Rozdział 2
*godzinę później*
-Kurt POV-
-Wszystko wyliczyłem. Przed nami według Google Maps 8 godzin i 20 minut jazdy. Jeśli nam się poszczęści i ominą nas różne nieprzewidziane czynniki, takie jak wypadki czy roboty drogowe, to (rzecz jasna włączając krótkie postoje) cała podróż nie powinna zająć nam więcej niż 10 godzin. Musimy być jednak przygotowani na różne zajścia na drodze, zwłaszcza że słyszałem, że na autostradzie międzystanowej nr 80 karambole są rzeczą nagminną... W każdym razie, 8 godzin i 20 minut można z łatwością podzielić na 4 zmiany, no chyba żeby dzielić trasę na ilość przebytych mil- przerwałem monolog i spojrzałem na Andersona, który zdawał się mnie kompletnie nie słuchać, zbyt pochłonięty grzebaniem w swojej torbie. Gdy wreszcie odwrócił się w moim kierunku, wskazałem palcem na jeden ze schowków- tutaj masz mapę samochodową. Zaznaczyłem na niej kilka miejsc gdzie można się zatrzymać...
-Przekąsisz?- przerwał mi Blaine, podtykając mi pod sam nos kiść winogron.
-Nie, nie jadam między posiłkami- to była jedna z moich żelaznych zasad. Wtedy chłopak zrobił coś nieprzewidywalnego. Mianowicie, postanowił wypluć pestkę przez okno, ale nie zwrócił uwagi na to, że było zamknięte. Szczęka mi opadła. Po cholerę przed wyjazdem jeszcze sprzątałem samochód?!? Brunet musiał być strasznie niechlujnym człowiekiem, ponieważ w ogóle nie wyglądał na przejętego faktem, że kompletnie ubrudził mi okno. „Tylko spokojnie, Kurt. Tylko spokój może cię uratować."- zacząłem powtarzać sobie w głowie niczym mantrę. Zacząłem trochę żałować, że zgodziłem się na podwiezienie chłopaka Jeremiaha. Byłem już zmęczony podróżą, byłem w trasie już od dobrych trzech godzin (koniec końców Lima nie jest najbliżej Westerville). Gdyby nie fakt, że miasto brązowookiego było mi w miarę po drodze, w życiu bym się nie zgodził na „pasażera na gapę". Jedyną rzeczą, która mnie przekonała do zabrania ze sobą bruneta był fakt, że nie uśmiechało mi się spędzić w samotności 10 godzin podróży. Jednak zawsze raźniej jechać z kimś. Szczególnie, że mieliśmy podzielić się czasem spędzonym za kierownicą. Dawało mi to możliwość do odpoczynku w trakcie części trasy, co było sporym komfortem. Mimo wszystko, nie chciałem rozpoczynać naszej wspólnej podróży od kłótni, więc postanowiłem przemilczeć incydent z pestką.
-Lepiej może otworzę okno- mruknął brunet, a ja zacząłem liczyć w głowie do dziesięciu, by się uspokoić. Zapadła między nami chwila niezręcznej ciszy.
-Chcesz mi opowiedzieć swój życiorys?- zagaił rozmowę brązowooki z ustami pełnymi winogron.
-Mój życiorys?- spytałem ze niezrozumieniem, marszcząc brwi.
-Do Nowego Jorku zajedziemy dopiero za 10 godzin- stwierdził, wzruszając ramionami.
-Mój życiorys nie wystarczyłby nawet do Beaverdam z Limy- powiedziałem- nic mi się jeszcze nie przydarzyło. Dlatego właśnie jadę do Nowego Jorku.
-Żeby ci się coś przydarzyło?- spytał brunet unosząc brwi.
-Tak.-skinąłem głową.
-Co na przykład?
-Chcę ukończyć NYADA i zostać aktorem.
-I wcielać się w role ludzi którzy przeżywali przygody?- spytał Blaine z nutą cynizmu. Spojrzałem na niego ze zmęczeniem.
-Można i tak na to patrzeć.
-A co jeśli nic by ci się nie przydarzyło? Gdybyś nigdy nikogo nie poznał, nigdy nic nie osiągnął, gdybyś w końcu umarł samotnie, co by zauważono dopiero po dwóch tygodniach z powodu smrodu?- spytał na jednym tchu, a swoją wypowiedź zakończył wypluwając parę pestek przez okno. Byłem zdumiony jego wypowiedzią. Kto zadaje takie pytania osobie którą zna ledwie godzinę?
-Jeremiah wspominał, że zawsze kraczesz.
-On to uwielbia- stwierdził Blaine, wzruszając ramionami.
-Krakanie?
-Jasne. A ty nigdy nie kraczesz?- spojrzał na mnie- już wiem, zawsze jesteś radosny.- stwierdził, na co pokręciłem głową.
-Nie jestem gorszy od ciebie.
-Tak?- spytał z niedowierzaniem- ja czytam wszystkie książki od ostatniej strony. Gdybym umarł w połowie książki, to przynajmniej bym wiedział, jak ona się kończy. To się nazywa krakanie.
-Jeszcze nie znaczy, że masz głębszy umysł-stwierdziłem z przekonaniem- zgadza się, jestem na ogół zadowolony z życia i nie widzę w tym nic złego.
-Jasne, jesteś zbyt zadowolony. Myślisz czasami o śmierci?
-Owszem- odpowiedziałem, na co Anderson prychnął.
-Akurat! Upychasz tę myśl gdzieś w najdalszych zakątkach umysłu. Ja rozmyślam o tym całymi dniami.
-I dzięki temu uważasz się za kogoś lepszego?- spytałem podirytowany, patrząc na bruneta.
-Nie, ale gdyby co jestem przygotowany na najgorsze.
-Tyle że spędzisz całe życie czekając na to najgorsze- prychnąłem. Zapowiada się długa podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro