• things went wrong •
Życie w Naukowych Rezerwach Strategicznych toczyło się w wyjątkowo zawrotnym tempie. Agenci na wszystkich piętrach biegali w tę i z powrotem, otrzymując kolejne zadania jeszcze przed wykonaniem poprzednich. Ta atmosfera w ogóle nie pasowała do listopadowej melancholii stopniowo zagnieżdżającej się w Londynie. Wyglądało na to, że instytucja miała więcej pracy, niż we wszystkich latach ostatniej dekady razem wziętych.
Sophie spojrzała z zamyśleniem na ulewę zatapiającą miasto za oknem. O tej porze roku stolica Wielkiej Brytanii była wyjątkowo szara i ponura, a mimo to emanowała jakąś dziwną siłą sięgającą czasów imperialnych. Nawet częste burze oraz codzienne deszcze nie odstraszyły rzeszy turystów gromadzących się pod heksagonalnym budynkiem, by zrobić sobie zdjęcie przy najlepiej chronionej wieży w całym kraju.
– Słuchasz mnie, Clark, czy mówię sam do siebie? – szorstki głos Charlesa Turnera wyrwał ją z letargu. Mężczyzna rzucił kobiecie głęboko urażone spojrzenie ciemnych oczu.
Coraz częściej zdarzało jej się zawieszać na dłuższą chwilę, błądząc pamięcią w przeszłości. Tym razem nie była to bezpośrednio jej własna przeszłość, ale innych, tych, którzy ją oszukali. Po raz pierwszy żałowała ograniczeń, jakie miał jej dar, bo nie mogła swobodnie zaglądać w historię nieżyjących ludzi.
– Przepraszam – odparła zgaszonym tonem. – Na czym skończyliśmy?
– Na naszyjniku. – Dyrektor Rezerw kontynuował ręczne obracanie dużego hologramu przedstawiającego utraconą przez Clark biżuterię. – Mówiłem ci już, że bardzo przypominasz swoją matkę?
– Podobno – odpowiedziała krótko, odwracając wzrok od fotografii Katherine. Nie potrafiła znieść jej przenikliwego spojrzenia wywiercającego dziurę w sylwetce dorosłej córki. – Wiele osób mi to mówiło. Co z naszyjnikiem?
Czuła jakąś dziwną pustkę po utracie pamiątki rodzinnej, ale nie miała żalu do Steve'a, bo sama oddałaby ten wisiorek bez wahania. Był to rodzaj melancholii związanej ze wspomnieniami słodkiego dzieciństwa. Podobnie czuła się oddając odręczne zapiski swojego ojca pod opiekę Rezerw. Może też w obawie przed kompletnym oddzieleniem się od poprzedniego życia, miała opory przed zmianą nazwiska.
– Dotarłem do profesora Kemala Ibna Aliego, który zajmuje się szeroko pojętym Dalekim Wschodem – wyjaśnił Turner, przełączając powoli obracający się hologram. – Zdaje się, że ten cały Bakuto to niezły ściemniacz. Naszyjnik nigdy nie był używany przez plemię Guasji. Cytuję profesora: ten rodzaj biżuterii miał za zadanie hamować moc przepływającą przez czyjeś ciało.
– Jaką moc? – zapytała agentka, nie potrafiąc ukryć drwiny w głosie. Cała ta tajemna otoczka wokół rodzinnych zagadek wydawała jej się naciąganą historyjką wymyśloną na poczekaniu, z nudów. – Wierzysz w czarownice?
– Nie zastanawiało cię nigdy, skąd wziął się twój dar? – kontynuował dyrektor. – Większość agentów uzyskuje swoje zdolności w wyniku wypadków lub eksperymentów, a ci, którzy się z nimi rodzą, zazwyczaj są świadomi ich pochodzenia.
– Wiem tylko tyle, że mama dostała ten naszyjnik jeszcze przed moimi narodzinami i nie rozstawała się z nim aż do śmierci.
Charles przeniósł wzrok na papiery opieczętowane czerwonymi symbolami. Kobieta podążyła jego tropem, zwracając uwagę na pismo ojca. Z ciężkim westchnieniem podeszła do stołu, walcząc z resztkami oporów. Ciekawość ponownie zwyciężyła i wzięła górę nad wszelkimi uprzedzeniami lekarki. Mężczyzna posortował kartki w pewnym nieznanym Sophie porządku, układając je na dużym, kamiennym blacie stanowiącym jego biurko.
– Czerwona dłoń to symbol Ręki, starożytnej organizacji o pięciu członkach, którzy za cel ustanowili sobie władzę nad światem – wyjaśnił Turner. – Nawet nieźle im szło, bo przez ostatnie stulecia sporo namieszali. Ten dokument to tłumaczenie jakiejś pieśni o smoku umierającym w Nowym Jorku... Sprawdziłem mapę i okazuje się, że mowa o Midland Circle, które zawaliło się tego lata, chowając pod gruzami wszystkich przywódców Ręki.
– Pozwól, że ci przerwę – wtrąciła zaskoczona lekarka. – Dowiedziałeś się tego wszystkiego w dwa tygodnie?
– Skądże – prychnął mężczyzna spoglądając na nią z rozbawieniem. – Zbierałem informacje o Ręce, odkąd Pandora o niej wspomniała. I wcale nie było łatwo, ale na szczęście Rodriguez nie wydawała się bardzo lojalna wobec tej grupy. Chciałem się dowiedzieć wszystkiego – jakie mają metody działania, kto do nich należy, kto jest ich wrogiem... spójrz, co znalazłem.
Mężczyzna podrzucił agentce kolejną kartkę pod nos, opieczętowaną jednak zupełnie innymi symbolami. Dla doktor Clark była to czarna magia, bo dotychczas w tych dokumentach widziała jedynie stertę nabazgrolonych na papierze znaczków. Nie rozumiała ani słowa z wywodu Charlesa i nawet nie chciała próbować zrozumieć. Myśl, że całe życie ją okłamywano była nie do zniesienia, szczególnie, iż wolała pamiętać rodziców jako ludzi bez skazy.
– Te symbole to piktogramy tworzące nazwę Chaste, największego przeciwnika Ręki – kontynuował dyrektor, przerzucając fotografie na hologramie. – Była to sekretna grupa specjalnie szkolonych wojowników, mających za zadanie zapobiec tworzeniu Czarnego Nieba.
– Pandora mówiła coś o Czarnym Niebie podczas starcia na Ziemi Ognistej... – wtrąciła zaniepokojona lekarka. Niechętnie wracała myślami do wydarzeń sprzed kilku miesięcy, pragnąc raz na zawsze zapomnieć o Rodriguez i jej chorej obsesji. – To miała być ona.
– Rzadko kiedy Ręka wybierała dorosłych ludzi. Najczęściej interesowali się dziećmi do dziesiątego roku życia, ale... – Turner zamarł na chwilę, łącząc ze sobą pewne fakty. – Może to, co spotkało cię w HYDRZE wcale nie było przypadkowe? Pamiętasz, że mówiłaś, iż opuściliście Cejlon tak nagle, zupełnie bez powodu... Co, jeśli już wtedy Ręka się tobą zainteresowała?
Sophie miała wrażenie, że od tych wszystkich rewelacji kręci jej się w głowie. Bezsilnie opadła na krzesło, szczelniej opatulając się wełnianym liliowym swetrem. Zamknęła powieki, usiłując przypomnieć sobie szczegóły pośpiesznego opuszczania tropikalnej rezydencji. Niestety, przypuszczenia Charlesa mogły mieć logiczne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Pamiętała, że jej rodzice mieli przyjaciela, który zawsze opowiadał małej Clark historie uważane przez nią za bujdy na resorach. Jako pięciolatka nie zwróciła na to uwagi, ale była pewna, iż w dniu, kiedy ich nie odwiedził, rodzice nagle zdecydowali się na powrót do Walii. Z obecnej perspektywy miało to więcej sensu niż kiedykolwiek przedtem.
– Chcesz powiedzieć, że moi rodzice mieli powiązania z którąś z tych dziwnych, tajemniczych organizacji? – zapytała słabym głosem.
Jej zwierzchnik jedynie przytaknął, wiedząc doskonale, iż żadne słowa nie są potrzebne. Dopóki nie będą mieli jasnych dowodów, kobieta będzie zastanawiała się, czy jej rodzice byli po właściwej stronie barykady.
– Clark, nie mówię tego, żeby cię zezłościć lub sprawić żebyś poczuła się wszystkiego winna. Po prostu wiem, że oboje lubimy znać prawdę, jakakolwiek by nie była – powiedział Charles, po czym wyłączył wszystkie urządzenia. – A tak w ogóle, czy ja nie słyszałem słówka o jakimś urlopie?
– Trudno jest mieć urlop, kiedy służy się tobie – stwierdziła Sophie zgodnie z prawdą. – Zaś Steve kursuje między misjami i w domu zaczął tylko pomieszkiwać. Nasza szansa na wypoczynek przepadła w tym roku.
– Nie służysz mi, tylko Wielkiej Brytanii, która kiedyś ci za to podziękuje – odparł mężczyzna, odprowadzając agentkę do drzwi.
– Ciekawe, bo do tej pory częściej słyszałam, że skończę w więzieniu, niż podziękowania.
Na ustach Charlesa pojawił się cień uśmiechu. Naukowe Rezerwy Strategiczne nie były szczególnie lubianą organizacją, nawet wśród Brytyjczyków, którzy szczycili się alianckim dziedzictwem na całym świecie. Również metody stosowane przez agentów wywoływały międzynarodowy niepokój, ale trzeba było przyznać, że działali z większą skutecznością niż chociażby TARCZA.
***
– Stresik jest? – zapytała Natasha Romanoff.
Przejmujący chłód wdarł się na pokład Quinjeta niczym nieproszony gość pragnący ogrzać się w czterech ścianach bezpiecznego, ale nieco sfatygowanego samolotu. Na zewnątrz siąpiło, a szarawe otoczenie podmiejskiej dzielnicy przemysłowej przykryte zostało grubą warstwą mgły. Choć pogoda nie zachęcała do wynurzania się z ciepłego i znajomego miejsca, przyjaciele musieli wreszcie wysiąść z pojazdu.
– Nie wiem o czym mówisz – odparł Steve, odgarniając pociemniałe włosy z czoła, a następnie w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
– O ślubie. – Blondwłosa agentka zaśmiała się szczerze rozbawiona. – Na samą wzmiankę dostajesz spazmów. Jak Sophie?
Trójka bohaterów wyłoniła się z samolotu, chwilowo porzucając go w opuszczonej hali magazynowej. Upewnili się, że nikt za nimi nie podąża i skierowali w stronę jednego z hangarów, gdzie, według informacji podawanych przez Turnera, mogła być przetrzymywana uprowadzona dziewczyna poszukiwana przez Rezerwy od kilku tygodni.
– Znasz ją. – Rogers nie był wyjątkowo rozmowny podczas misji, bo zwykle całkowicie zostawał pochłonięty przez planowanie kolejnych strategii. Słuchający urywkowej wymiany zdań Sam parsknął śmiechem, wypuszczając w powietrze drony. – Skupmy się na naszym zadaniu.
– Się robi, kapitanie – zasalutowała kobieta, szybkim marszem doganiając blondyna. – Elizabeth mówiła, że ciężko wam idzie przyswojenie kroków w walcu angielskim.
No tak, Liz nie przepuściła okazji, żeby wydać ich bezradność w tańcu Natashy. Ostatnimi czasy kobiety wydawały się mieć niepiśmienną umowę tajnego przekazywania sobie informacji o postępach nowożeńców. Steve miał tylko głęboką nadzieję, że Czarna Wdowa nie wydała go, paplając o dodatkowych lekcjach tańca, których mu udzielała. Choć Sophie tak samo jak on miała dwie lewe nogi, podłapanie kroków prezentowanych przez tańczących przyjaciół szło jej o wiele lepiej. Obawiał się, iż ze swoimi brakami może nie zdążyć do ślubu zbliżającego się wielkimi krokami.
Zaręczyny nagle wydały mu się odległe o lata świetlne. Cały ten stres spowodowany organizowaniem wszystkiego na ostatnią chwilę spowodował, że nie potrafił cieszyć się ekscytacją związaną z romantycznym wyjściem. Na szczęście ten etap miał już za sobą, a Clark dumnie nosiła pierścionek, który dla niej wybrał. Wydarzenia sprzed kilku miesięcy zacierały się w pamięci obojga niczym mało znaczące kłopoty.
– Mamy dwudziestu ludzi na radarach – poinformował Sam, kierując drony w stronę zachodu.
Trójka przyjaciół przycupnęła w zaułku, opracowując plan pozwalający im wziąć z zaskoczenia bandytów sprawujących władzę na terenie opustoszałych fabryk. Wszyscy zdążyli już zmoknąć od stale padającego deszczu, który jednak okazał się miłą odmianą od pustynnych klimatów Afryki, gdzie spędzali większość swoich misji.
– Pójdę prosto do czerwonego hangaru – zaznaczył Steve. – Waszym zadaniem będzie zajście go od tyłu i zabezpieczenie wszystkich wyjść, jeśli się da.
Misja była o tyle trudniejsza, że musieli wykonać ją we trójkę, bez żadnej zewnętrznej pomocy. Bardziej zorganizowana akcja mogłaby zostać wydana przez przecieki, które coraz częściej zostawały wysyłane z Rezerw, sprawiając Charlesowi mnóstwo kłopotów. Obecnie instytucja zajmowała się poszukiwaniem szpiega wydającego poufne informacje oraz plany wrogim organizacjom.
– Co, jeśli dziewczyna nie będzie chciała współpracować? – zapytał sceptycznie Wilson. – W ciągu tylu tygodni mogli zrobić jej porządne pranie mózgu.
– To jest nasz najmniejszy problem – odparła Czarna Wdowa, uruchamiając elektryczne paralizatory na nadgarstkach. – Znajdziemy sposób, żeby ją do siebie przekonać. Macie już piosenkę?
Blondyn westchnął ciężko, zmęczony ostrzałem pytań Natashy. Obawiał się, że przesłuchanie będzie trwało aż do samego ślubu, dopóki kobieta nie ujrzy wszystkiego na własne oczy. Agentka uśmiechnęła się ironicznie i odeszła w swoją stronę, podążając za Samem, który komentował jej zaczepki pod nosem.
– Wchodzę – potwierdził Rogers, gubiąc z pola widzenia przyjaciół.
Gdy w odpowiedzi dostał dwa przyciszone potwierdzenia komendy, ruszył do przodu, starając się nie być zbyt długo na widoku i otwartej przestrzeni. Przeczesywał okolicę wzrokiem, posuwając się mozolnie między ciasno upchanymi kontenerami. Wszędzie było cicho oraz pusto, ale wiedział, że ludzie patrolujący okolicę mogą wyłonić się w każdej chwili zza pierwszego lepszego zaułka. Chyba zbyt dużo czasu spędzał z Sophie, ponieważ takie podkradanie się działało negatywnie na jego kończącą się cierpliwość.
Na horyzoncie pojawił się hangar, który był ich głównym celem, więc mężczyzna nieco przyspieszył kroku, wysyłając przyjaciołom swoje położenie. Nie mógł popełnić żadnego błędu, więc mimo pośpiechu, wciąż miał oczy dookoła głowy. Podszedł do budynku żwawym krokiem, zaciskając dłonie w pięści, by przygotować się na ewentualną walkę. Machinalnie rozejrzał się w poszukiwaniu kosza na śmieci z metalową pokrywą, jednak nic takiego nie zwróciło jego uwagi. Steve wstrzymał płytki oddech i wszedł do środka.
Wnętrze okazało się całkowicie opustoszałe, nie licząc kilku rozrzuconych na ziemi plastikowych butelek oraz drewnianych krzeseł przytarganych zapewne przez bezdomnych koczujących w pozbawionych właścicieli hangarach. Zatrzymał się, bezradnie rozglądając dookoła – znów ktoś przewidział ich kroki i umknął, zanim zdołali dobrze się rozkręcić. Już miał powiadomić Sama o fałszywym alarmie, kiedy jakiś ruch w cieniu przykuł jego uwagę. Blondyn stężał, gdy wysoka, szczupła dziewczyna o blond włosach została wypchnięta na środek ogromnego pomieszczenia.
Wyglądała dokładnie tak, jak na zdjęciach, które pokazywał im Charles. Ostre rysy twarzy zdradzały silny charakter, a szare oczy nerwowo wodziły po metalowych ścianach odbijających krople deszczu z głośnym szelestem. Agentka została zwerbowana stosunkowo niedawno i przeszła gruntowne dwuletnie szkolenie, ale wpadła już podczas pierwszej rutynowej misji w Czechach. Steve rzucił jej jedno spojrzenie, dzięki któremu wiedział, jak wygląda sytuacja. Dziewczyna powiedziała przeciwnikom Rezerw wszystko, co chcieli wiedzieć.
– Spokojnie, jeszcze możemy z tego wyjść – powiedział powoli, łagodząc swoją pozycję przygotowaną do walki. Rzeczywistość przestała się malować na jakikolwiek kolor, gdy zdał sobie sprawę, co miała pod płaszczem. – Chcę ci pomóc.
Blondynka pokręciła gwałtownie głową, zaciskając mocno usta. Była blada jak papier, a Rogers w ogóle się temu nie dziwił, bo już od kilkunastu dobrych sekund pot spływał mu kroplami wzdłuż skroni.
– Wiem, że się boisz – kontynuował nie ruszając się z miejsca ani o milimetr. Nigdzie nie mógł dostrzec detonatora, choć ręce agentki miał na oku. – Musisz mi zaufać, nie zrobię ci krzywdy.
Zdawał sobie sprawę, że w sytuacji takiego zagrożenia życia rzadko kto myślał racjonalnie i prawdopodobnie kobieta uznawała go za wroga pragnącego ją zabić. Musiałby powtórzyć się kilkadziesiąt razy, by mu uwierzyła, a na to zdecydowanie nie miał czasu. Gorączkowo poszukiwał jakiejś wskazówki, która potwierdziłaby, że kamizelka wybuchowa to tylko atrapa.
Wyjął słuchawkę z ucha i rzucił tuż pod swoje buty. Trudno, przyjaciele nie będą mieli szansy się z nim skontaktować. Miał tylko nadzieję, iż nie zdecydują się na atak bez jego sygnału, bo to mogłoby cholernie pokomplikować sprawy. Jego myśli przebiegały w zawrotnym tempie, próbując pociągnąć jakoś rozmowę z agentką stojącą kilkanaście metrów dalej, by odwrócić jej uwagę od kamizelki, którą miała pod rozpiętym skórzanym płaszczem. Ktoś, kogo nie widział dokładnie, stał w kącie po drugiej stronie hangaru i obserwował ich.
Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy usłyszała na zewnątrz odgłosy walki, a Steve wstrzymał oddech na parę sekund. Nic się nie stało. Wypuścił powietrze, czując, jak robi mu się gorąco w chłodny listopadowy dzień. Blondynka stała pod filarem, którego zniszczenie spowodowałoby, że cała budowla runęłaby niczym domek z kart, zakopując pod sobą każdą żywą duszę przebywającą w środku. Kilkanaście minut później bitewka na dworze ucichła, a żadna z trzech osób stojących w hangarze nie poruszyła się.
– Co, do cholery, robisz tyle czasu? – Usłyszał podirytowany głos Natashy za plecami, maksymalnie koncentrując się na agentce Rezerw w panice spoglądającej to na Romanoff, to na Wilsona.
Osoba stojąca dotychczas w rogu zniknęła z przestrzeni, a Steve zrozumiał, że to nie dziewczyna miała detonator. Nie mogli już jej pomóc w żaden sposób, było na to co najmniej o kilka godzin za późno. Powoli odwrócił głowę od blondynki, czując jak zimny dreszcz przebiega po całym jego ciele. Cokolwiek nie zrobi, ktoś dzisiaj zginie.
– Uciekajcie! – Popchnął przyjaciół w stronę drzwi, starając się ich osłonić, niemal równocześnie z głośnym dźwiękiem oznaczającym zdetonowanie ładunku.
Siła wybuchu rozrzuciła ich w różne strony, zaś sam hangar uległ zawaleniu w zaledwie kilkanaście sekund. Natasha jako pierwsza otworzyła oczy, w których wciąż miała gorący pył i spazmami starała się nabrać jak najwięcej powietrza, przewracając ociężałe ciało na brzuch. Ładunku musiało być znacznie więcej, niż na samej dziewczynie, bo inaczej wybuch nie miałby aż takiego zasięgu. Leżała przez kilka minut w bezruchu, zastanawiając się, czy jej tułów jest jeszcze zdolny do funkcjonowania, ale po zwalczeniu zawrotów głowy spowodowanych uderzeniem zmusiła się do dźwignięcia na nogi.
– Sam! Steve! – zawołała zachrypniętym głosem, kuśtykając w stronę skupiska gruzów, jakie pozostało po budynku.
– Nat! Tutaj, mam go! – odpowiedział jej Wilson, równie drżącym od napięcia głosem. Przyspieszyła, krzywiąc się z powodu prawdopodobnie pękniętej kostki. Gdy odnalazła przyjaciół, nie spodziewała się zastać takiego widoku.
Sam wyglądał lepiej od niej, skrzydła Falcona posłużyły mu za ochronę, więc był jedynie lekko poobcierany. Z kolei Steve łapczywie chwytał powietrze jak ryba wyciągnięta z wody, trzymając rękę z lewej strony brzucha, skąd wystawał sporej długości pręt. Na gruzach, gdzie leżał, zaczęła się tworzyć coraz większa kałuża krwi.
– Musisz mi pomóc, sam nie dam rady – stwierdził Falcon, z trudem odpalając jedyny działający silnik swojego stroju. Rogers chwilowo stracił przytomność już podczas zdejmowania z kawałka metalu.
Nie pamiętał tego, jak dwójka agentów przyciągnęła go do samolotu, ani jak znalazł się w londyńskiej klinice Naukowych Rezerw Strategicznych. Wszystko dookoła niego było zamazane, niewyraźne, a on sam miał wrażenie, że dryfuje po oceanie. Czuł silny ucisk na brzuchu, prawdopodobnie ręka Sama tamowała krwawienie.
– Sophie mnie zabije – wydukał słabo w epizodach odzyskiwania przytomności. – Dzisiaj ma urodziny.
– Nie wątpię, stary – odparł Wilson, wzdychając ciężko. Wymienił kawałek materiału, służący za prowizoryczny opatrunek i podkręcił nieco kroplówkę podłączoną do bezwładnego ciała przyjaciela.
Wciąż widział tamtą dziewczynę, jej zrozpaczony wzrok prześladował go w halucynacjach spowodowanych utratą krwi. Nie potrafił jej pomóc. Nie mógł jej pomóc. Popełnił błąd spuszczając z oczu mężczyznę stojącego w kącie. Tak, teraz pamiętał dokładnie, że był to mężczyzna. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Agentka Rezerw zginęła, bo nie przewidział zasadzki.
Krzyk Sophie dotarł do niego jak zza wodnej tafli. Na jakiś czas udało mu się odzyskać przytomność tylko po to, żeby zobaczyć Alistaira szarpiącego się z Clark. Potem znów odleciał, tym razem raczej za sprawą silnej narkozy. Chciał przekazać narzeczonej, żeby się nie martwiła, że wyjdzie z tego i będzie jak dawniej.
Obudził się nie we własnym łóżku, bo to było o wiele węższe i brakowało mu osoby obok. Wciąż zamglonym od leków wzrokiem rozejrzał się po nowoczesnym oraz bardzo luksusowym pomieszczeniu. Było kompletnie ciemno, więc zgadywał, że jego organizm pomylił pory doby i postanowił powrócić do życia w środku nocy. Zauważył wreszcie sylwetkę skuloną na obszernym fotelu pod oknem. Spała, oddychając płytko, przykryta cienkim szpitalnym kocem z naszytym logiem Naukowych Rezerw Strategicznych.
Nie w taki sposób mieli celebrować jej dwudzieste siódme urodziny. Nie miała spędzić tego dnia, obawiając się o życie ukochanego. Miała być szczęśliwa i cieszyć się chwilą. Mężczyzna zaczerpnął powietrza, czując przeszkadzające kłucie w boku. Zastanawiał się, czy Sam i Nat zostali otoczeni opieką medyczną, czy chociaż udało się zdemaskować sprawców zasadzki. Mnóstwo pytań kłębiło się w jego głowie, a na żadne nie znał odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro