Rozdział 15
Rozdział 15
— Crene cię z tą nie wypuści, dobrze o tym wiesz. Wracam do domu, nie jestem tu do niczego potrzebna.
Czułam jak przyśpiesza mi oddech, nie mogłam jej teraz zostawić i nie chciałam się kłócić. Elis uratowała mi kiedyś życie i przez cały ten czas narażała się w imię moich problemów i zachcianek.
— Myślałam, że chcesz ze mną szukać tego wilka, który mnie przemieniał — warknęłam.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, była taka pewna, że mi pomoże, że chcę to zrobić ze mną. Poświęciłam kilka tygodni na to by przekonać ją, że nie może i nie powinna w głębi serca, nie chcąc być sama. Przecież to dopiero pierwsza przeszkoda.
— Misja skończona, po co ci on skoro teraz masz Crena?
Zauważyłam, że trzęsą jej się dłonie.
— Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Chcesz wracać do domu? Proszę bardzo! Ja nie zamierzam się poddać.
Dziewczyna zacisnęła zęby.
— Raz w życiu pomyśl logicznie. Nie masz żadnego tropu, ostatnim razem Crene złapał cię po dwóch dniach, myślisz, że ile zajmie mu to teraz? Game over.
Kilkanaście godzin wcześniej
Jeszcze nigdy nie był tak zły. Po aferze z grzebaniem w rzeczach siostry, kiedy powiedziałam, mu że spadam. Nigdy. Nawet nie krzyczy, siedzi cicho i mimo, że nigdy nie był bardzo rozmowy, to zupełni inny rodzaj ciszy. Taki który dźga cię w bok co każde trzydzieści sekund. Układam sobie w głowie mowę usprawiedliwiającą, a kiedy jesteśmy już pod domem dodaję do niej nawet przeprosiny, ale jakoś nie mogę się zmusić, żeby się odezwać. Dławię się jego milczeniem i niechęcią.
W domu zdejmuję trampki i strzepuję ze stóp kilka ziarenek piasku. Siadam na łóżku i przygotowuję się na to by stawić mu czoła, ale to wcale się nie dzieję. Crene rzuca koszulkę na materac i wychodzi. Czekam cierpliwie, ale nie pojawia się przez następne dwadzieścia minut, potem czterdzieści, aż w końcu godzinę. Niecierpliwię się i wiercę, przeglądam strony w telefonie i próbuję poukładać rzeczy w torbie, ale to na nic. Chcę wyjaśnić to co zaszło, przecież nie stało się znowu nic takiego. Spoko, naruszyłam jego prywatność, nie pierwszy raz przecież! Ukarał mnie, zawstydził, dostałam za swoje, mógłby już odpuścić. Wiem, przecież, że odpuści mi prędzej czy później.
Wychodzę z pokoju i na marznących palcach, przeszukuję dom. Nie mogę go nigdzie znaleźć dopóki przez przypadek nie zauważam jego sylwetki śpiącej na kanapie.
— Śpisz? — szepczę w ciemność i siadam obok jego wielkich nóg.
Nie odpowiada, ale widzę po jego oddechu i sztywności, że nie śpi.
— W skali od jednego do "wyjdź" jak bardzo jesteś zły? — pytam z nadzieją, że skusi się na wyrażenie ogromu swojego niezadowolenia. Obraca się na plecy i wpatruje we mnie czujnie.
—Możesz zostać — mamrocze, nie odrywając ode mnie czujnych oczu.
Poruszam się i podkulam nogi, na małym skrawku kanapy, który pozostawiła mi sylwetka alfy. Teatralnie westchnęłam z ulgi i wytarłam wyimaginowany pot z czoła.
— No dzięki! Przecież wiesz, że bym nie wyszła — dodałam z uśmiechem.
Twarz alfy pozostawała kamienna.
— Wyniósłby cię — oznajmił, jak się wydaje zupełnie poważnie.
Uśmiech na mojej twarzy powiększył się, aż do momentu bólu policzków. Crene jak śmieszek, którym jest pozostał zupełnie niewzruszony.
— Nie masz takiej mocy — odpowiedziałam dobitnie.
Podniósł się jak pantera, pociągnął za moje nogi, tak że leżałam jak długa i przygniótł własnym ciężarem. Odważyłam się wziąć oddech dopiero gdy podparł się na przedramionach.
— Myślę, że mam właśnie tyle "mocy" ile trzeba — szepnął bardzo blisko moich ust.
Chęć przyłożenia warg do jego skóry była przez moment dominująca. Zbliżał się o milimetry, jakby myślał o tym samym. Mógłby uprzedzić mnie uśmiechem, że żartuje i jest w lekkim nastoju.
— Dałam ci fory.
Przybliżam się jeszcze bardziej i przymykam oczy w oczekiwaniu na pocałunek.
— Robisz dziubek — oznajmia alfa, jakbym nie wiedziała.
Wzdycham nie otwierając oczu.
— Daję ci szansę na pocałunek — tłumaczę.
— Nie będę cię całować, jestem na ciebie zły — oznajmia i mimo, że słyszę śmiech w jego głosie robi mi się głupio.
Czuję jak moja twarz zaczyna parzyć i mam nadzieję, że ten atak zawstydzenia zaraz się skończy, bo robi mi się nieprzyjemnie gorąco. Nie zdarzyło mi się jeszcze aby chłopak odmówił mi pocałunku. Zamieram, przestaję nawet oddychać. Dlaczego trzyma mnie pod sobą, w parodii przytulenia i tak blisko trzyma twarz.
— Hej oddychaj — upomina mnie alfa, a jego oddech łaskocze mnie w policzek.
— Wypuść mnie — syczę, chcąc uratować resztki dumy.
Spada na mnie całym swoim ciężarem, skutecznie powstrzymując jakąkolwiek próbę ucieczki.
— Jestem zmęczony, idę spać — mruczy i porusza się wbijając mi kolano w udo, zanim wygodnie się układa i nieruchomieje.
Próbuje wbić mu palec w żebra, ale nic go nie rusza.
— Bardzo śmieszne, złaź ze mnie.
Mój protest pozostaje bez odzewu.
— Nie mogę oddychać — dyszę przygnieciona jego ciężarem. — Proszę.
Mężczyzna wzdycha odrobinę teatralnie i podnosi się tylko na tyle bym mogła zaczerpnąć oddechu. Jego przyjemny zapach przenika mnie do tego stopnia, że zaczynam wierzyć, że nie istnieje żadna inna woń.
— Obiecujesz, że nie będziesz gadać? — pyta, patrząc mi w oczy.
Ochoczo kiwam głową.
Alfa wstaje i ziewa głośno, chyba naprawdę jest zmęczony. Podnosi leżący na podłodze koc, dając mi tym samym widok na swoje umięśnione plecy i dopiero wtedy odwraca się w moją stronę. Bardzo pewnie podchodzi i przypiera mnie do siebie delikatnie, umiejscawiając swoją dłoń na mojej tali i jego usta w końcu lądują na moich. To taki dwu sekundowy cmok, a ja na kolejne piętnaście przestaje rozumować. Ręka na moim ramieniu prowadzi mnie przez mały domek do sypialni. Robotycznie siadam na łóżku i zdaję się nie rejestrować tego jak Crene kładzie się obok mnie.
— Może tak być? — pyta sennie, a ja mruczę, że nie mam nic przeciwko.
Osuwam się na poduszki, a ciężka głowa Crena natychmiast ląduje na moim brzuchu. Jakbyśmy byli parą, jakbyśmy byli parą tysiąc lat i w jego zachowaniu nie było nic dziwnego czy też nowego. Nie potrafię wyrazić słowami jak słodki i godny zaufania jest. Nie mogę uwierzyć w jego delikatność, spokój i aurę bezpieczeństwa jaką wokół siebie roztacza, przecież dłonie, które mnie delikatnie obejmują są pełne zakrzepniętej krwi jakiegoś dzieciaka, którego jeszcze niedawno bił. Która z jego osobowości, które zobaczyłam jest prawdziwa, a co jest maską? Kiedy stopnieje jego zimna krew, i pokaże mi agresję, gwałtowność i przemoc jakie cechują wilkołaki? Kiedy zobaczę nie tylko dobrego i godnego zaufania mężczyznę, a bezwzględnego alfę? Bo przecież musi nim być.
***
Obudziłam się jeszcze przed świtem, ale Crene nie było już obok mnie. Ubrałam się i usiadłam przy oknie, patrząc jak jasność nieśmiało zwalcza mrok. Zastanawiałam się gdzie jest i co robi, to weszło mi w krew tak bardzo, że już się chyba nie uwolnię. Każdą sekundę bez niego spędzam na rozmyślaniu gdzie jest i co robi, trochę nie mogę sobie tego wybaczyć. Nigdy nie chciałam być dziewczyną, której facet stanowi centrum wszechświata i raczej nie będę. Własny egotyzm i przeświadczenie o swojej wyjątkowości stanowiły moją tarczę. Zabawne jak najgorsze wady przychodzą mi z pomocą za każdym razem gdy tonę. Długo siedziałam przy oknie, nie bardzo chciało mi się ruszyć, ogarnąć i zacząć ten dzień. Wisiała nade mną chmura niepokoju, czułam, że coś się wydarzy. Coś wisiało w powietrzu, naiwnie sądziłam, że im dłużej nie zacznę się ruszać, tym dalej ucieknę od tego dnia. W końcu zdecydowałam się stawić mu czoła. Jak zwykle najpierw udałam się do kwatery Elis, bardzo nie chciałam żeby czuła się samotna czy wykluczona, miała do tego tendencję.
Gdy wpadłam do pokoju właśnie pakowała swoje rzeczy do walizki. Jak mogłam tak długo zwlekać, zmarnować tyle czasu? Wyrzuty sumienia uderzyły mnie jak kamienie, oczywiście pochłonięta Crenem zapomniałam po co właśniwie tu jestem i po co jest tu Elis.
— Ruszamy dalej? — zapytałam, choć znałam już odpowiedz.
Nie mogłam pozbyć się zrezygnowania i przygnębienia z głosu, choć naprawdę nie chciałam, żeby go słyszała.
— Nie, nigdzie się nie ruszasz — mruknęła i była chyba nawet trochę zdenerwowana.
Jej rude włosy były starannie związane w ciasny warkocz, była przygotowana na wszystko, wiem, że nie wymyśliła tego przed chwilą.
— O co ci chodzi? — zapytałam, uderzając w obronne nuty.
Elis w końcu zapięła zamek i odwróciła się w moją stronę. Była pomalowana, a naprawdę rzadko to robiła.
— Crene cię z tą nie wypuści, dobrze o tym wiesz. Wracam do domu, nie jestem tu do niczego potrzebna.
Czułam jak przyśpiesza mi oddech, nie mogłam jej teraz zostawić i nie chciałam się kłócić. Elis uratowała mi kiedyś życie i przez cały ten czas narażała się w imię moich problemów i zachcianek.
— Myślałam, że chcesz ze mną szukać tego wilka, który mnie przemieniał — warknęłam.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, była taka pewna, że mi pomoże, że chcę to zrobić ze mną. Poświęciłam kilka tygodni na to by przekonać ją, że nie może i nie powinna w głębi serca, nie chcąc być sama. Przecież to dopiero pierwsza przeszkoda.
— Misja skończona, po co ci on skoro teraz masz Crena?
Zauważyłam, że trzęsą jej się dłonie.
— Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Chcesz wracać do domu? Proszę bardzo! Ja nie zamierzam się poddać.
Dziewczyna zacisnęła zęby.
— Raz w życiu pomyśl logicznie. Nie masz żadnego tropu, ostatnim razem Crene złapał cię po dwóch dniach, myślisz, że ile zajmie mu to teraz? Game over.
Podeszłam krok bliżej i kopnęłam leżącą na podłodze torebkę.
— Coś wymyślę, zawsze mi się udaję. Jeśli mi pomożesz wymyślimy plan i Crene nie zdąży nic zrobić. Bywało już gorzej Elis, zaczęłyśmy razem i razem skończymy.
Elis westchnęła ciężko i już wiedziałam, że ją mam.
— Dobra możesz nadal być moim sidekickiem.
Cofnęłam się o krok.
— Co? To ty jesteś moim sidekickiem.
— Śnisz.
A/N Z okazji tego, że stuknęło mi 1k obserwujących (szczęście) pomyślałam, że możemy zagrać w grę, którą podpatrzyłam na kilku zagranicznych profilach. Pod tym rozdziałem możecie zadawać pytania postacią, a one wam odpowiedzą! Więc jeśli jest coś o co chcielibyście zapytać Crena, Elis czy Lou to śmiało! Przy czym przypominam, że odpowiedzą zgodnie z tym co teraz wiedzą i czują. Buziaki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro