Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9: Dziadek Elrond

24.09.2018r.
Ja żyję, żyje wciąż, lala i tak dalej.
Dopiero co skończyłam czytać ostatni tom Władcy Pierścieni, więc mogę pisać dalej. Swoją drogą, polecam trylogię gorąco, warto wyżebrać dla niej trochę czasu.

29.11.2018r.
Nadal żyje.
Uh, wybaczcie macosze potraktowanie Akademii. Zapomniałam o niej. Przyznaje uczciwie.

30.11.2018r.
Coś w pierwszej wersji doprowadzało mnie do szału.

Dziadek Elrond

Legolas przyjechał do Rivendell ostatnim autobusem kursującym tej nocy, ubrany nadal w strój Frerina, na który narzucił tylko szmaragdowy filcowy płaszcz, bo zmęczenie i chłód późnej pory dawały mu się we znaki. Gdy mijał Gandalfa, który otworzył mu bramę, miał opuszczoną głowę. Nawet nie powitał staruszka, chociaż zazwyczaj to robił. Na twarz opadały mu potargane, jasne włosy. Nie odezwał się nie tylko do Gandalfa, ale właściwie nie otworzył ust do nikogo. Cichutki wdzedł tylko do akademika i zamyknął za sobą na klucz drzwi sypialni. To prawie mu się nie zdarzało.

- Jest bardzo późno... może spróbuję jednak do niego iść? - zapytał zmartwiony Elladan, spoglądając na siedzącego w fotelu ojca, który wyraźnie rozważał tę sytuację, splatając i rozplątając nerwowo palce podczas wpatrywania się w przestrzeń wzrokiem elfa poważnie znużonego i faktycznie przejętego sytuacją.
- Oropher do mnie dzwonił - powstrzymał go powracający z korytarza Gil-Galad, zagradzając przy okazji drogę Elrohira, który zamiast pytać był już w trakcie zmierzania do drzwi starego salonu. - Wyjaśnił sytuację - dodał.
- I? Powiedział, co się stało? - zapytał ciężko Elrond, odrywając wzrok od czegoś, co być może było tylko kurzem latającym w powietrzu.
- Awantura - mruknął Gil-Galad, popychając lekko młodziutkiego elfa z powrotem w głąb salonu. - Thranduil dostał szału, gdy dowiedział się o relacjach Legolasa z krasnoludami. Zwyzywał go... I uderzył.
Elrond wydał z siebie ciężkie, długie westchnienie.
- Nie sądziłem, że to zajdzie aż tak daleko.
- Tym bardziej trzeba by iść i z nim porozmawiać - ogłosił Elladan.
- Gimli to zrobi - uciszył go dyrektor z powagą. - Tak będzie najlepiej.
- Ale teraz go nie ma - zauważył oburzony elf. - A nie możemy zostawić Legolasa samego!
- Gimli niedługo wróci. Niech Legolas teraz odpocznie i otrząśnie się z szoku.
- Ale tato!
- Wy też idźcie do łóżek - Bliźniacy wydali z siebie gniewne, protestujące pomruki. - Gdyby tu był Dennael, mógłby iść do niego. Ale go teraz nie ma, a my możemy tylko pogorszyć sytuację - uciął Elrond.
Wiele czasu minęło od kiedy był naprawdę dobry w rozmawianiu z innymi o ich problemach.

Frerin zaparkował przed gmachem Akademii, po czym zepchnął wciąż nie całkiem trzeźwego Gimliego na ziemię, rozbudzając go nieco.
- Dalej, krasnoludzie. Wdech, wydech - pogonił go energicznie, po czym wcisnął w duże ręce papierową torebkę z centrum handlowego, ozdobioną specyficznym rysunkiem gnoma w wielkiej, spiczastej czapce. - Zanieś to Legolasowi, wyprane, pachnące, ba! Nawet wyprazowałem. Masz wykazać  się jak przyszło na krasnoludzkiego partnera i nie waż się go teraz zawieść.
Rudzielec, pomimo swego stanu, ruszył dosyć pewnym krokiem w stronę wielkiego budynku. Frerin wzruszył ramionami, Gimli był dużym chłopcem i ochłonął po konkursie picia dosyć, aby sobie poradzić. Rzucił okiem na stary budynek, a potem raźno wkroczył do niezbadanego jeszcze przez niego wnętrza Akademii, rozglądając się z ciekawością we wszystkich kierunkach.
- Hej, dziadku Elrondzie! - zawołał, gdy minął trzeci zakręt i nadal miał przed sobą wielki korytarz, w którym nic nie dawało najlżejszego znaku życia. - Jesteś w dooomu?! Hop hop!
- Boże... Co się drzesz, czło... - jasnowłosy mężczyzna, schodzący po schodach wynurzających się z szerokiej wnęki po lewej, obciążony naręczem czegoś, co wyglądało na topiące się właśnie, z każdym krokiem coraz bardziej, metalowe płyty, zlustrował go pilnie od stóp po głowę. Tylko niemal naprawdę krasnoludzkie, wprawione, spojrzenie Frerina pozwoliło mu natychmiast pojąć, że te płyty wyjątkowo kunsztownie wykonana, przetykana srebrnymi nićmi tkanina. - ...wieku? - dokończył trochę jakby niezdarnie, mrugając mieniącymi się oczami. - Jesteś jakimś nowym uczniem? - zainteresował się poniekąd uprzejmie.
- Nie - Frerin machnął lekko dłonią ozdobioną rzędem pierścieni wysadzanych szlachetnymi kamieniami, przykuły uwagę obcego bardziej niż zaprzeczenie. - Jestem Frerin. Z Ereboru. A ty?
- Elf z Ereboru? - powtórzył z dużą dozą wątpliwości, pomijając pytanie o tożsamość, jak gdyby w ogóle nie padło. - Nie słyszałeś nigdy, że elfy i krasnoludy się niezbyt lubią?
- Tatuś coś wspominał, ale takie rzeczy niezbyt go obchodzą. Jest Thorinem, szefem Ereboru, nie musi słuchać absolutnie wszystkich, którzy marudzą - zachichotał dźwięcznie.
- Kolejne elfickie książątko z dziwnymi koneksjami - westchnął, wywracając oczami. - Zgubiłeś się tu? Jak krzyczysz to piętro wyżej słychać.
- Ano - rozłożył lekko ręce. - Trochę chciałem pozwiedzać, ale tak właściwie to szukam dziadka Elronda. Widziałeś go?
- Dyrektora? - mężczyzna zastanowił się, poprawiając materiał w ramionach.
Musiał być śliski.
Mienił się pięknie.
Swoją drogą...
- Sam stworzyłeś to cudo? - zapytał zainteresowany, przybliżając się. - Jaki to rodzaj włókien? Materiał wygląda niecodziennie. Atłas? Jedwab?
Obcy z chłodem w oczach cofnął się o dwa kroki w górę, niezadowolony z próby chwycenia za jego własność.
- Sam - fuknął, zarumieniony, gdzieś w głosie brzmiący tak gniewnie, jak i z jakimś zawahaniem. - Nie znoszę, gdy ktoś dotyka moich własności - sprostował po krótkiej chwili.
- Dobra, rozumiem - brunet cofnął się, unosząc lekko dłonie w górę. - Byłem tylko ciekaw. Uwielbiam takie rzeczy~ To w sumie trochę skrzywienie rodzinne. Całą moją rodziną są w końcu krasnoludy, ciągle tworzą coś niebywałego - pokiwał głową. - To cudowne, gdy ktoś ma taki twórczy, pełen życia talent! No, ale co ważniejsze; wiesz gdzie jest dziadek Elrond?
- Idź z powrotem skąd przyszedłeś, przy najbliższych drzwiach skręć w lewo. Powinieneś wejść do pomieszczenia rozpoczynającego zgrabną amfiladę. Sprawdź trzeci pokój.  Może czwarty. Z dużym kominkiem.
- Dziękuję - rzucił energicznie, odwracając się i ruszając w opisanym kierunku.
Mężczyzna chwilę patrzył na jego plecy, a później westchnął.
- Czekaj, dzieciaku... Zaprowadzę cię - burknął.
Frerin przystanął, zerkając w jego stronę z wyczekiwaniem.
- Nie spieszysz się w swoją stronę?
- Dzisiaj nie mam zajęć. Szedłem tylko do warsztatu, poszukać rubinów.
- Do tego materiału? - zapytał.
- Poniekąd.
- A myślałeś o czymś głębszym? Może czarnym turmalinie, morionie albo onyksie? Obsydian także pasowałby dobrze. Srebro i czerń wyglądają razem cudownie - pokiwał lekko głową, postępując pół kroku za mężczyzną, którego myśli zawieruszyły się gdzieś w okolicy jego związku z Melkorem na krótką chwilę, gdy padła propozycja połączenia srebra i czerni.
Elfik miał rację.
Skubany.
Te kolory faktycznie pasowały idealnie do siebie. Jak okrąg księżyca otulony jasną łuną na mrocznym, bezgwiezdnym niebie.
- Idziemy tu - oznajmił, a później pchnął drzwi. Wkroczyli do pierwszego amfiladowego zakątka. Poprawił potargany warkocz, przeszkadzający ciut w poruszaniu swobodnym rękoma, odrzucając go na plecy przy grzechocie szafirowych ozdób, korali i  koraliczków, odbijających się od siebie tam, gdzie nanizał je na włosy w większej ilości, aby tworzyły mieniące się ciągi.

- Tu na pewno go nie ma - skomentował, rozglądając się po zupełnie obcych twarzach. Z wielkim zadowoleniem odnotował, że siedzący w fotelu z lewej strony, z twarzy przypominający w jakiś sposób ptaka, mężczyzna ma oczy w dużo mniej fascynującym odcieniu niebieskiego niż on sam. A poza tym tak po prostu lustrując z ciekawości znajdujące się wokół postaci. Owy ptasi osobnik miał na sobie białą koszulę i spodnie. Wyglądał na wyjątkowo niewyspanego i zdziwionego. Pół metra od niego, w drugim fotelu, wylegiwał się wielkolud w brązowym stroju z wyprawionego materiału, sugerującym, że trudni się on pracą rękodzielniczą. Miał na twarzy niezbyt atrakcyjny, kilkudniowy zarost. Krasnolud wyglądałby w tym lepiej niż wyjątkowo atrakcyjny, ale zaniedbany, elf. Albo jakaś elficka hybryda. Frerin nie znał żadnego elfa z zarostem innym niż włosy, więc... Po drugiej stronie siedziały dwie kobiety. Jedna ze skórą w barwie kości słoniowej, odziana w granatową suknię wysadzaną mieniącymi się kamieniami szlachetnymi, podobnymi do gwiazd. Druga w miłej, łagodnej zieleni z wieńcem kwiatów splatającym się wokół skroni. I jeszcze inna, którą ujrzał dopiero, gdy spojrzał bezpośrednio w jej kierunku. Cicha, niemal nie rzucająca się w oczy w ciemnej, dołującej szacie, z częściowo zakrytą twarzą. Nie zwróciła na niego uwagi, w przeciwieństwie do swoich towarzyszy. Calutka jej uwaga skupiała się na trzymanej w rękach robótce. Zbyt małej jak na gobelin, ale podejrzanie dużej gdyby chcieć nazwać ją serwetką. Miała tylko proste, białe perły na szyi. Mruknął, poprawił ciemny płaszcz i ruszył dalej.
Nic interesującego.
Nie uważał, aby potrzebował zawierać z tymi osobami jakąś znajomość.
Wyglądali na grono wyjątkowo sztywnych nauczycieli. Inaczej nie dało się wyjaśnić zmęczenia odbijającego się na ich twarzach.
- Maironie - zaczął ostrzegawczo rzemieślnik, zaczynając podnosić się z fotela. - Co to ma znaczyć? Wiesz, że bez uzasadnienia nie należy wprowadzać obcych na teren szkoły - zaczął złowróżbne.
- Czyli nazywasz się Mairon? - zapytał, być może odrobinę zbyt szorstko przez krasnoludzki akcent.
- Sauron - burknął, krzywiąc się z irytacją. - Jasne?
- Pewnie - rozłożył lekko ręce, kiwając przy okazji głową. - Imię pasujące do genialnego twórcy - dodał zamyślony.
Policzki srebrnowłosego zarumieniły się nieznacznie. Zupełnie niezauważalnie.
- Poza tym - rzucił okiem w stronę owego zaniedbanego osobnika. - Nie wprowadzam nikogo obcego - dodał chłodno.
- Pewno, że nie! Ah, to nie ten pokój - zwrócił się do krótkowłosego. - Chodźmy szukać dziadka Elronda dalej! - rzucił energicznie. - Nie mam bardzo dużo czasu. Dzisiaj to ja stoję za barem.
- Za barem? - Sauron dał mu znak, aby podążył z nim.
- To moja najbardziej ulubiona rzecz poza pracą w warsztacie - oznajmił wyjaśniająco. - Robiąc drinki mam pod ręką monitoring i mogę wszystko mieć na oku. Dziadek powinien być dalej, tak?
Minęli dwa puste pokoje, pozostawiając je za sobą i wreszcie natrafili na dyrektora Akademii. - O, dziadek Erestor - przystanął, przekrzywiając lekko głowę. - Nie spodziewałem się - przyznał, co wywołało ciężkie westchnienie rezygnacji z ust siedzącego na kanapie niebieskookiego elfa, który grał z Elladanem i Elrohirem w coś pomiędzy czarnym piotrusiem, a makao. I być może jeszcze wojną. Zależy na czyje karty spojrzeć.
- Pójdę już - rzucił sztywniej niż wcześniej Sauron. - Uważaj na siebie, elfickie książątko - dodał z nutą drwiny, odwracając się i odchodząc zupełnie innym wyjściem niż przyszli.
- Pa - brunet pomachał mu z zadowoleniem.
- Frerin - Elrond spojrzał w jego stronę, przechylając głowę. Przydługie, proste, ciemne włosy spłynęły lekko tak, że przez moment przypominały ciemną, aksamitną kurtynę. - Nie sądziłem, że kiedykolwiek odwiedzisz mnie w Akademii - przyznał.
- Krzyczę od pół godziny - oznajmił, kiwając głową. - Nie słyszałeś?
- To ogromny budynek - odpowiedział cierpliwie. - Co cię tu sprowadza?
- Postanowiłem, że skoro przywiozłem Gimliego, to wpadnę sobie zobaczyć wreszcie jak się trzymasz. Minęło sporo od kiedy się widzieliśmy ostatnio - podszedł do kanapy i rozsiadł się na ostatniej wolnej przestrzeni, zakładając nogę na nogę wygodnie.
- Przywiozłeś Gimliego? - Elrond uniósł brew, przysiadając na podłokietniku fotela, w którym gnieździł się od dłuższego czasu Gil-Galad. Przed najściem Frerina drzemał jeszcze, ale od tego nagłego wejścia zerkał spod przymkniętych powiek z ciekawością. - Mam to zrozumieć jako informacje, że jest pijany?
- Nie - uśmiechnął się psotnie. - Tylko lekko rozkojarzony. I może nie całkiem łapie równowagę podczas chodzenia... No, ale teraz jest już z Legolasem i biedactwo pociesza.
- Poznałeś Legolasa? Domyślałem się, że w końcu na siebie traficie, ale... Nie ukrywam, zdumiewająco szybko - przyznał dyrektor, opierając ręce na kolanach. - Rozumiem, że jesteście razem już pewien czas, ale jednak twój ojciec...
- Mi strasznie się spodobał, więc tatuś nie miał nic przeciwko - machnął lekko dłonią, zaglądając kątem oka przy okazji w karty Elrohira. - Wiesz, dziadku... Dziadkowie - zerknął na Erestora, usiłującego przetasować mało optymistyczny plik dwunastu kart w dłoniach. - Tatuś nigdy nie odmawia wysłuchania mojego zdania~
- To akurat wiem - przyznał Elrond. - Namówiłeś go na przysłanie kilku rzemieślników, gdy trzy lata temu podczas powodzi w tej okolicy zalało nam większość dziedzińca i stare konstrukcje uległy uszkodzeniom.
- Drobiazg - oznajmił lekko. - Swoją drogą... Trochę się stęskniłem - przyznał. - Ostatnim razem widzieliśmy się... Sto? Dwieście lat temu?
- Osobiście? - zapytał dla pewności Erestor, zerkając na niego intensywnie niebieskimi oczami, których kolor był dokładnie taki sam jak Frerina. - No, mój drogi. Minęło ledwie sześćdziesiąt lat.
Kiwnął głową.
- Akademia jeszcze była zwykłym rodowym domostwem - przypomniał sobie. - Takim na królewską miarę - dodał troszkę zaczepnie, chociaż Moria i Erebor były dużo bardziej zbliżone do bajkowych opowieści o pałacach, zamkach, dworach... Po prostu większość z nich, inaczej niż w podaniach i legendach, rozkwitała wewnątrz ziemi, gór, w tunelach, wzgórzach...

- Sauron, dobrze się czujesz? - mężczyzna oderwał wzrok od pająka pożerającego jaszczurkę, aby spojrzeć na lekko zarumienionego towarzysza, oplatającego rękoma jakieś materiały i podtrzymującego woreczek ciemnych kamieni.
Wyglądał ciut jakby właśnie zobaczył ducha. - Coś się stało?
- Spotkałem... Cudownego elfa - sklecił po chwili wahania.
- Cudownego? - Melkor uniósł brew. - W jaki niby sposób? - zapytał podejrzliwie.
Sauron zerknął na czerwieniejące z gniewu oblicze i w głąb ciemnych oczu, stopniowo coraz węższych i węższych z zazdrości.
Mruknął, zamrugał, a później uśmiechnął się miękko, rozbawiony, ruszając powoli w stronę drugiego łóżka.
- Mógłby być moim synem, a nie partnerem, głuptasie - oznajmił powoli, niskim głosem, oblizując wargi koniuszkiem języka. Całkiem celnie posłał srebrzystą tkaninę na swoje biurko, a później płynnie wślizgnął się na kolana starszego, zmuszając pająka, aby znalazł sobie inne miejsce. - Nie chciałbyś kiedyś porw... adoptować jakiegoś intrygującego dzieciaka?
- Cóż - nie całkiem przekonany do odpowiedzi kochanka, Melkor chwycił ładne biodra w mocny chwyt, przyciskając Saurona do siebie. - Nie jestem pewien, czy mogę zaufać temu wykrętowi - zawarczał gardłowo, z zadowoleniem przesuwając wargami po udostępnionej mu chętnie, ponętnej szyi. - O porwaniach dzieci pomyślimy później, teraz muszę zająć się czymś pilniejszym - dodał, wbijając niecierpliwie palce w miękkie ciało pomimo granicy okrywającej je odzieży.

- Wyglądam jak potwór - wyjąkał płaczliwie Legolas, ukrywając twarz w dłoniach. - Nie patrz!
- Chodź tu, chodź - Gimli, nie zrażony zupełnie napuchniętą od płaczu buzią, sińcem na policzku, ani przekrwionymi od płaczu oczami, chwycił blondyna stanowczo i przygarnął do siebie, zamykając w czułych objęciach. Pachniał trochę piwem i z mówieniem miał przy niektórych słowach problem, ale gdy zamknął go w niedźwiedzich objęciach, Greenleaf naprawdę szybko zaczął się uspokajać. Histeryczny szloch zmienił się w szloch, łkanie, zdławiony cichutki płacz... Aż wreszcie elf już tylko drżał niemo, ściskając mocno rękoma materiał krasnoludzkiego płaszcza.
- Wszystko się ułoży - obiecał pewnie, a myśl rodowej, tradycyjnej wiary w dobry dzień następny. - Poradzimy sobie.
Legolas westchnął z nieśmiałym zadowoleniem, czując jak zaczyna gładzić palcami jego włosy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro