierpki. Nigdy nie przepadałem za tą wonią. Już nawet rozkładające się zwłoki pachniały znacznie lepiej. KRA!

Niemniej.

Podziemie było widocznie przesycone tym paskudnym zapachem. Płynęła stamtąd energia, która kojarzyła mi się tylko z jednym dniem. To nie przypadek... Przez dwa ziemskie lata spotkałem się z różną mocą emanowaną przez magię, jednak dopiero teraz drugi raz zetknąłem się z tym samym uczuciem. Instynktownie zacząłem drapać łapkami o klapę. On tam był. Na pewno. Tak blisko. Zrobiłbym wszystko, byleby go stamtąd wydostać. Znów nie mogłem nic zdziałać. Co z tego, że wiedziałem, gdzie przebywał, skoro nadal nie miałem Arvisa do pomocy.

Kra... Wiesz, że tam czeka... Wydostaniesz go...

Poczułem rozrywające ostrze. Przedarło się przez plecy, przebiło mały brzuch. Zadrżałem. Popatrzyłem na bok. Erhardt. Patrzył z szeroko otwartymi oczami.

KRA mać...

Dobrze, że jesteś niematerialny.

Wykorzystałem pokład magii, żeby wrócić do kruczej formy. Tylko w ten sposób wydostałem się spod ostrza. Wskoczyłem na pobliską zawaloną belkę. Erhardt nie oderwał ode mnie wzroku. Przypatrywał się z szokiem. Zacisnąłem pazury. Zmierzał tam. Stał za zniknięciem mojego pana. Na pewno. Odebrał go z nieznanego mi powodu i jeszcze z tego korzystał. Najchętniej rozszarpałbym mu każdy cal ciała, żeby pożałował. Ale... Na razie był jedyną znaną osobą, która mogła jakkolwiek doprowadzić nas do tego miejsca. Rwało mnie do lotu, byleby spuścić łomot, jednak to nic nie da. Nie tego chciałby Śmierć.

Zakrakałem dwukrotnie, po czym znalazłem szparę, przez którą wyleciałem. Przystanąłem na drzewie w pobliżu. Obróciłem się. Oby Erhardt nie domyślił się, że byłem powiązany z Kilianem, bo wtedy to przypieczętuje jego los i szukanie Śmierci jeszcze bardziej się wydłuży.

Teraz wypadałoby powiedzieć Arvisowi, że znalazłem miejsce, gdzie przebywał Śmierć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro