Jak wszystko się zaczęło
Od paru minut leżałem w śmietniku. Po resztkach jedzenia i ciasta podejrzewałem, że znajduję się gdzieś koło pizzeri. Chciałem się podnieść, ale bolały mnie żebra. Plus lewa ręka. Wyjrzałem z kosza. Znajdowałem się w uliczce pod schodami pożarowymi. Na wejściu do niej widziałem ludzi pędzących gdzieś. Sądząc po zapachu i żółtych taksówkach znajdowałem się w Nowym Jorku. Po pewnym czasie wygrzebałem się ze śmietnika. Stojąc na ziemi czułem się dość dziwnie. Pomijając, że przez ból nie mogłem się wyprostować czułem się fatalnie. Tak ludzko. Spojrzałem na siebie. Miałem na sobie trampki, czarne jeansy i szarą bluzę. Pogrzebałem po kieszeniach. Znalazłem portfel i telefon. Włączyłem go. Zablokowany. Po paru sekundach udało mi się go odblokować. Przejrzałem cały. Był jak nowy. Zero zdjęć, kontaktów. Zupełnie nic. Schowałem go z powrotem do kieszeni. Zacząłem przeglądać portfel. Znalazłem dwieście dolarów. Nie powiem, mój "ojciec" się postarał. Chojny dar. Miałem też dowód. Nazywałem się Loren Odynson. Loren. Docierało to do mnie parę minut. Odyn dał mi żeńskie imię. Za jakie grzechy. Już myślałem, że się opamiętał, dał mi pieniądze. Ale nie. Nazwał mnie Loren. Na burmuszony wcisnąłem dowód do portfela. Chciałem poprawić włosy. Z lekkim przerażeniem zauważyłem, że ścięto mi ich znaczną część. Postanowiłem, że muszę dowiedzieć się gdzie mniej więcej jestem. Parę chwil zajęło mi ściągnięcie drabiny. O dziwo żebra już mnie nie bolały. Gdy w końcu mi się to udało byłem zmęczony jak nigdy. Przeklinałem ludzkie ciała. Wszedłem na dach. Dmuchnęło na mnie zimnie powietrze. Był bodajże grudzień. Widziałem wielką choinkę parę ulic stąd. Mimo że nie powinienem to trząsłem się z zimna. Jakby ktoś jeszcze nie złapał. Jestem Loki Laufeyson bądź Odynson. Jak kto woli. Mam to gdzieś. Tak, to mi Avengers skopali dupę. Zadowoleni? Możliwe, że przez to tu jestem. Jednak usunięcie mi nieśmiertelności i mocy to przesada. Tak samo jak nazwanie mnie Loren. Nie mogłem nic zrobić. Stałem i trząsłem się z zimna.
- Ktoś ty? - usłyszałem głos za plecami. Odwróciłem się.
Kilka metrów dalej na drabinie stała dziewczyna. Wyglądała na około dziewiętnaście lat. Na nosie miała okulary w czarnej oprawce. Na jej brązowych włosach w losowych miejscach znajdowały się tęczowe pasemka. Na plecy narzuciła czerwoną koszulę w kratę. Bluzka pod spodem głosiła: „Jeśli nie jesteś Szekspirem to nie rób dram". Szczerze? Nie mam pojęcia kim jest Szekspir. Weszła wyżej i stanęła na dachu. Krótkie spodenki raczej nie pasowały do pogody. Nogi ozdabiały kapcie pandy. Jakoś udało mi się przełknąć wstyd i powiedzieć:
- Loren Odynson.
Dziewczyna uniosła brwi. Chyba chciała parsknąć śmiechem (kto by nie chciał), ale udało jej się powstrzymać. Zamiast tego spytała:
- Jesteś chłopakiem?
- A na kogo ci wyglądam?
- No... - przekrzywiła głowę. - Na płeć męską. Co ty tu robisz o - spojrzała na zegarek. - Siedemnastej? I śmierdzisz.
- Wpadłem do śmietnika.
Zacząłem zastanawiać się czemu jej to wszystko mówię. Mógłbym ją olać jak zwykłem robić. Jednak jakaś część mózgu kazała mi mówić prawdę. Dziwne uczucie. Ludzkie. Okropność.
- Czyli to ty narobiłeś tyle hałasu... Ale jak narobiłeś tyle huku?
- Nie uwierzyłbyś - mruknąłem. - Nie mam gdzie iść.
To akurat było kłamstwo. Mogłem udać się do Starka. Prosić by wezwał mojego brata. Jednak nie uśmiechało mi się to za bardzo. Wyszedł bym na pośmiewisko. Liczyłem, że ta dziewczyna zapewni mi schronienie. Zawiodła mnie jednak.
- Mogę cię przenocować na jedną noc - rzuciła. - Potem wraca mój chłopak. Znaczy i tak zrobię mu awanturę, bo zdradził mnie z Melisą.
Tylko pokiwałem głową. Miałem gdzieś tego chłopaka i Melisę. „Melisa to coś na uspokojenie" rzekł mój mózg. Nie wiem na co mi ta informacja. Teraz ja byłem ważny. Zaprowadziła mnie schodami do mieszkanka. Mieściła się w nim kuchnia, łazienka, salon i sypialnia. Wszystko małe i ciasne. Jak można tak mieszkać? No jak?!
- Umyj się. Wrzucę ci ubrania Dave'a. Jesteście podobnego wzrostu. Pościelę ci kanapę - rzekła, po czym dodała po chwili. - Jesteś tu tylko dla tego, że kiedyś też byłam bezdomna. Jednak ktoś mi pomógł i mnie przygarnął. Ty nie możesz liczyć na nic więcej. Jedna noc. Tak w ogóle jestem Jenny. Jenny Swan.
- Moje imię już znasz - mruknąłem i ruszyłem do łazienki.
Jen podrzuciła mi ubrania Dave'a. Bardzo kolorowe jak na chłopaka. Zastanawiałem się czy nie zdradził jej z kimś innym. Dostałem limonkowe spodnie i pudrowo różową bluzę. Spojrzałem w lustro. Teraz wyglądałem na Loren. Swan wrzuciła moje ubrania do jakiejś maszyny. „Pralki geniuszu" znów odezwał się mózg. Chyba liczyła, że oddam ciuchy Dave'a. W jej snach. Musiałem mieć coś na przebranie. Zanim Jenny zamknęła się w swoim pokoju zrobiła mi dwie kanapki z dżemem. Przez chwilę miałem wyrzuty sumienia, że nadużywam jej gościnności. Szybko jednak je odgoniłem i zjadłem kanapki, po czym rzuciłem się na kanapę i zasnąłem.
Ps. Jeśli ktoś czytał "Czarno to widzę..." to Loki może mu przypominać Lorena Brie. To dlatego, że Loren był wzorowany na tym Lokim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro