Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

b u r y m y g h o s t

   Kelly czuł się źle.
Poprawka.
   Kelly czuł się okropnie.

Dokładnie tak jak dziecko, któremu lizak upadł na piasek.
Tak właśnie czuł się bez Kidd.

Wzdychając wyciągnął cygaro i zapalniczkę. Zazwyczaj przesiadywał na dachu remizy z kapitanem, jednak ten jak i cała reszta przebywał na dole.
     Bawili się. Dobrze.
               c h o l e r n i e dobrze

Szatyn omiótł wzrokiem dach remizy 51 i spróbował skupić się na własnych myślach. Głośna muzyka dochodząca z dołu przyprawiała go o mdłości.

Jedynie gwiazdy, światełka nadziei, zdawały się go nawigować.
A niebo nad Chicago było wyjątkowo piękne tej nocy.

Tak jak Stella. Jego światełko nadziei rozświetlające spowity mrokiem świat.

Nadal nie rozumiał dlaczego dał jej odejść.
Walczyła o niego.
Starała się.
Jednak po jakimś czasie przestała. Miała dosyć jego uporu i obojętności.
Tego, czego w sobie tak kurewsko nienawidził.

Przepraszam Kelly, ale nie dam rady dłużej znosić twojej obojętności. Mam dość. Jesteś wspaniałym, ale cholernie trudnym mężczyzną. To koniec.

Odeszła zostawiając pustkę w jego sercu.
Ale czy może je tak nazwać?

Kelly Severide miał serce, jednak nie potrafił tego udowodnić.

Był zbyt s ł a b y.

Z dołu doszły do niego wiwat Foster i Brett, a po chwili utęskniony i wyczekiwany śmiech Kidd.
Cały czas pamiętał jej uśmiech. Usta, które wiele razy miał okazję całować i ten śmiech, który rozchodził się echem po jego głowie.

Wtedy zrozumiał, że ma ostatnią szansę.

Powoli zszedł z dachu i skierował się do środka. Wnętrze remizy niczym nie przypominało dawnego wystroju. Wszędzie ponaklejane były dynie, duchy i inne symbole tego upiornego święta. Kościotrupy walały się po szafkach, a lampiony w kształcie nietoperzy zdobiły każdą możliwą powierzchnię.

Severide prawie zachłysnął się powietrzem, gdy zauważył Stellę. Stellę i Otisa, którzy byli w trakcie wymiany mikroflory jamy ustnej.

I w tym momencie coś w nim pękło.
     Wkroczył do kuchni i jak gdyby nigdy nic wyjął butelkę z wodą, by po chwili ją opróżnić.

Stella spojrzała na niego z wyrzutem.

— Wybacz Kelly. Ty i ja to zamknięty rozdział — Kidd nie wiedziała dlaczego to robi. Czy postępowała słusznie? Część jej ciała miała ochotę odejść, ale ta druga ciągnęła ją w stronę Severide'a.
Znowu ją krzywdził. Obecnością.

Brian stojący obok posłał przyjacielowi ciepły uśmiech. Nie chciał by tak to się potoczyło. Nie chciał by cierpieli.
Ale tak w y s z ł o.

— Rozumiem Stella, ja — w połowie jego wypowiedzi przerwał mu znany aż za dobrze głos.

Engine 51, truck 81, squad 3, ambo 61...

Nie pamiętał w jaki sposób znalazł się w wozie ani jak minął mu czas w nim spędzony. Adrenalina stworzyła zaporę.
Nie czuł i nie pamiętał.

— Mamy pożar na drugim piętrze. 81 na pierwsze i drugie, trójka doprowadza węże na trzecie — Boden wydarł się do radioodbiornika.

Kelly nie pamiętał również jak znalazł się w płonącym budynku. Zapora skutecznie chroniła go od wspomnień.
Póki nie zobaczył Kidd i lecącego na nią stropu.

Wtedy zapora rozsypała się jak zamek z piasku, a wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Rzucił się w jej stronę i odepchnął ją w bezpieczne miejsce.

Płomienie układały się w tańczące lampiony, niczym gwiazdy na bezchmurnym niebie nad Chicago. Odbijały się jasno w jego oczach, gdy ciężkie kawałki stropu spadały i wgniatały go w ziemię.

Pamiętał krzyk Kidd i jej łzy skapujące na jego zakurzone poliki.

Pamiętał tępy ból, który zadawał mu wbijający się w nogę slamigan.

Pamiętał duszność, gdy strop zgniatał mu klatkę piersiową.

Pamiętał alarm, który informował o bezruchu.

I pamiętał słowa Kidd.

— You're a good man, Kelly Severide —

Zamknął oczy, aby na chwilę zapomnieć o prześladujących go, oślepiających światłach.

Pogorzelisko przeszył krzyk kobiety, która właśnie straciła kogoś bliskiego.

A świat stracił dobrego strażaka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro