Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• apologies •

Sophie patrzyła przez chwilę w ciemny ekran nakrapiany szarością, nie mogąc dostrzec niczego szczególnego. Wiele lat praktyki lekarskiej nie zrobiło z niej niestety alfy i omegi badań ultrasonograficznych. Półleżała więc na cholernie niewygodnym fotelu ginekologicznym, cierpliwie czekając aż Ruth objaśni jej wszystko, co widać na obrazie.

– A gdzie tatuś? – zapytała lekarka ze śmiechem, w skupieniu jednak operując głowicą aparatu ultrasonograficznego. – Znudziło mu się bieganie na każde wymyślne badania?

– Nie mówiłam mu o dzisiejszej wizycie. – Clark westchnęła cicho, czując jak sztywnieje jej dół kręgosłupa od niewygodnego ułożenia. – Steve bardzo to wszystko przeżywa, a mnie to nakręca jeszcze bardziej. To błędne koło.

– Boisz się? – Doktor Stein skupiła swoją uwagę na pacjentce, wciąż manewrując urządzeniem na jej brzuchu.

– Czasem mi się wydaje, że jestem na wszystko gotowa – stwierdziła brązowowłosa, nie odrywając wzroku od monitora. – A potem widzę te wszystkie zdjęcia w książkach o rodzicielstwie, słyszę kobiety wymieniające swoje doświadczenia i na samą myśl o porodzie robi mi się słabo. Bardzo niechętnie oddaję kontrolę nad zdrowiem swoim i swojego dziecka komuś innemu, nawet jeśli to masz być ty.

Ginekolożka wydrukowała kilka zdjęć do karty pacjenta, zapisując pomiary z badania w tabelce, którą prowadziła od początku ciąży. Powróciła do kontynuowania badania, czekając cierpliwie, aż maluch obudzi się i będzie współpracował przy badaniu trójwymiarowym. Sophie w tym czasie, ku uciesze, dostała od położnej kawałek czekolady, który miał jej podnieść poziom cukru we krwi, a zarazem dopomóc przy obudzeniu dziecka.

– Przy pierwszej ciąży strach jest ogromny, bo nie wiadomo, czego się spodziewać. I tak naprawdę nikt nie powie ci, jak będzie u ciebie, ponieważ każdy poród przebiega inaczej – odparła Ruth, obracając się na krześle w poszukiwaniu długopisu. – Myślę, że to dobry czas, żebyście się rozejrzeli za szkołą rodzenia. Macie jeszcze ponad miesiąc, zanim przyjmą as do odpowiedniej grupy, ale tam może chociaż trochę zniwelują twój strach... Wreszcie, zobacz, jak wierzga łapkami!

Doktor Clark jeszcze bardziej skupiła swój wzrok na monitorze, z uśmiechem pełnym czułości obserwując poruszający się w nieco spowolnionym tempie mały kształt. Wyjęła z kieszeni błękitnego sweterka telefon i nagrała fragment dla Steve'a, który zapewne i tak będzie się wściekał, że nie zabrała go ze sobą na badanie.

– Na razie czuję tylko od paru dni, jakby mi burczało w brzuchu, chociaż wcale nie jestem głodna – stwierdziła brązowowłosa, pilnując godziny na zegarku, ponieważ była umówiona z przyjaciółkami.

Stein zapewniła koleżankę, że gdy tylko Fasolka rozbryka się na dobre, jeszcze doświadczy nieprzespanych nocy z powodu poprzestawianych wnętrzności i pokopanych żeber. Sophie opuściła więc klinikę z torebką pełną ulotek oraz wizytówek różnych szkół rodzenia oraz zajęć dla kobiet w ciąży, ale też ze spokojniejszą głową, bo wszystko było w jak najlepszym porządku, a wszelkie badania wyszły wręcz książkowo. I, tak jak wcześniej podejrzewała, na umówione miejsce przybyła z dwudziestominutowym opóźnieniem, a także dwoma nieodebranymi połączeniami od Liz.

– Wybaczcie, ale dzieciaczek nie chciał współpracować z Ruth – wyjaśniła, zdejmując z siebie ciężki płaszcz. Rozejrzała się po kameralnym towarzystwie złożonym z Natashy i Elizabeth. – Zara nie przyjechała?

– Jest w Hiszpanii – odparła Romanoff rzeczowo, siorbiąc koktajl bananowy przez metalową słomkę. – Nie mogła się wyrwać.

Sophie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, by ukryć cień zawodu przebiegający po jej twarzy. Chciała zobaczyć się z kobietą, ale najwyraźniej tamta naprawdę była bardzo zajęta. Co prawda, znały się dość krótko, jednak Clark była pewna, że nie można się na niej zawieść. Na moment zostawiła przyjaciółki, pozwalając, by zamówiły coś za nią i wybiegła do toalety, wpychając się przed kolejkę innym paniom.

– Jesteś pewna, że dasz sobie radę sama? – zapytała prawniczka, konspiracyjnie nachylając się do Czarnej Wdowy, by dokończyć rozmowę, którą przerwało im przybycie panny Clark. – Wiesz, że możemy ci wysłać posiłki?

Agentka Romanoff potraktowała tę zupełnie naturalną propozycję pomocy niemal jak osobisty atak. Chociaż James chciała jak najlepiej, niegdyś rudowłosa tancerka rzuciła jej głęboko urażone spojrzenie. Poza tym cała akcja miała odbyć się bez zbędnego szumu, więc żadna pomoc z zewnątrz nie wchodziła w grę. No i Natasha opracowała swój własny plan, gdy tylko otrzymała dysk Naukowych Rezerw Strategicznych.

– Dziewczyna pochodzi z Finlandii – zaczęła spokojnie, tylko częściowo rozglądając się po pomieszczeniu, by upewnić się, że ich rozmowa nie jest słyszana. – Upozorowano wypadek, w którym zginęli jej rodzice. Ją zabrano, więc na karcie zgonu napisane jest, że ciała nie znaleziono. Została umieszczona w sierocińcu w północnej Rosji... Wiesz, co mam na myśli, mówiąc sierociniec.

– Ośrodek szkoleniowy – szepnęła Elizabeth sama do siebie. Niełatwo było jej się pogodzić z faktem, że tyle wartościowych informacji wypłynęło poza obręb instytucji przez czyjeś niedopatrzenie. – Wymazano jej pamięć?

– Była zbyt mała, żeby pamiętać cokolwiek, ale odnalazłam jej babcię. Wiem, gdzie uderzyć, mam jakiś punkt zaczepienia, a to już coś – stwierdziła Romanoff.

– Myślisz, że pójdzie na współpracę dla obcej kobiety? – Po twarzy James przebiegł grymas niedowierzania. Nie miała pojęcia, kto wpadł na bardziej okrutny pomysł, Charles czy Natasha. – Wiesz, że Turner chce, żebyś ją zabiła, a nie nawracała.

Między kobietami na moment zapadła grobowa cisza, przerywana odgłosami wypełnionej po brzegi kawiarni. Bariści przeżywali prawdziwe oblężenie za ladą, starając się każdego klienta obsłużyć możliwie jak najszybciej. Liz przygryzła dolną wargę, rozglądając się zaciekawionym wzrokiem po twarzach zmokniętych i zmęczonych ludzi wchodzących do środka kafejki. Nieco przestraszona ilością klientów dziewczyna przyniosła im ciasto oraz kawę, którą zamówiły dla Clark wciąż tkwiącej w toalecie.

– Zabicie jej nie uratuje dziesiątek danych, jakich jeszcze nie zdążyła sprzedać – odparła Czarna Wdowa. – Barnes ją zna. Nie mówił skąd, ale spotkali się, kiedy ukrywał się przed Hydrą i TARCZĄ jednocześnie. Może nam pomóc ją przekupić z powrotem.

– O czym tak konspirujecie zawzięcie? – Sophie pojawiła się między nimi niemal wyrastając z tłumu. Rozsiadła się w szarym fotelu zaprojektowanym w stylu skandynawskim, tak jak i całe wyposażenie kawiarni. Z westchnieniem pełnym ulgi oraz zadowolenia wzięła pierwszy łyk kawy, napawając się jej aromatycznym zapachem.

– Nic szczególnego. – Natasha uśmiechnęła się lekko, oglądając nowe zdjęcia USG wręczone im przez lekarkę. Zacisnęła usta, zastanawiając się, czy powinna mówić Brytyjce o swojej nieobecności. – Niedługo wyjeżdżam i trochę mnie nie będzie. Bez obaw, dotrę jakoś na wasz ślub i będę też trzymała Steve'a za rączkę, jak już cię zabiorą na porodówkę. Ale przez te kilka następnych miesięcy często mnie nie zobaczycie.

Clark nieco przygasła na te wieści, chociaż doskonale rozumiała fakt, że Romanoff miała swoje własne życie i własne sprawy do załatwienia. Poza tym rząd Stanów Zjednoczonych wciąż gorliwie jej szukał, więc nie mogła zbyt długo tkwić w jednym miejscu. Lekarka stwierdziła, iż najwyraźniej przez hormony stała się wyjątkowo wrażliwa na myśl o rozstaniu z przyjaciółmi.

– Więc skoro Natashy nie będzie na babyshower, postanowiłyśmy zrobić ci taki kameralny półmetek. – Panna James prędko wzięła sprawy w swoje ręce, zauważając lśniące od łez oczy Sophie, i skierowała rozmowę na inne tory. – W końcu to dwudziesty pierwszy tydzień, więc jeszcze drugie tyle przed tobą.

Czarna Wdowa rzuciła sarkastyczną wzmiankę o tym, jak prawniczka nie mogła powstrzymać się przed kupieniem pierwszego prezentu, więc musiała wymyślić sobie wymówkę. Nie było to stwierdzenie odległe od prawdy, ale sama Natasha też dała się ponieść radosnej chwili oczekiwania i zamierzała oddać Clark pierwszy podarunek dla dziecka, jakim okazała się porcelanowa pozytywka z tańczącą na wieczku baletnicą przywieziona prosto z Moskwy.

– Jesteście dla mnie za dobre – odparła lekarka, odpakowując upominek od Elizabeth. W szarym papierze prezentowym mieściła się płyta z muzyką klasyczną dla noworodków i niemowląt oraz maleńkie bawełniane skarpetki w brązowe misie.

Dopiero po wzięciu materiału w swoje ręce, Sophie zdała sobie sprawę, jak wielkie wyzwanie czeka ich za parę miesięcy. Ta mała istota już zrobiła trochę zamieszania, a gdy wreszcie przyjdzie na świat, przewróci go do góry nogami. Ekscytacja na równi z paniką objęły drobne ciało kobiety niczym ciepły obłok. Kontakt z własnym dzieckiem, na razie jednostronny, wydawał się idealnym remedium na strach walczący o dominację z charakterem kobiety, więc przesunęła dłonią po zaokrąglonym brzuchu, wdychając głęboko zapach świeżo mielonej kawy wypełniający pomieszczenie.

– Poczekaj, aż Fasolka zostanie oczkiem w głowie Aliego – zaśmiała się Liz, kończąc swoją zieloną herbatę. Spojrzała na szereg alertów w telefonie oraz kilka wiadomości z kancelarii, które wręcz błagały, by wzięła sprawy w swoje ręce. – Wybaczcie, ale chyba tutaj muszę was zostawić... Mam wysłać parę maili i zadzwonić w kilka miejsc.

Prawniczka pożegnała się z gawędzącymi kobietami i prędko opuściła kawiarnię, spiesząc do własnego auta zaparkowanego na równoległej ulicy. W międzyczasie próbowała dodzwonić się do Alistaira, który również kończył pracę o tej porze, a miał kupić coś po drodze, bo już od paru dni ich lodówka świeciła pustkami.

Na szczęście udało jej się ominąć największy korek i dotrzeć do mieszkania w normalnym tempie, więc prędko wsiadła do windy, przyciskając w zamyśleniu guzik własnego piętra. W jej głowie powoli formował się plan działania dotyczący wiadomości z kancelarii, który jednak wymagał konsultacji z szefem, bo Elizabeth nie była pewna, czy to spanikowana praktykantka postanowiła wezwać ją na pomoc, czy faktycznie było źle.

– Elizabeth? – Cała zesztywniała obróciła się w kierunku mężczyzny, który ją zaczepił. Nie znała go i raczej mało wątpliwe, że był jej sąsiadem. Ciemnowłosy, zdecydowanie młodszy od niej chłopak zreflektował się, gdy zauważył niepewność prawniczki. – Przepraszam, nie pamiętasz mnie... To ja, Simon.

O ton za głośno zaczerpnęła powietrze, niemal się nim krztusząc, ale zachowała spokój, oddalając się dwa kroki od mężczyzny. Z dystansu lepiej mu się przyjrzała, poznając w końcu chłopca, którego kiedyś uczyła muzyki. Zanim zdążyła cokolwiek z siebie wydusić, Simon przerwał jej płynnym ruchem dłoni.

– Jeszcze raz przepraszam za to najście, bo pewnie zastanawiasz się, skąd mam twój adres... – Jego usta wykrzywiły się w niezgrabnym uśmiechu, gdy blondynka wciąż bacznie go obserwowała. – Szukałem cię na portalach społecznościowych, ale wyświetliłaś mi się w kancelarii i poszedłem tam, zrobiłem trochę zamieszania, więc na odczepne dali mi twój adres.

James miała ochotę głośno prychnąć. Kancelaria pełna prawników i doskonale wyszkolonych sekretarek dała pierwszemu lepszemu mężczyźnie prywatny adres jednego z pracowników. Złamali przy tym co najmniej trzy regulacje prawne dotyczące zarządzania osobistymi informacjami. Nie było jednak sensu teraz się o to sprzeczać, bo skoro mężczyzna już poświęcił tyle energii, żeby ją odnaleźć, zapewne nie odejdzie z kwitkiem.

– Wejdź – otworzyła podwójny zamek, wpuszczając ciemnowłosego do mieszkania. – Nie będziemy rozmawiać na korytarzu.

Simon niepewnie rozejrzał się po hallu od razu przechodzącym w salon i stanął przy wejściu z rękoma założonymi za plecami. Elizabeth rzucała mu ukradkowe spojrzenia, odkładając na miejsce torebkę wraz z resztą swoich rzeczy. Zerknęła na telefon, Alistair powinien wkrótce przyjechać, więc nie będzie z chłopakiem sam na sam zbyt długo. Wyrównała oddech, odliczając od dziesięciu w dół, by uspokoić nieco natłok myśli.

– Nie przyszedłem na długo, bo za trzy godziny mam samolot – zaczął mężczyzna, niezgrabnie bawiąc się palcami własnych dłoni. Prawniczka przeszła przez salon do kuchni otwartej na mieszkanie i nalała im obojgu wody do szklanek, siadając po przeciwnej stronie stołu. Przeczuwała, że nie będzie miała lekkiego dnia. – Po prostu musiałem z tobą porozmawiać, ponieważ ta sprawa gryzie mnie już od jakiegoś czasu.

Zacisnęła dłonie na szkle, nie dając po sobie poznać, że zaczynały one drżeć. Pragnęła, by Scott przyjechał jak najszybciej i wyswobodził ją z sytuacji, w której wcale nie chciała się znaleźć, a jednocześnie wiedziała, że jeśli przyjaciel rozpozna chłopaka, prawdopodobnie ich spotkanie nie będzie miało przyjemnego końca.

Jednak Simon nie był taki, jak jego ojciec. A przynajmniej takie odnosiła wrażenie. No i ona sama w międzyczasie została wyszkoloną agentką, znającą dokładnie sztuki walki, więc nie powinna jej przerażać obecność obcego mężczyzny w mieszkaniu. Mimo wszystko resztki wspomnień ukryte głęboko w odmętach umysłu dawały się we znaki kobiecie, głośno protestując przeciwko takiemu biegowi rzeczy.

– Mianowicie? – Pociągnęła Simona za język, kiedy ten przerwał swój monolog, wpatrując się w gładką taflę wody.

– Tak nagle zniknęłaś z naszego życia... No i matka prawie w jeden dzień spakowała wszystkie nasze rzeczy, mówiąc, że musimy wynieść się bardziej na północ – kontynuował, ważąc szczegółowo każde słowo. – Miałem jedenaście lat, więc co ja tam mogłem wiedzieć. Ale później pytałem o ciebie wielokrotnie, a ona nabierała wody w usta, aż postanowiłem sam wziąć sprawy w swoje ręce i dodałem dwa do dwóch. Matka mogła udawać, że nic się nie stało, a ja po raz pierwszy odkąd się wynieśliśmy odwiedziłem ojca w więzieniu. Miał wyrok za narkotyki.

Blondynka przeniosła nacisk ze szklanki na stół w obawie, że rozbije szkło. Wodziła wzrokiem po twarzy młodego mężczyzny, na której malował się ból, odraza i ogromny żal. Czuła niemal wszystko to, co on, ale z dużo większą intensywnością. Chciała te cholerne lata mieć już za sobą i nigdy więcej do nich nie wracać, ale zdawały się na zawsze wbudować w jej skórę, jej ciało, całkowicie przesiąknąć jej życie. Jedyne na czym się skupiła, to własny oddech, precyzyjnie odmierzając każdy wdech i wydech. Simon Barnaby nie był swoim ojcem.

– Ja wiem, co on ci zrobił, Liz. – Głos młodego mężczyzny był tak cichy, że prawniczka musiała unieść wzrok, by upewnić się, iż wciąż tu jest. Nie miał pojęcia, jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć. – Dobry Boże, nawet tego nie pamięta, bo był tak naćpany. A ja... Ja tylko żałuję, że jestem synem potwora. I dlatego tu przyszedłem... Chciałem cię przeprosić. Może wcale nie poczujesz się przez to lepiej, ale wiedz, że jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić...

James słuchała go z uwagą widząc, z jakim trudem dobiera słowa. Zapewne na język cisnęło mu się coś zupełnie innego, bo mówiąc o ojcu, jego twarz przybierała specyficzny wyraz nienawiści połączonej z pogardą. Miał rację, przeprosiny nic nie zmienią, ale doceniała ten gest, ponieważ oznaczał, że nie wszyscy chowali głowę w piasek. I nawet zaczęła podziwiać determinację, jaka zaprowadziła go pod jej drzwi tylko dla jednego, mało istotnego przepraszam.

– No dobrze, powiedz lepiej, co u ciebie? – Uśmiechnęła się słabo, zaciskając palce na grafitowych spodniach garniturowych. Nie chciała już dłużej słuchać o Aaronie, ani o jego żonie, która wygodnie spakowała ich rzeczy i zabrała syna z daleka od ognia wydarzeń.

– Dostałem się do Konserwatorium Paryskiego. Niedługo je ukończę, mam nadzieję z dobrą oceną. – Na zarumienionej twarzy Simona wykwitł nieśmiały uśmiech, gdy z rozmarzeniem słyszalnym w jego cichym głosie mówił o szkole muzycznej.

– To wspaniale! – Cieszyła się szczerze razem z nim. Jednocześnie była pewna, że za uczelnią kryło się jeszcze wiele ciekawych historii na inną porę, być może spotkanie w innych okolicznościach. – Jestem pewna, że ciężko sobie na to wszystko zapracowałeś.

– Dzięki tobie – stwierdził mężczyzna z głębokim przekonaniem. – Pierwsza zaszczepiłaś we mnie miłość do muzyki... Cóż, będę się zbierał, bo mi ucieknie samolot do Paryża. Zostawię ci mój numer, gdybyś...

Młody Barnaby zapisał na odwrocie wizytówki Elizabeth rząd czytelnych cyfr i zostawił kartonik na stole. Skinął kobiecie głową na pożegnanie, w pośpiechu sznurując trampki. Na korytarzu przed mieszkaniem wpadł na Alistaira, o mały włos nie wytrącając mu zakupów z ramion, a potem wsiadł do windy mamrocząc pod nosem szereg przeprosin. Blondynka obserwowała jego zakłopotanie z lekkim rozbawieniem, pod którym starała się ukryć ciężar przebytej rozmowy.

– Co to za młodzian nam tu wparował? – Scott odłożył na stół bawełnianą torbę wypełnioną po brzegi warzywami oraz wszystkimi innymi produktami, które przyjaciółka zapisała mu na kartce. – Nowy sąsiad?

– Nie... to Simon. Simon Barnaby. – Niepewnie spojrzała na Aliego, który powoli odwrócił się w kierunku drzwi, a następnie szybciej, niż się spodziewała doskoczył do wyjścia.

– Co za sukinsyn! Jak on miał czelność...

Blondynka musiała zainterweniować i dlatego zamknęła mężczyźnie drzwi przed nosem, zapierając się o nie całym ciałem. Szkot oddychał szybko, nierównomiernie, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie pełnym wściekłości. Gdyby tylko dopadł tego bezczelnego gnojka, nachodzącego Elizabeth w jej domu...

– Alistair. Ali, spójrz na mnie. – Przeniosła dłoń z ramienia na policzek mężczyzny, czując pod opuszkami szorstkość lekkiego zarostu. Skupił na niej spojrzenie swoich ciemnych oczu, sprawiając, że przez moment zapomniała, co miała zamiar powiedzieć. – On przyszedł przeprosić, niczego więcej nie chciał. Ciężko mu było z faktem, co zrobił jego ojciec.

Ciemnowłosemu przyszło na język kilka odpowiedzi, ale zachował je dla siebie. Nie miał absolutnie żadnego prawa, by decydować o wyborach Elizabeth, dlatego przyjął z milczeniem to, co do niego mówiła. Jej chłodna dłoń błądziła po twarzy mężczyzny, ostatecznie zjeżdżając pod żuchwę.

– Czy jego przeprosiny zwrócą ci stracone lata? – zapytał, podnosząc głowę. Zreflektował się natychmiast, wiedząc, że chłopak i tak postąpił odważnie, odnajdując ją. Dobroduszne spojrzenie błękitnych oczu blondynki sprawiło, iż trochę złagodniał, czując jak powoli uchodzi z niego napięcie. – Wybacz mi, to ja powinienem...

– Ty nie jesteś niczemu winny, powtarzam ci po raz setny. – Uśmiechnęła się łagodnie, przywołując wspomnienia tego, jakim wsparciem był dla niej Szkot, kiedy zmagała się z własnymi demonami. – Już nie raz mnie uratowałeś.

Jakaś część blondynki, której tak bardzo nie chciała dopuścić do głosu, zaczęła żałować, że nie pamiętała wydarzeń z Sylwestra. Nie chodziło już tylko o spokojną głowę, ale o coś, co zupełnie niespodziewanie zaczęło się w niej rodzić. Coś, czego nie potrafiła sprecyzować, jakieś pragnienie bliskości nie ograniczającej się tylko do przyjaźni i zaufania. Chciała wiedzieć, na czym stoi, o czym myśli Alistair.

Mężczyzna spojrzał na prawniczkę, starając się odgadnąć, co właściwie kryje się za błyskiem w jej błękitnych oczach. Wciąż trzymając dłonie na jego karku zdawała się nieśmiało skracać dzielący ich dystans. Milimetr po milimetrze, zupełnie jakby spacerowała po linie zawieszonej między dwoma wieżowcami.

– Maile. Kancelaria. Muszę zadzwonić. – Otrząsnęła się z letargu, natychmiast chowając dłonie za plecami i odsunęła się od Alistaira, niemal potykając o własne botki zostawione przy wejściu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro