𝙥𝙧𝙤𝙡𝙤𝙜𝙪𝙚
Stukot obcasów roznosił się echem po ulicy wyjazdowej z miasta. Obficie krwawiącą rana spowalniała kobietę, która co chwilę odwracała się za siebie szukając wzrokiem sprawcy urazu. Czując jak znacznie opada z sił, przystanęła i z trudem podeszła do najbliższego drzewa. Oparła się o nie i sięgnęła do kieszeni, z której wyciągnęła telefon. Westchnęła widząc kilka większych rys, ale chęć przeżycia była znacznie ważniejsza od pękniętej komórki. Przycisnęła dłoń do krwawiącego brzucha, kiedy poczuła nagły skurcz. Zignorowała rosnący ból i wybrała numer swojego przyjaciela.
— No dalej — wykręciła jego numer jeszcze raz, kiedy odpowiedziała jej poczta głosowa — Czemu nigdy nie odbierasz kiedy cię potrzebuje, Cisco?
Poczuła nagłą chęć kaszlnięcia, a kiedy to zrobiła przeraziła się. Nie wiedziała, że było z nią tak źle. Przez kilka sekund pluła krwią krzywiąc się. Opadła na ziemię przymykając oczy i myśląc, że to już koniec. Wtedy usłyszała za sobą warknięcie. Otworzyła oczy i powoli obróciła się. Dostrzegła znane jej czerwone ślepia, które wpatrywały się w nią z obnażonymi kłami. Na tyle ile pozwalały jej siły, podniosła się i zaczęła iść. Wilkołak nie pozwolił jej odejść — skoczył na nią, przez co upadła głową na kamień. Jęknęła głośno, rozejrzała się i zobaczyła ostry kij. Wyciągnęła po niego rękę, brakowało tylko kilka cali, po to aby odeprzeć atak istoty. Ta myśl dała sił , która złapała gałąź, odwróciła się i wbiła w ciało wilkołaczki. Zwierzę zaskomlało o cofnęło się patrząc ze zdziwieniem na swoją ofiarę. Szatynka sapnęła i oparła się o drzewo. Spojrzała na zwierzę, które przygotowało się do ponownego zaatakowania jej.
— Nie potrafiłabym zabić człowieka — to zdanie zatrzymało istotę — Nie jestem morderczynią.
Zwierzę usiadło łypając groźnie na mówiąca kobietę, której przychodziło to z coraz większym trudem. Dostała migreny przez uraz na głowie, jednak nie przejmując się tym, kontynuowała.
— Wiem, że może wydawać się to podejrzane, że wyjeżdżam z miasta kilka dni po pożarze, ale... — urwała aby wziąć wdech. Ból w głowie nie ustępował, a nawet się nasilał — Mam ważny powód — zwierzę przechyliło głowę — Wiem, przyjaźnimy się, ale nie mogę ci powiedzieć. Zabiłabyś mnie.
Zwierzę podeszło bliżej kobiety, która tylko westchnęła i złapała się za głowę.
— Nie o to mi chodziło. Powtórzę się, nie zabiłam tw... — urwała czując, że nie może złapać oddechu.
Istota powąchała ją, a kiedy kobieta zemdlała, zmieniła się w swoją człowieczą postać. Wzięła jej torbę i zaczęła ją przeszukiwać, próbując znaleźć rzecz, która uchroni ją przed śmiercią. Kiedy to znalazła, podeszła naga do wykrwawiającej się kobiety i założyła jej na szyję łańcuszek z zawieszką przypominającą łapacz snów. Nagle usłyszała syreny strażackie i ambulans. Wróciła spowrotem do zwierzęcej formy i odbiegła w las patrząc z ukrycia jak ratownicy i strażacy szukali jej ciała. W końcu znaleźli ją, położyli na noszach wcześniej sprawdzając jej stan.
— Wybacz, Caitlin — istota pomyślała, patrząc jak ambulans odjeżdża w stronę szpitala — Tak będzie dla was lepiej.
Tej nocy, serce kobiety rozpoznanej jako Caitlin Snow, zatrzymało się kilka razy. Przez kilka miesięcy czekano na odpowiedni moment na wybudzenie jej ze śpiączki, jednak ten moment nie nastąpił przez sześć lat.
Aż do teraz.
Jakieś pomysły kim była ta wilkołaczyca?
Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania.
[szop książkowy]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro