𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝟼
Siedziała do niego tyłem, nie był pewien, co tak właściwie robiła. Spędzili naprawdę dużo czasu na zbieraniu kwiatów. Nie mógł odmówić; dosłownie wciskała mu je w ramiona, aby je trzymał.
Spacer zakończyli przy małym potoku. Jego ptaszyna od razu usiadła na brzegu, zanurzając stopy w wodzie i ciesząc się promieniami słońca. On wolał usiąść w cieniu pod drzewem, gdzie światło nie raziło tak bardzo.
Jednak z minuty na minute robił się coraz bardziej ciekawski. Coś robiła, ale nie widział co.
Westchnął, zirytowany, że musi wstać z wygodnego miejsca i ruszył w jej stronę.
Usiadł tuż obok niej i skupił wzrok na jej dłoniach, które zgrabnie zaplatały ze sobą kwiaty. Przez chwile nie wiedział, co robi aż w końcu skończyła.
- Uwielbiam kwiaty - oznajmiła z uśmiechem. Nałożyła sobie skończony wianuszek na głowę i sięgnęła po kolejne rośliny.
Patrzenie na jej prace było zaskakująco uspokajające. Nuciła pod nosem jakąś melodie, przerywając co jakiś czas, aby wystawić język, gdy bardziej się skupiała. Jej obecność była zwyczajnie relaksująca.
Z zamyślenia wyrwał go jej ruch. Zadowolona wstała i stanęła na nogach, wystawiając ręce w górę. Choćby nie wiadomo jak się starała, nie mogła dosięgnąć do jego głowy. Zlitował się nad nią i uniósł lekko z pobłażliwym uśmiechem. Była taka mała.
- Wyglądasz uroczo - stwierdziła, gdy w końcu udało jej się ułożyć wianek na jego głowie. Zmrużył lekko oczy, gdy usłyszał jej słowa.
- Oj nie obrażaj się - zaśmiała się, gdy wróciła na swoje miejsce. Nachyliła się nad wodą i zamoczyła dłonie, by po chwili przetrzeć twarz.
- Możemy pójść głębiej w las. Podobno pojawiło się nowe stado wilków i...
Zamilkła, gdy dookoła nich nagle coś się zmieniło. Mogłoby się zdawać, że las oszalał. Ptaki wzbiły się w górę ćwierkotając, a drzewa zaszumiały, choć nie było wiatru.
Zdenerwowana wstała z kolan i przyglądała się jak para wiewiórek przebiega tuż obok nich.
Zdezorientowany również wstał i czekał na rozwój wydarzeń. Nie wiedział co się działo, ale widział, jak cały spokój z niej ulatuje.
Chwyciła materiał swojej sukienki i rozglądnęła się dookoła. Nie minęła chwila, a zaczęła uciekać. Coś mu powiedziała, choć nie był pewien co. Chciał pójść za nią, jednak nie mógł jej znaleźć. Zniknęła, nie zostawiając za sobą żadnego śladu.
Nie wiedział... Nie rozumiał, dlaczego nadal mu się śniła.
Minęło już trochę czasu od wielkich poszukiwań, o których niefortunnie dowiedziała się reszta grupy. Czasami rzucali jakimś żartem związanym z całą sytuacją, ale raczej nic się nie zmieniło.
Myślał, że odpuszczą sobie nadmierną obserwację każdego jego ruchu, skoro już dowiedzieli się, co powodowało jego nienaturalne zachowanie. Tak się jednak nie stało. Było wręcz odwrotnie.
Jednak mieli do tego wszelkie podstawy, zważywszy na to, że skan lasu nie wykazał żadnej ludzkiej obecności na jego terenie. Wykryli dużą aktywność zwierząt, nawet tych nienaturalnie występujących w tych okolicach, ale nic poza tym. Żadnego człowieka.
Jej brak na wyselekcjonowanej liście i brak na wynikach skanu oznaczał, że po prostu jej nie było. Żaden człowiek nie mógł tak dobrze się ukrywać, zwłaszcza tak niewinna i spokojna kobieta.
Miał nadzieje, że z tego powodu jego sny ostatecznie się skończą. W końcu jego podświadomość powinna przyjąć tak sprawdzone i logiczne fakty.
Jednak rudowłosa piękność nie miała zamiaru zostawić go w spokoju.
Negatywny wynik skanu oznaczał, że zwariował, a kobieta nigdy nie istniała. Właśnie z tego powodu przyjaciele dalej mieli go na oku. Zwłaszcza, gdy zauważyli jak po dwóch dniach znowu nie ruszał się nigdzie bez notesu.
Miał wrażenie, że sny pojawiały się coraz częściej, gdy postanowił zrezygnować z dalszych poszukiwań.
Dni mijały, a kobieta nadal pojawiała się, gdy najmniej się tego spodziewał. Po przespanej nocy, w trakcie posiłku czy w trakcie pracy. Było to co najmniej męczące. Żarty, które słyszał, jak tylko wrócił do rzeczywistości też przestały go śmieszyć. Choć niektóre były dobre.
Doszło do tego, że nad najnowszym projektem jego i Tony'ego pracował głównie wynalazca. Bruce zdawał sobie sprawę, że ich wynalazek mógł pomóc w ochronie planety, ale nie mógł podejmować ważnych decyzji, gdy w jego głowie był taki mętlik. Pomagał więc wdrażać nowe elementy, które wymyślał miliarder, ale na tym się kończyło.
Jednak w końcu i to miało dobiec końca. Tak jak przewidział Tony T.A.R.C.Z.A. chciała przejąć od nich włócznie Lokiego; najpewniej do własnych eksperymentów nad bronią masową. Właśnie dlatego nie zostało mu już nic więcej do pracy.
Projekt Ultron był jedyną rzeczą, która uspokajała jego chaotyczne myśli, choć na chwile. Nie zawsze się to udawało, ale było jedynym zajęciem, do jakiego umiał się zmusić. Poza tym projektem nie robił praktycznie nic. Starał się funkcjonować normalnie; jadł, spał, rozmawiał z przyjaciółmi. Niestety bał się, że jego "wizje" mogłyby się pojawić w trakcie pracy w laboratorium, co mogłoby doprowadzić do jakiegoś wypadku. Nie mógł na to pozwolić, więc przez ostatnie dni praca w laboratorium była dla niego nieosiągalna.
Chyba właśnie dlatego nie wiedział co z sobą zrobić, gdy agenci organizacji w końcu zabrali im włócznie.
Razem z Tonym patrzył jak odbierali mu jedyną rzecz, która jeszcze jakoś trzymała jego umysł w ryzach. Był pewien, że tych okolicznościach oszaleje na dobre.
- Damy sobie rade bez tego cholerstwa - westchnął cicho miliarder patrząc, jak agenci odlatują. Bruce w odpowiedzi mruknął coś pod nosem, ale jego umysł był już kompletnie gdzie indziej.
Patrzyła na niego z radosnym uśmiechem jakby faktycznie ciszyła się z jego obecności. Może z czegoś żartowała, a może po prostu miała dobry humor? Nie miał pojęcia, ale zrobiłby wszystko, aby widzieć jej uśmiech codziennie.
- Nie musisz mnie szukać po całej okolicy - zaśmiała się. - To przecież bez sensu.
Złapała go za rękę i zaczęła prowadzić w znaną tylko sobie stronę. Mruknął coś pod nosem, słysząc jej słowa. Jakby odnalezienie jej było takie łatwe, jak myślała. Nie zliczy, ile razy błąkał się wśród drzew, aby ją odnaleźć. To wcale nie było takie łatwe.
- Przecież zwierzęta już cię znają! Wystarczy, że zapytasz je o droge - wytłumaczyła, widząc jego minę. - Zwierzęta zawsze mnie odnajdą, a ty musisz je tylko o to poprosić, Bruce. To nic trudnego.
- Możemy wykorzystać do tego nowe oprogramowanie, a do tego... A ty wcale mnie nie słuchasz - powiedział Tony sam do siebie na koniec, przewracając oczami. - Zaczynam się o ciebie bać. Na pewno dobrze się czujesz?
Bruce nie odpowiedział, gdyż cały ten czas wpatrywał się w ścianę zielonych drzew. Las zaczynał się tak blisko miejsca, w którym stali. Wystarczyłoby przejść kilkanaście metrów i byłby wśród roślin.
- W co się tak wpatrujesz? - zapytał zdziwiony. Miliarder praktycznie przystawił policzek do twarzy przyjaciela, jakby tylko z perspektywy Bruce'a mógł zobaczyć, o co chodzi. Naukowiec wzdrygnął się i odsunął na krok.
- Chyba jestem zmęczony - wymamrotał w końcu. - Pójdę odpocząć.
Nie dał Starkowi żadnej szansy na odpowiedź i od razu ruszył do budynku. Nie zwracał uwagi na nikogo po drodze. Miał w głowie dość dziwny plan i musiał go zrealizować.
Gdzieś na dnie szafy udało mu się znaleźć mały plecak, który idealnie nadawał się na mały spacer. Schował tam wszystko, co mogłoby mu się przydać, a następnie ukrył go z powrotem w szafie.
Przez chwile faktycznie próbował zaznać trochę snu, ale emocje mu na to nie pozwalały. Czas zleciał w miarę szybko, przez co pod wieczór zszedł na kolację, próbując zachowywać się całkowicie normalnie.
- Jak tam twoja ptaszyna, Bruce? - odezwał się w pewnym momencie Clint.
- Nadal nie istnieje, jak widać.
Zacisnął usta w krzywy uśmiech i wrócił do jedzenia. Nie miał ochoty na rozmowy, bojąc się, że przypadkiem wygadałby się ze swojego pomysłu. Reszta to zauważyła i dali mu spokój do końca posiłku. Zaraz po tym od razu wrócił do pokoju i odliczał czas.
Obawiał się, że to właśnie wpatrywanie się w tykający zegar spowalniał czas, ale w końcu wybiła północ. Księżyc pięknie świecił zza chmur, gwiazdy lśniły na niebie, a jego przyjaciele nie powinni już plątać się po całej bazie. Większość powinna być w swoich pokojach lub na sali treningowej, jeśli ktoś miał problemy ze snem. Dla Bruce'a była to idealna okazja, aby w końcu wyjść niezauważonym z bazy.
Wszyscy nadal mieli go na oku, przez co nie pozwoliliby mu na samotny spacer do lasu. Albo ktoś chciałby pójść z nim, albo w ogóle by mu na to nie pozwolili. Bruce nie mógł sobie pozwolić na żadną z tych opcji, dlatego musiał wymknąć się nocą. Liczył na to, że da mu to wystarczająco dużo czasu na jego głupi pomysł.
Na szczęście po drodze na nikogo nie wpadł i nim się obejrzał stał przy linii drzew. Zmarszczył brwi, lekko zdenerwowany i wziął głęboki oddech, w końcu wchodząc między drzewa.
Włączył latarkę i ruszył przed siebie. Szybkim krokiem starał się odejść jak najdalej od bazy. Musiał wejść jak najgłębiej w las.
Zajęło mu to prawie godzinę, ale w końcu uznał, że jest wystarczająco daleko. Zaczął powoli zwalniać. Rozglądał się dookoła, wypatrując jakichkolwiek oznak ludzkiej obecności. Po kilku minutach zaczął wsłuchiwać się w dźwięki, które rozbrzmiewały dookoła niego.
Na jego nieszczęście jego obecność spłoszyła większość zwierząt. Większość, ale nie wszystkie. Na jednym z drzew, na niższej gałęzi siedział ptak. Wpatrywał się w niego z przechyloną główką, jakby wiedział coś, o czym Bruce nie ma pojęcia.
- Zwariowałem. Po dzisiejszej nocy sam zapisze się do psychiatryka - wymamrotał, przecierając twarz ręką. Westchnął załamany i zaczął stawiać spokojne kroki w stronę zwierzątka.
- Ja... Szukam kogoś. Rudowłosa kobieta w białej sukience? - zapytał, unosząc brwi. - Mówiła, że zwierzęta wiedzą, gdzie ją znaleźć. Ja... Ja zwariowałem już do końca!
Warknął zirytowany na koniec, gdy ptak odleciał. Na chwile kucnął przy drzewie, aby się uspokoić i przeczesał nerwowo włosy.
Musi odnaleźć drogę powrotną i odpocząć. Może powinien sobie zrobić wakacje? Jeśli one nie pomogą to podda się różnym badaniom, bo najwyraźniej...
- Nie zwariowałem - wyszeptał, słysząc śpiew ptaków tuż nad głową. Na gałęziach drzewa siedziało kilkanaście małych ptaszków. Był pewien, że wśród nich zauważył tego, z którym rozmawiał.
Zwierzątka zleciały z gałęzi i zaczęły krążyć wokół niego. Powoli wstał z wilgotnej trawy, aby ich nie wystraszyć i ruszył za nimi. Prowadziły go coraz głębiej w las, ale nie spuścił ich ze wzroku. Co jakiś czas świecił latarką na boki, ale szybko kierował ją z powrotem na ptaki, aby ich nie zgubić.
Praktycznie biegł, gdy w końcu postanowiły zakończyć lot przed siebie. Stanął w miejscu, gdy ponownie zaczęły latać dookoła niego. Słyszał, jak liście drzew zaszumiały, a zwierzątka w końcu odleciały w różne strony.
Zdezorientowany zaczął świecić latarką dookoła siebie, próbując znaleźć cokolwiek. Może musiał dalszą drogę przejść sam? Może powinien...
Szelest przerwał jego chaotyczne myśli. Skierował promień światła w stronę hałasu i w końcu coś zobaczył.
Ludzka sylwetka kryła się za krzewami. Powoli opuścił latarkę i w końcu ją wyłączył. Teraz tylko mocne światło księżyca pozwalało na zobaczenie czegokolwiek.
Sylwetka ruszyła się, gdy latarka zgasła. Postać wyszła powoli zza krzewów i ruszyła w jego stronę. Tylko dzięki księżycowi widział tą dobrze mu znaną starą sukienkę i loki opadające na jej ramiona. Myślał, że postradał zmysły, aż w końcu stanęła tuż przed nim i odezwała się melodyjnym głosem.
- Podobno mnie szukałeś, Bruce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro