𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝟹
Hulk był podekscytowany i Bruce to wyczuwał. Powoli zaczynali wszystko przygotowywać do przeprowadzki do nowej bazy Avengers. To z kolei oznaczało, że zielony stwór mógłby częściej wychodzić na swoje spacery i nie musiałby czekać, aż ktoś go tam zawiezie.
Bruce nie był tak pozytywnie nastawiony. Nie przepadał za zbyt częstym oddawaniem kontroli dla Hulka. Po każdej jego zabawie naukowiec był wykończony i musiał odespać całe to zmęczenie. Był praktycznie bezużyteczny przez pierwsze kilka godzin po odzyskaniu kontroli.
Właśnie dlatego naukowiec nie miał tyle entuzjazmu co reszta grupy.
- Uśmiechnij się, Bruce! Dostaniesz nowe laboratorium!
Posłał wymuszony uśmiech w stronę Natashy, ale agentka nie pozwoliła tak łatwo się zbyć. Uniosła brew i przechyliła lekko głowę, uważnie go obserwując. Zaczął czuć się nieswojo i nieświadomie zaczął wędrować wzrokiem dookoła w poszukiwaniu pomocy.
- Przerażasz mnie, gdy używasz tego wzroku - wymamrotał, krzywiąc się lekko. W odpowiedzi posłała mu uśmieszek i dumna z siebie, usiadła naprzeciwko niego.
- Mów co cię gryzie.
- Nic takiego.
- Kłamiesz - powiedziała od razu. Naprawdę myślał, że wyszkolona agentka nie zauważy jego dziwnego zachowania? Tak, miał taką nadzieję.
- Przysięgam, że nic się nie dzieje - westchnął. Działo się wiele. Począwszy od częstego wypuszczania Hulka, dziwnych snów i przenosin, które miały nastąpić już kolejnego dnia. Nie znaczyło to jednak, że o wszystkim musiał im mówić. To przecież nic takiego.
- Ostatnio zachowujesz się inaczej. Nawet Tony to zauważył, a to wiele znaczy - zażartowała, lecz szybko spoważniała. - Nie będę cię zmuszać, ale możesz z nami porozmawiać, jeśli coś cię gryzie. Martwimy się.
- Nie musicie, bo nic się nie dzieje - powtórzył kolejny raz. Jeśli będzie to cały czas powtarzał, może w końcu się to urzeczywistni?
Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, ale nie kontynuowała już rozmowy. Wiedziała, że nic jej nie powie, jeśli sam nie będzie chciał. Zamierzała uszanować jego zdanie, lecz nie znaczyło to, że przestanie go obserwować.
Cała grupa zauważyła, że od jakiegoś czasu Bruce nie był sobą. Nie umieli wskazać konkretnej zmiany, ale widzieli, że coś po prostu się zmieniło. Spał, jadł i pracował; teoretyczne wszystko wyglądało dobrze, lecz coś było nie tak. Coraz częściej przyłapywali go, jak odcinał się od rzeczywistości. Laboratorium, zwykła przyjacielska rozmowa czy w trakcie posiłku. W pewnych chwilach po prostu wpatrywał się w jakiś punkt. Mieli wrażenie, że czasami zapominał mrugać, gdy pogrążał się w myślach.
Wszyscy zgodnie ustalili, że spróbują porozmawiać z nim na ten temat, ale nie wymuszą od niego odpowiedzi. Powie im, jeśli sam będzie tego chciał, a w tym czasie będą mieć na niego oko, tak na wszelki wypadek.
- Czekaj, to nie tak. Przestań. Stop!
Jej podniesiony głos w końcu zwrócił jego uwagę. Warknął coś pod nosem i zmarszczył brwi, patrząc w dół.
- Nic ci z tego nie wyjdzie, jeśli będziesz je tak układać - pouczała go. Prychnął, słysząc jej ton i założył ręce na klatce piersiowej. Zaczynało go to irytować.
- Sam chciałeś się tego nauczyć, więc przestań marudzić.
Obserwował, jak przewraca oczami i w końcu siada naprzeciwko niego na ziemi. Kilkoma szybkimi ruchami wyciągnęła gałązkę, którą dopiero co ułożył i zaczęła poprawiać jego pracę. Miała racje, sam chciał, żeby nauczyła go jak zrobić gniazdo dla ptaków, ale zaczynał tracić do tego cierpliwość. Wydawało się to o wiele prostsze, gdy widział jak to robiła.
- Musisz je układać delikatnymi ruchami - poinstruowała go, podając mu gałązkę. Wzięła drugą z zapasów, które wcześniej zebrał i pokazała mu jak to zrobić. Kolejny raz.
Uśmiechnęła się w jego stronę i czekała. Zmarszczył nos, zniechęcony poprzednimi nieudanymi próbami, ale zrobił dokładnie to, co ona. Ze zwiększoną siłą.
Kilka gałęzi złamało się przez jego ruch i cała praca, którą do tej pory zrobili, po prostu się rozpadła. Wkurzony uderzył pięścią w drewno, przez co nie było już co naprawiać.
Zmróżył oczy, patrząc na kobiete, która zasłaniała ręką usta. Próbowała się nie śmiać.
Bezczelnie chichotała widząc, jak wszystkie jego próby zbudowania gniazda legły w gruzach. W końcu nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
Wstał obrażony z ziemi i ruszył przed siebie, aby tylko jak najdalej od niej.
- Nie obrażaj się! To było naprawdę zabawne!
Nie zwracał uwagi na nawoływania i szedł dalej. Rudowłosa biegiem go dogoniła i szła szybkim krokiem tuż obok niego.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłam. Co powiesz na małą wycieczkę po lesie?
Zerknął w jej stronę i zobaczył, że nadal próbowała powstrzymać się od śmiechu. Posłała w jego stronę ogromny uśmiech, na co przewrócił oczami, ale w końcu przytaknął.
Nie wiedziała tego, ale wrócił w tamto miejsce, gdy rozeszli się w swoje strony po spacerze. Znowu próbował ułożyć gniazdo.
Tego ranka nie zjadł śniadania i nie wypił nawet kawy. Od razu zabrał się za dokończenie pakowania i sprawdzenie wszystkich pudeł. Chciał się upewnić, czy na pewno o niczym nie zapomniał. Dawało mu to też okazję do unikania swoich przyjaciół.
Kolejna noc i kolejny dziwny sen do kolekcji. Nie chciał się nawet minąć z kimkolwiek na korytarzu, bo wiedział, że znowu zasypaliby go pytaniami. Zdawał sobie sprawę, że zauważali jego niecodzienne zachowanie i naprawdę nie chciał im dawać kolejnych powodów do zmartwień.
Nie chciał, ale nieświadomie to robił. Żadne z nich nie pamiętało, aby Bruce Banner nie wypił kawy z rana. Może i była to mała rzecz, na którą nikt inny nie zwróciłby uwagi, ale nie dla nich.
W końcu chodziło o kofeinę, on zawsze ją pił.
Wszystkim koordynował Happy, który ewidentnie był tym za bardzo przejęty. To tylko przeprowadzka, więc dlaczego tak poważnie do tego podchodził? Z drugiej strony Bruce podejrzewał, że ciągłe odbieranie telefonów mogło tylko bardziej irytować byłego ochroniarza.
Na szczęście naukowiec nie musiał się niczym martwić. Wystarczyło, że wszystko spakował i położył pudła w odpowiednim miejscu; resztą mieli się zająć ludzie Starka.
Dopiero wtedy w końcu pojawił się w kuchni i pozwolił sobie na zjedzenie śniadania.
- Gdzieś ty się podziewał, Bruce - usłyszał już na wejściu. - Twoja kawa już dawno wystygła.
Podszedł do blatu i zobaczył, że faktycznie jego kubek nie był pusty. Uśmiechnął się na myśl, że reszta znała jego nawyki.
- Musiałem skończyć pakowanie - odpowiedział z lekkim uśmiechem. Steve przyglądał się, jak naukowiec wylewa zimny napój, aby po chwili zapełnić kubek świeżą kawą.
- Dobrze się czujesz?
- Zacznę krzyczeć, jeżeli ktoś jeszcze mnie o to zapyta - oznajmił, opierając się o blat. Uniósł brew, przyglądając się blondynowi, ale ten tylko się uśmiechnął.
- Po prostu się...
- Martwicie się, wiem - westchnął, przewracając oczami. Zabrał pełen już kubek i usiadł przy stole.
Przez długi czas siedzieli w ciszy. Bruce w pewnym momencie podkradł gazetę, które chwile temu czytał Steve, a blondyn powrócił do swojego jedzenia.
Poprawił swoje okulary i skupił się na najnowszych wiadomościach myśląc, że zakończyli już tamten temat. Jednak Kapitan myślał inaczej.
- Jeśli nie chcesz z nami o tym rozmawiać, zawsze możesz zapisać w zeszycie co cię gnębi - odezwał się ponownie. - Może trochę pomogłoby ci to ukoić umysł.
- To... To nie jest zły pomysł.
Podziękował kiwnięciem głowy i pośpiesznie wyszedł z kuchni, w poszukiwaniu notesu. Plan nie był taki zły, a może właśnie pomogłoby mu to poukładać myśli.
Właśnie w taki sposób spędził cały lot do nowej bazy. Usiadł jak najdalej od reszty i zapisywał wszystko, co mu się przyśniło. Było tego mnóstwo.
Było ciemno. Lekki wiatr kołysał drzewami, a z każdej strony mógł usłyszeć odgłosy zwierząt.
Zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. Znowu był w tym samym miejscu, ale nigdzie nie mógł znaleźć rudowłosej kobiety. Jego Ptaszyna mówiła, że będzie mógł ją znaleźć wśród drzew, a jednak jej nie było.
Prychnął zirytowany, znowu rozglądając się dookoła. Musiał kolejny raz wybrać się na poszukiwania w głąb lasu, jeśli chciał ją odnaleźć.
Ledwo zrobił kilka kroków, gdy usłyszał śmiech. Wszędzie rozpoznałby ten piękny dźwięk. Ruszył za echem jej głosu, aż w końcu ją odnalazł.
Siedziała pośrodku małej polany. Rozpromieniona zajmowała się zajączkami, które skakały dookoła niej.
Nie zauważyła go, lecz zwierzątka od razu wyczuły obcą obecność.
Natychmiast ukryły się za jej plecami.
Kobieta zmartwiona rozglądnęła się dookoła w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, lecz szybko się zrelaksowała, gdy go zobaczyła.
- Nie musicie się go bać. To przyjaciel - zapewniła puchate kulki i powoli ruszyła w jego stronę. - Znowu mnie znalazłeś.
Ledwo przytaknął, a w kolejnej sekundzie tkwił w uścisku. Przytuliła go na powitanie, a potem zaciągnęła do zwierząt.
- Dzisiejszej nocy pięknie widać niebo, nie sądzisz?
Położyła się na chłodnej trawie, a puchate kulki od razu usadowiły się dookoła niej. Jedna nawet usiadła jej na brzuchu.
Powoli zajął miejsce niedaleko, aby nie spłoszyć zwierząt i czekał.
Przez długi czas leżeli w ciszy, podziwiając rozgwieżdżone niebo, aż na jego dłoń skoczyło coś puchatego. Zając wtulił się w jego rękę, ufając, że nie zrobi mu krzywdy.
Dopiero wtedy rudowłosa zaczęła opowiadać mu o gwiazdach i ich historii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro