Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• critical •

Blondynka popijając w biegu zieloną herbatę popędziła do łazienki zaalarmowana niestandardowym dźwiękiem wydobywającym się z pralki. Po wejściu do pomieszczenia poznała przyczynę, wdeptując przy okazji w sporą kałużę pachnącą płynem do płukania. Ten dzień nie mógł lepiej się zacząć, naprawdę.

– Cholera, tylko nie to, nie znowu – mamrotała pod nosem, podwijając spódnicę, by zdjąć mokre na stopach pończochy. Spojrzała na zegarek, obliczając ile ma czasu na sprzątnięcie łazienki.

Zdecydowanie za mało, pomyślała, chwytając za mop. Pośpiech był niestety najgorszym doradcą i zarazem wrogiem, ale Elizabeth nie miała innego wyjścia. Przez chwilę gryzła się z myślami, czy powinna otworzyć pralkę z bębnem pełnym wody, czy zaczekać do popołudnia i wezwać hydraulika. Nie chciała stwarzać jeszcze większego bałaganu, więc tylko odłączyła maszynę z prądu, ustawiając sobie w telefonie przypomnienie, że powinna zadzwonić po fachowca.

Przepłukała pończochy pod wodą z mydłem, opuszczając na palcach łazienkę. Nigdzie w pobliżu nie było suszarki na pranie, więc miała pewność, że Alistair po raz kolejny zabrał ją do „swojego" pokoju. Z dezaprobatą przewracając oczami weszła do sypialni okupowanej przez mężczyznę, ale nie spodziewała się go zastać.

– Przepraszam, myślałam, że wyszedłeś. – Odwróciła głowę od półnagiego przyjaciela, wpatrując się w przestrzeń salonu. – Przyszłam po suszarkę do prania.

Scott dopiął pasek garniturowych spodni i wziął metalowy wieszak pod ramię, mijając kobietę w progu. Prawniczka w dalszym ciągu uparcie wpatrywała się w różne obiekty stojące w salonie, unikając patrzenia na mężczyznę.

– Pierwszy raz widzisz mnie bez koszulki? – zapytał, ironicznie unosząc brwi.

– Szanuję twoje prawo do prywatności – odpowiedziała, wieszając dwa kawałki materiału na suszarce. Przy okazji przetarła na szybko kurz osiadły na futerale od skrzypiec, które przywiozła z Kornwalii, by trenować przed ślubem Sophie i Steve'a. – Pralka się zepsuła... Znowu.

– Jakby mnie krępowała twoja obecność, to bym się ubrał – stwierdził Szkot, wracając na moment do własnego pokoju. Zapiął na torsie białą kamizelkę i narzucił na ramiona śnieżną koszulę. – Zajrzę do tego złomu, jak wrócę z roboty.

Dopiero teraz Elizabeth zauważyła świeżo wyczyszczonego Glocka leżącego na stole oraz dwa magazynki obok broni. Ali był w trakcie przekładania małego kabelka pod kamizelką kuloodporną, zaś słuchawkę założył sobie na ucho. Spojrzała na przyjaciela ze sceptyczną ciekawością, w pośpiechu wkładając świeże zapiski do aktówki. Dopiła resztki już zimnej zielonej herbaty i chwyciła ciastko owsiane, szukając po szafkach nowej pary rajstop lub pończoch.

– A gdzie ty się właściwie wybierasz? – zapytała wreszcie, odnajdując szybko jeszcze nieodpakowane pudełko bielizny.

– Charles ci nie mówił? – zdziwił się Scott dopinając koszulę. Z krawatem szło dużo ciężej, więc blondynka zlitowała się w końcu nad przyjacielem i pomogła mu zawiązać prosty supeł. – Przypisał mnie dzisiaj na ochroniarza, z powodu spotkania na Downing Street.

– Nie sądziłam, że będzie potrzebował obstawy. – Prawniczka zmarszczyła brwi, poprawiając kołnierz koszuli Aliego.

– Precyzyjniej mówiąc, twojego ochroniarza – dodał mężczyzna, a blondynka znieruchomiała, patrząc na niego rozszerzonymi w szoku oczyma. – Sam go o to poprosiłem, bo miał być kto inny... Wiesz, ten facet, jak mu tam... Ten Irlandczyk...

– Moment, poczekaj chwilę. – Panna James przerwała stanowczo, zabawnie przekrzywiając przy tym głowę. Chwilowe poczucie braku kontroli nad sytuacją wcale nie mijało, wybijając ją na resztę dnia z dobrego humoru. – Jadę tam wyłącznie w charakterze asysty... Alistair, jeśli wiesz coś, czego ja nie wiem, powiedz mi to teraz!

Niemal wybiegła za spieszącym się ciemnowłosym mężczyzną zmierzającym na parking. Musiała zawrócić po kilku metrach, by upewnić się, że dobrze zamknęła drzwi od mieszkania, ale w porę dogoniła Scotta wsiadającego do samochodu Naukowych Rezerw Strategicznych wysłanego przez Turnera z kierowcą w pakiecie. Przywitała się prędko z szoferem, kontynuując przesłuchanie przyjaciela.

– Cóż... Charles musiał zrezygnować z dzisiejszego spotkania, bo ma jakąś kolizję terminów – wyjaśnił agent, rozwiązując sudoku na telefonie.

– A Sophie? Nie mógł wysłać Sophie? – zapytała spanikowana.

– Soph i Steve eskortują premiera – odparł Ali, a następnie odwrócił się do blondynki siedzącej z tyłu. – Panika dodaje ci do uroku osobistego... Jesteś świetnie przygotowana, Liz, widziałem twoje notatki. Poza tym Turner nigdy nie powierzyłby ci takiej odpowiedzialności, gdyby wiedział, że jej nie podołasz.

Prawniczka oparła głowę o oparcie skórzanego siedzenia, oddychając głęboko. Sięgnęła po kartki uporządkowane w aktówce, korzystając z tego, że stali w korku i jeszcze raz postanowiła je przejrzeć, pomimo faktu, iż prawie znała na pamięć cały tekst zapisany na nich. Powtarzała w kółko frazy podkreślone kolorowymi zakreślaczami z niepokojem oglądając krajobraz Londynu przesuwający się za oknem.

Kto by pomyślał, że pojawienie się Lokiego na Ziemi spowoduje takie zamieszanie. W kilkadziesiąt godzin spowodował chaos na całej planecie, wywracając do góry nogami życia wszystkich jej mieszkańców. Cóż, już raz jego przybycie sprowadziło na Nowy Jork armię kosmitów, więc nic dziwnego, iż rządy różnych krajów wolały dmuchać na zimne.

– O w dupę – skomentował Szkot, zauważając tłum dziennikarzy oraz mniej lub bardziej przypadkowych gapiów przed budynkiem, gdzie miało odbyć się specjalne zgromadzenie Centrum Zarządzania Kryzysowego. Mężczyzna wysiadł z samochodu, otwierając drzwi przed jeszcze bardziej zestresowaną Elizabeth. – Znasz zasady. Złap mnie za pasek i nie puszczaj, dopóki nie znajdziemy się w środku.

Skinęła powoli głową, czując jak zasycha jej w gardle. Wszystkie aparaty oraz kamery skierowane były w stronę blondynki, która nagle poczuła się niezwykle maleńka. Ten ogromny tłum przerażał ją, a krzyczący dziennikarze wyciągali do niej ręce, próbując ją zaczepić na krótki wywiad. Zgodnie z poleceniem mocno trzymała się paska spodni przyjaciela, idąc niemal przytulona do jego pleców.

– Kurwa, zabieraj te łapska! – Alistair gwałtownie odepchnął mężczyznę, który znienacka złapał pannę James za wolną rękę zaciśniętą na uchu czarnej aktówki, a natrętny dziennikarz szybko został pochłonięty przez napierający na policję tłum. – W porządku?

Prawniczka oddychała płytko oparta o chłodną ścianę w obszernym holu budynku. Opadła na krzesło, próbując poskładać do kupy elementy wydarzeń z poranka, co nie było prostą sprawą, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się znalazła. Powierzono jej niezwykle ważne, ale też odpowiedzialne zadanie i nagle znalazła się na świeczniku, wśród ludzi, o których nie miała zielonego pojęcia.

Scott obszedł obszerny hall, gdzie zaczynali pojawiać się inni ludzie oraz ich ochrona, więc postanowił odprowadzić blondynkę pod salę, w której miało odbyć się spotkanie sztabu kryzysowego. Najwyraźniej Premier musiał niezwykle się przestraszyć, skoro zaprosił do rozmowy nie tylko polityków, ale też ludzi realnie dbających o bezpieczeństwo kraju.

Wszystkie procedury przebiegały sprawnie, a Ali znalazł nawet czas na krótką pogawędkę z nowym znajomym czuwającym nad mężczyzną siedzącym po prawej stronie panny James. Prawniczka obróciła się lekko do tyłu, jakby zamierzała się upewnić, że przyjaciel nie zamierza zostawiać jej samej wśród tylu nieznajomych ludzi. W międzyczasie w sali obrad pojawiła się Sophie, profesjonalnym wzrokiem lustrując wszystkich zgromadzonych. Stanęła u szczytu i szepnęła coś do słuchawki, a kilkanaście sekund później Premier dołączył do sztabu wprowadzony przez Steve'a.

– Panowie... – Głowa rządu rozejrzała się po pomieszczeniu. – Panie. Chyba wszyscy wiemy, po co dziś tutaj jesteśmy. Wydarzyła się przykra sprawa nie bez wpływu na nasze bezpieczeństwo, więc zmuszeni jesteśmy spotykać się tutaj co jakiś czas, dopóki nie dostaniemy jasnej odpowiedzi od Stanów Zjednoczonych, że Laufeyson nie stanowi zagrożenia. Nie będę wam zabierał dużo czasu, bo zakładam, że wszyscy się spieszymy, więc od razu przejdę do konkretów. Czy ktoś może mi odpowiedzieć, jak to się stało, iż żadna z naszych satelit nie zauważyła kilkusettonowego statku zmierzającego w stronę Ziemi?

Na kilkadziesiąt dobrych sekund w sali obrad zapanowała grobowa cisza, a członkowie sztabu kryzysowego patrzyli się na siebie nawzajem, oczekując kogoś, kto wreszcie zabierze głos. Premier siedział u szczytu stołu, zasępionym wzrokiem mierząc każdego człowieka stanowiącego o bezpieczeństwie narodowym. Można było powiedzieć, że zdecydowanie nie znajdował się w euforycznym nastroju, prawdopodobnie odbył już prywatną rozmowę z królową. W końcu starszy mężczyzna siedzący gdzieś pośrodku zabrał głos.

– Ekhem... Cóż, Royal Observatory nie dysponuje najnowszym sprzętem, gdybyśmy tylko posiadali odpowiednie wyposażenie...

– Chce mi pan teraz powiedzieć, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych żałuje pieniędzy na naukę, profesorze? – przerwał gwałtownie Premier, ocierając haftowaną chusteczką czoło. – Chciałem przypomnieć, że przeszło pięć lat temu ten sprzęt był najnowocześniejszy, a mimo wszystko niedobitki armii Chataurii trafiły do Bristolu i Manchesteru.

– Chitauri – poprawiła głośno Sophie, natychmiast zaciskając usta zganiona wzrokiem przez Rogersa. – Przepraszam, panie Premierze.

Przy stole rozbrzmiała zagorzała dyskusja, w którą na raz zostało wciągniętych dwadzieścia osób znajdujących się w sali konferencyjnej. Elizabeth spojrzała bezradnie na chaos, jaki pojawił się w pomieszczeniu, gdy politycy nie potrafili się ze sobą dogadać. Wszyscy mieli wspólny cel, ale każdy inne środki, które według niego były najodpowiedniejsze do zrealizowania go. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie, ale brakowało jej odwagi do zabrania głosu. W sądzie wszystko wyglądało inaczej i panował ład oraz porządek, a sama prawniczka czuła się pewniej w roli, do której tak długo była szkolona, najpierw na studiach, a potem w trakcie aplikacji.

– Jeśli mogę zabrać głos – odezwała się w końcu, wstając z krzesła. Uniesione głosy powoli opadały, a spojrzenia zostały skierowane bezpośrednio na blondynkę. – Asgardzki statek pasażerski ma trzydzieści sześć paneli kamuflujących oraz stacje przesyłania dla częstotliwości, których żadne z naszych urządzeń nie potrafi odebrać. Naukowe Rezerwy Strategiczne proponują jednak, by zamontować na satelitach czujniki dalekiego zasięgu, jakie będą gotowe do odbioru za dwa miesiące. Obecnie znajdują się w fazie testowej, ale sprawdzają się na wszystkich polach.

Premier zajrzał w swoje papiery, gdzie miał dokładną specyfikację urządzeń, nad którymi obecnie pracowały Rezerwy. Panna James przez chwilę czekała na potok pytań, ale gdy nikt nie zdecydował się zabrać głosu usiadła z ulgą na swoje miejsce. Kilkanaście kartek okazało się niepotrzebnych, co zarówno ją cieszyło, jak i irytowało. Głowa rządu patrzyła przez chwilę na drzwi wejściowe do sali konferencyjnej, po czym przesunęła wzrok w stronę mężczyzny stojącego po prawej.

– Kapitanie Rogers, czy Asgardczycy są bardzo niebezpieczni? – zapytał starszy człowiek, zwracając się do blondyna.

– Poznałem tylko dwóch, panie Premierze – odparł Steve z grzecznością. – To za mało, żeby ocenić całe społeczeństwo. Jednak mogę powiedzieć, że Loki jest na tyle potężny, że jeśli chciałby opuścić Ziemię to w bardzo krótkim czasie obszedłby wszystkie zabezpieczenia, jakie na niego nałożono.

Polityk podziękował za odpowiedź i zamyślił się na długą chwilę, podczas której wypowiadał się minister obrony narodowej głośno apelujący za przygotowaniem dodatkowej liczby żołnierzy. Według James Loki zasiał więcej paniki, niż to konieczne. Szanse, żeby z jakiegoś powodu nagle pojawił się w Wielkiej Brytanii były minimalne, a rząd wprowadzał niepotrzebny niepokój oraz zamieszanie i powoli zaczynała rozumieć, dlaczego Turner wymigał się od obowiązku uczestniczenia w konferencji. Prawniczka uniosła wzrok na Sophie, która wyglądała na mocno zmęczoną, a także zirytowaną, po czym obróciła lekko głowę do tyłu przyłapując Alistaira na graniu na telefonie.

– Panno James, proszę powiedzieć, co nam dadzą te czujniki? – Premier ponownie zwrócił się do kobiety.

– Obecnie nasze urządzenia wychwytują sygnał do jednej najbliższej planety, natomiast te pozwolą nam na złapanie zasięgu jakiegokolwiek poruszającego się elementu aż przy umownej granicy Galaktyki – wyjaśniła blondynka, posiłkując się zapiskami na kartce. – W praktyce, jeśli nastąpi jakiekolwiek zagrożenie, będziemy mieli około dwóch dni na przygotowanie się. Na chwilę obecną to jedyna propozycja Naukowych Rezerw Strategicznych.

– Rozważymy tę opcję, być może uda się uzyskać jakieś dofinansowanie z odpowiedniego ministerstwa – odpowiedział Premier opierając się dłońmi na szerokim stole. – Czy ktoś ma jakieś inne propozycje? Jeśli nie, zarządzam piętnastominutową przerwę.

Wśród zebranych rozległ się cichy pomruk, a po wyjściu przewodniczącego spotkaniu wszyscy zerwali się z krzeseł w chaosie, który przyszło ogarniać ich ochronie. Alistair złapał Elizabeth pod ramię, odsuwając ją na bok od tłumu kierującego się do wyjścia razem z towarzyszącymi im „gorylami". Kilka osób zatrzymało się, by pogratulować prezentującej Rezerwy kobiecie dobrej strategii, ale większość nie zwracała uwagi na zakłopotaną prawniczkę.

– Zamówiłem nam pizzę, zaraz powinna być – poinformował Scott. – Pewnie Steve i Sophie nie będą mieli okazji niczego zjeść.

– Chyba nie jestem głodna – stwierdziła James zgodnie z prawdą. Ze stresu żołądek wiązał jej się w supeł. – Czeka nas jeszcze godzina obrad.

Ostatecznie blondynka skusiła się na dwa kawałki pachnącej, świeżo upieczonej pizzy z chrupiącym spodem oraz suszonymi pomidorami. Jadła powoli, zmuszając się do każdego kęsa, ale obawiała się, że po kilkunastu godzinach życia o samej zielonej herbacie oraz wodzie może zemdleć w środku spotkania, a tego zdecydowanie by nie chciała. Ali z kolei wywiązywał się ze swoich obowiązków zaskakująco dobrze, bo był czujny jak nigdy, wychwytując w ciągu kilku sekund obecność papparazzi na korytarzu, gdzie rozmawiało kilku polityków. Reszta pracujących godzin upłynęła im w różnym nastroju, raz lepiej, raz gorzej, biorąc pod uwagę chaos spowodowany jednodniową nieobecnością dyrektora Rezerw.

– To był zdecydowanie za długi dzień – powiedziała prawniczka, przesiadając się wreszcie do większego i bardziej swobodnego auta Szkota. Ziewnęła przeciągle, rozciągając się na skórzanym fotelu.

Sam Alistair z chęcią pozbył się krawata, wrzucając go na tyle siedzenie samochodu. Wziął papierowy kubek z podstawki dopijając swoją colę z lodem. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, a listopadowa ulewa uderzała miarowo o szyby pojazdu sprawnie przemieszczającego się po zakorkowanej jezdni.

– Jedenastego są urodziny Sophie. – Blondynka przeglądała właśnie terminarz wyjęty z aktówki. – A dwudziestego macie ze Stevem pobieranie wymiarów do smokingów.

Mężczyzna uniósł brew w geście zaskoczenia, rzucając kobiecie spojrzenie pełne dezaprobaty. Zatrąbił na wymuszającego im pierwszeństwo kierowcę, ostro klnąc pod nosem, gdy tamten zaczął wymachiwać rękoma w stronę auta Scotta. Ostatkiem sił powstrzymał się przed zniżeniem do jego poziomu i pokazania mu niecenzuralnego gestu. 

– No jedźże, debilu, bo zaraz się rozbijesz przez te wielkie łapska! – warknął głośno. – A znajdziesz w tym terminarzu miejsce na kawę ze mną?

Elizabeth zmarszczyła czoło, patrząc z powątpiewaniem na przyjaciela. Zapisała coś w czarnym, eleganckim notatniku i przy okazji wykreśliła parę rzeczy. Mimo, że stres powoli z niej uchodził, wciąż sprawiała wrażenie spiętej. 

– Przecież praktycznie ze mną mieszkasz, więc nie szkodzi ci wstać trochę wcześniej i wypić ze mną kawę, kiedy szykuję się do pracy – odparła niezwykle pragmatycznie, zaś Ali przyzwyczaił się do faktu, że kobieta ma gotową odpowiedź na wszystko, więc nie zaskoczył go odzew na zaczepkę.

– No, niech ci będzie.

Mężczyźnie cudem udało się znaleźć miejsce parkingowe pod samym domem na Palace Gardens Terrace. Strumień światła przedzierający się przez grube zasłony informował o tym, że domownicy jeszcze nie spali, więc Scott i James szybko wyskoczyli z samochodu, pragnąc jak najszybciej pokonać dystans dzielący ich od drzwi, ponieważ deszcz lał już od godziny stale przybierając na sile. Wpadli pod dach natychmiast zrzucając z siebie przemoknięte płaszcze.

Sophie półleżała na kanapie ze stopami na kolanach Steve'a i dużym słoikiem papryczki w zalewie, którego zawartość wyjadała palcami. Rogers siedział luźno oparty o stos poduszek czytając prasę czekającą od rana na przejrzenie. Wszystkie numery krzyczały o Lokim, domniemanym procesie, Asgardzkich uchodźcach i szumie w Nowym Jorku. To samo działo się w telewizji, ponieważ właśnie przerwano wieczorną emisję ulubionego programu Liz, by poinformować, że Laufeyson wrócił w towarzystwie swojej prawniczki, Adeline van Doren, do Stark Estate.

– Kurwa, co ona wyprawia? – Szkot obruszył się, zwiększając głośność w telewizorze. – Najlepiej będzie, jak do niej zadzwonię...

– Nigdzie nie będziesz dzwonił – James przerwała stanowczo. – Usiądź i uspokój się. Ada jest dorosła, podejmuje samodzielne decyzje, na które, uwaga, nie masz wpływu.

Nachmurzony mężczyzna opadł na fotel, wciąż wzburzony przez najnowsze wieści. Nie słuchał już dłużej ani prezentera, ani też rozmawiających po cichu przyjaciół. Nawet Szkotowi wydawało się, że jest za bardzo zmęczony nieustannym chaosem w ich życiach. Mógłby zabrzmieć samolubnie, ale cieszył się, iż już dłużej nie siedzą w Nowym Jorku, bo bez wątpienia Steve i Sophie wplątaliby się w kolejny konflikt.

– Naprawdę skarzą go na śmierć? – zapytał, kierując głowę w stronę Liz sączącej czerwone wino z kieliszka.

– Trudno powiedzieć – stwierdziła prawniczka, poprawiając się w miękkim, beżowym fotelu. – Kara śmierci w stanie Nowy Jork nie była stosowana przez długi czas, a Loki powinien być osądzony wedle prawa własnego społeczeństwa, ale skoro Asgard już nie istnieje... Myślę, że wszyscy będą dążyli do tego, by pozbawić go życia.

Na dłuższą chwilę w salonie zapanowała martwa cisza przerywana dźwiękami trzaskającego drewna w kominku. Wyciszony telewizor przypominał nieme kino z kolorowymi obrazkami na ekranie. Trudno było powiedzieć, dlaczego Brytyjczyków aż tak poruszyła informacja o nagłym pojawieniu się Lokiego na Ziemi. Rogers miał powody do przynajmniej częściowego zadowolenia, ponieważ Bruce i Thor się odnaleźli, cali i zdrowi.

Sophie wiedziała, dlaczego tak zmartwiło ją przybycie Asgardian. Wieczorami z nerwami powoli budującymi się w jej drobnym ciele spoglądała na milczącą komórkę Steve'a, czekając aż wyświetli się na niej numer Starka. Obecność bożka kłamstw oraz chaosu oznaczała dla Clark nie mniej, nie więcej, niż utratę ukochanego w momencie, gdy zadzwoni telefon i świat znów będzie go potrzebował.

– To by zdruzgotało Thora – powiedział blondyn, przerywając milczenie jako pierwszy. – Już jedna domniemana śmierć jego brata porządnie nim wstrząsnęła.

– Ada naprawdę musi stanąć na rzęsach, żeby wymyślić mocną linię obrony dla Lokiego – dodała panna James, dolewając sobie wina do kieliszka. Ze skomplikowanymi sprawami sądowymi było tak, że albo zyskiwało się wszystko albo wszystko traciło i szło się na dno. Wcale nie zazdrościła koleżance zamieszania w proces Laufeysona, bo sama nie chciałaby go bronić, nawet gdyby proponowano jej złote góry.

– Co się dzieje? – zapytał Steve, zerkając na milczącą dotychczas narzeczoną. Cisza w trakcie tak ważnej dyskusji było do niej zupełnie niepodobne.

– Nie chcę, żeby Thor cierpiał przez śmierć swojego brata. – Westchnęła, odkładając pusty słoik na stolik kawowy. – I nie chcę, żeby Loki był zagrożeniem dla ludzi.

W pierwszym impulsie życzyła Laufeysonowi jak najgorzej i sama chętnie przyłożyłaby rękę do tego, żeby jakimś cudem pozbawiono go życia, ale zdała sobie sprawę, że jego śmierć uderzyłaby w Odinsona. Rodziny się nie wybiera, a skoro Thorowi zależy na bracie, to być może jest coś ludzkiego w Lokim, czego inni nie widzą.

– Kochanie, przecież nawet nie znasz Thora – zdziwił się Rogers, a lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Znając ją już tyle czasu, mógł przypuszczać, że kobieta pożałuje kompletnie obcej osoby.

– Ty znasz i lubisz go – wytknęła lekarka. – Mam nadzieję, że znajdą inny sposób, żeby ukarać Lokiego. Zabijanie go nie jest najlepszym wyjściem z sytuacji.

– Najlepiej niech zamkną go w pięciogwiazdkowym hotelu i utrzymują z podatków, nowojorczycy będą zachwyceni – zironizował Alistair, zabierając w końcu głos. Nawet będąc tysiące kilometrów dalej, Loki potrafił wywołać chaos wśród ludzi, którzy nie mieli z nim nic wspólnego. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro