Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52. Postanowienia, a pragnienia

Kilka godzin snu powinno wystarczyć. Musiało wystarczyć. Gaspard spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Blizny po ugryzieniu zdawały się powoli zabliźniać. To dobry znak. Była szósta rano. Amberly jeszcze spała, więc cicho przemknął obok drzwi jej sypialni do swojego gabinetu. Dostrzegł sowę za oknem. Pospiesznie odebrał przesyłkę i rozwinął gazetę, na której już pierwsza strona informowała, że zaginiona praktykantka z Hogwartu została odnaleziona, a list wysłany do McGonagall był prawdziwy. Z artykułu wynikało, że Amberly przebywa obecnie w swoim rodzinnym domu. Doskonale. Marietta wywiązała się z umowy. Nabrał proszku Fiuu i rzucił w palenisko, po czym wkroczył w zielone płomienie, żeby po chwili wylądować w gabinecie Szefa Aurorów.

— Wszystko gotowe? — zapytał Pottera, na co ten poprawił nerwowo okulary i odchrząknął.

— Cóż, zrobiłem, co mogłem. Tuzin moich ludzi jest już na miejscu. Ukryli się i czekają na dalsze rozkazy. Widziałem, że artykuł się ukazał. Jeśli połkną haczyk, to będzie znaczyło, że są półgłówkami. Ale nie zaszkodzi spróbować.

— Użyliście zaklęć wykrywających aportację?

— Tak, dodatkowo wokół posesji wyznaczyliśmy linię. Jeśli ktoś ją przekroczy, od razu się o tym dowiemy. Chyba powinieneś do nich już dołączyć. Skorzystaj z mojego kominka. Podłączyliśmy salon w domu Rosalie Miles do sieci Fiuu. Ale jest zabezpieczony, można tam się dostać tylko przez ten jeden kominek.

— Sprytnie. Mam nadzieję, że przybędą — odrzekł Gaspard, z zadowoleniem kiwając głową.

— Powodzenia — rzekł Potter, po czym poklepał Shepherda po ramieniu.

***
Gaspard kończył właśnie obchód. Aurorzy poukrywali się w różnych częściach domu i ogrodu pani Miles. Postanowili czekać do wieczora. Jeśli śmierciożercy nie złapią przynęty, to odwołają akcję. Grindelwald stanął przy dużym oknie przytulnego salonu. Na dworze zaczynało już robić się ciemno. Nagle rozległ się dźwięk alarmu, a także gwizd ustawionych w kilku miejscach domu fałszoskopów.

— Ktoś się aportował! — dobiegł głos jednego z aurorów ukrytych w ogrodzie.

— Ilu? — zapytał Gaspard kierując pytanie do Terry'ego Boota, który był autorem zaklęcia wykrywającego aportację.

— Jeden! — zawołał cicho.

Tylko jeden? Gaspard zmarszczył brwi w zamyśleniu. Nie pasowało to do śmierciożerców ani trochę. Zwykle działali w co najmniej kilka osób, nie w pojedynkę. Wyjrzał przez okno. Ciemna postać kroczyła z uniesionymi do góry rękoma, z różdżką skierowaną końcem do dołu.

— Znak poddania! — ktoś szepnął.

— To może być podstęp...

— Czekamy! — zarządził Boot, a wszystkie głosy umilkły, w tym również fałszoskopy.

— Co, już posikaliście się w majty? — zawołał przybysz, a Gaspard rozpoznał głos Zabiniego.

— Czego chcesz, Zabini? — odkrzyknął, nie spuszczając mężczyzny z oka.

— Chcę porozmawiać...

— O czym?

— Mam dla was propozycję — zawołał Blaise, unosząc swoją różdżkę do góry, po czym położył ją na ziemi.

— Rozbroić go!

— Nie trzeba, geniusze, przecież sam się poddaję — westchnął Zabini. Mimo to któryś z aurorów wystrzelił w jego kierunku zaklęcie Expeliarmus. Różdżka poszybowała w powietrzu znikając w kryjówce aurora.

— No więc skoro już mamy wstępne uprzejmości za sobą, może przejdźmy do konkretów — odezwał się ponownie Zabini, jak zwykle nonszalancko zakładając ręce na piersiach.

— Mówiłeś o jakiejś propozycji — rzucił Gaspard, wychodząc przed dom. Inni aurorzy nadal pozostali w ukryciu.

— Cóż, truchła Lestrange'ów już od dawna cuchną w piachu. Zbrzydł mi ten odór porażki. Byłbym głupcem, stojąc po stronie kilkunastu śmierciożerców, z których większość to imbecyle nie nadający się do niczego innego, jak tylko bezmyślnego wypełniania rozkazów, a i to zazwyczaj gotowi są spieprzyć przy pierwszym lepszym ruchu.

— Streszczaj się, Zabini — zawołał Terry.

— No więc jak tylko zobaczyłem artykuł o tej małej szlamie, z informacją że niby przebywa w domu babki, od razu zwietrzyłem podstęp. Ale pomyślałem, że to akurat dobrze się składa, bo właśnie chciałem się z wami skontaktować, a wy ułatwiliście mi tylko zadanie.

— Wiesz Zabini, jakoś wcale mnie nie dziwi ta propozycja. Zawsze byłeś tchórzem — skwitował Gaspard, a kilku autorów parsknęło z pogardą.

— Może i tak. Ale nie jestem głupcem. Od kiedy Lestrange'owie nie żyją, a potem Parkinson też się doigrała, zapanował chaos w szeregach. Nie ma żadnego przywództwa, a ja nie mam zamiaru stać na czele chałastry miernot. Niestety Nott, Rowle i paru innych zaczęło naciskać, żebym objął przywództwo. Ani mi się śni. Dlatego przybywam tutaj. Wydam wam wszystkich, co do jednego.

— Czego żądasz w zamian? — zapytał Terry.

— Wystarczy, że zapewnicie mi bezpieczną i wygodną kryjówkę aż do czasu, kiedy wsadzicie każdego z nich do Azkabanu. No i oczywiście moim warunkiem jest całkowite oczyszczenie ze wszystkich zarzutów. Zawrzyjmy układ na podstawie pisemnej umowy związanej zaklęciem. Oto moja propozycja — zakończył, trzymając głowę wysoko, tak jakby to, co przed chwilą powiedział, nie stanowiło żadnej ujmy na jego honorze.

Gaspard popatrzył pytająco na Terry'ego. Ten na migi pokazał mu, że skontaktuje się z Potterem.

Kilka minut później Blaise Zabini i Harry Potter składali podpisy na sporządzonej przez obie strony umowie. Aurorzy wyprowadzili Zabiniego z gabinetu i na polecenie szefa przetransportowali do kryjówki.

— To teraz do roboty. Wysyłam wszystkich swoich ludzi w teren. Jeszcze dziś powinno być wyczyszczone — powiedział Potter.

— Chcesz, żebym im pomógł? — zapytał Gaspard, opierając się jedną ręką o gzyms kominka.

— Daj spokój, przecież widzę, że ledwo stoisz na nogach. Wracaj do domu i odpocznij. I przyślij tu Cho. Chyba nie będzie ci już potrzebna.

Gaspard pokiwał głową. Z ulgą przyjął słowa Pottera. Jedyne o czym teraz marzył, to wrócić do domu, do Amberly. Cała akcja, choć z pozoru skazana na niepowodzenie, zakończyła się nieoczekiwanym sukcesem. Kto by pomyślał, że zwierzyny nawet nie trzeba będzie gonić. Kiedyś byłby zapewne rozczarowany brakiem konfrontacji. Teraz odetchnął z ulgą. Miał przecież po co żyć i coś innego niż walka rozpalało jego serce.

***
— Dzięki za pomoc, Cho — powiedział, wyciągając rękę do kobiety i zmuszając się do krzywego uśmiechu. Nigdy nie był dobry w tych wszystkich uprzejmościach i konwenansach.

— Nie ma sprawy. To była przyjemność. Amberly jest naprawdę świetną dziewczyną. Miło mi się z nią gawędziło.

— Czyżbyście rozmawiały o mnie? — zapytał, teraz już szczerze rozbawiony.

— Takie tam, babskie ploteczki — mrugnęła Chang i wychyliła się, sięgając po proszek Fiuu. — Cieszę się, że wszystko się udało — powiedziała na odchodnym.

— Harry prosił, byś się stawiła u niego po powrocie.

Cho tylko kiwnęła głową i po chwili zniknęła w wirze zielonych płomieni.

Gaspard ruszył na poszukiwanie Amberly i zdziwił się, kiedy wpadła na niego tuż za drzwiami.

— Wróciłeś! — wydusiła, rzucając mu się na szyję.

Gaspard zaskoczony tym radosnym powitaniem automatycznie objął dziewczynę w talii.

— No przecież mówiłem, że wrócę — odparł, próbując się odsunąć, lecz nie było to proste, gdyż dziewczyna już zdążyła mocno opleść go ramionami i ani myślała puszczać.

— Wszystko się udało? Wyglądasz na wykończonego. Chodź, zaparzę ci herbaty. I upiekłyśmy z Cho ciasteczka, wiesz? Takie z wróżbami — paplała jak najęta, nie zwracając uwagi na to, że Gaspard delikatnie próbuje oswobodzić się z jej objęć.

— Amberly...

— No co? — zapytała, patrząc na niego z błyskiem w oku.

— Chyba coś ustaliliśmy kilka dni temu?

Twarz Amberly momentalnie spochmurniała. Zabrała dłonie z jego szyi i objęła się nimi, widocznie zasmucona jego oschłym powitaniem.

— Przecież wiesz, że nie możemy... Po prostu potem będzie trudniej, jeśli się okaże... — urwał, zły na siebie, Greybacka, okoliczności, wściekły na cały świat.

— Wiem, ale tak bardzo się martwiłam. Bałam się, że coś ci się stanie — powiedziała cicho, a jej słowa częściowo skruszyły mur postanowień, którym obudował się Gaspard. Porwał ją w ramiona i mocno do siebie przytulił. Wdychał jej zapach, zanurzając twarz w słodko pachnących włosach. Słyszał, jak dziewczyna spokojnie oddycha w jego ramionach i poczuł do niej taką czułość, że miał ochotę wycałować ją za wszystkie czasy. Ale przecież nie mógł. Amberly zacisnęła swoje dłonie na białej koszuli, tuż przy jego mocno bijącym sercu.

— Przypomniałam sobie wszystko ostatniej nocy. Wszystkie chwile. I wiesz co?

— Tak?

— Chciałam przyjść do ciebie. Tęskniłam, tak bardzo tęskniłam— wyznała, patrząc mu głęboko w oczy.

— Amberly... — zaczął, ale uciszyła go kładąc palce na jego ustach.

— Nie odtrącaj mnie, Gaspard — wyszeptała, muskając ustami jego ucho. Poczuł rozkoszny dreszcz rozlewający się od miejsca, gdzie przed chwilą dotknęły jej wargi.

Jej szept był jednocześnie słodki i gorzki, kuszący i sprawiający niemal fizyczny ból. Przyciągnęła go w dół chwytając za kołnierzyk koszuli i wodziła ustami po jego ściągniętej napięciem i zmęczeniem skórze twarzy, a potem ciepłej szyi.

Zamknął oczy i oddychał ciężko, starając się wciąż pamiętać o tym co ich dzieli. Ale coraz trudniej było mu ją odrzucać, kiedy jej ciepły oddech przyjemnie łaskotał jego skórę, gdy jej delikatne dłonie błądziły po jego karku zanurzając się we włosach, kiedy czuł, jak ciało Amberly ociera się o niego, wzbudzając w nim narastającą falę pożądania. Gwałtownie przycisnął ją do ściany, unieruchamiając ręce ponad głową.

— Igrasz z ogniem, kochana — wydyszał, patrząc Amberly prosto w oczy. Nie spuściła wzroku, nie wyrywała się. Oddychała przyspieszonym rytmem, drżąc na całym ciele w pełnym napięcia oczekiwaniu.

Gaspard pochylił się, górując nad nią niczym potężna skała morskiego klifu nad wzburzoną taflą wody. Przesunął wargami po jej gładkiej szyi. Jakby w odpowiedzi na jego dotyk Amberly odchyliła lekko głowę w bok, czując przyjemne dreszcze. Przymknęła powieki i mocno przygryzła spragnione pocałunków wargi. W reakcji na ten widok z piersi Gasparda wydobył się pomruk. Wypuścił powoli powietrze z płuc, starając się nad sobą zapanować. Poraziło go, gdy dostrzegł, że usta Amberly były leciutko rozchylone, kuszące i zapraszające. Niech to szlag!

W zapomnieniu odnalazł jej spojrzenie. Szare oczy pociemniały z emocji, niczym niebo tuż przed burzą. Któż ze śmiertelników jest w stanie powstrzymać błyskawice, napięcie kumulujące się w ciężkim, kłębiącym się żywiole? Czy można powstrzymać krople deszczu przed opadaniem na ziemię, a piorun przed złączeniem z najbardziej strzelistym drzewem? Gaspard Grindelwald walczył wbrew swojej silnej woli, jednak czuł, że to starcie jest skazane na porażkę. A może raczej na zwycięstwo?

Chciał być wierny swym zasadom, a jednocześnie pragnął je złamać, strzaskać i zmielić w drobny mak. Już prawie zapomniał, dlaczego musi się powstrzymywać. Sunął dłońmi wzdłuż jej ciała, poznając je na nowo, zanurzając się w swych pragnieniach, tak bardzo chcąc spełnić nieme prośby Amberly. Przecież ona także go pragnęła... Jakże mógł jej nie ulec? Jakże mógł kolejny raz ją odtrącać, odrzucać jej serce podane mu z taką ochotą i ufnością? Byłby szaleńcem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro