Rozdział 7
TW: gwałt
Bucky nie ogarniał co się dzieje. Zawsze był żartownisiem i robił sobie jaja, że nie ogarnia sytuacji w jakiej się ówcześnie znajdował, ale w tym momencie naprawdę nie wiedział co się dzieje dookoła niego. Musiał się porządnie upić, chociaż szczerze miał wrażenie, że był dopiero po pierwszej butelce Ognistej Whiskey. Od kiedy na koniec poprzedniego roku to jego własna siostra prowadziła go do toalety, obiecał jej, że nie będzie przesadzał z alkoholem.
Przez pierwsze kilka sekund, kiedy dostrzegł, że blond grzywa pomaga mu gdzieś dojść, miał wrażenie, że to Steve chce wziąć go na bok, pilnować aby nie zwymiotował zbytnio krwią i doprowadzić do ogólnego porządku. Ale zdziwił się nieco, bo jego włosy nie były przecież takie długie... Może to był Thor? Danvers?
W pewnym momencie lekko osłabł i upadł na podłogę. Obtarł sobie dłonie i czuł jak pieką, podobnie jak jego kolana. Ktoś złapał go za tył bluzki i gwałtownie podniósł do góry, ale nogi Jamesa były za słabe i chłopak znowu upadł, tym razem na twarz. Jęknął z bólu, kiedy ten sam ktoś pociągnął go za włosy i praktycznie rzucił na ścianę jakiegoś budynku.
- Możesz się ogarnąć? Merlinie, musiałam coś pokręcić w tym Eliksirze, bo wyglądasz paskudnie. No ale cóż, zakład to zakład.
Był to głos dziewczyny, ale nie mógł go do żadnej znanej mu osoby dopasować. Znał go, kojarzył go, ale w głowie miał pustkę.
Chwila, pomyślał. Jaki, kurwa, Eliksir?
Blondynka przysunęła się do niego i nie wiedzieć czemu, położyła dłoń na jego kroczu. Chciał ją odepchnąć i zwyzywać, ale nie miał na to siły, nie potrafił. Miał wrażenie, że nie może poruszać żadną kończyną, że jest na to za słaby. Kiedy dziewczyna znowu się przybliżyła bardziej niechcący niż chcący uderzył ją głową, a ta uderzyła go w policzek. Osunął się bardziej na ścianę, zaciskając zęby z bólu. Po chwili usłyszał otwieranie czegoś i zimna dłoń złapała go za podbródek i ustawiła jego twarz prosto. Dopiero wtedy zorientował się z kim na doczynienia.
- Sharon? - powiedział cicho, jakby sam tego jeszcze niepewny. Przesunął wzrok na buteleczkę w jej dłoni, a kiedy zorientował się, co się stało i co się zaraz stanie, ogarnęła go wszechogarniająca panika.
Chciał się odsunąć, ale Ślizgonka mocniej przycisnęła go do ściany. Już uświadomiony o jej zamiarach próbował się wyrwać i zacisnął usta, żeby nie miał w sobie jeszcze więcej eliksiru odurzającego, czy czymkolwiek Sharon ponownie chciała go naćpać.
***
Nie był pewny ile tak leżał, może kilka minut, może kilkanaście. Może minęła nawet godzina. Oddychał głęboko, nie umiejąc się uspokoić. Czuł, że nadal łzy lecą mu z oczu, wiedział, że musiał też wyglądać jak kompletny menel. Nie chciał nawet myśleć, o tym co stało się przed chwilą, chciał zapomnieć i ruszyć dalej i już nigdy nie widzieć tej dziewczyny do końca swoich dni.
- Merlinie! Barnes! - usłyszał jakieś krzyki, ale musiał być solidnie odurzony, bo wydawało mu się, że widzi gdzieś nad sobą Helmuta Zemo.
Ślizgon wpatrywał się w niego, ale Bucky był zbyt wstrząśnięty, aby dostrzec wyraz na jego twarzy. Nie słyszał żadnego śmiechu, ale musiał się śmiać. Nienawidził go, miał go przecież za kogoś o wiele gorszego, gardził nim. Pewnie chwilę się pośmieje, może go uderzy i sobie pójdzie. James chciał mieć to już szczerze za sobą, chciał mieć już wszystko za sobą.
Ten uklęknął tylko przy nim i zwrócił jego twarz ku sobie, nie w taki brutalny i agresywny sposób jak robiła to Sharon. Patrzył chwilę w jego zaszklone oczy, po czym dostrzegł prawie pusty flakonik przy ramieniu leżącego chłopaka. Nie ruszając się z miejsca, wziął go i przyłożył do nosa. Powiedział coś do siebie cicho, Bucky nie potrafił tego zrozumieć, ale miał wrażenie, że było to jakieś przekleństwo, zapewne niemieckie.
- Jeśli pomogę ci wstać, dasz radę sam iść, albo chociażby iść z moją pomocą? - zapytał Ślizgon.
James szczerze nie miał pojęcia czy dałby rade wstać, ale nie potrafił wzruszyć ramionami. Kilka łez ponownie poleciało na jego policzki i pociągnął słabo nosem. Spodziewał się jakiegoś żartu, ale Helmut położył jedną rękę na jego ramieniu, a drugą na plecach, po czym powoli pomógł mu wyprostować się do siadu. Barnes poczuł się tym niezmiernie zmęczony, nawet jeśli nie usiadł z własnej woli, jego głowa wisiała bezwładnie skierowana w dół. Zemo, nadal trzymając Gryfona, wstał, po czym powoli pomógł mu zrobić to samo. Bucky szybko poczuł jak trzęsą mu się nogi i miał już upaść, ale niższy chłopak owinął jego rękę wokół swojej szyi i trzymał go za bok, nie pozwalając mu upaść. Nałożył na jego głowę kaptur i powoli zaczęli iść, prawdopodobnie w stronę zamku.
Im bliżej byli, tym bardziej Barnes odzyskiwał świadomość i zmysły. Czuł ból dłoni i kolan po upadkach na ziemie, ból twarzy po biciu przez Sharon i ślady po jej paznokciach na swoich plecach. Czuł się obrzydzony do samego siebie, nie potrafił inaczej nazwać tego uczucia.
Kiedy byli w jednym z korytarzy, obrzydzenie skumulowało się w jego żołądku, aż złapał się za brzuch. Jego towarzysz chyba zrozumiał o co chodzi, bo szybko wbiegł z nim do łazienki. Otworzył mu kabinę, a Barnes zwrócił prawdopodobnie wszystkie dzisiejsze posiłki i alkohole do toalety.
Po paru minutach oparł się o ścianę, kompletnie wycieńczony. Kaptur spadł mu z twarzy i dostrzegł Zemo stojącego nad nim. Miał wrażenie, że widzi jakąś troskę na jego twarzy, ale to nie mogła być prawda. Musiał być jakiś inny, prawdziwy powód, dla którego mu pomógł. Może Sharon była niemiła dla Heike? A może chciał wykorzystać tą sytuacje, przyprowadzić swoich kumpli i zacząć się śmiać. Patrzył chwilę na niego, siląc się, aby coś powiedzieć.
Przez usta miało mu już przejść ''dziękuję'', ale oboje usłyszeli kroki. Kiedy spojrzał znowu na Helmuta, już go tam nie było. Zakołysał nieco głową, bardzo nie wiedząc co się dzieję dookoła niego.
- Bucky? Cholerna jasna, szukamy cię od prawie godziny! Steve, Nat, nasza pijaczyńska zguba się znalazła! -
Ten rozdział to mój protest przeciwko temu choremu społeczeństwu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro