Rozdział 5
*4 lata później, lotnisko JFK*
-Blaine POV-
Spieszyłem się właśnie na samolot, gdy w tłumie nieznajomych mignęła mi znajoma twarz. Odwróciłem się i zobaczyłem parę całujących się mężczyzn. Jeden z nich był dziwnie znajomy. „Nie, to nie może być..."- pomyślałem i podszedłem bliżej do pary. Jeden z chłopaków musiał kątem oka mnie dostrzec, bo nagle przerwał pocałunek i chwycił ukochanego za nadgarstek, chcąc go pewnie tym gestem przywołać do porządku.
-Sebastian!- wykrzyknąłem- byłem pewny, że to ty!- uścisnąłem dłoń starego przyjaciela- Blaine Anderson.
-Blaine, co u ciebie?
-Wszystko gra, a u ciebie?- kątem oka zobaczyłem, że mężczyzna stojący obok Sebastiana nagle zbladł, jakby zobaczył ducha.
-U mnie doskonale- stwierdził Sebastian, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu i objął w talii stojącego obok bruneta.
-Tak sobie szedłem i pomyślałem, że to ty! Jeszcze pracujesz w prokuraturze?-spytałem.
-Tak, tak. A co z twoją kapelą?
-Razem z zespołem występowaliśmy chyba w każdym klubie na Manhattanie- zaśmiałem się- a teraz właśnie lecę na spotkanie biznesowe, najprawdopodobniej będziemy supportem przy trasie koncertowej Coldplay po Wschodnim Wybrzeżu.
-Gratulacje! Wszyscy Warblersi zawsze wiedzieli, że będziesz w przyszłości sławnym muzykiem. Masz niezły talent. O!- wykrzyknął, nagle przypominając sobie o swoim towarzyszu- to jest Kurt Hummel.- przedstawił chłopaka, który niemrawo się do mnie uśmiechnął-a to Blaine Anderson- wskazał na mnie- chodziliśmy razem do Dalton Academy.- wyjaśnił, a ja skupiłem wzrok na twarzy towarzysza Sebastiana. Zatkało mnie. Zdawało mi się, że kiedyś już widziałem tę twarz, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie. Niestety nie miałem zbytnio czasu, ponieważ mój samolot miał odlatywać za paręnaście minut, a ja jeszcze nie zdążyłem odnaleźć mojego gate'u.
-Muszę złapać samolot. Fajnie było cię zobaczyć- uśmiechnąłem się do Sebastiana- cześć- popatrzyłem na Kurta. Widok jego twarzy nie dawał mi spokoju.
-Kurt POV-
Podążyłem wzrokiem za oddalającym się Andersonem.
-Dzięki Bogu, że mnie nie rozpoznał- zwróciłem się do mojego chłopaka- 4 lata temu jechaliśmy razem z Westerville do Nowego Jorku i to była najdłuższa noc w moim życiu.- stwierdziłem.
-Co się działo?- spytał Seb, marszcząc lekko brwi.
-Przystawiał się do mnie. A ja mu odmówiłem, bo był chłopkiem mojego przyjaciela. Oh, Boże, nie pamiętam jak się nazywał... daj sobie za niego spokój, mam 23 lata i nie pamiętam nazwiska mojego przyjaciela, tak bliskiego, że odrzuciłem jego chłopaka!
-I co było dalej?- spytał z szerokim uśmiechem Seb, co odwzajemniłem. Kochałem to w nim, że zawsze potrafił poprawić mi humor, nawet gdy traciłem wiarę w siebie samego.
-Kiedy?
-Noo, kiedy mu odmówiłeś.
-Oh... powiedziałem, że możemy być przyjaciółmi. Dalszy ciąg pamiętam dobrze... powiedział, że nam się to nie uda, bo jak między przyjaźń wejdzie seks, to nic z niej nie wychodzi. Uważasz, że miał racje?- spytałem z prowokacyjnym uśmieszkiem chłopaka, na co ten parsknął śmiechem.
-Sam dobrze wiesz, że wszystkie moje poprzednie relacje ograniczały się do przygód na jedną noc- odpowiedział, wciąż się śmiejąc. Mimo, że doskonale o tym wiedziałem, poczułem mimowolnie dumę. Sebastian nie krył się z faktem, że byłem pierwszym facetem, z którym się faktycznie umawiał. Czułem się przez to bardzo wyjątkowy. Właśnie miałem pocałować bruneta, gdy nagle mnie olśniło.
-Jeremiah Reese! Tak się nazywał-powiedziałem z ulgą.
-Będę za tobą tęsknił-wyznał Sebastian, patrząc mi głęboko w oczy- kocham cie.
-Naprawdę?- poczułem ciepło rozpływające się po moim ciele.
-Tak- potwierdził, patrząc na mnie błyszczącymi oczami.
-A ja kocham ciebie- powiedziałem z szczęśliwym uśmiechem. Zbliżyliśmy się do pocałunku.
-Blaine POV-
Wsiadłem do samolotu, wciąż myśląc o Kurcie. Przypomniało mi się już, skąd go kojarzyłem. 2012 rok, podróż z Westerville do Nowego Jorku. Jednak wspomnienia z tamtego dnia zdążyły zatrzeć się w mojej pamięci, więc było wiele niejasnych dla mnie wątków. Przeklinałem się za swoją beznadziejną pamięć. Wreszcie znalazłem swoje miejsce. Siedziałem obok gburowatego Azjaty w podeszłym wieku i jakiejś zdenerwowanej bizneswomen. Całe szczęście, że miałem 3 miejsce od okna, od razu przy wyjściu- dawało mi to największą swobodę. Wkrótce zaczęło mi się nudzić, bo od dobrych 15 minut nie dostaliśmy zgody na start. Zacząłem rozglądać się po współpasażerach, w duchu przeklinając się, że zostawiłem słuchawki w głównym bagażu. Gdy spostrzegłem, kto siedzi w rzędzie przede mną, mimowolnie się uśmiechnąłem. Idealna fryzura, granatowy garnitur w białą kratkę i dopasowane skórzane buty. Od razu poczułem trochę wyrzutów sumienia, że nie rozpoznałem Kurta za pierwszym razem. Zauważyłem, że chłopak miał lekko przymknięte oczy i szeroki, promienny uśmiech na twarzy, wyraźnie musiał myśleć o czymś bardzo przyjemnym. Zacząłem zbierać się w sobie, żeby się przemóc, żeby do niego zagadać. Nie było to dla mnie najłatwiejszym zadaniem, tyle czasu minęło od naszego ostatniego spotkania... po raz kolejny zaglądnąłem przez ramie bruneta, chcąc się stuprocentowo upewnić, że to on. Szybko wróciłem na miejsce, gdyż stewardesa zaczęła zbierać zamówienia pasażerów z rzędu w którym siedział mój chyba-stary-znajomy.
-Macie zaprawę do „Krwawej Mary"?-spytał chłopak.
-Tak.-odpowiedziała kobieta.
-W takim razie niech mnie Pani słucha- 3/4 soku pomidorowego, odrobinka zaprawy, ale tylko odrobinka! I limonka, ale osobno...- uśmiechnąłem się, teraz całkowicie przekonany, że to ten sam chłopak, którego poznałem 4 lata temu. Bo kto inny składałby takie zamówienie?
-Westerville 4 lata temu, prawda?- spytałem do ucha bruneta, na co ten aż lekko podskoczył na swoim siedzeniu. Uśmiechnąłem się na to szeroko.
-Tak- spojrzał na mnie i westchnął.
-Czy wtedy też wyglądał Pan tak dobrze?
-Nie- stwierdził zirytowany.
-A my ze sobą...- zrobiłem sugestywny ruch dłonią.
-Nie! Skądże- przerwał mi chłopak zdenerwowany. Siedząca obok bruneta pasażerka w średnim wieku uśmiechnęła się na tą sytuacje.
-Po ukończeniu szkoły jechaliśmy razem do Nowego Jorku- wyjaśnił jej mocno speszony Kurt.
-Czy chcecie Panowie siedzieć koło siebie?- spytała uprzejmie kobieta, szeroko się do nas uśmiechając.
-Jasne! Dziękuje!- zagłuszałem Kurta, który wyraźnie zamierzał zaprzeczyć. Zamieniłem się miejscem z kobietą i usiadłem koło bruneta, który popatrzył na mnie z wyrzutem.
-Byłeś przyjacielem... Jonathana...? Jebidia?
-Jeremiaha- odpowiedział Kurt, patrząc na mnie z irytacją- trudno uwierzyć, że go nie pamiętasz.
-Ależ pamiętam!-zaprzeczyłem-Jeremiah Rice!
-Reese.
-Właśnie. Co u niego?
-Nie mam pojęcia.-chłopak lekko się zmieszał.
-Nie masz pojęcia? Przecież byliście najlepszymi przyjaciółmi. Przez to nie dałeś się poderwać.
-Chodziłeś z nim!- oburzył się niebieskooki.
-I po co było się tak poświęcać dla osoby którą nigdy więcej nie widziałeś?
-Blaine, może w to nie uwierzysz, ale to że nie poszedłem z tobą do łóżka nie było żadnym poświęceniem- stwierdził Kurt, patrząc na mnie z ironicznym uśmiechem.
-Przynajmniej jesteś szczery- powiedziałem i upiłem łyk mojego napoju. Zapanowała między nami chwila ciszy.
-Chciałeś był autorem.-zauważyłem.
-Aktorem.
-Przecież mówię. I co?
-No i na razie dostałem parę pomniejszych ról w kilku off-Broadwayowskich przedstawieniach. Parę miesięcy temu ukończyłem NYADA, więc nie oczekuje od razu żadnej głównej roli. Po za tym, mam etat w Vogue.com, to właśnie jest powód dlaczego lecę do Atlanty.
-Co zamierzasz tam robić?
-Nadzoruje jedną z sesji zdjęciowych. Ma się odbyć w „Swan House", a mnie wysłali żebym ogarnął to logistycznie.
-To świetnie. Fajnie. Gdzie poznałeś Sebastiana?- nie wytrzymałem i zadałem mu to nurtujące mnie pytanie.
-W kawiarni...
-Fajnie. Jesteście ze sobą pewnie od jakiś 3 tygodni?-uznałem. Kurt popatrzył na mnie zdziwiony.
-Od miesiąca- odpowiedział, a ja pokiwałem głową z zrozumieniem- skąd wiedziałeś?
-Kiedy ktoś odprowadza kogoś na lotnisko, to znaczy że dopiero się poznali. Dlatego ja nigdy nie odprowadzałem żadnego faceta na lotnisko.
-Czemu?
-Bo gdyby sprawy zaszły dalej, przestałbym go odprowadzać. A nie chciałbym wysłuchiwać wyrzutów, że kiedyś to ich odprowadzałem.
-Niesamowite-mruknął Kurt, patrząc na mnie- wyglądasz jak człowiek, a jesteś Aniołem Śmierci.
-Wyjdziesz za niego?- spytałem, na co Kurt pokręcił głową z irytacją.
-Znamy się tylko miesiąc. Żadnemu z nas nie pali się do małżeństwa.
-A ja biorę ślub.
-Tak??- spytał brunet, ze zdumienia unosząc brwi. Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia.
-Ty??-spytał w głębokim szoku, wciąż najwyraźniej nie mogąc w to uwierzyć-z kim?- spytał, marszcząc brwi.
-Z Dave'm Karofsky'm. Jest trenerem footballu. Zostanie przy swoim nazwisku.-odpowiedziałem. Kurt wybuchnął szczerym, dźwięcznym śmiechem.
-Ty bierzesz ślub?- powiedział, jakby to do niego jeszcze nie dotarło i znowu głośno się zaśmiał.
-Tak... co cie tak rozbawiło?
-Nic...- odpowiedział, wyraźnie z całej siły starając się uspokoić- to taki przejaw... optymizmu.
-Nie wiesz co miłość robi z człowiekiem- odpowiedziałem z szerokim uśmiechem.
-To cudownie! Miło, że nauczyłeś się cieszyć życiem.-stwierdził brunet z promiennym uśmiechem.
-Chyba po prostu jestem zmęczony tym wszystkim-powiedziałem. Uśmiech Kurta zbladł.
-Czym?
-Kawalerskim żywotem. Poznaje faceta, jemy razem obiad i stwierdzam, że było fajnie i możemy umówić się na kolacje. Idziemy potańczyć, poszczerzymy zęby... a potem jedziemy do niego, uprawiamy seks, a zaraz później zaczynam się zastanawiać jak długo będę musiał go przytulać, zanim pozwoli mi wstać i wracać do domu. Czy 30 sekund wystarczy?
-Naprawdę o tym myślisz?- spytał Kurt, krzywiąc się-Szczerze?
-Szczerze. Jak długo ty lubisz być obejmowany? Przez całą noc?- Kurt zmarszczył brwi i już chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu dojść do słowa- W tym sęk. Trzeba znaleźć kompromis między 30 sekundami a całą nocą.
-Ja nie mam tego problemu!
-Masz.
Reszta podróży szybko minęła. Ani się spostrzegłem, a już wylądowaliśmy. W zamęcie zgubiłem z wzroku Kurta. Gdy zmierzałem ku wyjściu, spostrzegłem chłopaka na jednym z tych ruchomych chodników, które bywają na lotniskach. Przyspieszyłem, aby go dogonić. Całe szczęście, że brunetowi najwyraźniej się nigdzie nie spieszyło, jechał chodnikiem i przeglądał najnowszego Vogue'a.
-Zostajesz tu?- spytałem, a chłopak kolejny raz tego dnia podskoczył na dźwięk mojego głosu.
-Tak- odpowiedział, unikając kontaktu wzrokowego.
-Pójdziesz ze mną na kolacje?- zapytałem, a Kurt popatrzył na mnie wymownie-Jak ze starym przyjacielem!
-Mówiłeś, że jak między relacje wejdzie temat seksu, to nici z przyjaźni.
-Kiedy tak powiedziałem?
-Kiedy jechaliśmy do Nowego Jorku.
-Nigdy nie mówiłem nic podobnego- stwierdziłem, a Kurt pokręcił głową zirytowany- Ale racja. To niemożliwe- brunet pokiwał głową-No chyba, że każdy z nich ma kogoś-Kurt popatrzył na mnie- to jest wyjątek od reguły. Ryzyko seksualne znika, gdy każdy kogoś ma.- Kurt popatrzył na mnie i przyspieszył kroku. Podążyłem za nim, chcąc go dogonić. Czemu on musi mieć takie długie nogi??- Z resztą, to też nie zdaje egzaminu, bo wtedy twoja para pyta, na co ci przyjaciel i czy czegoś brakuje ci w waszym związku.-kontynuowałem monolog- Ty mówisz, że niczego ci nie brak, a twoja para zaczyna myśleć, że w tajemnicy pożądasz swojego przyjaciela. I zapewne ma racje. Przestańmy się oszukiwać. I tak doszliśmy do punktu wyjścia: jak między przyjaźń wejdzie seks, to nie ma mowy o czysto platonicznych relacjach.- zakończyłem swój wywód, a Kurt zatrzymał się na chodniku i przewrócił oczami.
-Blaine. Żegnaj- popatrzył na mnie, lekko unosząc brwi.
-Dobra- mruknąłem. Obydwoje w tym samym momencie zaczęliśmy iść ramię w ramię w niezręcznej ciszy. Po chwili Kurt spojrzał na mnie wymownie.
-Zatrzymam się. Idź- uznałem, zwalniając kroku i podążyłem wzrokiem za oddalającym się już chłopakiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro