Rozdział 16
*4 miesiące później*
-Kurt POV-
Przeglądałem Instagram, gdy natrafiłem na to zdjęcie. Nagle cały mój spokój zniknął, ręce zaczęły mi drżeć, prawie nie opuściłem telefonu. Rzuciłem urządzenie na kanapę w moim salonie i zacząłem krążyć po mieszkaniu, próbując się uspokoić. Minęły już 3 tygodnie. Miał prawo ruszyć do przodu. Miał prawo poznać nowych ludzi. Miał prawo znowu się zakochać. Ale to i tak bolało. Widok jego uśmiechu i tego nieznanego mi blondyna i podpisu „najlepsza pierwsza randka w życiu"... to wszystko sprawiło, że poczułem, jakbym stracił oddech. Po krótkim namyśle porwałem płaszcz, ubrałem sneakersy, wziąłem kluczyki, moje ukochane słuchawki i telefon. Włączyłem muzykę. Rozległy się nuty „All I Want" od Kodaline. Ucisk w klatce piersiowej stał się nie do zniesienia.
https://youtu.be/RzuXZfKg2YM
All I want is nothing more
To hear you knocking at my door
Cause' if i could see your face once more
I could die a happy man i'm sure
When you said your last goodbye
I died a little bit inside
And I lay in tears in bed all night
Alone without you by my side
But if you loved me
Why'd' ya leave me
Take my body
Take my body
All I want is
And all I need is
To find somebody
I'll find somebody
Like you
Mijały mnie dziesiątki przechodniów, wielkomiejski rozgardiasz otaczał mnie z wszystkich stron, lecz ja byłem kompletnie oderwany od rzeczywistości. Całkowicie pochłonięty własnymi myślami, poczułem się bezsilny. Po moim policzku spłynęła samotna, ciepła łza. Pozwoliłem jej spłynąć po mojej twarzy i spaść na suchy, pokryty pyłem chodnik. Zostawiłem ją za sobą. Nie zastanawiałem się, gdzie idę, zwyczajnie szedłem. Bez konkretnego celu. Nawet się nie spostrzegłem, a znalazłem się przy kasie w jednym z supermarketów znajdujących się w południowej części Brooklynu. Musiałem to zrobić. Poddałem się. Musiałem zapalić.
Kupiłem paczkę papierosów, moje dłonie drżały. Kiedy ostatnio paliłem? Nienawidziłem tego tak samo mocno, jak to kochałem. Wyszedłem przed sklep, nogi same zaprowadziły mnie w kierunku pobliskiej ławki. Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami i wyjąłem drżącymi dłońmi szluga z paczki. Przejechałem opuszkami palców po tak dobrze mi znanym logo widniejącym na opakowaniu. To były ulubione papierosy mojej mamy. Wyjmuję z kieszeni dżinsów zapalniczkę, z którą nigdy się nie rozstaje. Stukam w nią palcami, przyglądając się grawerunkowi „Własność Elizabeth". Kolejna łza pojawia się w kąciku moich oczu. Ale tym razem ocieram ją szybko, zanim zdąży spłynąć. Odpalam ogień. Płomyk tańczy na wietrze, hipnotyzując mnie. To wszystko jest niczym jakiś święty rytuał, a przynajmniej tym dla mnie to jest- rytuałem. Zapalam papierosa i wdycham mdlący dym. Od razu czuje się jak w bańce mydlanej- otacza mnie zapach mamy. Wszystkie jej ubrania i jej rzeczy zdawały się być przesiąknięte tym zapachem. To właśnie dlatego odeszła. Przez te głupie papierosy o lekkim posmaku mięty. Diagnoza przy jej zużyciu papierosów była oczywista- nowotwór złośliwy. Rak. Całe moje dzieciństwo pełne było wizyt w szpitalach, gdzie widziałem moją mamę, ale nie taką chciałem ją zapamiętać. Nie chciałem pamiętać tego osłabionego przez ciągłą chemioterapię cienia człowieka, którym kiedyś była. Chciałem zachować ją w pamięci jako zdrową, energiczną, wiecznie uśmiechniętą wysoką blondynkę, która swoimi wielkimi niebieskimi oczami zdawała się potrafić zaglądać w głąb duszy człowieka. Zamykam oczy, odurzony cudownie złym dymem. Potrzebowałem zmiany. I to natychmiastowej. Dobrej odskoczni. Bez większego namysłu wyciągam telefon i wybieram ostatnio używany numer.
-Hej, Blaine. Namyśliłem się. Jednak chcę dać temu szanse.
Razem z Jeffem szliśmy właśnie na podwójną randkę- Blaine postanowił zapoznać mnie z swoim przyjacielem Nickiem, podczas gdy ja chciałem zeswatać Andersona z Sterlingiem. Minął ponad miesiąc od mojego zerwania z Adamem. To miała być moja pierwsza randka od dawna. Wciąż pytałem siebie, dlaczego Adam zakończył nasz związek. Czuł się zaniedbany? Był zazdrosny? Czuł, że nie jesteśmy sobie pisani? Wciąż miałem przed oczami wyraz zawodu na jego twarzy. Między nami było tyle niewypowiedzianych słów, tyle niejasności. Kochałem go, a on nawet nie potrafił powiedzieć mi prosto w twarz, dlaczego postanowił ze mną zerwać. Bardzo mnie to bolało. Gdy chciałem odpowiedzi, słyszałem tylko „sam dobrze wiesz" czy „nie udawaj idioty, Kurt". Nie wiedziałem, co mam przez to rozumieć, podczas gdy dla Adama wszystko było absurdalnie oczywiste. Ostatnio zbyt wiele czasu poświęcałem rozpamiętywaniu przeszłości, wszystkim moim błędom i potknięciom. Zdawało mi się, że moje życie stoi w miejscu. Postanowiłem odciągnąć swoje myśli od bolesnego zerwania i skupiłem się na absurdalnej opowieści mojego przyjaciela.
-Posłałeś kwiaty?- spytałem zdumiony Jeffa.
-Wydałem na ten kretyński bukiet 60 dolarów! Napisałem też bilecik i położyłem go na widoku- skarżył się blondyn, mocno gestykulując.
-Co było na tym bileciku?- spytałem z rezygnacją.
-„Błagam, powiedz tak ~kochający Jonathan"- odpowiedział Jeff z głupawym wyrazem twarzy. Pokręciłem głową z cieniem uśmiechu.
-Podziałało?
-On nawet nie przyszedł! Musiał iść z żoną na bal dobroczynny. On jej nigdy nie rzuci!
-Jasne, że nie.
-Masz racje, wiem- jęczy Jeff, uderzając się ręką w głowę- daleko jeszcze?
-Jedną przecznicę.-mówię, a Jeff głośno wzdycha.
-Czemu ja to robię?- pyta blondyn, pocierając dłonie w roztargnieniu.
-Blaine jest moim przyjacielem, tak jak ty. Jeżeli przypadkiem się spikniecie to nie stracę żadnego z was, jak to zwykle bywa.
-Philip jakoś mnie od ciebie nie odciągnął!
-Gdyby on rzucił żonę i poznał mnie, na pewno odciągnąłby cię ode mnie.- stwierdzam, zatrzymując się, by spojrzeć na Jeffa.
-Ale on jej nigdy nie rzuci- mówi niepewnie blondyn.
-Jasne, że nie.
-Wiem, że masz rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro