• settlement •
Szybki tupot stóp kilkuletniego chłopca rozległ się po gmachu ogromnego wieżowca niosąc za sobą echo cięższych, wolniejszych kroków jego matki. Kobieta w pośpiechu poprawiła torebkę opadającą jej z ramienia i zmniejszyła dystans między sobą a dzieckiem. Kilku strażników zganiło ją wzrokiem, komentując, by uspokoiła swojego syna. Tuż przy drzwiach odsapnęła na chwilę, odgarniając czarną grzywkę z czoła. Koniuszkiem palców udało jej się złapać chłopca za kołnierz zielonej koszulki polo i przyciągnąć do siebie. Zaskoczony sześciolatek zatrzymał się, ściskając w jednej dłoni w połowie roztopione lody waniliowe, a w drugiej drewniany samolocik.
Do wyjścia z budynku została ostatnia prosta, więc westchnęła ciężko, łapiąc dziecko za nadgarstek.
– Kevinie, tutaj nie wolno biegać – powiedziała zmęczonym głosem. – Jeśli dalej będziesz się tak zachowywał, więcej cię ze sobą nie zabiorę.
Chłopiec wydął różowe usta w podkówkę, posyłając matce urażone spojrzenie czarnych oczu. Poważna mina kobiety momentalnie zelżała, a ona sama uśmiechnęła się do dziecka. Wstała z kolan i pociągnęła za sobą Kevina, uważając przy wchodzeniu w drzwi obrotowe, by czasem jej się nie wyrwał. Scenariusz był zawsze taki sam, gdy nie udało jej się go upilnować — przez następne dziesięć minut kręcili się w kółko, dopóki nie wymyśliła sposobu, jak przekupić chłopca, by wyszedł na zewnątrz.
– Kevin, poczekaj! – Dziecko wykorzystało moment, kiedy poszukiwała kluczy od samochodu w torebce i wyrwało się, biegając w kółko na dużym placu przed budynkiem. – Kevin!
– Mama, patrz, jestem samolotem! – pisnął zachwycony wrześniowym wiatrem we włosach.
Zataczał koła, rozkładając ramiona, dopóki nie zaczęło mu się kręcić w głowie. Zanim zdążył wyhamować, wpadł na kogoś znacznie wyższego od siebie, uraczając przód jego ubrania papką z lodów waniliowych. Przestraszony chłopiec uniósł nieśmiało wzrok.
– Nic się nie stało. – Elizabeth James posłała dziecku wymuszony, łagodny uśmiech. Matka chłopca właśnie nadchodziła spod gmachu budynku. Zauważając własne dziecko, przyspieszyła kroku.
– Strasznie panią przepraszam, czasem nie mogę nad nim zapanować, och, Kevin, coś ty najlepszego narobił... Zapłacę pani za pralnię...
– Naprawdę, nic wielkiego się nie stało – zapewniła prawniczka, przerywając monolog kobiety. – Przepraszam, ale spieszę się.
Panna James wymieniła grzeczności z kobietą i skierowała się na schody, po drodze przecierając klejącą się plamę po lodach z marynarki. Miała nadzieję, że wystarczy jej czasu, żeby uprać materiał, bowiem nie prezentowała się zbyt dobrze w brudnej garsonce.
– Cześć, Liz. – Uniosła głowę na dźwięk znajomego głosu. Przed wejściem do budynku stała rudowłosa kobieta paląca papierosa. Z między jej czerwonych warg wydobył się ostatni obłok dymu, gdy gasiła niedopałek o krawędź metalowej popielniczki.
– Ada! – Uśmiechnęła się przyjaźnie Brytyjka, witając z koleżanką po fachu. – Jesteś tu zawodowo?
– Byłam na lunchu z bratem. – James kompletnie zapomniała, że van Doren była w ogóle spokrewniona z rodziną Rossów, a co dopiero, że z niej pochodziła. – A ty na pewno nie przyszłaś na pogaduchy.
– Zawodowe pogaduchy – zaśmiała się szczerze blondynka. – Dziś negocjuję ugodę w imieniu Steve'a.
– Ach, to mogę ci powiedzieć, że Everett jest w świetnym humorze. Chodź, pomogę ci z tą plamą.
Zanim Elizabeth zdążyła zaprotestować, Adeline pociągnęła kobietę za sobą do budynku departamentu FBI w Nowym Jorku. Obie odłożyły torebki na kamiennym blacie łazienkowej umywalki i zastanowiły się, czym można by usunąć plamę. Niepozorna przekąska dziecka zostawiła po sobie trudno schodzący, klejący się ślad.
– To nie zejdzie, chyba najlepiej będzie, jeśli się zamienimy. Później odbierzesz swoją marynarkę, albo zaniosę ją do pralni i wyślę ci pocztą.
– Daj spokój, Ada, to nic takiego. Pod stołem nie będzie widać – zaczęła James, wkładając kawałek materiału pod bieżącą wodę. Marynarka zaraz została jej wyrwana przez van Doren, a w zamian kobieta wręczyła blondynce swoją.
– Będziesz miała pretekst, żeby skoczyć ze mną na drinka po wszystkim – odpowiedziała rudowłosa. – Masz konkretną linię obrony, jeśli mogę zapytać?
– Nic wielkiego – mruknęła lekko zaniepokojona Elizabeth, wkładając ubranie Adeline. – Będę się opierać w większości na obawie przed niesprawiedliwym procesem.
Dopadły ją pierwsze wątpliwości dotyczące solidności wybranych argumentów, które miały zapewnić Rogersowi jak najbardziej korzystną ugodę. Przekonanie go do tego, by to Liz wystąpiła w jego imieniu było prawdziwym cudem, więc nie mogła niczego zepsuć. Jeszcze przed samym wylotem mężczyzna upierał się, że chce osobiście spotkać się z Rossem. Lecz prawdopodobnie gdyby FBI dostało go w swoje ręce, ponownie tak prędko by im się nie wyrwał, więc lepiej było trzymać Kapitana w cieniu.
– Chcesz uniemożliwić ekstradycję Rogersa do Stanów. – Amerykanka pokiwała głową ze zrozumieniem. – Cóż, z Everettem możesz negocjować, ale Thaddeus to sukinsyn jakich mało. Uważaj na niego.
– Dzięki – jęknęła kompletnie niepocieszona prawniczka. Spodziewała się, że nie będzie łatwo, ale pogłoski, które słyszała o generale Rossie nie zwiastowały jej cienia nadziei na poprawę sytuacji. Ponoć był bezkompromisowym służbistą, który po trupach dążył do swojego wyidealizowanego celu. Przy nim Charles wydawał się Elizabeth wcieleniem najprawdziwszego ziemskiego anioła.
– Głowa do góry, kopniak na szczęście i dobrego dnia – Ada energicznie przekręciła Elizabeth, serwując jej symboliczny gest na szczęście. Złożyła marynarkę na pół i przewiesiła sobie przez ramię, mocno zaciskając dłoń na pasku torebki. – Do zobaczenia później.
Dobry dzień to ja będę miała, jak wynegocjuję tę cholerną ugodę, a tak tylko stresuję się ekstradycją! – dopowiedziała Liz za odchodzącą prawniczką, po czym skierowała się w przeciwną stronę, idąc wprost do bramek bezpieczeństwa.
Po długiej i wnikliwej kontroli zakończonej skonfiskowaniem kilku potencjalnie niebezpiecznych rzeczy, panna James mogła wreszcie przekroczyć oficjalnie próg miejsca, w którym odbywały się jedne z najbardziej strategicznych operacji amerykańskiej organizacji rządowej. Strażnik odprowadził blondynkę aż do windy, wskazując jej piętro, na które powinna się udać. Kobieta zaczerpnęła głęboki wdech zanim wsiadła do elewatora, rozpinając koszulę pod szyją, gdyż ta zaczęła nadmiernie ją uwierać, co było zapewne efektem stresu.
Zabawne, jak spokojna była w niewoli Pandory, podczas wszystkich misji wykonywanych dla Naukowych Rezerw Strategicznych, gdy musiała kogoś postrzelić albo wziąć w swoje ręce wysoce niebezpieczne zadanie. Teraz natomiast stresowała się na tyle mocno, że wystarczyłby byle pretekst, a mogłaby się zaraz rozpłakać. Od samego rana żołądek miała zawinięty w supeł, w hotelu poczęstowała się tylko filiżanką zielonej herbaty, zaś ręce drżały jej niemiłosiernie. Całe życie Steve'a, cała jego przyszłość z Sophie zależała w tym momencie tylko i wyłącznie od niej, a Elizabeth miała wrażenie, że porusza się w tej sprawie po omacku.
– Panna James? – Wysoka czarnowłosa sekretarka w eleganckiej sukience powitała ją przy drzwiach windy. – Panowie Ross są gotowi panią przyjąć.
Blondynka z desperacją spojrzała na zamykające się metalowe skrzydła, mając cichą nadzieję, że może gdzieś na dachu wyląduje helikopter Turnera i szef wszystko za nich załatwi. Minęło kilka sekund, a nic takiego się nie stało, więc kobieta uniosła dzielnie głowę do góry, podążając za długonogą pięknością. Charles już i tak zrobił dla nich bardzo dużo, chociaż wcale nie musiał.
– Jest pani niezwykle punktualna, zapraszam – zagaił starszy mężczyzna pozornie przyjaznym głosem, co tylko utwierdziło Liz, że musi cały czas mieć się na baczności.
Młodszy z mężczyzn, którego zidentyfikowała jako Everetta, brata Adeline, zachowywał dystans i w milczeniu obserwował James, uśmiechając się lekko pod nosem. Blondynka zajęła miejsce naprzeciwko dwóch funkcjonariuszy, a Thaddeus włączył kamerę rejestrującą przebieg negocjacji. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze czterech obserwatorów, którzy bezpośrednio nie brali udziału w procedurze.
– Panna Elizabeth James reprezentuje nieobecnego wśród nas Stevena Granta Rogersa, który udzielił jej pisemnego pełnomocnictwa – odczytał były generał z kartki. – Czy tak?
– Zgadza się – przytaknęła krótko.
Everett podsunął kobiecie pod nos pierwszy egzemplarz proponowanej ugody wynoszącej pięć lat bezwzględnego zamknięcia w Rafcie, w celi o najwyższym poziomie bezpieczeństwa. James przesunęła wzrokiem po rzędach zapisanych warunkami stawianymi przez rząd Stanów Zjednoczonych. Przerwała w połowie i odsunęła od siebie plik kartek.
– Dlaczego mój klient ma zostać skazany na pięć lat bezwzględnego więzienia, podczas gdy pan Barton i pan Lang dostali dwa lata aresztu domowego? – zapytała, kierując spojrzenie błękitnych oczu na starszego mężczyznę.
– Gdyby nie pani klient, w ogóle byśmy się tutaj nie spotykali, bo do niczego by nie doszło.
– Z całym szacunkiem, proszę wybaczyć, ale pan Rogers nie zmuszał do niczego wymienionych przeze mnie osób. Nie groził im ani nie użył szantażu, a oni są dorosłymi mężczyznami, więc mój klient nie ponosi za nich żadnej odpowiedzialności. Przecież mogli mu odmówić, prawda?
Generał westchnął ciężko, posyłając kobiecie wymuszony uśmiech. Oparł się w wygodnym fotelu obrotowym, gładząc poły marynarki w niespiesznym geście, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Elizabeth poprawiła się w swoim siedzeniu, nie dając po sobie znać, jak bardzo jest zdenerwowana. Jednak z minuty na minutę odzyskiwała pewność siebie i wiarę we własne argumenty. Ostatecznie żaden z mężczyzn nie zabrał głosu, więc kobieta kontynuowała.
– Mój klient, pan Rogers, jest w pełni świadom popełnionych przez siebie czynów i jest gotów ponieść ich konsekwencje, jednak moim skromnym zdaniem pięć lat więzienia o zaostrzonym rygorze to zbyt dużo, jak dla kogoś, kto próbował ratować życie niesłusznie oskarżonej osoby.
– Odważnie z pani strony wysnuwać teorię, że Barnes jest niewinny – zaśmiał się Thaddeus, a Everett posłał mu zaniepokojone spojrzenie wciąż milcząc. – Następnie będzie pani broniła stanowiska Hitlera?
James o mały włos nie zachłysnęła się własnym powietrzem zalegającym w płucach. Na kilkanaście sekund odebrało jej mowę na rzecz wielkiej chęci wylania szklanki wody stojącej przed nią na głowę byłego żołnierza. Sophie pewnie zrobiłaby to już w pierwszych kilku minutach spotkania, ale Liz najbardziej zależało na czasie. Potrzebowała dużo czasu.
– Chyba się pan trochę zapędza, panie Ross. Proszę nie zapominać, że gdyby nie mój klient i sierżant Barnes, jedynym państwem w Europie mogłaby być dziś Trzecia Rzesza. Porównując ich do największego zbrodniarza wojennego, obraża pan swój własny kraj. I chciałam pana poinformować, że wstępne badania psychiatryczne wykazały, iż Barnes nie był w stanie kontrolować się przez ostatnie kilkadziesiąt lat.
– Przepraszam, tamten komentarz był zbędny – odparł Everett, biorąc inicjatywę zamiast swojego wuja, którego skutecznie uciszył wzrokiem. – Możemy kontynuować?
– Moja propozycja to odbycie kary w aktualnym miejscu pobytu pana Rogersa, wyznaczonej przez Sąd Koronny Wielkiej Brytanii. Jeśli rząd Stanów Zjednoczonych zechce wystąpić z wnioskiem o ekstradycję mojego klienta, złożymy apelację z obawy przed nieuczciwym procesem.
Agent berlińskiej jednostki kontrterrorystycznej przetarł zmęczoną zapewne od jet lagu twarz, ciężko przy tym wzdychając. Elizabeth poczuła się lepiej, widząc jak zirytowani zostali jej uporem oraz kombinowaniem na wszystkie możliwe sposoby. Najwyraźniej przyjęli, że skoro Steve zgodził się negocjować, przyjmie wszystkie warunki, jakie mu postawią. James była tutaj elementem zaskoczenia.
– Dlaczego uważa pani, że Rogers padnie ofiarą nieuczciwego procesu? – zapytał, najwyraźniej z braku innego wyjścia, młodszy Ross.
– Podsekretarz Alexander Pierce zdołał postawić przeciwko mojemu klientowi wszystkie służby bezpieczeństwa jednym rozkazem. Do dziś nie schwytano większości jego sojuszników, ani ludzi działających na rękę HYDRZE. Jest pan w stanie zagwarantować mojemu klientowi bezwzględne bezpieczeństwo?
Kobieta rzuciła przelotne spojrzenie na zegarek spoczywający na nadgarstku. Potrzebowała jeszcze kilka minut.
– Przepraszam, czy możemy zrobić piętnaście minut przerwy? – Uśmiechnęła się niepewnie, prostując w krześle. – Strasznie tutaj duszno, chciałabym przewietrzyć się chwilkę.
Everett zarządził dokładnie piętnaście minut przerwy i wszyscy opuścili pomieszczenie, a Elizabeth od razu wybiegła do łazienki, czując wibrujący w kieszeni telefon. Dzwonił profesor Smith z dobrymi wieściami – doszedł do porozumienia z władzami Rumunii oraz Niemiec. Druga karta przetargowa, mająca zapewnić prawniczce wygrane negocjacje, czekała w skrzynce odbiorczej poczty elektronicznej. Uprzejmie poprosiła sekretarkę o skorzystanie z drukarki i w ten sposób urzeczywistniła fakt, który prawdopodobnie uratuje Steve'owi skórę. Fakt, o którym jeszcze nie wiedział.
Dotarła pod pokój równo z Thaddeusem, oboje postanowili więc zaczekać na Everetta.
– Tak to teraz działa... – zaczął swobodnie Ross. – Rogers ma dzianą dziewczynę, to i stać go na dobrego prawnika. Proszę nie rozumieć mnie źle, szanuję go, mimo różnic nas dzielących. Jednak metody stosowane przez Avengers wzbudziły w ludziach niemały strach. A strach budzi panikę. Panika... rodzi pogrom. Kapitan rzadko kiedy stosuje się do rozkazów i może to robi z niego tak dobrego lidera, ale cywile nade wszystko potrzebują porządku. I spokoju.
– Wyciszanie problemu, zamiast jego usunięcia, to nie jest najlepsza strategia. Sprawa HYDRY powinna was czegoś nauczyć. Jestem ciekawa, ilu ludzi Pierce'a brało udział w tworzeniu Porozumień Sokoviańskich. Oni cały czas są pośród nas, nie może pan udawać, że nie widzi problemu.
Mówiąc to, miała na myśli przede wszystkim Pandorę. Jej cień rzucał ogromną ciemność na całe Rezerwy, podobnie jak cień Alexandra Pierce'a towarzyszył TARCZY i wszystkim organizacjom z nią współpracującym. Generał wolał widzieć źródło pożaru wśród bohaterów, niż w mistycznej organizacji, której macki sięgały na tak dalekie odległości, których Thaddeus nie był w stanie zobaczyć.
– Widzę, że nie mają mi panowie nic innego do zaoferowania – zaczęła blondynka po powrocie Everetta. – Jednak takich warunków ugody nie zaakceptuję.
– Proszę przemyśleć, czy aby na pewno działa pani w interesie swojego klienta – polecił młodszy mężczyzna.
– Pięć lat, to wszystko, co mamy do zaoferowania Rogersowi. Jeśli tego pani nie przyjmie, spotkamy się w sądzie, ale wtedy będzie pani musiała załatwić mu prawnika z amerykańskim obywatelstwem – dodał generał.
– To nie będzie konieczne – zapewniła spokojnie, wyjmując niedawno wydrukowane dokumenty. – Ugoda z Niemcami oraz Rumunią została dziś podpisana przez mojego klienta. Pan Rogers, ze względu na przysługujące mu prawo z powodu pochodzenia rodziców, otrzymał obywatelstwo Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Sąd Koronny proponuje dwa lata nadzoru kuratorskiego oraz dwuletni zakaz opuszczania kraju. Oprócz tego, na mojego klienta została nałożona kara grzywny w wysokości miliona euro jako zadośćuczynienie za straty poniesione przez Niemcy i Rumunię w wymienionej przeze mnie ugodzie z tymi państwami.
Kobieta obserwowała, jak ekspresje obu mężczyzn drastycznie się zmieniają. Everett popadł w głęboką konsternację, natomiast Thaddeus wyglądał, jakby zaraz miał wpaść w szał. Odetchnął głęboko, luzując zawiązany pod szyją krawat. Prawniczka uśmiechnęła się niewinnie, czekając na odpowiedź któregoś z rozmówców, jednak ta długo nie nadchodziła.
– Czy akceptują panowie te warunki?
– Może nas pani zostawić na chwilę samych? – poprosił Everett.
Elizabeth usiadła na krześle w korytarzu, jednak przez przezroczystą powłokę szklanej ściany doskonale widziała zażartą dyskusję toczącą się między dwoma mężczyznami. Młodszy Ross tłumaczył coś wujowi, sięgając mu prawie do ucha, gdy konspiracyjnie gestykulował rękoma. Generał w ogóle nie wydawał się przekonany, bo cały czas stanowczo kręcił głową, przybierając przy tym swoją najbardziej pochmurną minę. Kobieta wykorzystała już wszystko, co miała. Jeśli na to się nie zgodzą, będzie miała poważny problem do rozwiązania. W końcu burzliwa atmosfera wewnątrz pomieszczenia została rozproszona, a Everett ponownie zaprosił ją do środka. Opadł na krzesło, po raz kolejny dzisiaj wzdychając ciężko.
– Jesteśmy w stanie zaakceptować warunki – powiedział, nie zaszczycając jej spojrzeniem. – Ale Rogers ma pięcioletni zakaz przebywania na terenie Stanów Zjednoczonych i proszę potraktować to poważnie. Jeśli w tym czasie wpadnie w ręce naszej policji, już tak szybko go stąd pani nie wyciągnie.
Blondynce ciężko było uwierzyć własnym uszom, więc wpatrywała się jedynie w Everetta oczami jak dwa spodki, chcąc się upewnić, że sobie z niej nie żartuje. Żaden przedstawiciel rodziny Rossów nie wyglądał jednak, jakby był w humorze do żartów. Sekretarka przyniosła wkrótce trzy egzemplarze protokołu spisanego przez syntezator mowy. Liz jeszcze nigdy dotąd nie odczuwała tak wielkiej ulgi przy podpisywaniu jakichkolwiek dokumentów.
Wyszła na zewnątrz budynku cała w skowronkach i niemal mogłaby skakać z tego nadmiaru szczęścia. Kurczowo trzymała przy sobie torebkę z protokołem oraz treścią spisanej ugody warunkującej Steve'owi w miarę normalne życie w Wielkiej Brytanii. Obawiała się tylko przekazania mu prawdy, jakim kosztem się to odbyło. Fakty były takie, że z pomocą Charlesa wystąpiła o nadanie Rogersowi obywatelstwa, a sam zainteresowany nie miał o tym zielonego pojęcia. Oczywiście Sophie też nic nie powiedziała, bo lekarka zaraz wygadałaby wszystko mężczyźnie. Tak więc Liz miała do oświecenia aż dwie osoby, ale to był problem na później. Kobieta wsiadła do taksówki, od razu sięgając po komórkę.
– Ada, masz już wolne? – zapytała. – Muszę się napić, bo na trzeźwo nie uwierzę, że wygrałam tę ugodę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro